Arkadiusz Malarz Krzysztof Dowhań

Arkadiusz Malarz: Chciałbym pójść drogą trenera Dowhania

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

25.01.2023 09:30

(akt. 26.01.2023 12:26)

- Cieszę się, że mogłem wrócić do Legii, już w innej roli, ale bardzo mi odpowiadającej. Praca przy trenerze Krzysztofie Dowhaniu to spełnienie marzeń. Fajnie, że możemy kontynuować naszą współpracę. Nauczył mnie wielu rzeczy, gdy byłem zawodnikiem. Dzięki temu podobnie myślimy, mamy podobną filozofię - mówi Arkadiusz Malarz, jeszcze niedawno świetny bramkarz Legii, dziś szkolący swoich następców.

Kończąc okres w Legii, żegnając się z kibicami, powiedziałeś by nie mieli ci za złe, jeśli gdzieś jeszcze pójdziesz pograć w innym klubie. Trafiłeś do ŁKS-u i przedłużyłeś sobie karierę o dwa lata, grałeś do końca wszystko od deski do deski. Warto było?

- Kończąc wspaniałą przygodę z Legią, nie byłem gotowy jeszcze na koniec kariery. Chciałem grać, dobrze czułem się fizycznie. Pograłem jeszcze dwa lata w piłkę, szkoda że nie udało się awansować z powrotem do ekstraklasy z ŁKS-em. Gdyby awans stał się faktem, mój kontrakt automatycznie zostałby przedłużony o rok – taki mieliśmy zapis w umowie. Niestety nie wywalczyliśmy promocji do najwyższej klasy rozgrywkowej, a budżet zespołu w I lidze był niższy niż w ekstraklasie. Klubu nie było stać na nowy kontrakt i rozstaliśmy się w zgodzie i przyjaźni. Miałem propozycje z innych klubów, mogłem kontynuować grę w piłkę, ale pojechałem do domu, spojrzałem na trójkę swoich wspaniałych dzieciaków i zrozumiałem, że one potrzebują w tym momencie taty na dłużej niż na trzy godziny dziennie. Doszło do mnie, że czas aby ten rozdział zakończyć.

- Nie potrafię jednak za długo siedzieć w domu i odpoczywać biernie. Mamy z bratem od sześciu lat akademię piłkarską, otworzylem akademię dla bramkarzy, zaangażowałem się w trenowanie chłopaków, staram się im przekazać to wszystko, czego sam się nauczyłem od swoich trenerów przez 20 lat zawodowego grania. Miałem to szczęście w życiu, że poznałem wielu bardzo dobrych szkoleniowców, od każdego się czegoś nauczyłem, czerpałem od nich wiedzę, przekładałem ją na boisko. Staram się teraz tak uczyć przyszłych bramkarzy. Kiedy otworzyliśmy szkółkę, z każdym tygodniem tych bramkarzy przybywało. W pewnym momencie miałem ich 60-ciu – dzieci, juniorzy i seniorzy. Zobaczyłem, że to nauczanie sprawia mi frajdę. Po roku przyszła jednak  oferta z Legii i to Legia jest dla mnie dziś priorytetem, ale nie porzuciłem szkolenia w akademii, staram się to łączyć i nie zaniedbywać swoich bramkarzy, którzy uczęszczają do mnie na treningi. Tego czasu nie ma wiele, ale staram się tak nim zarządzać, by nie okazało się, że taty znów całymi dniami nie ma w domu.


 
Między odejściem z ŁKS-u a pracą w Legii jak wspomniałeś minął rok. To czas jakiego przez poprzednie 20 lat nie miałeś – mogłeś oglądać telewizję, nadrobić stracony czas z dzieciakami czy spać do południa (choć znając ciebie nie wchodziło to w grę). Fajnie było?

- Nie da się poleniuchować przy trójce dzieciaków, ale to był inny czas. Wszystko toczyło się swoim torem, na spokoju, nic mnie nie goniło. Nagle zobaczyłem, że nie trzeba się wszędzie spieszyć, a tak było, gdy funkcjonowałem jako zawodnik. Troszkę się wyciszyłem, był czas pomyśleć. U mnie zawsze ciężko było ze spokojem, całe życie jestem narwany i wszędzie mnie nosi. Życie nieco przystopowało, to fajny czas, ale na dłuższą metę nie dla mnie. Bardzo się cieszę, że po tej przerwie mogłem wrócić do Legii, już w innej roli, ale bardzo mi odpowiadającej. Praca przy trenerze Krzysztofie Dowhaniu to spełnienie marzeń. Fajnie, że możemy kontynuować naszą współpracę. Nauczył mnie wielu rzeczy gdy byłem zawodnikiem, teraz dzięki temu podobnie myślimy, mamy podobną filozofię.
 
Długo zastanawiałeś się nad propozycją z Legii i nad możliwością ponownej współpracy z trenerem Dowhaniem?

- Nie, nawet nie było chwili zastanowienia, buzia mi się od razu ucieszyła i błyskawicznie się zgodziłem. Rozmowa z Jackiem Zielińskim trwała moment, po chwili dołączyłem do sztabu. Spotkaliśmy się z trenerem Kostą Runjaiciem, porozmawialiśmy i szybko dogadaliśmy.
 
A jest duża różnica w relacjach z trenerem Dowhaniem w porównaniu do tego gdy byłeś zawodnikiem?

- W sumie nic się nie zmieniło, często dogadujemy się bez słów. Tak samo się szanujemy, jak szanowaliśmy się wcześniej. Choć teraz chyba bardziej lubimy ze sobą przebywać – trener przy mnie zaczął pić nieco więcej kawy. Czasem przygotowuję konspekt treningu, daję do sprawdzenia i słyszę – o to chodziło Arek. Myślimy podobnie i zachowujemy się podobnie jak wcześniej. Nawet to jak się zwracam – cały czas mówię panie trenerze. To się nie zmieniło i nie zmieni. Nie pozwoliłbym sobie na to, aby  do trenera powiedzieć po imieniu. Tak zostałem wychowany, to wyniosłem z domu i nie potrafię inaczej. A trener mówi do mnie „Morales” albo „Jose Arkadio”. Jest pełen szacunek.
 
Jak rozmawiałem z bramkarzami Legii to mówili, że dużo im podpowiadasz, zwracasz uwagę na detale. Pomogła ci w tym praca z dzieciakami we własnej szkółce?

- Bardzo mi pomogła. Mogłem siebie poznać od strony trenera, wiedziałem już czego oczekuję od swoich bramkarzy, zobaczyłem jak się przy tych chłopakach zachowuję. Miałem różne kategorię wiekowe – od 10-latków po seniorów występujących w trzecich czy czwartych ligach. Nie wszystkie kluby na tym poziomie stać na trenerów bramkarzy, ale ci zawodnicy są ambitni, mają marzenia  i chcą by ta czwarta czy trzecia liga była tylko przystankiem do czegoś większego. Staram się przekazać wiedzę, jaką posiadłem dzięki licznym trenerom w Polsce i zagranicą, w ten sposób im pomóc. Dużo podpowiadam, bo rozmowa czasem jest najważniejsza. Nie chodzi o to, by pokazać kilka ćwiczeń, odbyć trening i wziąć za to pieniądze. Ja lubię porozmawiać, chcę mieć z nimi dobry kontakt, dotrzeć do nich Oni wiedzą, że mogą liczyć na moją pomoc. Mogą zawsze do mnie zadzwonić i o coś spytać, poradzić się. I tak samo jest z bramkarzami pierwszego zespołu, jak i tymi z akademii. Wiedzą, że służę im pomocą. A czasem jest tak, że dyrektorzy sportowi czy kierownicy zespołów z niższych lig dzwonią do mnie i pytają czy mam do polecenia jakiegoś fajnego chłopaka. Paru w ten sposób udało mi się wysłać, kilku oddałem do drużyn młodzieżowych w Polsce. Cieszę się z tego, że mogę pomagać ale przede wszystkim ich rozwijać. Chcę by stawali się lepszymi bramkarzami i nigdy nie zwątpili w swoje marzenia. Wszystkim powtarzam, że ciężką pracą można zajść naprawdę daleko.


 
Jako piłkarz byłeś tytanem pracy i do tego bramkarzem bardzo ambitnym. A jaki jesteś jako trener?

- Taki sam. Gdy mamy trening rano z Legią, to wracam do domu, zjem obiad i jadę do akademii, bo mam wcześniej poukładane treningi. Wracam do domu po 22, żona się złości, że znów mnie nie ma, że miało być inaczej, a znów jest tak, jak było. Ale jakoś daję radę, staram się mieć jeden wolny dzień w tygodniu by nie było zajęć i spędzić ten czas z dzieciakami w domu. Jestem przyzwyczajony do takiego życia, nie potrafię nic nie robić, lubię pracować – zwłaszcza, że wciąż robię to, co lubię.

Ta kawa tak cię nakręca?

- Kawy już na mnie nie działają, piję po dziesięć dziennie, organizm się do nich przyzwyczaił. Potrafię wypić wieczorem kawę i po chwili iść spać. Piję kawę, bo lubię jej smak. Ale jeszcze zanim zacząłem ją pić w takich ilościach, zawsze lubiłem żyć aktywnie, dawać z siebie maksimum na treningach. Kariera piłkarska to już skończony etap, ale nie oznacza, że skończyła się ciężka praca. Jako trener dużo analizuję, po treningu myślę nad tym, co zrobić na następnym, by chłopaki lepiej wyglądali, by zajęcia były dla nich interesujące, by jak najwięcej z niego wyciągnęli i przede wszystkim, by byli zadowoleni z treningu. Nie sztuką jest zrobić trening na odpierdziel. Ważne by ten trening przyniósł zawodnikowi korzyść, czegoś się na nim nauczył. Dlatego po zajęciach siadamy przy kawie z trenerem Dowhaniem, analizujemy i rozmawiamy. Po każdym meczu podsumowujemy grę bramkarza – czy to w sparingu czy w spotkaniu o punkty. Ta rola się zmieniła, jest więcej pracy teoretycznej w sztabie, są różnego rodzaju spotkania w których uczestniczę – to największa różnica w porównaniu z tym gdy byłem zawodnikiem. Będąc nim często tego nie rozumiałem, krzywiłem się, że trener się spóźnił, trzeba było na niego czekać. Teraz widzę jak to wygląda z drugiej strony i mając taką wiedzę już jako zawodnik bym się na to nie złościł. Bo wiedziałbym dlaczego czekamy, że trzeba przygotować materiał filmowy do analizy, pociąć go i zmontować w całość, a to wszystko zajmuje mnóstwo czasu. Na pewno teraz mam więcej cierpliwości do takich rzeczy, niż jak byłem bramkarzem.

A gdzie było łatwiej na boisku? W roli bramkarza czy trenera? Jan Mucha mówił, że jako trener pracuje dużo ciężej niż jako piłkarz.

- Ja zawsze dużo wysiłku wkładałem w trening gdy byłem bramkarzem, lubiłem ciężko trenować, bo wtedy lepiej się czułem. Ostatnio trener Dowhań wspominał, że niemal siłą ściągał mnie z boiska, bo nie chciałem z niego zejść, prosiłem o dodatkową serię ćwiczeń itd. Tak samo jest teraz, jestem dla bramkarzy i jak trzeba oddać kilka serii strzałów, to trzeba to zrobić, jeśli któryś chłopaków chce coś przećwiczyć, to może na mnie liczyć – mogę zostać po treningu lub przyjechać do klubu wcześniej, zrobić dodatkowy trening. Myślę, że jako trener funkcjonuję na podobnym poziomie jeśli chodzi o wysiłek jak byłem zawodnikiem. Dodatkowo znalazłem sobie hobby, którym jest siłownia. Na zgrupowaniu w Turcji wstawałem o 6:30 i gdy wszyscy jeszcze spali to szedłem poćwiczyć – na sali po za mną był jeszcze tylko nasz fotograf, "Kostek". Teraz mogę w końcu nieco wzmocnić ręce i się rozbudować. Gdy byłem bramkarzem chciałem być szybki, więc na siłowni nie pracowałem nad masą a jedynie podtrzymywałem aktywność mięśniową. Lubię ćwiczyć, być aktywnym, nie potrafię siedzieć w domu bezczynnie. W moim słowniku nie ma takiego zwrotu jak „nie chce mi się”.

Na co najbardziej zwracasz uwagę jako trener, do czego przywiązujesz największą uwagę?

- Razem z trenerem Dowhaniem denerwujemy się na nową modę, która powstała czyli bronienie nogami. Analizowaliśmy z trenerem bramki jakie padały na mundialu, wiele goli strzelono dlatego, że bramkarze źle oceniali sytuację, starali się bronić blokiem, nogami, a piłka uderzana była z siedmiu czy ośmiu metrów i zamiast bronić nogami, można było użyć rąk. To nas wkurza, na to się wściekamy. Trenerowi z tego powodu zdarza się nawet przeklinać. Uczulamy naszych bramkarzy, by korzystali ze swego zasięgu ramion, bronili rękami, bo to jest przewaga bramkarza nad graczem z pola, do tego bramkarze zostali stworzeni. Kacper Tobiasz świetnie broni nogami w sytuacjach sam na sam, robi tego pajacyka, trzeba wiedzieć w którym momencie to zrobić, wyczuć odpowiednią chwilę, mieć timing. Artur Boruc miał to samo, ale wiedział kiedy to zastosować, przy jakiej piłce, w którym momencie. Ale w pozostałych sytuacjach wymuszamy, by bramkarz bronili rękami, korzystał ze swojego atutu, na tym by łapać piłkę w ręce polega uprzywilejowanie bramkarza w polu karnym. I niech tak zostanie.

Latem podjęliście nieoczywistą decyzję o tym, by w bramce stanął Kacper Tobiasz. Chłopak poprzednie pół roku spędził w Stomilu na wypożyczeniu, a Czarek Miszta był pierwszym bramkarzem wiosną i żadnego meczu nie zawalił. Co zdecydowało?

- Przede wszystkim zdecydował o tym okres przygotowawczy do sezonu. W Austrii cała trójka czyli Tobiasz, Miszta i Hładun zaczynała z tego samego poziomu, z czystą kartą. Wszyscy mocno pracowali, każdy bronił w sparingach, przyglądaliśmy się pracy na treningach. My i trener Kosta wspólnie zdecydowaliśmy, że będzie bronił ten, który jest w najwyższej dyspozycji. W tamtym monecie najlepiej prezentował się Kacper, który był w gazie po wypożyczeniu do Stomilu. Kacper spełnił nasze oczekiwania, ale też swoje. Wie, że nie może się zdrzemnąć, bo za plecami ma dwóch rywali, którzy mocno pracują na swoją szansę. On jest świadomy, że musi się pilnować i cały czas rozwijać. Kacper i Czarek to wciąż młodzi bramkarze i na dobrą sprawę dopiero zaczynają swoją karierę. My się tylko możemy cieszyć, że mamy trójkę takich bramkarzy, że jest zabezpieczenie, że żaden z nich nie odpuszcza. Teraz trenuje z nami Kuba Trojanowski jako czwarty  i też super wygląda, robi postępy z każdym tygodniem.

Wracając do Kacpra – był wypożyczony do Stomilu, który spadł z ligi będąc słabą drużyną, ale „Tobi” miał tam mnóstwo roboty i utrzymywał w grze ekipę z Olsztyna. Był często wyróżniającą się postacią, jego charakter się kształtował, uodpornił się na niepowodzenia. Na to wszystko zwracaliśmy uwagę, konsultowaliśmy to z trenerami w Olsztynie i po obozie w Austrii razem z trenerem Kostą zdecydowaliśmy, że to Kacper zacznie sezon w bramce. Jesienią nie zawodził, wywiązywał się ze swojej roli, nie tylko w kwestii bronienia ale i grania jako ostatni stoper, pomagania drużynie w rozgrywaniu akcji – trener Kosta tego wymaga od bramkarza. Tylko się cieszyć, że tak to wyglądało.


 
Tobiasz jesienią czasem bronił dobrze, a czasem świetnie. W kilku meczach wybronił coś ponad to, co powinien. Na pewno byłeś z tego dumny, ale czy byłeś też zaskoczony, że aż tak dobrze sobie radzi?

- Mamy tych chłopaków na co dzień i wiemy na co ich stać, ale mimo wszystko było zaskoczenie gdy wybronił jakąś fantastyczną piłkę. Dla mnie i trenera Dowhania to jest duma, bo to oznacza, że w dobrym idziemy kierunku i dobrze ich trenujemy. Trenerzy zawsze rosną, gdy ich bramkarz super wygląda. Tak samo byliśmy dumni z Czarka Miszty, gdy w Pucharze Polski bronił karne i kluczowe sytuacje meczowe. Bramkarz musi wybronić coś ponad stan. Nawet jak grałem jeszcze w piłkę trenerzy mi powtarzali, bramkarz musi coś wybronić, nie może być tak, że jak leci w bramkę to wpadnie do siatki, musi pomóc drużynie. My mamy takie postanowienie w Legii, powtarzam to chłopakom, że dziesięć punktów w rundzie muszą sami zrobić.

Dziesięć to dużo!

- Dużo, ale to jest Legia i mamy wymagania jako trenerzy. Jesteśmy w najlepszym klubie w Polsce i bramkarze muszą być na najwyższym poziomie. Chłopaki to wiedzą, mają świadomość, że muszą pomagać drużynie. Bardzo się cieszymy, że Kacper jesienią fajnie bronił i miał spektakularne interwencje. Czasem takie, że siedząc na ławce łapaliśmy się za głowę. Co też świadczy o tym, że wiedząc na co go stać i tak nas zaskakiwał. Tak samo było z Czarkiem w Pucharze Polski. Dominik też ciężko pracuje i czeka na swoją szansę. Nie przyszedł przecież do Legii po to, by zadowolić się pozycją numer trzy. To ambitny chłopak, nie jest to anonimowe nazwisko, ma mimo młodego wieku ponad sto występów w ekstraklasie. Wszyscy ciężko pracują i czekają na swoją szansę gry.
 
Kończąc temat Kacpra. Jego kariera wystrzelił niesamowicie w górę – w rok od bramkarza w III lidze, do reprezentacji Polski! Wszystko układa się jak bajce, świetnie znosi obciążenie psychiczne. Pytanie co będzie jak pojawi się jakiś kryzys, który w życiu każdego sportowca pojawić się kiedyś musi. Jesteś o niego spokojny?

- Jestem o niego spokojny. Kacper ma bardzo mocną głowę. Jak się z nim rozmawia to szybko dochodzi się do wniosku, że jak na 20-latka jest bardzo dojrzały, dorosły. On nie myśli jak przeciętny jego rówieśnik, jest bardzo poukładany, jego głowy nie zajmują pierdoły. Czasem sami jesteśmy zaskoczeni tym, jak bardzo jest poukładany. Tym jak szybko po jakimś złym wybiciu czy gorszej interwencji o tym zapomina. Ja grając w piłkę chwilę rozpamiętywał swój błąd, on tego nie ma – błyskawicznie przechodzi nad tym do porządku dziennego i wraca do meczu. I to jest znakomita cecha, ta mocna psychika i to, że po błędzie dalej robisz swoje, że od razu zapominasz o tym co złe. Dlatego jestem przekonany, że gdy przytrafi mu się słabszy moment, to sobie poradzi. U bramkarza głowa jest niesamowicie ważna, czasem mówi się że najważniejsza. Rola bramkarza jest niewdzięczna – na boisku jest sam, przeżywa porażki sam. Zawodnicy z pola funkcjonują nieco inaczej, bo błąd gracza z pola starają się naprawić inni. Za bramkarzem nie ma już nikogo i jak się pomyli, to jest gol dla przeciwnika. Dlatego ta głowa musi być odporna na stres, na niepowodzenia, bramkarz musi być uodporniony na sytuacje jakie go spotykają.


 
Co musi poprawić Czarek Miszta by być bramkarzem numer jeden w Legii na dłużej? Niektórzy wskazuję na psychikę, że zbyt długo rozpamiętuje wpadki – czyli to, czego nie robi Tobiasz.

- Czarek jest tak samo utalentowany jak Kacper, tak samo ciężko pracuje jak Kacper. Czarek cały czas się rozwija, poprawia poszczególne elementy szwankujące u niego, takie w których czuje się słabszy. Czy długo rozpamiętuje niepowodzenia? Na pewno nie jest taki sam jak Kacper, jednemu zapominanie o niepowodzeniach przychodzi łatwiej, drugiemu trudniej. Być może Czarek rozpamiętuje złe rzeczy odrobinę dłużej, ale też nie za długo. Czarek bronił w sezonie, gdzie cały zespół grał poniżej oczekiwań i zajął słabe miejsce w lidze. Sezon był bolesny dla nas wszystkich. Mnie nie było jeszcze w zespole, obserwowałem to z boku. Ale akurat Czarek nie zawiódł, dał sobie radę. Wiosną bronił dobrze, miał fantastyczne mecze jesienią jak z Leicester w Warszawie czy z Napoli. Krytyka spadała na niego, bo wyniki były słabe, a drużyna mu nie pomagała. Zeszły sezon jednak przetrwał, była do dla Czarka taka szkoła życia. Uodpornił się na stres, na zewnętrzną krytykę. Teraz musi ciężko pracować i czekać na swoją szansę. W bramce jest miejsce tylko dla jednego, tylko jeden z chłopaków może bronić. Oczywiście najchętniej byśmy razem z trenerem Dowhaniem postawili ich trzech między słupkami, ale nie jest to możliwe.

Pamiętam jak przed meczem z Leicester w Warszawie, gdy była krytyka młodych bramkarzy, powiedziałeś że to będzie mecz Czarka, że stanie na wysokości zadania. I tak było.

- I dał radę, a to pokazuje, że jest odporny na stres. Jest nerwusem, podobnie jak ja. Każdy chce bronić już teraz, zaraz, natychmiast. Po to się trenuje, by pokazywać się w meczach, na stadionach. Pamiętasz jak przychodziłem do Legii w wieku 34 lat? Wszyscy mówili, że przyszedł na rezerwowego, że Dusana z bramki wygryźć się nie da, zagra w Pucharze Polski i będzie zadowolony. Tylko ja wiedziałem po co przychodzę, że nie zadowolę się miejscem numer dwa. Każdy kto mnie zna, wiedział jakim jestem człowiekiem. Ciężką pracą wywalczyłem sobie pozycję numer jeden. Tak samo jest w przypadku Czarka i pozostałych chłopaków. Jak jest słabszy moment, nie mogą się poddawać, bo tych słabszych momentów może być w życiu jeszcze mnóstwo. I muszą z tego jak najszybciej wychodzić. Nie ma bramkarza na świecie, który nie popełnia błędów. Trzeba się z tego otrząsnąć i dalej pracować, robić swoje. To jedyna droga na szczyt. A oni wszyscy mają takie możliwości, że czasem chyba nawet sami nie zdają sobie z tego sprawy. Muszą te możliwości uwolnić i je wykorzystać.
 
Kibiców zastanawia transfer Dominika Hładuna. Młody ale już doświadczony jak wspomniałeś, ale przez ostatnie pół roku nie zaliczył minuty w pierwszym zespole, a w rezerwach bronił raptem w czterech spotkaniach.

- Staramy się rotować Czarkiem i Dominikiem jeśli chodzi o grę w rezerwach, by nie wypadli z tego rytmu całkowicie. Oni sami się dopominają by ich tam wysłać. Tak jak powiedziałem, może to banał, ale oni muszą czekać na swoją szansę, bo piłka jest nieprzewidywalna. Może się przecież pojawić niesamowita oferta dla Kacpra i będziemy musieli go sprzedać, a być może będzie u nas jeszcze przez rok. Oni cały czas muszą być gotowi na to, by go zastąpić, muszą być cały czas pod prądem, by taką szansę wykorzystać. Chodzi o to by po wejściu do bramki nie popełniać błędów, by nie stracić szansy.

Byłeś bramkarzem, więc doskonale to czujesz. Dominik był trzecim bramkarzem przez pół roku, może się okazać że będzie kolejne sześć miesięcy. Nie zardzewieje troszkę bez gry przez tak długi okres?

- Zardzewieć nie zardzewieje, ale frustracja z pewnością u niego narasta. On tego nie pokazuje, jest sumienny, ciężko pracuje, ale ja po minie, mimice twarzy wiem, czy ktoś jest zły czy rozżalony. Pod tym względem mnie się nie oszuka, oni już o tym dobrze wiedzą. Tym bardziej nie oszukają trenera Dowhania. Rozmawiamy z nimi, mobilizujemy, przykręcamy śrubę. Jak któryś ma jakiś słabszy moment, widać podłamanie tym, że nieco inaczej sobie wyobrażał to wszystko, staramy się mu jak najszybciej wykasować to z głowy, tak by dalej szedł do przodu. Tak naprawdę tylko poprzez ciężką pracę można się pokazać trenerowi. Na szczęście z Dominikiem nie mamy żadnych kłopotów i jesteśmy pod wrażeniem tego, jak on pracuje i funkcjonuje. Czeka i miejmy nadzieję, że się doczeka. On chciał spróbować swoich sił w mocniejszym klubie, przyszedł wiedząc z czym to jest związane. Zamysł trenera Kosty był taki, byśmy grali młodzieżowcem. On wiedział, że będzie musiał walczyć, że będzie musiał się przebijać. Zaryzykował, dobrze pracuje i czeka w kolejce na swoją szansę.


 
Legia bramkarzami stoi. Oprócz trójki bramkarzy o których rozmawialiśmy, są jeszcze młodzi Gabriel Kobylak, Maciej Kikolski i Jakub Trojanowski, który regularnie z wami trenuje. Cała trójka to też materiał na pierwszego bramkarza Legii w przyszłości?

- Oczywiście, że tak. „Kobylaczek” wróci z wypożyczenia w czerwcu, zobaczymy w jakiej będzie dyspozycji, przyglądamy mu się, rozmawiamy z jego trenerami. Gabriel gra w Radomiaku, w ekstraklasowym klubie, to dla nas duży komfort, bo jest ogrywany na najwyższym poziomie rozgrywkowym. Może wrócić i będzie gotowy do gry. „Kikol” jest wypożyczony do Siedlec, jemu również się przyglądamy, broni dobrze, zdobywa doświadczenie. Tylko możemy się cieszyć, że ci bramkarze łapią minuty, ogrywają się – wrócą lepsi, bo ograni. Zobaczymy jaka sytuacja będzie w czerwcu, do tego czasu wiele może się wydarzyć.

Oprócz tego, że dużo rozmawiasz z bramkarzami, to dogadujesz się z piłkarzami z pola. Masz świetny kontakt z Josue czyli piłkarzem niełatwym w prowadzeniu ale absolutnie kluczowym dla drużyny.

- Znamy się już sporo czasu. Wiesz, że zawsze miałem dobre relacje tak z Polakami jak i z obcokrajowcami. To chyba dobrze o mnie świadczy, o tym jakim jestem człowiekiem, o tym że ludzie mnie lubią. Ja staram się Josue podpowiadać, jak jest nerwowy, to go uspokoić. Choć to nie jest łatwe, bo taki ma charakter. Wiele rozmawiamy – czasem żartobliwie, czasem uszczypliwie, a czasem sobie docinamy. Ale cały czas jest szacunek. Tak samo mam z Carlitosem, miał taki czas, że nie mógł się wstrzelić, tłumaczyłem mu by do tego spokojnie podchodził, że to zaraz przejdzie. Taka rola trenera, musi budować tych zawodników, pozytywnie nakręcać, motywować. Nie tylko bramkarzy, ale i graczy z pola. Wszyscy jedziemy na jednym wózku i chcemy by zespół dobrze funkcjonował jako całość.

Odkąd pamiętam to za trenera Krzysztofa Dowhania zawsze wśród bramkarzy była dobra atmosfera. Nie było oczekiwania na błąd kolegi, ale wspomaganie go, dopingowanie. Na zgrupowaniu w Turcji widać jednak, że dobra atmosfera jest w całym zespole. Robi ją nie tylko Jędrzejczyk, ale i Josue i Wszołek i Mladen. Potwierdzasz?

- Tak, to prawda. Fajna szatnia się zrobiła, cieszy fakt, że oni są ze sobą bardzo blisko. Nie tylko na boisku i w szatni, ale spotykają się razem prywatnie czy na kolacje czy gdzieś razem idą z żonami. To jest fajne, bo często było tak, że po wyjściu z szatni każdy szedł w swoją stronę. A oni utrzymują ze sobą kontakt poza boiskiem. Z tego się bierze dobra atmosfera i o to chodzi, by ta drużyna była silna, a będzie taka jeśli są takie więzi. Ten na ławce motywuje tego grającego i odwrotnie. Zawsze twierdziłem, że jak ma się ekipę do tańca i do różańca, to się potem przekłada na boisko.

Wierzysz, że jest szansa na dogonienie Rakowa Częstochowa?

- Wszyscy nas skazują na porażkę, mówią że mamy dziewięć punktów straty i nie ma szans byśmy ich dogonili. Jasne, Raków jest mocny, mądrze i cierpliwie budowany. Dodatkowo zbroi się, dokonuje różnych transferów. Ale to jest tylko piłka. Zawsze będę wracał do tego sezonu, gdy przegraliśmy dwanaście spotkań, mieliśmy wielką stratę do lidera, a jednak zdobyliśmy mistrzostwo Polski. Ktoś powie, że to była inna Legia, inni zawodnicy. Zgoda, ale nie mamy tak słabej osobowo kadry, byśmy nie mogli tego powtórzyć. Mamy fajną ekipę i ciekawe indywidualności, które w pojedynkę potrafią rozstrzygnąć losy meczu. Jako trenerzy musimy cały czas pompować piłkarzy, aby to zrobić. Dziewięć punktów to dużo, ale wierzę że nam się uda. Piękno piłki polega na tym, że jest ona nieprzewidywalna. Podstawowym warunkiem byśmy mogli tego dokonać jest nasza gra i nasza postawa. To my musimy wygrywać kolejne spotkania i potem spoglądać jak sobie z tym radzi Raków. Ale przede wszystkim musimy patrzeć na siebie.

Obserwuję cię i mam wrażenie, że jesteś szczęśliwy, że podoba ci się to co robisz.

- Bardzo!

Jesteś też na kursie trenerskim, zamierzasz zostać trenerem bramkarzy Legii na lata, pójść drogą Krzysztofa Dowhania?

- Chciałbym, ale do tego daleka droga. Ostatnio w naszym gabinecie trener Dowhań powiesił moje zdjęcia, czym sprawił mi niesamowitą frajdę. Jest zdjęcie jak grałem, z interwencją z jednego z meczów, a także zdjęcie, jak już jestem trenerem. U trenera w gabinecie wiszą koszulki w antyramach – wszystkich bramkarzy, których trener wychował, wypromował ale tych, którzy coś osiągnęli – grali w reprezentacji, zdobyli mistrzostwo czyli Kowalewskiego, Boruca, Fabiańskiego, Muchy, Kuciaka, Majeckiego. I ten pokój już jest zapełniony tymi antyramami z koszulkami. I ostatnio po zrobieniu konspektu treningu siedzimy, pijemy kawę i pytam się trenera, gdzie będziemy wieszać kolejne takie koszulki. Przecież kolejni już czekają w kolejce. A trener odpowiedział:  „A to już ty będziesz wieszał, to będzie twoje zmartwienie”. Trener mnie w ten sposób namaścił na swojego następcę, urosłem wtedy, byłem dumny z tego co powiedział. Oczywiście wiem, że długa droga przede mną i jednocześnie mam nadzieję, że trener będzie w Legii jak najdłużej, nawet do setki. Póki mam siłę, mogę wykonywać pracę praktyczną, a trener może siedzieć z boku w fotelu, obserwować i opierniczać, jak będą zaczynali bronić nogami. Tak sobie rozmawiamy i żartujemy, ale bardzo bym chciał pójść taką drogą. Odnajduję się w tym i wkręciłem w to mocno. Cały czas się uczę i rozwijam przy trenerze Dowhaniu. W lutym mamy egzamin końcowy na kursie trenerskim. Nigdy nie planowałem tego co będzie, cieszę się każdym kolejnym dniem. Oby ta legijna przygoda trwała jak najdłużej.

Polecamy

Komentarze (36)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.