Jose Kante

Historia Jose Kante w Legii - były lepsze i gorsze momenty

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Maciej Ziółkowski

Marcin Szymczyk, Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

24.02.2021 10:20

(akt. 26.02.2021 12:01)

Jose Kante spędził przy Łazienkowskiej 2,5 roku. Przez ten czas miał lepsze i trochę gorsze chwile. W poprzednim sezonie, zwłaszcza w rundzie jesiennej, był bardzo ważnym zawodnikiem Legii, jednym z fundamentów mistrzostwa Polski. Z kolei w ostatnich miesiącach grał bardzo mało - z jednej strony był incydent z koszulką i żal po rozstaniu z trenerem Vukoviciem, z drugiej kontuzje. Coś się wypaliło, coś się skończyło. W końcu reprezentant Gwinei rozwiązał kontrakt ze stołecznym klubem za porozumieniem stron. Zawodnik ma kontynuować karierę w Kazachstanie, w Kajracie Ałmaty.

Czerwiec, rok 2018. Właśnie wtedy Jose Kante oficjalnie związał się z Legią Warszawa. Trafił na Łazienkowską po wygaśnięciu umowy z Wisłą Płock. Zanim Ivica Vrdoljak polecił go "Wojskowym", snajper toczył rozmowy z Hajdukiem Split. Jak przyznał sam zainteresowany, wiele odmieniła oferta warszawskiego zespołu, który zawsze walczy o najwyższe cele. - Myślałem o przyszłości i byłem zdecydowany na zmianę ligi, kraju i całego otoczenia. Pojawiały się różne oferty, aż odezwała się Legia, z którą dogadałem się błyskawicznie. Od pierwszego kontaktu, do mojej zgody, upłynęły raptem dwa dni. Taka propozycja sprawiła, że zweryfikowałem swoje plany i uznałem, że występy w najlepszej polskiej drużynie będą bardzo dobre dla mojej karierymówił w rozmowie z Legia.Net.   

Zawodnik zadebiutował w spotkaniu I rundy eliminacji Ligi Mistrzów z Cork City (1:0), a w trzecim meczu o stawkę – w rewanżu z… Cork (3:0) – zdobył pierwszą bramkę. Początek był obiecujący. Kante grał regularnie, do połowy sierpnia miał na koncie pięć trafień. Ale z czasem się to zmieniło i jego pozycja zaczęła słabnąć. Ostatnie tygodnie w pierwszej rundzie (sezonu 2018/19) przy Łazienkowskiej okazały się nieudane. Napastnik był z dala od wyjściowego składu, a w czterech meczach ligowych – w końcówce 2018 roku – brakowało go nawet na ławce rezerwowych. W tamtym momencie, wyżej od niego w hierarchii byli Carlitos, Sandro Kulenović i Jarosław Niezgoda.

Jose Kante

Wypożyczenie i jesień

W styczniu 2019 roku ówczesny szkoleniowiec, Ricardo Sa Pinto, odesłał Kante do III-ligowych rezerw, z którym rozpoczął przygotowania do rundy wiosennej. Portugalczyk uważał, że Gwinejczyk jest słaby, zarzucał mu brak walki i zaangażowania. Napastnik miał odejść do Ankaragucu (wypożyczenie na pół roku, z opcją pierwokupu za blisko pół miliona euro), lecz władze klubu nie przesłały mu kontraktu, przez co piłkarz nie wyleciał do Turcji. Doszło więc do zmiany kierunku i zawodnik został wypożyczony na pół roku do II-ligowca z Hiszpanii, Gimnastic de Tarragona. Rozegrał tam 14 spotkań, w których spędził na murawie 721 minut. Przez ten czas strzelił trzy gole i miał dwie asysty. Przed końcem rozgrywek udał się na zgrupowanie reprezentacji Gwinei (Gimnastic nie robiło przeszkód), przed startem Pucharu Narodów Afryki. Tuż przed rozpoczęciem turnieju, doznał kontuzji w sparingu z Egiptem. Uraz uniemożliwił mu pierwsze dwa występy w fazie grupowej. Potem zagrał z Burundi i Algierią (1/8 finału).

Rozpoczynał się kolejny sezon - 2019/20. Kante miał wrócić do Legii, gdzie zmienił się trener - ekscentrycznego i mającego specyficzne podejście do futbolu oraz ludzi go otaczających Portugalczyka, zastąpił Aleksandar Vuković.  Przy Łazienkowskiej prawie nikt na Kante nie liczył, nikt poza "Vuko", który od początku miał przekonanie, że Gwinejczyk da zespołowi dużą jakość. Ze względu na powołanie na Puchar Narodów Afryki, piłkarz wznowił zajęcia z Legią dopiero w połowie lipca. Siłą rzeczy startował więc z niskiego pułapu, był czwartym napastnikiem - za Carlitosem, Kulenoviciem i Niezgodą. Ale serbski szkoleniowiec tak mocno wierzył w Jose, że zgodził się na transfery Chorwata i Hiszpana. Kante nadrabiał zaległości, a gdy ta sztuka mu się udała, szybko pokazał, że zasługuje na szansę gry. "Vuko" początkowo wpuszczał napastnika z ławki rezerwowych, aby łapał rytm meczowy i był gotowy do zwiększania obciążeń. Przełomem była końcówka września. Gwinejczyk pokonał golkipera Puszczy Niepołomice w Pucharze Polski i wypadł na tyle dobrze, że później grał już regularnie - zarówno w ekstraklasie, jak i w rozgrywkach tysiąca drużyn. Początkowo szwankowała skuteczność, ale stopniowo poprawiał się i w tym elemencie. Dał koncert w meczu z Wisłą (7:0), w którym zdobył hat-tricka, pierwszego w karierze. Nie zwalniał tempa, strzelił trzy gole w trzech spotkaniach z rzędu, mając ogromny wkład w serię zwycięstw Legii. Robił różnicę, dobrze czuł się w pojedynkach siłowych, walczył z dużym zaangażowaniem na całej długości i szerokości boiska, wygrywał wiele pojedynków w powietrzu. Potrafi też przetrzymać piłkę, będąc tyłem do bramki, i odegrać do lepiej ustawionego zawodnika. Często biegał w pressingu, pomagał w defensywie. Wyróżniała go ambicja, waleczność, serce do gry oraz technika użytkowa. W pewnym momecnie stworzył znakomity duet z Jarosławem Niezgodą - obaj byli skuteczni i uzupełniali się, można było odnieść wrażenie, że rozumieli się bez słów. Oglądanie Kante w akcji w drugiej części rundy było czystą przyjemnością. Jego liczby – jesienią, 2019 roku - to 9 goli i 2 asysty.

Świetny start, zamieszanie z koszulką i kontuzje

I na tym nie poprzestał. Na początku 2020 roku ponownie dał o sobie znać. Kapitalnie rozpoczął drugą część sezonu. W trzech pierwszych meczach strzelił cztery gole. W ostatnim meczu przed pandemią (z Piastem w Warszawie) został ukarany czerwoną kartką już w 10. minucie. Ominęły go dwa spotkania ligowe, po powrocie do gry. Wcześniej wystąpił przeciwko Miedzi Legnica, w Pucharze Polski. Miał asystę, ale później dopadł go uraz.

Wrócił do rywalizacji w połowie czerwca, ale w drugim meczu, po powrocie, ponownie dopadł go pech. Napastnik opuścił boisko, w meczu ze Śląskiem Wrocław (2:0) po 30 minutach. Powód? Kontuzja, która się odnowiła i oznaczała dłuższą przerwę od piłki. Kante był tak wściekły, że schodząc z boiska, będąc w tunelu stadionu, rzucił ze złości koszulką o ziemię i kopnął ją w kierunku szatni. Sytuacja nie przeszła bez echa, a po meczu głos zabrał sam zawodnik. - Chcę przeprosić wszystkich za swoje zachowanie. Straciłem kontrolę. Byłem sfrustrowany, ponieważ doznałem kontuzji i nie mogłem pomóc drużynie. Przepraszam za to, ale nie miałem złych zamiarów.

Do sytuacji odniósł się również trener Vuković. - Mówimy o zawodniku, który wyszedł na boisko, przyspieszając powrót po urazie na maksimum możliwości, ryzykując zdrowie. Mówimy o graczu, który wkłada głowę tam, gdzie większość zawodników na świecie tego nie zrobi. To piłkarz, który zastawia całe serce dla tego klubu. To, że był sfrustrowany, nie podał mi ręki - bo przytrafiła mu się kontuzja w momencie, gdy chce walczyć o mistrzostwo Polski i zrobił niekontrolowaną rzecz w emocjach - nie jest powodem, żeby wykorzystywać to, do takich sytuacji, jak na początku drugiej połowy. Bardzo proszę naszych kibiców o to, żeby zaufali mi w kontekście jednego – szacunku dla drużyny. Rok temu powiedziałem na jednej z konferencji – kibic ma jedno do siebie: nie ma pojęcia o tym, kto jest kim w szatni. Kibicowi się tylko wydaje, że wie. Bo kibice wiedzą coś, zobaczą coś, i ktoś coś im powie i wyrabiają sobie na ten teorie. Byli tacy zawodnicy, co byli legionistami na pokaz, a ja takich legionistów nie chcę. Bo oni dla Legii są legionistami tylko przed kamerami. Jose Kante popełnił błąd, nie skontrolował emocji. Natomiast jest prawdziwym legionistą, który "ginie" na boisku dla drużyny. Od początku do końca. Pewnie nie jedna osoba urodzona na Grochowie, Ursynowie czy na Mokotowie, powiedziałby dziś do mnie tak: „Trenerze, przepraszam. Nie wychodzę na boisko, bo to ryzyko dla mojego zdrowia”. Ale nie Kante. On się pcha do tego, żeby być na boisku. I on jest teraz wyzywany? To jest absurd. Ubolewam nad tym, ale będę bronił prawdy, ponieważ wiem, jak jest.

Dla wielu kibiców zachowanie Kante było jednak skandaliczne i nie do przebaczenia. Na poczatku był wygwizdywany, sytuację próbowali załagodzić trener Vuković oraz Artur Boruc. W końcu gwizdy i buczenie ustały, grze Gwinejczyka na trybunach towarzyszyła cisza. Tymczasem zawodnik zrezygnował z przedsezonowego urlopu, aby szybciej wrócić do dobrej dyspozycji po skręceniu stawu skokowego, którego nabawił się na samym początku rundy finałowej. Kante rozpoczął ten sezon najlepiej jak mógł, bramką z Linfield w eliminacjach Ligi Mistrzów. Zmienił Tomasa Pekharta i po około dziesięciu minutach, uderzył zza pola karnego i pokonał bramkarza gości. - Zrezygnowałem z urlopu, ponieważ chciałem wrócić do gry najszybciej jak to możliwe. Przed urazem byłem w bardzo dobrym momencie. Chciałem ponownie poczuć te emocje, być z zespołem, trenować i łapać minuty na boisku. Zrobiłem to. Czuję się naprawdę dobrze. W tej chwili mam jeszcze wciąż małe problemy, ale myślę, że to normalne po dwóch kontuzjach. Będzie coraz lepiej – mówił po meczu. Niestety, lepiej nie było. Napastnik nie zachwycał, tak samo jak cały zespół. Nie strzelił gola w żadnym z kolejnych spotkań. W przegranym meczu z Omonią Nikozja (0:0, 0:2 p.d.) wszedł w drugiej połowie, gdy Legia grała już w osłabieniu. Nie zdołał zmienić losów spotkania, ale był bliski wywalczenia rzutu karnego w dogrywce, którego jednak sędzia nie podyktował.

Trener Vuković próbował w kolejnych meczach wkomponować Kante do gry z Pekhartem, ale nie zdążył tego zrobić. Były słabe mecze z Jagiellonią (1:2), i Wisłą Płock (1:0) oraz 76 minut w przegranym meczu z Górnikiem Zabrze (1:3). Nastąpiła zmiana szkoleniowca. 30-latek zagrał w debiucie Czesława Michniewicza z Dritą i był to jego ostatni mecz. – Trudno powiedzieć, co się z nim dzieje. Odkąd trafiłem na Łazienkowską, przebywał na boisku przez osiemnaście minut. Nawet nie zdążyłem go dobrze poznać, bo ciągle ma problemy ze zdrowiem. Sam przyznaje, że wszystko posypało się w momencie, w którym doznał kontuzji kolana. Potem zaczęła się seria urazów – skomentował po trzech miesiącach Michniewicz. Kante miał problemy po meczu z Karabachem, nie było go przez dłuższy czas w kadrze. Wrócił na ławkę w meczu wyjazdowym z Pogonią (0:0), po czym ponownie zgłosił uraz. Musiał być też izolowany, choć nie miał koronawirusa. Na początku grudnia znów trenował indywidualnie. Reprezentant Gwinei miał wyjątkowego pecha. Co wracał do treningów, to po chwili ponownie trafiał w ręce fizjoterapeutów i lekarzy.

I w pewnym momencie wszyscy zaczęli się zastanawiać o co chodzi. Kontuzje to jedno, ale w przeszłości drobne urazy nie przeszkadzały Jose Kante w grze, zaciskał zęby i wychodził na mecz. Po incydencie z koszulką i zmianie trenera, coś się jednak w nim wypaliło, nie było widać chemii między nim a klubem, którą można było dostrzegać wcześniej. Czesław Michniewicz zapewniał go, że mocno w niego wierzy i na niego liczy, ale niczego to nie zmieniło. Zimą napastnik otwarcie powiedział, że jest zmęczony, chce odejść z Legii, podpisać wysoki finansowo kontrakt z klubem zagranicznym, ostatni w życiu, porządnie zarobić i skończyc karierę.

Napastnik nie poleciał z Legią na zgrupowanie do Dubaju. Negocjował z klubem z Chin, wszystko było już dogadane, ale Gwinejczyk chciał zbyt dużo i w końcu Chińczycy się wycofali. Trenerzy chcieli by jak najszybciej przyleciał na obóz pierwszego zespołu do Zjednoczonych Emiratów Arabskich, ale dyrektor sportowy Radosław Kucharski nie wyraził na to zgody twierdząc, że potrzebuje piłkarzy, którzy chcą w Warszawie coś osiągnąć, a nie jak najszybciej z niej wyjechać. Gwinejczyk rozpoczął więc treningi z III-ligowymi rezerwami. Podczas jednych z zajęć naciągnął więzadło poboczne w kolanie. Stopniowo wracał do zdrowia. Trenerzy "dwójki" z umiarkowanym optymizmem podchodzili do przydatności Kante, mając świadomość, że nie trenował od grudnia. Ostatecznie okazało się, że Jose w Legii już nie zagra. 23 lutego rozwiązał kontrakt z "Wojskowymi" za porozumieniem stron. 

Podsumowanie występów Jose Kante dla Legii: 59 meczów, 19 bramek, 6 asyst, 14 żółtych kartek, 1 czerwona kartka

Quiz. Rekordowe transfery z Legii

1/15 Najwyższym transferem z klubu legionistów jest przejście Radosława Majeckiego do AS Monaco, który kosztował 7 mln euro, plus bonusy. Do jakiego klubu Majecki był wypożyczony z Legii, aby się ogrywać?

Polecamy

Komentarze (71)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.