Jacek Zieliński
fot. Marcin Szymczyk

Jacek Zieliński: Dopadły nas problemy

Redaktor Marcin SzymczykRedaktor Maciej Ziółkowski

Marcin Szymczyk, Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia On

07.03.2024 16:30

(akt. 08.03.2024 14:15)

Jacek Zieliński był gościem programu LEGIA ON na kanale "Wojskowych" na YouTube. Dyrektor sportowy Legii Warszawa mówił m.in. o statystykach, problemach, transferach i celach.

Czy zdiagnozowano przyczynę przeciętnej gry, która przekłada się na słabe wyniki w rundzie wiosennej?

– Trzeba by było zdefiniować, co to znaczy przeciętna gra. Fajnie pokazują to statystyki, na podstawie których możemy obiektywnie ocenić, jak wyglądamy. Oczywiście, na pewno nie prezentujemy się dobrze czy bardzo dobrze, jak na początku sezonu, przez pierwsze dwa i pół miesiąca – wówczas nasze występy były dobre, bardzo dobre albo spektakularne, to jest fakt. Wtedy byliśmy w takiej formie, że poziom, jaki trzymaliśmy, był powyżej naszych możliwości. Każda drużyna czasami gra powyżej swojego poziomu, czasami trochę poniżej. Wszyscy dążą do tego, by – kiedy jest regres, gorszy moment – nie tracić punktów. Jeśli nie traci się ich za wiele, to trudne okresy bywają niezauważalne. Gdy traci się "oczka", to te momenty są niezwykle eksponowane i często pojawia się zasłużona krytyka. Wydaje mi się, że teraz jesteśmy w takim momencie, kiedy wyniki niekoniecznie odpowiadają temu, co prezentujemy.

Przygotowałem sobie trochę obiektywnych statystyk, które są ogólnodostępne na jednej z platform. One oceniają naszą ligę, pokazują najważniejsze elementy. Według statystyk, nie wygląda to tak źle, jak się o tym mówi. To normalne, że media muszą wyolbrzymiać pewne rzeczy. Wiemy, jak to wszystko działa, jak są one skonstruowane. Nie mam absolutnie żadnych pretensji do mediów, gdyż wiadomo, że wszystko jest często osadzone w krytyce, bo to się dobrze sprzedaje, pokazuje. W social mediach, na które często nie zaglądam, jest chyba jeszcze gorzej, ponieważ oprócz krytyki następuje mocne ocieranie o hejt.  

Według naszej diagnozy, wygląda to tak, że błędy indywidualne mocno zaniżają rezultat punktowy. Powodują, że pomyłki indywidualne natychmiast przekładają się na stracone gole. To nam nie pomaga, choć nasze statystyki na tle ligi, jeśli chodzi o straty we własnej strefie obronnej, wyglądają tak, że pod tym względem jesteśmy najlepsi w Ekstraklasie – tak, jak w kilku innych statystykach. Tracimy bardzo mało, lecz konsekwencje strat są niewspółmiernie duże. Jak tracimy piłkę, to od razu jest ujście w straconej bramce. Bywają takie momenty, że tak się dzieje.

Mamy też problem ze skutecznością. Statystyki goli oczekiwanych są wyższe niż liczba zdobytych bramek. Można by to było zrzucić na karb jakości wykończenia i jakości zawodników pierwszej linii, ale byłoby to zbyt łatwe wytłumaczenie. Na początku, przez pierwsze dwa i pół miesiąca, statystyki wyglądały imponująco. Jak była przerwa reprezentacyjna, nastąpiło podsumowanie po 11 meczach – wyglądało to naprawdę bardzo imponująco. Tomas Pekhart miał wtedy 8 bramek. Maciej Rosołek, który jest tak krytykowany, miał gola i cztery asysty. Marc Gual zdobył 3 bramki i 4 asysty albo odwrotnie. Paweł Wszołek miał znakomite liczby, chyba najlepsze. Kapitalne statystyki mieli wahadłowi i pierwsza linia. Wyglądało to spektakularnie. Wszyscy się rozpływali w komplementach, jak to wszystko się świetnie prezentuje. Ale nic nie trwa wiecznie. Bywają problemy, takie nas też dopadły.

Musimy poprawić skuteczność. To możliwe, zawodnicy pokazali to już na początku sezonu, w pierwszych dwóch czy niecałych trzech miesiącach, że mogą i potrafią być skuteczni. Trzeba też jeszcze ograniczyć liczbę strat – w tym kierunku poszły już jakieś ruchy, w takim sensie, że troszeczkę upraszczamy grę, ale nie chcemy zmieniać całego stylu. Nasz styl gry polega na tym, że chcemy dominować przeciwnika, o ile to możliwe, poprzez posiadanie piłki i stwarzać w ten sposób sytuacje. Nie chcemy nagle zmieniać naszego stylu gry na taki, że chcemy kontrolować spotkanie nie posiadając futbolówki, choć w tym elemencie też musimy się pewnie poprawić. Ostatnio Raków wrócił do korzeni, zagrał właśnie w ten sposób, co okazało się skuteczne. W przeszłości, kiedy mieliśmy serię porażek, też próbowaliśmy oddać troszkę inicjatywy przeciwnikowi i zagrać bardziej pragmatycznie. To także przynosiło efekty, ale – generalnie – nie chcemy iść łatwiejszą drogą, tylko drogą trudniejszą, która w przyszłości da nam lepsze efekty. Pragniemy trzymać się swojego stylu. Nie chcemy robić zmian w panice, mocno ingerować w model gry, zmieniać strukturę – to przynosi efekty, ale na krótką metę.

Jakie cele otrzymał trener na ten sezon i jakie cele otrzymał dyrektor sportowy?

– Naszym celem jest rozwój – akademii, poszczególnych zawodników, rozwój pierwszego zespołu ale i poszczególnych działów, np. skautingu. Efektem tego rozwoju mają być sukcesy, a nie odwrotnie. Oczywiście możemy sobie powiedzieć, wygramy ten mecz, albo śmierć, zdobędziemy mistrzostwo Polski, albo śmierć, ale to nie o to chodzi, to nie pomaga nam w rozwoju. Jak słyszę takie teksty, to przypomina mi się pewien klub, GKS Katowice, który od 20 lat próbuje wrócić do ekstraklasy i co roku mówi – albo awans, albo śmierć. Tam jest presja wewnętrzna, ogromna też zewnętrzna i to nie pomaga w podejmowaniu dobrych decyzji.

Wracając do Legii – musiałem zaznaczyć cele sportowe do budżetu. Tymi celami były awans do fazy grupowej Ligi Konferencji, choć to nie było oczywiste, niewielu zespołom udaje się przebrnąć przez trzy rundy kwalifikacji, i udało się to zrealizować z nawiązką. Drugim celem było mistrzostwo Polski, choć by nie przeszarżować z pieniędzmi, to do budżetu wpisaliśmy jako cel drugie miejsce – co najmniej drugie miejsce. Musimy myśleć o finansach. Zbyt optymistyczne myślenie o tych kwestiach, co ma przecież związek z wynikami sportowymi, powoduje potem deficyt w budżecie. A tego chcielibyśmy uniknąć. W przeszłości budżetowaliśmy sobie awans do fazy grupowej europejskich pucharów i gdy cztery lata z rzędu to nie miało miejsca, to powstawała spora dziura. Dlatego chcemy podchodzić do tego bardziej realnie.

Na czym opiera się zaufanie do trenera? Jakie są zakulisowe przesłanki broniące trenera punktującego w tak zatrważająco słaby sposób? Czy jest to rodzaj jakiegoś planu naprawczego, punktów (kamieni milowych), które trener musi wypełnić?

– Jak interpretować kamienie milowe? Prochu nie wymyślimy. Pewnie chodzi o kamienie milowe w projekcie rozwoju działu sportowego, istotne punkty, rzeczy, sukcesy. Wydaje mi się, że mamy już takie punkty, do tego przyczynili się trener i sztab.

Myślę, że sporym sukcesem jest np. działalność i funkcjonowanie nowego działu, który został stworzony dwa lata temu, a od roku ma własny budżet. To Athletic Performance, któremu przewodzi Bartosz Bibrowicz. To dział, który nie jest tylko przypisany do pierwszego zespołu, tylko świadczy usługi na rzecz "jedynki", skautingu, akademii. Kiedy jedna osoba zarządza tym działem, to każdemu segmentowi towarzyszy jedna myśl. Wiemy, jakie parametry fizyczne musimy mieć w pierwszej drużynie. Wiemy, jak doprowadzić do tego, by młodzi zawodnicy mieli takie parametry fizyczne, by wchodzić do "jedynki". Wiemy, jakie mamy procedury, jeżeli chodzi o regenerację, protokoły regeneracyjne. Wiemy, jak uzyskać parametry fizyczne, jaką pracą, jakimi obciążeniami. To wszystko jest rejestrowane, analizowane wspólnie z Legia Lab. Sądzę, że jesteśmy tutaj na bardzo wysokim poziomie, mimo że to funkcjonuje dopiero od dwóch lat. Bartek Bibrowicz jest odpowiedzialny za to, żeby rekrutować osoby do działu – do akademii i pierwszego zespołu. On też dba o ich rozwój, organizuje ich pracę. Efekt jest taki, że w większości meczów wyglądamy lepiej pod względem fizycznym niż przeciwnicy. Mamy bardzo dobrą dostępność treningową i meczową zawodników – na poziomie ponad 90 procent. Jak uwzględnimy, jakie były obciążenia – 34 spotkania jesienią – to jest to coś niesamowitego. Możemy się porównać z innymi zespołami, nie tylko polskimi, ale też zagranicznymi, które grają na kilku frontach. To wygląda bardzo dobrze. Praca tego działu to – jak na tę chwilę – dość duże osiągnięcie.

Jeśli chodzi o trenera Runjaicia i resztę sztabu, to fajnie funkcjonuje zespół rozwoju indywidualnego zawodników, który cały czas się rozwija, wnosi pracę na wyższy poziom. Kierownikiem projektu jest Przemysław Małecki, ale są w to zaangażowane osoby z pierwszego zespołu, również akademii, dyrektor Marek Śledź także bierze czynny udział w zespole. Ja i Kosta Runjaić, choć nie jesteśmy w tym zespole, też się udzielamy, funkcjonujemy w tym. Są asystenci, którzy odpowiadają za piłkarzy z różnych formacji. Są podzielone role. Dzięki temu działowi i pierwszemu trenerowi, sporo graczy rozwinęło się w ostatnich dwóch sezonach, odkąd przyszedł Kosta Runjaić. Kiedy dołączył do nas Kosta, to praktycznie nie mieliśmy żadnego potencjału sprzedażowego. W styczniu sprzedaliśmy Luquinhasa, potem odszedł od nas Mateusz Wieteska, więc zostaliśmy z niczym. Rok diametralnie zmienia sytuację w futbolu. Pojawiły się oferty za wielu zawodników. Każdy z młodych piłkarzy, w wieku rozwojowym, zrobił postęp. Bilans transferowy to też praca sztabu i pierwszego zespołu.

Kolejnym, ważnym elementem jest ostatni transfer (przenosiny Ernesta Muciego – red.). Może będę trochę krytykowany za to, że dopuściłem do tego ruchu, ale strategicznie to kamień milowy, jeśli chodzi o to, jak będziemy postrzegani w łańcuchu transferowym, pokarmowym w Europie. To dwucyfrowa kwota, która wynosi nas na wyższy poziom. Dziś jesteśmy określani dawcami w łańcuchu pokarmowym w Europie. Chodzi o kraje Europy Środkowej czy Środkowo-Wschodniej, z wyjątkiem niektórych czołowych zespołów Chorwacji, Serbii i Czech. Pozostałe drużyny są oceniane za takie, które dostarczają zawodników bardzo tanio do lepszych lig. Chcemy się z tego wydobyć, też być poważnym partnerem dla mocniejszych lig. Będziemy zmuszeni sprzedawać, tak jak 95 procent klubów w Europie. Ale nie chcemy sprzedawać za frytki, tylko za poważne pieniądze, które dają nam stabilizację finansową i strukturalną, personalną, bo możemy mieć w sztabie takich trenerów, jakich chcemy, sięgać po coraz lepszych piłkarzy. Bez stabilności finansowej trudno mówić o rozwoju. Jeżeli jej nie ma, to trzeba podejmować decyzje, które musimy podjąć, a nie decyzje, które chcemy podejmować. Ten transfer również jest jakimś sukcesem, mimo że na krótką metę pomyślimy, że z Mucim byłoby nam pewnie lepiej w walce o sukcesy sportowe w tym sezonie.

Po transferze Bartosza Slisza i Ernesta Muciego Legia ma kadrę graczy niesprzedawalnych, nie ma dopływu nowych zawodników.

– Kiedy do zespołu przyszedł Kosta Runjaić, nie mieliśmy nikogo na sprzedaż. Muci w sezonie o utrzymanie miał dołek, przegrał rywalizację z Rosołkiem, który wówczas naprawdę dobrze wyglądał. Miał trzy gole i trzy asysty jako skrzydłowy i był faworytem u trenera Vukovicia. I naprawdę w tej rywalizacji Ernest wypadał gorzej, był zagubiony. Jego rozwój wystartował po przyjściu Kosty Runjaicia. Podobnie było z innymi zawodnikami. Zaczynaliśmy z kadrą w której nie mieliśmy nikogo na sprzedaż, a już po roku, a nawet wcześniej, miałem zapytania o kilku piłkarzy – o Muciego, Tobiasza czy Rosołka. I teraz to nie jest tak, że jest posucha i nie będzie kogo sprzedać. Mamy zawodników z potencjałem, na których zaraz zaczną pojawiać się oferty lub już się pojawiają, ale odmawiamy. Jeśli utrzymamy sztab i będziemy pracować tak, jak do tej pory, to będziemy mieli kolejnych piłkarzy na sprzedaż. Nie ma tu spalonej ziemi. Mamy na razie rekord transferowy, ale mam nadzieję, że w przyszłości go poprawimy.

Co do wprowadzenia zawodników do pierwszego zespołu – mamy zespół rozwoju indywidualnego, który dba o młodych graczy, będących już w kadrze pierwszego zespołu, ale też dba o to, by zawodnicy akademii byli gotowi na wejście do poziomu seniorskiego w barwach Legii, by byli przygotowani pod kątem taktycznym i technicznym, ale też siłowym i motorycznym, o co dba Bartek Bibrowicz. Mocno nad tym pracujemy, ale ta chęć wprowadzania młodzieży do pierwszego zespołu, kłóci mi się nieco z oczekiwaniami kibiców. Z jednej strony słyszymy: Zieliński gdzie te transfery, a z drugiej czemu młodzi tak mało grają? Mamy kadrę szeroką, złożoną z doświadczonych zawodników, godzimy się z odległymi pozycjami graczy młodych, odległymi w hierarchii. I jaką oni mają szansę by się przebić i awansować? Ja tę kadrę od strony struktury przedstawiałem na samym początku, jak zaczynałem obecną rolę w Legii. Przedstawiałem to na zebraniu zarządu. Nie chcę szczególnie rozbudowywać kadry, by mieć w niej miejsce dla młodzieżowców. Jeśli mamy dwa miejsca do gry na pozycji numer dziesięć, a czterech zawodników do rywalizacji, to nie będę ściągał piątego z zagranicy, ale tym piątym może być ktoś z akademii. To samo dotyczy innych pozycji – sześć, osiem, ale i stopera. Nie chciałbym, aby tym kolejnym rywalizującym graczem był ktoś z transferu, ale ktoś młody – np. Janek Ziółkowski. Nie chcemy mieć zbyt szerokiej kadry, taką już mieliśmy i dopiero zimą udało się to wyprostować. Najpierw wyniki, potem młodzież, nie odwrotnie.

Czy naprawdę musimy grać systemem z trzema obrońcami i nic nie zmieniać? Naszą grę znają już wszyscy i czytają nas jak z otwartej książki.

– Ciekawe pytanie, chyba o tym trochę napomknąłem. Zmiana struktury to trochę chwytanie się brzytwy, gdyż to działa, ale na krótką metę. W przeszłości zdarzały się takie sytuacje. Trener Michniewicz zmienił system z czwórki na trójkę, to było wiosną 2021 roku. Końcówka poprzedniej rundy jesiennej była słaba, potem przytrafiła się porażka w słabym stylu w Bielsku-Białej i nagle doszło do przejścia na trójkę obrońców, co od razu zaskoczyło. To było zaskoczenie dla przeciwników, zespół grał znakomicie w lutym, marcu, a w kwietniu – kiedy nas nieco rozgryziono – zaczęły się problemy ze strzelaniem goli. Nie traciliśmy wtedy jeszcze bramek, pojawiło się sporo remisów 0:0. Potem problem wrócił, znowu nas rozgryźli. Rozwiązanie na krótką metę jest OK, ale nie przewiduję takich sytuacji.

W obrębie tego modelu gry dopuszczamy zmianę struktury i myślimy o tym, przygotowujemy się do tego, ale to nie jest jeszcze dobry moment, by grać z dwójką napastników w systemie 3-5-2. To byłoby ogromne wyzwanie – możliwe, ale myślę, że bardzo ryzykowne, kiedy dobiera się zawodników pod pewien model, a potem drastycznie zmienia strukturę. Okazałoby się, że część piłkarzy na tym skorzysta, ale część nie. Zrobiliśmy to, po 11 meczach minionego sezonu przechodząc z czwórki na trójkę – mieliśmy to w planach, ale nie byliśmy do tego jeszcze przygotowani. Zdobywaliśmy punkty, ale nie graliśmy na tym poziomie, na jakim byśmy chcieli – to spowodowało, że szybciej zdecydowaliśmy się na ten ruch bez wcześniejszego, głębszego przygotowania. Mieliśmy gotowy model, ale nie trenowaliśmy tego zbyt długo, nie było na to czasu. Chcieliśmy to zrobić zimą, wtedy była krótsza liga, pojawiła się przerwa z powodu mundialu. Był czas, by nad tym popracować, ale wdrożyliśmy to wcześniej, co od razu zaskoczyło. Latem zrobiliśmy tylko korektę w tym modelu. Wtedy graliśmy z dwójką napastników. Przeszliśmy na jedną "dziewiątkę" i dwie "dziesiątki". Myślę, że ponownie wrócimy do dwóch napastników, lecz w innej strukturze personalnej, bo uważam, że na ten moment nie możemy tego zrobić.

Kto wie, czy w przyszłości nie będą podejmowane takie ryzykowne decyzje, czyli np. zachowanie stylu gry i zabawienie się jeszcze jedną strukturą. Zawodnicy akademii są szkoleni w ten sposób, że grają w jednym i drugim systemie, mają nawet zadania, by w trakcie meczu zmieniać struktury z trójki na czwórkę – robią to, szczególnie młodsze grupy wykonują to bardzo fajnie. To jest jakaś przyszłość.

Patrzę na zagraniczne zespoły, które odnoszą sukcesy w europejskich pucharach, mają kilkuletnie doświadczenie w takich rozgrywkach, dominują w rodzimej lidze, ale nie odstają od nas aż tak mocno pod kątem finansowym. Takie drużyny twardo, sztywno trzymają się swoich modeli gry. Jest stabilizacja pod względem modelu gry i funkcji trenera, który pracuje kilka lat. Model gry to coś, co też nigdy nie jest stabilne i przewidywalne – ciągle się do niego coś dokłada, on jest żywy, cały czas się coś ulepsza, zmienia, by był element zaskoczenia. Nie wygląda to tak, że następuje tylko zagranie między Wszołkiem i Josue, i to wszystko.

Molde ma trenera od kilku lat, gra ustawieniem 3-5-2, sporadycznie występuje z jedną "dziewiątką" i dwoma "dziesiątkami", ale to też funkcjonuje w obrębie identycznego stylu i modelu gry. Model gry Bodo/Glimt – od lat mającego tego samego szkoleniowca –  jest oparty na strukturze 4-3-3. Oni od dawna odnoszą sukcesy w europejskich pucharach, dobrze sobie radzą w lidze, choć jak wyrósł im taki konkurent jak Molde, to też nie jest im łatwo. Dochodzi do tego, że Bodo gra Europie, Molde nie grało w poprzednim sezonie w pucharach, więc w cuglach wygrało mistrzostwo, z kilkunastopunktową przewagą. Teraz, kiedy Molde było zaangażowane w puchary, były ogromne ciężary w lidze. Nie jest to łatwo pogodzić. Karabach od lat ma tego samego trenera, mierzymy się z tym klubem w zasadzie co roku w sparingach. Ten zespół dobrze radzi sobie w lidze, choć w naszych bezpośrednich rywalizacjach wygląda na to, że jesteśmy równym przeciwnikiem, ostatnio wygrywamy częściej, choć parę lat temu dostaliśmy niezły łomot. Mamy porównanie, że teraz my możemy ich ogrywać, to nie jest dla nas problem, ale oni mają stabilność, która wynika z tego, że grają 4-2-3-1 w Europie i zazwyczaj 4-3-3 w lidze. To podobne systemy, z tym że jest jeden albo dwóch defensywnych pomocników. Grając tym samym systemem, mając model gry, który się rozwija, mogą zaskakiwać przeciwników, wygrywać. Bodo strzeliło u siebie sześć goli Romie. To, że wiesz, jak ktoś gra, nie znaczy, że jesteś w stanie wygrać. Oczywiście, możesz sprawić trudności przeciwnikowi.

Nie mam pretensji o to, że jest dużo krytycznych opinii. Wiem, że generalnie media są zakotwiczone w krytyce, jest to klikalne, robi zasięgi. W mainstreamowych mediach pojawia się sporo bardzo negatywnych informacji. Nie wiem, czy one nas do tego przyzwyczaiły, czy publika ma taką potrzebę, a one wychodzą temu naprzeciw. Wszystko jest zasadzone w krytyce. Osoba, która robi zasięgi na krytycznych osądach, opiniach, to siłą rzeczy – świadomie lub nie – przyjmuje argumenty, które jej pasują, za to odrzuca argumenty, które nie pasują. Tak to funkcjonuje, nie obrażam się na to. Wiem, że jak się posłużę obiektywnymi faktami, by kogoś do czegoś przekonać, to tego nie zrobię.

Rywale doskonale czytają nasze ofensywne schematy gry. Jak chcemy ich zaskoczyć skoro ciągle powtarzamy to samo?

– Przy rzutach rożnych faktycznie mamy problem ze strzelaniem goli. Wychodzimy z tej samej struktury, ale mamy bardzo dużo rozwiązań rozegrania takiego stałego fragmentu gry – zarówno w kwestii nabiegnięcia jak i okupacji pola karnego. Problem polega na tym, że my dochodzimy do sytuacji strzeleckich, ale ich nie wykorzystujemy. Co drugi rzut rożny dochodzimy do strzałów, wskaźnik goli oczekiwanych wskazuje, że powinniśmy już w taki sposób zdobyć sześć bramek a na koncie mamy jedną. Ale pod względem skuteczności wyglądamy słabo. A te pięć bramek to są też realne punkty, w meczach remisowych taki skuteczny stały fragment gry mógłby nam dać punkty. Raport Wyscout pokazuje, że powinniśmy mieć 4 – 6 punktów więcej, a gdyby tak było zyskujemy w tabeli i odbiór naszej gry też jest zupełnie inny.

Musimy grać atakiem pozycyjnym, do tego potrzeba graczy dobrych technicznie. Aktualnie mamy takich trzech, czyli Josue, Kapustkę i Elitima. Jak zatem mamy niszczyć obronę rywali dośrodkowaniami na "dziewiątkę"?

– Musimy obracać się wokół graczy technicznych, to prawda. Chcemy grać w swoim stylu czyli poprzez posiadanie piłki, ale posiadanie piłki to nie wszystko, chcemy też stwarzać sobie sytuacje. Do tego nasza gra musi być zróżnicowana. Czyli potrzebujemy graczy szybkich, agresywnych w obronie, skutecznie broniących itd. Musi być zlepek różnych umiejętności techniczno–taktycznych i zdolności fizycznych. Fajnie by było mieć gracza na "dziesiątce", który jest szybki, świetnie podaje, drybluje i strzela gole, ale tacy występują w Premier League. U nas to kwestia wyborów.

Oglądałem ostatnio na żywo mecz Bragi, w której nie brakuje technicznych graczy, a mimo to wiele ataków buduje nie przez środek, ale przez boczne sektory boiska i wykorzystuje każdą okazję do dośrodkowania. Do tego potrzebne są też odpowiednie "dziewiątki". Lubię napastników, którzy przyjmą, rozegrają, zrobią przewagę, wejdą w pole karne, ale przy tym modelu gry konieczna jest typowa "dziewiątka" – groźna w "szesnastce". Takie "dziewiątki" mamy i musimy z tego korzystać. Przy takim zagęszczeniu gry przez rywala, jak z Puszczą, gdzie rywal stał na 20. metrze, to próba gry kombinacyjnej w tym gąszczu nie jest łatwa. Dlatego dośrodkowania są wręcz konieczne. Pekhart i Kramer potrafią wykorzystywać dośrodkowania, pokazali to w przeszłości. Ostatnio mamy problem z tym, by więcej goli strzelać po takich akcjach – przyznaje, że jest to problem. Czasem szwankuje jakość dośrodkowań, a czasem samo wykończenie. Musimy się z tym problemem uporać. Natomiast to nie jest tak, że jak będziemy mieli tylko graczy technicznych, to będziemy rozmontowywać każdego przeciwnika.

Czy planem na dziś jest zarabianie na piłkarzach?

– Nie. Nie mamy planu jako klub, by zarabiać. To, co zarobimy, inwestujemy. Nie myślimy o tym, by odkładać pieniądze – to nie jest nasza rola. Naszą misją jest wychodzenie naprzeciw oczekiwaniom własnym i kibiców. Chcemy wygrywać. Jeżeli mówimy o transferach, to tylko w takim kontekście, że pragniemy sprzedawać drogo, bo musimy to robić. Im drożej sprzedamy, tym lepiej, bo mamy wtedy większe możliwości, przeznaczając pieniądze na rozwój klubu, działu sportowego czy drużyny.

Jeśli chodzi o sprzedaż zawodników, to przygotowałem statystyki, z których wynika, że inwestorem w Europie jest Premier League i kilka zespołów z lig TOP 5. Większość drużyn, nawet z czołowych pięciu lig, są nastawione na sprzedaż najlepszych piłkarzy i to robią. W ich miejsce wychowują kolejnych, którzy wchodzą w buty sprzedanych graczy. To nasz cel. Musimy działać w ten sposób, na wyższym poziomie.

Fajnym przykładem jest Slavia Praga. Chyba 2 – 3 lata temu dyrektor Bilek miał tutaj prelekcję i opowiadał o rozwoju klubu. Wynika z tego to, że w 2017 roku Slavia była w takim miejscu, w jakim my byliśmy dwa lata temu. Czesi mieli zespół bez żadnej wartości sprzedażowej, z bardzo wysoką średnią wieku zawodników, którzy zarabiali ogromne pieniądze. Perspektywy na przyszłość były nijakie, przy okazji pojawiło się spore zadłużenie. Wejście Chińczyków (byli właściciele – red.) spowodowało to, że mogli zmienić strategię i tak się stało. Zaczęli inwestować w młodszych zawodników, w wychowanków, zaczęli ściągać zagranicznych piłkarzy w piku rozwojowym albo przed nim. Zaczęli uzyskiwać coraz lepsze rezultaty w lidze, dominować ligę i regularnie grać w europejskich pucharach. Proces zaczął się w 2017 roku, a u nas dwa lata temu. Oni są kilka lat przed nami, teraz wyrósł im konkurent, czyli Sparta Praga, która też miała podobne problemy, ale zaczęła sobie świetnie radzić i wprowadzać przemyślaną strategię.

Też mamy dobrą strategię. Potrzebujemy stabilności i cierpliwości. Na pewno będziemy się rozwijać, nasze fundamenty będą trwałe. Nie będzie tak, że w jednym sezonie coś nam się uda, a w drugim nie. Zmiana taktyki, ustawienia, struktury, trenera przy każdej porażce to obłęd. Przy każdej porażce, serii porażek, przegranej bitwie czy wojnie musielibyśmy ciągle zmieniać strategię i odbijać się od ściany do ściany. Dlatego dreptaliśmy w miejscu, wychodząc naprzeciw oczekiwaniom nie co do wyników, a co do transferów, do tego, że teraz musimy wygrać, bo jak nie, to śmierć. To jest chore, to do niczego nie prowadzi.

Czemu Legia na rynku transferowym szuka głównie graczy, którzy są za darmo? Czy to nie jest wstyd dla takiego klubu?

– Cały czas pracujemy nad tym, by coraz drożej sprzedawać i coraz drożej pozyskiwać. Slavia Praga też brała zawodników za darmo i sprzedawała za jakieś kwoty, a teraz są na takim poziomie, że kupują za 2,5 mln euro, a sprzedają za kilkanaście milionów czy nawet dwadzieścia. To jest nasz cel, jesteśmy na dobrej drodze i do tego zmierzamy.

Czy w klubie naprawdę wierzą, że słabszą kadrą niż jesienią są w stanie włączyć się do walki o mistrzostwo?

– Troszkę o tym mówiłem, że 95 proc. zespołów jest zdana na to, by sprzedawać najlepszych zawodników, w ich buty muszą wchodzić inni. Trudno zaprzeczyć temu, że jak tracimy Slisza i Muciego, to mamy lepszą kadrę, natomiast lukę muszą wypełniać inni piłkarze z drużyny. Często tak się dzieje, tylko raz proces trwa szybciej, raz wolniej. Wydaje mi się, że jest szansa, byśmy mieli dobre wyniki, jeżeli zaczniemy je osiągać na miarę naszych statystyk. Zastanawialibyśmy się, jak ustawić środek pola. Czy wystawić tam Bartka Kapustkę w takiej formie i bardzo dobrze wyglądającego Juergena Elitima, którzy tworzą dynamiczny, kreatywny środek pola. Czy – jak wcześniej – wystawić Bartosza Slisza z Elitimem lub Kapustką. Byłoby więcej rozwiązań, możliwości, ale to nie znaczy, że byłoby dużo lepiej.

Chętnie zatrzymałbym tych chłopaków (Muciego i Slisza – red.), z myślą o Europie i mistrzostwie Polski, tylko że trzeba podejść do tego racjonalnie. Po 19 kolejkach mieliśmy 9 punktów straty do lidera, w zasadzie 10, gdyż przegraliśmy 0:4 we Wrocławiu. Jagiellonia miała o 6 czy 7 punktów więcej, przed nami był też Lech i Raków, który miał zaległy mecz. Nasze szanse na tytuł, patrząc obiektywnie, wynosiłyby ok. 10 procent. Na drugiej szali mieliśmy 14 – 15 mln euro z transferów. Załóżmy, że zdobywamy mistrzostwo, lecz tracę 10 mln euro z tych 14 – 15, bo jednego zawodnika już nie sprzedam, a drugiego sprzedam za 5 mln. Zwróciłyby się 2 mln za mistrzostwo, potem mielibyśmy szansę na występy w Europie – przy sprzyjających okolicznościach, moglibyśmy wyjść na zero. Ale możemy zdobyć tytuł bez tych piłkarzy, mając jeszcze 14 – 15 mln. Gdybyśmy zatrzymali Muciego oraz Slisza i byśmy nie sięgnęli po mistrzostwo, to nie mielibyśmy ani trofeum, ani pieniędzy. Mając stabilność i pieniądze, pojawia się podstawa do tego, by rozwijać się, w kolejnych sezonach walczyć o wysokie cele. Wiem, że to, co mówię, może być trochę niepopularne, mogę być za to krytykowany, ale potrzebujemy racjonalizmu, by normalnie funkcjonować, podejmować takie decyzje, jakie chcemy, a nie takie, do jakich zmusi nas stan finansów.

Jak Qendrim Zyba odnajdzie się w Legii? Czy Filip Rejczyk będzie na stałe rywalizować o pierwszy skład?

– Mam duże nadzieje co do jednego i drugiego zawodnika, ale trudno powiedzieć, jak to się potoczy. Filip ma tak skonstruowany kontrakt – to była jedna z ostatnich takich umów, więcej takich nie podpisywałem i nie podpiszę – że jeśli ma zostać przedłużony, to muszą być spełnione warunki co do jego występów. Jeśli chodzi o Qendrima, to mamy kilka miesięcy na to, by sprawdzić czy to ten piłkarz, o którego nam chodziło, czy nie. Żywię nadzieję, że z nami zostanie. W raportach i ocenie skautingowej dostał bardzo wysoką notę. Zobaczymy, jak to się rozwinie.

Dlaczego nie stawiamy na stabilizację w obronie?

– To jest paradoks używania tych samych argumentów w celu krytyki i pochwały. Jedni mówią, że dobry jest taki trener, który ma silną rękę i potrafi złapać za twarz, ale jak nie ma wyników, to usłyszymy, że lepszy byłby taki trener, który wysłucha zawodnika, zrozumie. W Szczecinie w końcówce meczu, gdy na ławce siedzieli już Slisz, Muci i Josue, zdominowaliśmy przeciwnika, strzeliliśmy gola na 3:3 by potem przechylić szalę zwycięstwa na swoją stronę. I wtedy była mowa o kosmicznym meczu, o tym że nie mamy jako Legia dziesięciu zawodników, ale dwudziestu i możemy nimi sobie rotować. Wtedy, przez pierwsze 2,5 miesiąca tego sezonu, te rotacje były OK. Ale gdy przyszedł gorszy moment, to rotacje zaczęły być złe i zaczęły być krytykowane.

Grając 34 mecze, rotacje są niezbędne. Trzeba tylko dopracować, kto i ile meczów może zagrać w danym łańcuchu meczowym. Jeden mógł zagrać 3 mecze z rzędu, a inny – jak Slisz – 6 meczów z rzędu, bez obniżenia jakości. Pracowaliśmy nad tym mocno i m.in. dlatego drugie podejście łączenia gry co trzy dni było lepsze, niż to pierwsze w Lidze Europy. Czyli zrobiliśmy jakiś postęp i teraz mając kolejne doświadczenia, będziemy znów chcieli zrobić krok do przodu. Cały czas się uczymy, rzadko zdarzały nam się sytuacje, gdy graliśmy na trzech frontach. A gdy takie przypadki były, to trenerzy odchodzili i zabierali ze sobą całą wiedzę o tym, jakie mieliśmy problemy i jak je poprawić. Teraz mamy to usystematyzowane, mamy protokoły regeneracyjne i to wszystko zostaje w klubie. Obojętnie kto będzie trenerem, to wiedza nam nie zniknie – mamy analizę, wnioski i w każdej chwili można do tego wrócić. Mamy na serwerach konspekty treningu, nagrania wideo, odnośniki do obciążeń – na tej podstawie można analizować i wyciągać wnioski.

Dlaczego widząc, że coś nie działa, ciągle gramy to samo?

– To nie jest tak, że cały czas gramy tak samo. Ciągle coś zmieniamy. Gdy mieliśmy kryzys, to zdawaliśmy sobie sprawę z tego, że obrona szwankowała. Praca przyniosła efekty.

Spoglądając na statystyki, to na początku sezonu mieliśmy przewagę pod względem goli oczekiwanych. Gdy pojawił się październikowy kryzys, to nadal byliśmy zespołem, który mógł wygrać każde z tych spotkań, w najgorszym wypadku zremisować, ale przegrywał. Zaczęliśmy pracować nad obroną, graliśmy bardziej bezpiecznie, w sposób wyrachowany, co przełożyło się na to, że znacznie zmniejszyła się liczba okazji przeciwników, a u nas się zwiększyła. Mieliśmy więcej przestrzeni i szans w ataku szybkim.

To nie jest tak, że nic nie zmieniamy. Sztab analizuje wszystko na bieżąco, do czegoś takiego dochodzi programowo w środku rundy, po jej zakończeniu, w środku kolejnej rundy i po sezonie. Z założenia są cztery okresy, w trakcie których robimy bilans tego, co wychodzi, co nie, co trzeba zmienić w pierwszej kolejności, a co można odłożyć na później. Jesienią, kiedy było sporo meczów, to przed każdą przerwą reprezentacyjną mieliśmy podsumowanie i debaty na temat tego, co można ulepszyć, zmienić w naszej grze.

Polecamy

Komentarze (355)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.