Legia - Widzew 2:1 Goncalo Feio
fot. Jan Szurek

Goncalo Feio: Wygrała drużyna lepsza

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

03.11.2024 23:20

(akt. 04.11.2024 04:59)

– Zdajemy sobie sprawę, że to historyczne, bardzo ważne zwycięstwo, dla wszystkich związanych z Legią. Wiedzieliśmy wcześniej, że stołeczny klub nie przegrał tych derbów u siebie od 27 lat, teraz będzie 28 – mówił po domowej wygranej z Widzewem Łódź (2:1), w 14. kolejce Ekstraklasy, trener "Wojskowych", Goncalo Feio.

– Zwycięstwo niełatwe. Musimy zdawać sobie sprawę, że – szczególnie tutaj, przy wsparciu naszych kibiców – jak będzie taki dzień, jak np. tydzień temu, gdy była fenomenalna gra, wszystko się kleiło, to będziemy wygrywać takie mecze w sposób spektakularny. Ale nie wszystkie – tym bardziej poprzez charakter, siłę, determinację naszego zespołu. Po ostatniej przerwie reprezentacyjnej pozostałe kluby zagrały trzy czy cztery spotkania, a my już pięć.

– Trochę posłuchałem trenera Widzewa, który uważa, że zrobili wystarczająco, by wygrać. To futbol, każdy może odnieść zwycięstwo, ale w niedzielę triumfowała drużyna lepsza.

– 18 do 7 w strzałach, 6 do 3 w uderzeniach celnych, 7 do 3 w rzutach rożnych, które są potencjalnymi sytuacjami bramkowymi i dzięki którym ostatecznie wygraliśmy. Więcej podań, również celnych. Poza tym, więcej podań na połowie przeciwnika i w ostatniej tercji, a także wejść w pole karne rywala. Ponadto, więcej dośrodkowań i odbiorów na połowie przeciwnika, 36 sprintów. Legia zrobiła wystarczająco, by zwyciężyć. I zwyciężyła, za co chciałbym pogratulować.

O sprawach taktycznych

– Widzew robił to, co wiedzieliśmy, że będzie robił. Szerokie "dziewiątki", szczególnie po naszej lewej stronie, przeładowanie tam jednego z pomocników, gra w kwadracie w środku. Nieraz, zwłaszcza w pierwszej połowie, goście posyłali dalekie podanie, potem zbierali tzw. drugą piłkę i zmieniali centrum w środku na drugą stronę. W pierwszej odsłonie to były jedyne momenty, w których przyjezdni potrafili przenieść futbolówkę na naszą połowę – z punktu widzenia ataku pozycyjnego i wyjścia spod naszego pressingu. Do tego dochodziła kontra po naszych stratach, ale w niedzielę łodzianie zrezygnowali z czegoś, z czego zazwyczaj nie rezygnują, czyli pressingu – albo po prostu nie dali rady tego robić. Siłą rzeczy, atakując przeciwko blokowi niskiemu czy średniemu, rywal będzie miał parę przechwytów. Posiadając takie charakterystyki piłkarzy, zwłaszcza na skrzydle, będą mieli kontry. To elementy, z którymi mieliśmy problem.

– Co robiliśmy dobrze? Mimo wszystko, doprowadzenie piłki do ostatniej tercji. Najczęściej w szerokości – myślę, że środkiem nie było łatwo – mogliśmy trochę lepiej atakować przestrzeń, gdyż Widzew zazwyczaj ją zostawia. W niedzielę była ona mniejsza, bo goście bronili się nieco niżej całym blokiem niż na ogół. Chciałbym, by rytm naszej gry, podań i decyzji, był trochę szybszy, dzięki czemu na pewno byśmy stworzyli więcej sytuacji. Konsekwencją dominacji okazała się przepiękna bramka jednego z naszych liderów, Bartosza Kapustki.

– Najgorszy moment meczu? Jak prowadzimy 1:0 u siebie, to nie powinniśmy stracić bramki z kontry. Doszło do niej po fazie przejściowej – najpierw dobrze odebraliśmy piłkę, potem znowu ją straciliśmy i nasze odbudowanie do pola karnego nie było takie, jak byśmy sobie życzyli, tym bardziej wygrywając 1:0.

– Druga odsłona? Jeszcze bardziej skuteczny pressing. Widzew był coraz rzadziej na naszej połowie. Goście, poprzez zmiany szybkich piłkarzy z przodu, mieli trochę kontr i groźny strzał Hamulicia, jeden rzut wolny, ale zdecydowana dominacja była po naszej stronie. Byliśmy bliżej decydującego gola, który padł po stałym fragmencie, z czego się cieszymy. Kontynuujemy maraton. Teraz chwila regeneracji i w czwartek kolejny występ.

O małych zmianach w składzie

– Gramy jedenastoma zawodnikami, plus przeprowadzamy zmiany. Póki co nikt nie wyrzuca kogoś z nas z boiska – dawno nie mieliśmy czerwonej kartki i oby tak zostało.

– Moim celem nie jest rotowanie, tylko wygrywanie każdego meczu. Wystawiam skład, który w naszym odczuciu – bo nie pracuję sam, dużo analizujemy i dyskutujemy ze sztabem – jest idealny, by zwyciężać. Próbujemy zarządzać sytuacją, jeśli chodzi o wysiłek, żółte flagi pod kątem urazowości, lecz rywalizacja odbywa się na jasnych zasadach. Ci, którzy grają dobrze, bronią pozycji. Ci, którzy nieźle prezentują się po wejściach z ławki, mają szansę pojawić się na boisku w kolejnym spotkaniu.

– Czemu miałbym ostatnio rotować w Pucharze Polski, czyli w jednym z najważniejszych meczów w sezonie? To trofeum, które chcemy zdobyć i jeśli nie wygrasz spotkania, to nie da się go naprawić. Dlatego za bardzo nie rozumiem, czemu miałbym rotować.

– W ogóle nie rozumiem pojęcia "rotacja", oprócz tego, o czym mówiłem wcześniej. W pierwszej części sezonu przedłużyliśmy okres przygotowawczy, co było zamierzone i zaplanowane. Teraz odbywa się rywalizacja. Cieszę się, że piłkarze, którzy ostatnio grają mniej, ciężko pracują i są razem z drużyną. To dla mnie najważniejsze, by zadbać o tych, którzy nie występują. Oni dostają identyczne narzędzie do rozwoju i przygotowań, jak ci, którzy grają. Jestem przekonany, że każdy, kto wskoczy do składu, wybroni pozycję. Inwestujemy w nich czas, by wrócili lepsi i silniejsi.

O zmianie taktyki

– Mamy serię ośmiu meczów bez porażki, na którą składa się sześć zwycięstw i dwa remisy? Powinien być jeden remis – wszyscy pamiętamy, co wydarzyło się pod koniec rywalizacji w Białymstoku. OK, karny to nie gol, ale powinny być dwa punkty więcej dla nas. Tego już nie zmienimy.

– W moim odczuciu, trener musi podejmować takie decyzje, by drużyna była skuteczna, by piłkarze byli lepsi, czuli się swobodniej. Legia od wielu sezonów grała na trójkę stoperów, jej kadry były tak budowane. Otrzymałem takie sygnały w momencie przejmowania stołecznego klubu.

– Jestem trenerem taktycznym. W moim życiu grałem chyba we wszystkich systemach i nie mam z tym żadnego problemu, gdyż znam się na piłce. Nie jestem szkoleniowcem jednej taktyki – adaptuję ją nie pod siebie, tylko pod zawodników, by wyciągać z nich najlepszą wersję siebie.

– Ogłaszałem, że będziemy mieli dwa systemy i ten drugi wejdzie prędzej czy później. Już wcześniej były zalążki treningowe pod tym kątem, a dzień po meczu w Szczecinie zebrałem drużynę w szatni w LTC i dokładnie powiedziałem, co będziemy robić, w jakim kierunku pójdziemy. Uważam, że wtedy była najtrudniejsza chwila dla zespołu w obecnym sezonie – w takich sytuacjach muszą pojawić się liderzy, trenerzy. Wówczas przekazałem, w 20-minutowej rozmowie, jak będziemy grać i podchodzić do różnych momentów, również mentalnie. Cieszę się, że idzie, jak idzie. Pozostaje nam żyć tu i teraz. Nie ma co żyć ani przyszłością, ani przeszłością. Trzeba dalej wyciągać maksimum z każdego dnia i meczu.

O nowych pozycjach dla Wszołka i Vinagre, czyli prawej oraz lewej obronie

– Nigdy nie miałem wątpliwości, że po przejściu na czwórkę obrońców, Paweł i Ruben będą spełniać te role. Mimo że grają na tej pozycji, bo mówimy o bokach obrony, to funkcjonują w zupełnie innej dynamice, bo mają różne charakterystyki.

– Te dwie pozycje były dla mnie bardzo jasne. Znowu wracam do tego, jaka jest odpowiedzialność trenera – to wyciąganie maksimum z potencjału ludzkiego, jaki posiada klub. Myślę, że idziemy w dobrą stronę. Oczywiście, to ogromna praca sztabu. Każdy piłkarz ma trenera indywidualnego, wsparcie, ścieżki rozwoju. Kompleksowość, metodologia naszej pracy i to, co robimy na co dzień… To duży element. Byście mieli tego wyobrażenie, to musielibyście spędzić z nami tydzień czy miesiąc. To nie jest tak, że codziennie się zbieramy i zawodnicy trochę kopią piłkę, tylko są poruszane dużo głębsze kwestie.

– Praca trenera to jeden wielki case study, praca badawcza na temat drużyny. Mam na myśli poznanie ludzi, ich mentalności, do każdego człowieka trzeba dotrzeć inaczej. Chodzi o zarządzanie przywództwem, ale też o poznanie ich cech fizycznych – ze sztabem, specjalistami – i o to, w jakim kierunku powinniśmy ich rozwijać, jak ich zregenerować. Trzeba wszystko indywidualizować. Nie mówię już nawet o tym, do czego odnosiłem się tydzień temu, czyli do regeneracji, jedzenia itp. Potem trzeba analizować liczby, nie tylko pod kątem motoryki, ale i występu. Jest analiza meczu, treningu, mówię o wideo. Nasza praca ze sztabem – oprócz trenowania, rozwoju i przekazywania informacji – to wiedzieć jak najwięcej o drużynie i wyobrazić sobie, w jakim kierunku możemy pomóc.

O grze co trzy dni

– Mimo że są stworzone różne mity na ten temat, uważam, że każdy piłkarz, trener i klub, powinien dążyć do tego, by grać co trzy dni. To oznacza, że reprezentujesz klub i kraj w Europie. Sporo nam brakuje do TOP-u, ale jeśli występujemy co trzy dni, to jesteśmy bliżej.

– Czy to utrudnienie? Tak. Ludzie spłaszczają to do spraw fizycznych. To pewnie wymiar tego, ale dla mnie najważniejsza jest głowa. Jak mówimy o zmęczeniu fizycznym, to w Legii mamy rozwinięte kwestie regeneracyjne, ciągle szukamy nowych inspiracji. Sposób treningu, prewencje urazów, praca siłowa przy grze co trzy dni... To jedna część. Potem wchodzimy w świeżość mentalną, reaktywną, percepcyjną. To utrudnienie, szczególnie przy występach o dużą stawkę, a przy Łazienkowskiej nie ma innych.

– Po pierwsze, nie ma innego klubu na świecie, który gra tyle derbów, co Legia. Tutaj są one ciągle. Jak nie Górnik, to Widzew czy Poznań, może trafimy w Pucharze Polski na Polonię. Zawsze są derby.

– Kolejna sprawa, to wymagania związane z reprezentowaniem największego klubu w kraju, które są, jakie są. To drugi rodzaj wyzwania, czyli świeżość mentalna.

– Trzeci rodzaj wyzwania, być może największy – szczególnie że Ekstraklasa staje się coraz bardziej taktyczna – to przygotowanie do meczu. Nigdy nie będę robił z tego wymówki, ale fakty to fakty. Teraz było nieco inaczej, bo był Puchar Polski, ale patrząc w przód, Lech ma cały tydzień, by przygotować się do spotkania z nami. My nie będziemy mieli takiego treningu, gdyż w czwartek gramy ważne spotkanie w Lidze Konferencji i mamy dwa dni regeneracji. Oczywiście, będziemy pracować – trening to nie tylko boisko, ale też odprawy, rozmowy – a potem mamy wyjazd. To trzeci rodzaj utrudnienia – przygotowanie taktyczne do meczu, proces, rozwój, zajęcia…

– Gdybym miał wybór, to całe życie chciałbym występować co trzy dni. Jeśli potrwa to do końca sezonu, to fenomenalnie, bo to będzie oznaczało, że będziemy grać coś poważnego. Sądzę, że moja drużyna uważa tak samo. Nie dopuszczamy do siebie myśli o zmęczeniu, przynajmniej fizycznym i mentalnym. Mamy takie słowa pomiędzy nami: "Będziemy odpoczywać, jak robota będzie zrobiona – na razie nie" i "Będziemy zmęczeni, kiedy życie nam na to pozwoli – na razie nie pozwala, więc prujemy do przodu".

– Nie ma co ignorować i udawać, że nie jest to utrudnienie, bo jest, szczególnie w lidze, w której bardzo mało drużyn posiada takie wyzwanie. Są za to inne rozgrywki, w których kluby TOP 7 mają praktycznie to samo. Tutaj jest inaczej. Myślę, że idzie to w takim kierunku, że coraz więcej ekip będzie reprezentować Polskę na arenie międzynarodowej. Sądzę zatem, że z perspektywy czasu się to zmieni, ale na razie jest, jak jest.

O Oyedele

– Maxi wrócił z reprezentacji z kontuzją doznaną w meczu z Chorwacją. Zacisnął zęby, dokończył spotkanie, bo nie chciał zawieść. Myślę, że w poniedziałek pojawi się oficjalny komunikat.

– To kontuzja, którą nasz dział medyczny próbował bardziej wyciszyć, niż leczyć. Wydawało nam się, że pójdzie to w dobrym kierunku, ale po ostatnich 45 minutach z Miedzią, miałem z nim rozmowę w sobotę. Okazuje się, że nie da rady tak rywalizować na jego pozycji, na której mobilność i dynamiczne zrywy są bardzo istotne. Z tym wiązała się jego nieobecność w kadrze na mecz z Widzewem – na pewno nie z jakością czy poziomem sportowym, bo w tej kwestii nie mam żadnych wątpliwości.

– Co dalej? Mamy obraz sytuacji, do poniedziałku trwają kolejne konsultacje – tego dnia powinniśmy mieć ostateczną decyzję w kwestii jego leczenia. Będziemy też w stanie powiedzieć, na jak długi czas może go nie być, by wiedzieli o tym kibice i media – z szacunku do wszystkich, jak zawsze.

– To bardzo trudne dla Maxiego, który robił wszystko – i w reprezentacji, i Legii – by pomagać i grać. Zdaje sobie sprawę, w jakim momencie był w karierze. Boli go to, ale na pewno zrobi wszystko – tak, jak my – by wrócił jak najszybszy i najsilniejszy.

O tym, czy 6-punktowa strata do lidera to optymalna sprawa

– Optymalnie byłoby być na 1. miejscu, z kompletem punktów. Szczerze mówiąc, zbytnio nie patrzę na tabelę. Wiem, że kwestia mistrzostwa Polski zadecyduje się w ostatnich ośmiu kolejkach.

– To sezon, w którym czołówka bardzo regularnie i dużo punktuje. "Oczka", które traciliśmy, powodują tę różnicę. Ale też wiem, że to Ekstraklasa. Byłem w Legii w sezonach, kiedy mieliśmy bodajże 12 punktów straty do lidera i kończyliśmy rozgrywki jako mistrz Polski. W tym sezonie nasza największa strata wynosiła chyba 10 punktów, teraz 6.

– Zamiast patrzeć na tabelę i tracić na to czas oraz energię, chciałbym zainspirować wszystkich, którzy ze mną pracują, by skupić się na pracy nad sobą i ludźmi wokół, by próbować wygrywać mecz za meczem. Wiem, że jak złapiesz dobrą serię w Ekstraklasie, to się wywindujesz. Na razie nasza passa umożliwiła nam odrobienie czterech punktów do lidera. Trzeba pracować dalej.

O żółtej kartce i pauzie w meczu z Lechem

– Po pierwsze, nigdy w życiu nie pauzowałem – ani jako pierwszy trener, ani drugi. Mam nadzieję, że tym razem też nie będę zawieszony, z prostych względów – nie zasłużyłem na kartkę, a klub już podejmuje wszelkie kroki, by się od niej odwołać.

– Zapytałem, za co otrzymałem napomnienie. Jaką dostałem odpowiedź? "Nie wiem, ale zostałem zawołany – trener, odpowiedzialny za ławkę, obejrzał kartkę".

– Na pewno nie jestem święty. Po odgwizdaniu faulu Pankova na Łukowskim, do którego wszyscy mieliśmy sporo zastrzeżeń, odwróciłem się, zdjąłem kurtkę – mam prawo to robić – i rzuciłem ją na ławkę. Nie było żadnego ruchu czy słowa w kierunku ani sędziego technicznego, ani boiska. Zawsze wierzę, że sprawiedliwości stanie się zadość, więc mam nadzieję, że nie zabiorą mi meczu w Poznaniu – nie muszę mówić dlaczego. Trzeba czekać na komisję.

– Co, jeśli nie poprowadzę Legii przeciwko Lechowi? Mam ogromne zaufanie do ludzi, z którymi pracuję – mówię o sztabie, zawodnikach, całej grupie – więc praca będzie odbywała się dokładnie tak samo. Oczywiście, od przyjazdu na stadion nie mogę mieć kontaktu z drużyną, ale mogę przebywać na obiekcie, oglądać spotkanie, nawet z lepszej perspektywy, dostrzegając niuanse. Na pewno sobie poradzimy. Na szczęście, w piłce najważniejsi są piłkarze, oni grają. Co by się nie stało, będziemy na to przygotowani, lecz chciałbym, by ten mecz – ani żaden inny – nie został mi zabrany, bo wiem, że nie zasłużyłem na tę kartkę.

Polecamy

Komentarze (61)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.