News: Liga wciąż w NC+, dołącza TVP. Kluby zarobią 250 mln zł

Finanse Legii – część 2: Legia potrzebuje kapitału

Marcin Żuk

Źródło: Legia.Net

21.09.2017 13:29

(akt. 04.01.2019 13:11)

W pierwszej części analizy przedstawiono kilka wykresów z najważniejszymi parametrami finansowymi Legii w latach 2013-2017. Pokazano, jak rosły przychody, a wraz z nimi koszty, jakie były wyniki finansowe, w tym szacowane wyniki za rok 2016/2017. Teraz czas na ich podsumowanie.

Podsumowanie przeszłości


Czy to były pozytywne lata w finansach Legii?


Tak.


Po pierwsze, dwukrotnie wzrosła wartość rynkowa spółki. W 2014 roku ITI sprzedało Legię na raty za 50 milionów. Po trzech latach Mioduski kupił 40 procent udziałów Leśnodorskiego i Wandzla za 38 milionów. To wskazuje na wycenę całej firmy na poziomie 95 milionów. Jako że każdy właściciel rozlicza zarząd ze wzrostu wartości biznesu, to dwukrotne przebicie w ciągu trzech lat to znakomity wynik. Różnica między 95 i 50 milionami to w moim przekonaniu najbardziej obiektywny wskaźnik jakości zarządzania Legią z Leśnodorskim jako prezesem. Lepszego prawdopodobnie nie będzie. Właściwie nic więcej na ten temat nie muszę już pisać, bo to Mioduski wystawił „Leśnemu” najlepszą laurkę – własnymi pieniędzmi.


Po drugie, jak wynika z wypowiedzi wspólników, z 50 milionów zapłaconych ITI tylko początkowe 8 milionów pochodziło z ich osobistego majątku. Reszta miała zostać spłacona do 2018 roku, a jeśli nie zostałaby spłacona, to właścicielem Legii ponownie byłoby ITI. Wspólnicy na wejściu zaryzykowali 8 milionów zakładając, że pozostałą kwotę wypracuje spółka, którą będą efektywnie zarządzać. I chwała im za to. Wszystkim.


Po trzecie, wzrosły przychody, a w wyniku awansu do Ligi Mistrzów wskaźniki rentowności poszybowały na poziom nienotowany we wcześniejszych latach. Zajrzyjcie do części 1 i spójrzcie jeszcze raz na wykresy – ostatni słupek spycha w cień pozostałe, jest jak wykrzyknik, że jednak się udało. Powiecie, że cudem, że Trenczyn i Dundalk? Owszem, trochę zasłużenie (wypracowywany przez lata ranking), trochę szczęśliwie, ale jest. Nie czyńmy zarzutu z historycznego sukcesu.


Czy mogło być lepiej?


Tak.


Jaki jest główny argument przeciwników Leśnodorskiego i Wandzla? Zbyt duże wydatki. „Co z tego, że Legia odskoczyła nam finansowo, skoro koszty ma większe niż przychody?” – pytał się w kwietniu 2016 roku Piotr Rutkowski, syn właściciela i wiceprezes Lecha Poznań. „My nie chcemy uzależniać się od tego czy ktoś prosto kopnie piłkę, czy trafi w bramkę, czy sędzia się pomyli” – to również młody Rutkowski w rozmowie z red. Sebastianem Staszewskim na sport.pl z 14 sierpnia 2017 r. To oczywiście aluzja do corocznego budżetowania przy Ł3 przychodów z Ligi Europy.


To prawda. Legia ma przychody znacząco niższe od kosztów, a lukę musi pokrywać grając w fazie grupowej europejskich pucharów, a także sprzedając piłkarzy. Ale może dlatego w ciągu ostatnich czterech lat zdobyła mistrzostwo Polski trzy razy, a Lech tylko raz? A może dlatego cztery razy awansowała do fazy grupowej, a Lech tylko raz? Inna sprawa, że gdy zerkniemy na sprawozdania finansowe Lecha, to też szału nie ma. Ten klub również ma koszty wyższe od przychodów z działalności podstawowej, a lukę musi zasypywać transferami! Co więcej, przy dwukrotnie niższych od Legii przychodach ma wyższe straty ze sprzedaży - Legia przed Ligą Mistrzów 11, 15 i 19 milionów, a Lech w analogicznych okresach obrotowych 28, 22 i 23! W związku z tym ja, abstrahując od oczywistych sympatii, wyżej stawiam Legię, która ze względu na wyższe przychody miała niższe straty, a jednocześnie przez lata zapewniała mi pozytywne emocje.   


Ze względu na strukturę legijnych kosztów (duży udział wynagrodzeń) rozmowa o nich to głównie rozmowa o transferach, a tym samym o ryzyku i poziomie jego akceptacji. Ryzyko to niepewność, to zagrożenie, że coś może pójść nie tak, że wydamy poważne kwoty na nowych piłkarzy, damy im dobre pensje, oni się nie sprawdzą, a dodatkowo za miesiąc nie awansujemy do europejskich pucharów. I zostaniemy z tymi piłkarzami jak Himilsbach z angielskim. Lech zdecydował się nie prowadzić „awanturniczej polityki transferowej” – jak była okazja, to sprzedawał bez względu na protesty kibiców, a kupował biorąc z niższych półek niż Legia i unikając kominów płacowych. Nie tylko dlatego, że tak chciał, ale głównie dlatego, że musiał – ma przecież niższe przychody. Legia Leśnodorskiego płaciła za piłkarzy więcej i oferowała im wyższe zarobki. Świadomie podejmowała większe ryzyko, dzięki czemu kontraktowała Sa, Dudę, Hlouska, Nikolicia, Prijovicia i Vadisa, ale też zaliczała kosztowne wpadki na czele z Masłowskim. I teraz jeden kibic w zależności od światopoglądu będzie dziękował „Leśnemu” za Vadisa, a jego kolega przypnie mu łatkę za Masłowskiego. Życie. Faktem jest natomiast dodatni globalny wynik na transferach w tamtym okresie. 


"Wejdźmy w szczegóły, czyli w rok 2016/2017. Mioduski w „Przeglądzie Sportowym” z 5 maja stwierdził, że „Legia wydawała więcej niż miała, w dodatku w nierozsądny sposób." Pierwsza część zdania to propaganda. Wiemy już, że Legia wydawała więcej niż miała nie tylko w sezonie 2016/2017, ale i w latach wcześniejszych. To żadna nowość dla współwłaściciela, który 18 lipca 2016 roku na „Businessinsider.com.pl” sam zauważył, że „tego typu kluby nie mają zysków”. A czy Legia wydawała w nierozsądny sposób? Po czasie nierozsądne wydają się ogromne koszty sprowadzenia i utrzymania przeciętnego obrońcy, jakim jest w tej chwili „Jędza”. Nierozsądne okazują się transfery Langila i Chukwu, wynajęcie Necida wraz z jego turecką pensją, jak również zastąpienie Czerczesowa Hasim i płacenie temu drugiemu ogromnej odprawy. Łącznie wyceniłem te grzechy na 14 milionów złotych, z czego część (przede wszystkim w postaci pensji Jędrzejczyka i Chukwu) rzutuje na kolejne lata (możliwe, że jest to kwota 5 milionów rocznie). Od podejścia każdego z nas zależy, w tym od sympatii do „Miodka” lub „Bodka”, czy uznamy to za grzech ciężki, czy za wpadkę akceptowalną w bardzo niepewnym biznesie. 


Jeśli o mnie chodzi, to nie uważam podejmowanych w roku 2016/2017 decyzji za finansowe szaleństwo. Były ryzykowne, ale nie były szalone i bezrefleksyjne. Wystarczy spojrzeć w kalendarz. Awans do Ligi Europy Legia zapewniła sobie 3 sierpnia 2016 roku. W ciągu kilku następnych dni, mając pewność przychodów pucharowych, zakontraktowała Vadisa i Dąbrowskiego. Idźmy dalej. Awans do Ligi Mistrzów został przesądzony 23 sierpnia i w ostatnim tygodniu okna transferowego wzięto Radovicia, Czerwińskiego (transfer ratunkowy w reakcji na odejście Lewczuka) oraz wypożyczono reprezentanta Gruzji Kazaiszwilego. Wniosek? Transfery kroczyły za przychodami. Zakładam, że bez pucharów nie byłoby transferów i nie byłoby dodatkowych kosztów. W mojej ocenie latem wszystko odbywało się w granicach rozsądku, a spośród nowych piłkarzy nie poradził sobie jedynie wypożyczony na rok Gruzin. 


O tym, że ktokolwiek może teraz mówić o zbyt wysokich kosztach, zadecydowały przede wszystkim trzy transakcje dokonane zimą – Jędrzejczyka, Necida i Chukwu. Przez kibiców transfer „Jędzy” został przyjęty entuzjastycznie, nie było uwag do Chukwu, którego kojarzyliśmy z meczów z Molde ani do Necida, którego znaliśmy z meczów reprezentacji Czech. Owszem, nie znaliśmy kwot, ale w masowym odbiorze zarówno Necid jak i Chukwu byli bardziej kojarzeni niż Vadis. W efekcie wydawało się, że to dobre zakupy poprawiające jakość zespołu i łatające ofensywę po odejściu Nikolicia i barbarzyńskim zachowaniu Prijovicia. W rzeczywistości były to wtopy i tylko zainteresowani wiedzą, czy w apogeum awantury między właścicielami nie zachowali odpowiedniej czujności, bo mieli inne sprawy na głowie, czy też zbieg okoliczności sprawił, że większość dokonanych wówczas transferów uchodzi obecnie za „nierozsądną”. 


Podsumowując ten wątek – tak jak zawsze w biznesie, można było działać lepiej. Można było kupować taniej lepszych zawodników i wcześniej identyfikować ryzyka. Można było nie sprowadzać nie tylko Necida czy Chukwu, ale i Kulenovicia, Sanogo, Sulleya czy Maticia i nie budować polskiej Chelsea mając większy respekt wobec własnych ograniczeń oraz mniejsze zaufanie do skautów. Można było lepiej zastąpić Nikolicia i Prijovicia oraz u progu sezonu 2017/2018 zapewnić następcy lepszy skład. Można było wszystko robić lepiej i jest we mnie wiara, że Legia Mioduskiego to potrafi. Dopóki jednak Pasquato, Sadiku czy Berto nie zaczną się spłacać, to ja przypadki Masłowskiego, Chukwu czy Necida będę usprawiedliwiał ewangelicznym cytatem: „Kto jest bez winy, to niech pierwszy rzuci kamieniem”.


Czy mogło być gorzej?


Tak.


Właśnie to ćwiczymy. To ironia losu, dla części kibiców dziejowa niesprawiedliwość, że za Leśnodorskiego się udawało, a nastał ostrożny Mioduski, wydał wszystko co miał ze sprzedaży Vadisa, a mimo to na powitanie przyjął potężny cios. Przez ostatnie lata awansowaliśmy do Ligi Europy, czasami szczęśliwie, po wyrównanej rywalizacji (Zorja Ługańsk, Trenczyn), ale za każdym razem w stresie. Nawet rok temu mimo ogromnego bałaganu wywołanego mistrzostwami Europy i mimo trenera nieakceptowanego przez drużynę, awansowaliśmy do Ligi Mistrzów. Teraz się nie udało. Mimo dobrych losowań zespół Magiery najpierw nie dostał się do Ligi Mistrzów, a później odpadł z Ligi Europy. Umówmy się, że polec w jednym miesiącu z Astaną i Tyraspolem to jak dwa razy w jednym meczu nie trafić do pustej bramki. Niepojęte i niewybaczalne i dlatego Magiery nie ma już przy Ł3.


W klubie takim jest Legia po zdobyciu mistrzostwa kibice się cieszą, a dla właścicieli zaczyna się koszmar. Piłkarze mają za krótkie urlopy, żeby właściwie odpocząć, nie wiadomo, którzy i kiedy przyjdą i nie wiadomo, którzy i kiedy odejdą, jeśli nie zadba się o to z wyprzedzeniem. Wiadomo jedynie, że w biegu trzeba awansować do pucharów, bo inaczej zabraknie pieniędzy. Bo co wtedy? Wyprzedaż. „Jeśli masz wysoki payroll, to musisz mieć takie relacje z piłkarzami czy menedżerami, żeby w razie czego potrafić zejść z kosztów, na przykład poprzez transfer. Żeby nie powiedzieli ci: mam wszystko gdzieś, kontrakt obowiązuje mnie jeszcze dwa lata, zostaję tu i zarabiam. W przeciwnym razie siedzisz na bombie zegarowej” – tak w wywiadzie dla weszlo.com opowiadał Leśnodorski. Rozumiem, że taki był plan B na wypadek, gdyby wydatki na wzmocnienia poczynione w sezonie 2015/2016 nie dały efektu w postaci wyników. Historia tak się potoczyła, że to Mioduski będzie ten plan B wdrażał. 


TERAŹNIEJSZOŚĆ


W Legii stało się coś, co musiało nastąpić prędzej czy później  – piłka w doliczonym czasie meczu w Astanie odbiła się od słupka w niewłaściwą stronę, przez co w budżecie brakuje milionów. Ile? Spróbujmy policzyć. 


Przychody z działalności podstawowej wyniosły w poprzednim sezonie 233 miliony. Odejmijmy od tego:


- 96 milionów utraconych przychodów z praw telewizyjnych w Lidze Mistrzów;
- około 11 milionów utraconych przychodów z praw telewizyjnych w Lidze Europy (mimo braku fazy grupowej Legia jakieś pieniądze dostanie);
- 12 milionów ze sprzedaży biletów (brak meczów w europejskich pucharach, prawdopodobny spadek frekwencji w lidze);
- 8 milionów innych przychodów (zakładam spadek przychodów z wynajmu lóż, reklamy i sponsoringu, sprzedaży towarów; optymistycznie zakładam mistrzostwo Polski i utrzymanie przychodów z nc+ na poziomie 16 mln zł).


W efekcie schodzimy na poziom 106 milionów, podczas gdy koszty działalności podstawowej wyniosły w poprzednim sezonie 186 milionów. Oczywiście trzeba je ciąć:


-  3 miliony wynagrodzeń stałych na drugą część sezonu w związku z prawdopodobną zimową wysprzedażą (kandydaci to Nagy, Moulin, Szymański i jak zwykle Pazdan);
- 11,5 miliona premii (nie ma premii za europejskie puchary, zostaje premia za mistrzostwo Polski);
- 5 milionów w związku z brakiem odprawy dla Hasiego (zwolniony właśnie Magiera miał kontrakt do końca sezonu);
- 3 miliony – niższe koszty obsługi pierwszej drużyny w związku z brakiem wyjazdów na mecze pucharowe oraz zapowiadanym niższym standardem wyjazdów krajowych;
- 5 milionów – inne oszczędności w związku z brakiem pucharów oraz restrukturyzacyjne.
Przy takich założeniach spółka zeszłaby z kosztami na poziom 159 milionów, co zestawiając z przychodami daje stratę ze sprzedaży 53 miliony. Wykres poniżej najlepiej obrazuje tę smutną rzeczywistość. 



Jeżeli 53 miliony straty skorygujemy o 16 milionów amortyzacji oraz uwzględnimy środki, które klub „odziedziczył” po przygodzie z Ligą Mistrzów (8 milionów?), to otrzymamy wartość gotówki, której może zabraknąć do pokrycia wydatków w sezonie bieżącym. Te około 30 milionów trzeba znaleźć w spółce (sprzedając piłkarzy w zimowym okienku) i/lub na zewnątrz (zwiększając zadłużenie lub sięgając do kieszeni właściciela). To jest przybliżone oszacowanie dokonane na podstawie następujących dodatkowych założeń:


- środki ze sprzedaży Vadisa (około 8 milionów) zostały w całości wykorzystane do sfinansowania letnich zakupów (informacja właściciela podana w rozmowie z red. Iwańczykiem 17 września);
- nie kupujemy piłkarzy w oknie zimowym;
- inwestycje w środki trwałe (boiska przy stadionie, a przede wszystkim ośrodek w Książenicach) realizujemy w ramach odrębnych projektów zapewniając im odrębne finansowanie (ogłoszone w poniedziałek 11 milionów dotacji rządowej to 20 procent nakładów; reszta to prawdopodobnie w dużym procencie dług).


Widzimy, że na lukę finansową wpływa szereg czynników, dlatego żeby nie męczyć się z założeniami poprosiłem klub o podanie właściwej liczby. Odpowiedź póki co nie padła i nie mam o to pretensji, bo każda spółka chroni swoje tajemnice. Wiemy tylko, że w rozmowie na antenie TokFM Mioduski wspomniał o „kilkudziesięciu milionach” niedoboru, który pokryje między innymi z własnych środków. Będzie musiał, bo tej w drużynie nie ma piłkarzy, których można sprzedać za 30 milionów.


WNIOSKI


1.  Leśnodorski zwiększał przychody, nieco szybciej zwiększał koszty, a chcąc uprawdopodobnić zwycięstwa w roku stulecia - zdecydował się na zwiększenie zadłużenia. Zdobył mistrzostwo Polski, Puchar Polski, awansował do Ligi Mistrzów. Co by było, gdyby nie dał rady? Najkrótsza odpowiedź jest cyniczna: dał radę. Koniec. Historię piszą zwycięzcy. Jego strategię należy rozumieć w ten sposób, że liczą się przede wszystkim wyniki i to one są paliwem do dalszego rozwoju klubu. „Jestem uzależniony od wygrywania i uważam, że Legia powinna wygrywać wszystko, jak leci, przy okazji rosnąć, budować bazę przychodów. W momencie, gdy ktoś przeforsuje w Legii stawianie na młodych, to jest po tym klubie, od razu. Ośrodek treningowy nie powinien być finansowany z kasy Legii, bo nas na to nie stać. Powinien być inwestor zewnętrzny, a my musimy wszystko wkładać w rozwój drużyny. Jeżeli Darek uważa, że zamiast wzmacniać pierwszą drużynę lepiej inwestować w ośrodek, to nie powiem, że jest to głupie. Po prostu inne podejście.” – tłumaczył w „Przeglądzie Sportowym”.


2.  Mioduski uważa dotychczasowy model działania za krótkowzroczny i docelowo zgubny. W rozmowie z red. Iwańczykiem podkreśla potrzebę „redefinicji” funkcjonowania klubu i jego „restrukturyzacji”, a brak awansu do Ligi Europy utwierdza go w przekonaniu o potrzebie zmian. Używa też innych trudnych słów, jak „rewolucja” i „transformacja”. Szczerze mówiąc mimo wielu wywiadów ciągle nie dostrzegam, co konkretnie chce zmienić w klubie poza rozwojem metodycznym (już dostrzegam pozytywne zmiany) i infrastrukturalnym akademii. Czy coś jeszcze? Moim zdaniem to nie rewolucja, ale pakiet „akademia + obietnica lepszego zarządzania”, przy czym „lepsze zarządzanie” to wyrażenie bardzo pojemne. Jednocześnie prezes uspokaja kibiców, że zespół nadal będzie miał obowiązek zdobywania trofeów. Oby, bo z doświadczenia wiem, że bez dobrego nastroju kibiców zarządzanie Legią potrafi być skomplikowane.


3.  Mioduski zarzuca poprzednikom, że wydawali zbyt dużo i zbyt ryzykownie, co mogło  skończyć się źle. Druga strona odpowiada, że to ryzyko było świadome i kontrolowane. Pospekulujmy w związku z tym, co by się stało, gdyby po dokonanych w 2016 roku zakupach nie udało się przejść Dundalk. Nie doszłoby do wielu transferów, więc wzrost kosztów byłby niższy. Wynik finansowy byłby mimo to niższy niż w 2015/2016 i trzeba byłoby spłacać większe niż teraz zadłużenie. I właściciele mieliby tylko rok na spłatę ITI. I Mioduski przejąłby spółkę łatwiej i taniej, z tym że wcale nie jest pewne, czy w ogóle by chciał! Może Legię łatwo przejęliby Leśnodorski i Wandzel dopraszając innego udziałowca, przy czym wcale nie jest pewne, czy w ogóle by chcieli!


I tu dygresja: dlaczego cała trójka tak zażarcie walczyła o Legię? Adrenalina, prestiż, pierwsze strony gazet – to bardzo ważne, ale to mądrzy ludzie i wytrawni biznesmeni, więc jeszcze ważniejsze były pieniądze. Dzięki Lidze Mistrzów Legia miała stabilną bazę finansową, można było liczyć na jej dalszy rozwój, a tym samym dalszy wzrost wartości. Stąd dwukrotnie wyższa wycena w stosunku do transakcji z ITI. Obie strony oceniły, że wykup reszty udziałów jest dla nich biznesowo korzystny.


A w ogóle to denerwuje mnie rozpatrywanie takich wstecznych scenariuszy. Można się bawić w Piotra Zychowicza snującego opowieści, co by było, gdyby Polska w 1939 roku sprzymierzyła się z Niemcami, ale to przecież do niczego nie prowadzi. Trzeba patrzeć w przyszłość! Jaki na przykład sens ma roztrząsanie, co by było gdyby Leśnodorskiemu się nie udało albo co by było gdyby Legia przez ostatnie lata była zarządzana zgodnie z podejściem Mioduskiego? Może osiągnęłaby to samo za znacznie mniejsze pieniądze, a może stałaby się Lechem, który nie ma wyników, kręci się wokół własnej osi osiągając podobne przychody od lat (w granicach 50 milionów), straty pokrywa dzięki bardzo dobrej akademii i na koniec ogłasza się najlepiej zarządzanym klubem w Polsce? Nie sprawdzimy tego, chociaż czuję, że najbliższe lata wiele nam w tym zakresie powiedzą. 


4.  Legia Leśnodorskiego ryzykowała, ponieważ działała bez zapasu, ślizgała się po powierzchni, na granicy płynności. Rok w rok w czerwcu zaczynała tykać bomba i rok w rok w sierpniu była rozbrajana, ale kosztem ogromnego stresu („Jak się dowiesz, że się nie udało, to masz zerową przestrzeń do działania. Bez bufora finansowego na taką okoliczność w kilka tygodni można postawić cały klub do góry nogami” – M. Wandzel dla WP). Na koniec udało się wykorzystać latami budowany ranking oraz korzystne losowanie, żeby z nadwyżką zamknąć wszystkie pozycje. Problem w tym, że nie można tak działać w nieskończoność, nie można rok w rok „oszukiwać systemu” (Żewłakow w nc+), prędzej czy później nadejdzie moment, w którym bomba wybuchnie. Długo się udawało, aż w końcu, jak w każdej katastrofie, musiało zadziałać kilka niekorzystnych czynników, żeby do niej doszło. W tym kontekście narzuca się jeden wniosek: Legia potrzebuje kapitału. Głównym problemem Legii w ostatnich latach nie było bowiem - moim zdaniem - fatalne zarządzanie (ani w gablotach ani w sprawozdaniach finansowych po prostu tego nie widzę), ale brak marginesu choćby na jeden słabszy sezon.


5.  Finansowe życie klubu w ostatnich latach było bardzo trudne, tymczasem Mioduski deklaruje, że wybuduje boiska przy Ł3, kompleks pod Grodziskiem, poprawi skauting, a mimo to nadal będzie zdobywał trofea. Uważam, że tego wszystkiego nie da się osiągnąć w oparciu o dotychczasową bazę finansową, a tak naprawdę startując z pozycji „minus kilkadziesiąt milionów”.  Nie chodzi tylko o inwestycje, ale i dodatkowe koszty. Boiska przy stadionie to wydatek kilku milionów. Akademia już kosztuje pięć rocznie, po wybudowaniu bazy będzie kosztowała dwa razy więcej i trudno zakładać, że z miejsca stworzy piłkarzy gotowych do wejścia na rynek. Lepszy skauting to też droższy skauting, a żeby zdobywać trofea, to trzeba przebudować drużynę, bo wiadomo, że obecna nie wzbudza zaufania. Jeśli Mioduski na kilka lat odpuści inwestycje w piłkarzy, to przestanie zdobywać trofea, zniechęci do siebie kibiców, zmniejszy szanse na fazę grupową pucharów, nie zarobi, a na koniec straci ranking. A nie wierzę, że lepszym zarządzaniem wygeneruje zdecydowanie większe dochody. Patrząc z zewnątrz to się po prostu nie spina. Podsumowując, jeśli nie „podleje”, to nie pojedzie, będzie musiał wybierać między celami. W tym kontekście im więcej czasu mija od meczów z Astaną, tym większy żal, bo w tym roku Liga Mistrzów była na wyciągnięcie ręki. Mogliśmy prześlizgnąć się pod zamykającą się śluzą, po raz drugi zarobić prawdziwe pieniądze i tym razem nie oddać ich ITI, ale zostawić w klubie – na zapas, na dobrych piłkarzy i na akademię. Straciliśmy historyczną szansę, a najbardziej boli, że w dużym stopniu na własne życzenie.


6.  Nie wiem, czy Mioduski ma kapitał. Na brak gotówki raczej nie narzeka, skoro nie chciał sprzedać udziałów za 60 milionów, a wolał wydać 38, żeby działać samodzielnie. Uwierzył w Legię, uwierzył w polską piłkę, a to rzadkość, bo polską piłkę biznes omija. Należy mu się za to ogromny szacunek, ale też kredyt zaufania. To facet, który włożył w nasz klub miliony, a fakt, że ja czegoś z zewnątrz nie widzę nie oznacza, że tego czegoś nie ma. Zobaczymy, czy klub się skurczy, żeby przetrwać, czy obecne kłopoty pan prezes uzna za przejściowe, będzie dalej wierzył w projekt i go rozwijał. Będziemy obserwować, czy dołoży pieniędzy, żeby zasypać dziurę budżetową (mówi, że dołoży). Będziemy obserwować, czy powstają boiska przy Ł3 i czy budowa klubowej bazy pod Grodziskiem wkroczy w kolejne fazy (mówi, że to nadal priorytet). Będziemy oczywiście analizować, jak radzi sobie chorwacka ekipa i jacy piłkarze będą trafiać do klubu. A jeśli okaże się, że Mioduski nie ma wystarczającego kapitału, to będzie go musiał pozyskać. Z jego wywiadów wyłania się następujący plan, jeśli chodzi o pieniądze: najpierw dołożenie do Legii z własnej kieszeni, restrukturyzacja (brak danych o źródłach finansowania tych zmian), a dopiero później doproszenie inwestora, który będzie się z nim zgadzał i zapewni środki na zakupy piłkarzy.


7.  Wiecie, co jest w tym kontekście ważne? Mioduski może zmieniać, poprawiać po poprzednikach, układać klub wedle własnego uznania. Może pokazać, jak się robi rozsądne transfery, mniejszym kosztem osiąga lepsze wyniki, jak się stawia fundamenty. Może wszystko, ma pełnię władzy, nie ogranicza go żaden wspólnik. Może nawet wziąć na trenera 45-latka, który nigdy trenerem nie był i być przekonanym, że postępuje słusznie. To wygoda, ale też ogromna odpowiedzialność. Czy podoła? Jako, że przy klubie jest od kilkunastu lat, to powinien wiedzieć o nim wszystko i liczę, że sobie poradzi. A jak sobie nie poradzi, to Legię sprzeda, bo na największy klub w dużym kraju w środku Europy powinien znaleźć się chętny. Legia przetrwa niezależnie od właściciela, bo każdy z nich ma swój własny termin ważności.     


Koniec.


Podyskutuj z autorem na Twitterze: @MZukMarmar

- Finanse Legii- cz. 1 - Gdzie są pieniądze z Ligi Mistrzów?

Polecamy

Komentarze (55)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.