Jacek Zieliński

Jacek Zieliński o Josue, Baku, transferach, bramkarzach, Vukoviciu i Runjaiciu

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Pogadajmy o piłce, meczyki.pl

26.06.2022 15:10

(akt. 28.06.2022 12:01)

Jacek Zieliński był gościem programu "Pogadajmy o piłce" w serwisie meczyki.pl. Dyrektor sportowy Legii mówił m.in. o Josue, Makanie Baku, Robercie Pichu, Arturze Borucu, bramkarzach, Jasurbeku Yaxshiboyevie, prezesie Dariuszu Mioduskim, Koście Runjaiciu i Aleksandarze Vukoviciu.

– Byłem zwolennikiem tego, żeby dyrektor sportowy odpowiadał za cały obszar sportowy, już przed laty, zanim objąłem tę funkcję. Sugerowałem to na spotkaniach w 4- czy 5-osobowej grupie technicznej, do której byli zaliczani m.in. prezes, dyrektor sportowy i szef akademii. Dlaczego? To działało troszeczkę na takiej zasadzie, że każdy sobie rzepkę skrobał. Swoją część miała akademia, swoją pierwszy zespół, kooperacja była znikoma albo żadna. Chodzi też o skauting, który powinien współpracować na rzecz "jedynki" i akademii, a różnie z tym bywało. Będąc dyrektorem akademii, ułożyliśmy sobie relacje ze skautingiem, który zaczął się interesować potrzebami akademii, poziomem zawodników, przez co transfery zaczęły być sensowe. Wcześniej funkcjonowało to trochę tak, że skauting robił transfery, umieszczał piłkarzy w akademii, a my mieliśmy ich zagospodarować. To był nieco szalony pomysł, który nie przynosił – w moim mniemaniu – dostatecznych rezultatów.

– Skupienie władzy w jednej osobie dawało nam szansę, że współpraca pomiędzy departamentami w obszarze sportowym zacznie się zazębiać. To jeden z moich celów, by tę kooperację mocniej zacieśnić – nie tylko pokazać prezentację, ale tworzyć projekty, działy, które spajałyby działalność tych departamentów. Powstał teraz Athletic Performance, który działa na rzecz pierwszego zespołu, akademii, pomaga skautingowi. Jest spójna wizja, co do tego jacy zawodnicy mają trafiać do "jedynki", jak przygotowani fizycznie, jednocześnie planując w akademii rozwój fizyczny graczy w taki sposób, żeby osiągnąć cel.

– Szefem Athletic Performance jest Bartosz Bibrowicz, który buduje sztaby do pierwszego zespołu, akademii, a także testy sprawnościowe dla skautingu. Jest koordynatorem tego działu, jego najważniejszą osobą, ale też uwzględnia sugestie trenera "jedynki" i dyrektora akademii – żeby nie funkcjonowało to tak, że wyznacza każdy cel, trend, lecz wszystko robi w porozumieniu z dwoma czy jedną, najważniejszą osobą w obszarze sportowym.

O Charatinie

– Ihor to dobry chłopak, zawodnik niezły technicznie, mający świetne warunki fizyczne, cztery występy w reprezentacji, regularnie grał sezon w sezon. Ostatnie rozgrywki były dużo gorsze w jego wykonaniu. Troszeczkę nie pasował do stylu gry. Jest idealnym piłkarzem, kiedy zespół będzie występował z jedną "szóstką", czyli teraz. Ale mamy tam już nieco innych graczy, prezentujących nie tylko poziom piłkarski, bo Charatin wygląda pod tym kątem bardzo dobrze, ale i motoryczny. Istotne są statystyki kinematyczne, agresywność, mentalność, nacja, by komunikacja była lepsza. Na pierwszego foruje się Slisz, choć nie jest pewne, że tak się stanie. Jest niezwykle perspektywiczny Celhaka, a także Sokołowski, mogący funkcjonować na "szóstce" i "ósemce" – gdyby występował na tej drugiej pozycji, to mógłby spełniać taką rolę, jak np. Dąbrowski w Pogoni Szczecin. To gracze nieco do siebie podobni, bardzo inteligentni na boisku i poza nim, dobrzy technicznie, mogący wiele biegać.

– Wychodzi na to, że Charatin walczyłby może o bycie trzecim wyborem na "szóstce", gdyby cofnąć tam Sokołowskiego. "Sokół" jest bardziej uniwersalny, na "ósemce" też może się nieźle spisywać – w poprzednim sezonie strzelił na tej pozycji 7 goli w Piaście Gliwice.

– Czy AEK interesuje się Ihorem? Szczerze mówiąc, to nie miałem kontaktu z Radkiem Kucharskim (dyrektor techniczny klubu z Aten – red.), ale być może coś w tym jest. Nie bez powodu ściągał Charatina do Legii, więc musi widzieć jakieś zalety tego chłopaka – o niektórych już zresztą mówiliśmy. Być może będzie pasował do jego koncepcji budowania zespołu. Może i Kastrati też by pasował.

O prezesie Mioduskim

– Dariusz Mioduski dalej uczestniczy w życiu sportowym, bardzo go to interesuje – funkcjonuje przy drużynie, jest w tej roli już chyba od ośmiu lat. On się naprawdę bardzo dobrze zna na piłce nożnej. Jak niektórym prezesom można nawijać makaron na uszy, to tutaj byłoby to znacznie trudniejsze. Jego zaangażowanie sprawiało, że mocno wystawiał się na strzał, nawet jeśli nie robił tych pomyłek. Popełniane były błędy w obszarze sportowym, a w związku z tym, że go reprezentował i był w tym wszystkim bardzo aktywny, to dostawało mu się rykoszetem. Teraz to ja przejąłem całą odpowiedzialność za budowanie pierwszego zespołu, tworzenia relacji w tym departamencie. I jestem mocno wystawiony na strzał.

O Aleksandarze Vukoviciu

– Z Vuko znamy się długo – byłem jego kapitanem, trenerem, dyrektorem sportowym, nasze relacje przez lata okazywały się naprawdę bardzo dobre. Gdy w pewnym momencie zapytał się mnie, co z nim, to odpowiedziałem mu: "Dziękuję, że pytasz tak późno, kiedy mamy 36 punktów, bo gdybyś zapytał wcześniej, to miałbym ogromny dylemat". Rozumiem jego żal.

– Na jednej szali miałem kwestię utrzymania w lidze, a na drugiej powiedzenie trenerowi o tym, czy dogadałem się już ze szkoleniowcem. Wybór był chyba prosty, co? Gdy mnie zapytał, to odpowiedziałem mu szczerze, kłamać nie potrafię. Jeśli takie pytanie zadałby np. dwa tygodnie wcześniej, to nie wiem, co by było, musiałbym powiedzieć prawdę. Przekazałem sensowną argumentację, dlaczego o tym nie mówiłem. Aleksandar przyjął to ze zrozumieniem, tylko że po jakimś czasie widziałem, że troszeczkę narastała w nim złość, niezadowolenie. Nie wiedziałem czemu, pytałem go o to. Decyzja, którą podjąłem, nie była spójna z jego oczekiwaniami. Po dobrym wejściu, niezłym okresie gry, nie dziwię się, że mógł myśleć, że zostanie w Legii na kolejny sezon. Jeśli przeciąłem jego nadzieje, to mógł się czuć rozczarowany. Potem rozmawialiśmy raz, drugi. Wydawało mi się, że już jest okej, lecz tak nie było, bo w człowieku odżywają emocje, wraca do tego, że miał taką szansę, którą ktoś zaprzepaścił.

Tomasz Włodarczyk, dziennikarz meczyki.pl, spytał się dyrektora sportowego, czy w pewnym momencie Vuko nie zaczął robić na złość poprzez boiskowe decyzje. Jako przykład podał Szymona Włodarczyka, z którym zimą Legia dogadała się na podwyższenie pensji, by ponownie wpisać klauzulę o przedłużenie kontraktu o dwa lata. Napastnik musiał rozegrać wiosną 25 proc. minut, aby umowa została automatycznie przedłużona. Tak się nie stało, więc pieniądze przeznaczone na podwyżkę poszły w błoto. – Kiedy argumentowałem Vuko, dlaczego nie mówiłem wcześniej o jego przyszłości, a gdy mnie o nią zapytał, to przekazałem mu decyzję, to zdawałem sobie sprawę z konsekwencji. Wiedziałem, że w takiej sytuacji, to, po pierwsze, będą problemy w szatni, a po drugie, trener, co dla mnie oczywiste, będzie działał w sposób dla niego najwygodniejszy, czyli robił jak najlepszy wynik punktowy. Nie będzie myślał o przetestowaniu jednego czy drugiego młodzieżowca na kolejny sezon, bo na takie sprawdziany zabraknie miejsca. Miałem tego pełną świadomość, absolutnie nie mam o to do niego pretensji – mówił Zieliński.

– Czy uważam sytuację z Włodarem za duży błąd (brak kontroli nad minutami, które de facto mógłby narzucić trenerowi)? – To konsekwencja mojej szczerości. Mówiłem o tym, że na szali było utrzymanie w lidze i zakomunikowanie decyzji szkoleniowcowi. Kiedy trener zapytał się mnie o przyszłość, a utrzymanie było pewne, to najważniejsze były dla mnie relacje z Vuko i szacunek jaki okazałem mu tym, że byłem w stosunku do niego szczery. Nie mogłem go okłamać. Liczyłem się z pewnymi konsekwencjami, że stracę jakąś kontrolę nad nim i wydarzeniami w ostatnich kolejkach minionego sezonu – dodał.

– Czy straciłem trochę kontrolę nad trenerem? Tak. Znowu chcę wrócić do tematu, dlaczego nie podjąłem decyzji w grudniu czy poprzednich tygodniach – bo niosło to za sobą wiele negatywnych konsekwencji. Vuko jest bardzo dobrym szkoleniowcem, przeinteligentnym facetem, ale zdarza się, że czasami wybory podjęte pod wpływem emocji nie zawsze są obiektywne.

O Strebingerze

– Celem było zrobienie jak najlepszego wrażenia na koniec sezonu, czyli wygranie jak najwięcej meczów. Wówczas Richard był, w oczach Vuko, najlepszym kandydatem, spisywał się bardzo dobrze przez cztery pierwsze kolejki, kiedy zastąpił kontuzjowanego Misztę, lecz nikt nie wie o tym, że w dwóch ostatnich meczach bronił z poważną kontuzją. Miał ograniczenia ruchowe, nie trenował tydzień przed Rakowem, a mimo to trener zdecydował się go wystawić. W kolejnym spotkaniu też nie powinien bronić, a znalazł się w podstawowym składzie. Uważam, że był to błąd, wpłynęło to dość negatywnie na ocenę tego zawodnika.

O Borucu

– Czy był konflikt między Arturem a klubem? Nie użyłbym tego słowa. Problem polegał na tym, że Boruc nie poczuwał się do winy, żeby zapłacić karę. Uważał, że jest ona stronnicza, że na nią nie zasłużył, chociaż wszyscy wokół sądzili, iż jest uzasadniona – i też starałem się to zasugerować w rozmowie. On miał swoje argumenty, ja swoje. Ostatecznie była to kara indywidualna, więc w jaki sposób klub mógł ją zapłacić? Jeśli Artur nie chciał tego zrobić, to automatycznie nie mógł być dopuszczony do gry, co jest naturalną konsekwencją. Najpierw bronił Miszta, który potem doznał kontuzji. Zastąpił go Strebinger, który zagrał dobrze w jednym, drugim, trzecim meczu, więc jaki miał trener powód do zmian i namawiania Artka do tego, żeby może jednak zapłacił karę. Było zamieszanie, ale nie konflikt.

– Najważniejszy jest wizerunek klubu, to sprawa istotna, o którą musimy dbać. Zanim dyskutowało się, czy Artur może zagrać z Cracovią, byliśmy blisko organizacji osobnego spotkania (z Celtikiem – red.), dużo fajniejszego wydarzenia, spektakularnego pożegnania. Koniec końców, myślę, że wyszło nam to super.

– Czy widzę Artura w Legii na innym stanowisku? Pytanie, czy on siebie widzi. Próbowałem z nim o tym rozmawiać – nie w roli trenera, bo chyba nie bardzo by go to interesowało, ale w jakiejkolwiek innej, np. ambasadora czy osoby mającej realny wpływ na niektóre rzeczy. Boruc ma naprawdę masę różnych pomysłów, to świetna, rozpoznawalna postać. Były próby, rozmowy, ale bardzo delikatne, spokojne, bo wiem że Artek potrzebuje paru miesięcy, może roku czy dwóch lat, na określenie przyszłości albo spróbowanie życia po zakończeniu kariery – i być może nabierze wtedy apetytu na jakąś współpracę. Drzwi są otwarte.

O bramkarzach

– Po co nam Hładun? Potrzebujemy rywalizacji, jakościowych zawodników. Tobiasz i Miszta, mimo że są młodzi, prezentują naprawdę bardzo dobry poziom. Hładun jest w piku rozwojowym, ma potencjał, posiada kilka bardzo fajnych cech, jak szybkość, refleks. Wierzę, że przy Krzysiu Dowhaniu może zrobić spory progres, to też potencjał na jedynkę. Uważam, że to świetny gracz, by rywalizować z naszymi młodymi golkiperami. Sprawdzaliśmy, jak reaguje, gdy np. znajdzie się na ławce rezerwowych – było tak w przypadku Kacpra Bieszczada, na którego postawiło Zagłębie. I Dominik też odnajduje się w tej sytuacji. Oczywiście nie jest zadowolony, kiedy przegrywa rywalizację albo ze strategią sportową klubu, bo stawia się na bramkarza młodszego, mającego potencjał sprzedażowy. Może w Lubinie była to kwestia rywalizacji sportowej, a może strategii – nie wiem, nie wnikam, to nie moja sprawa. Ale Hładun zachowywał się bardzo w porządku, pomagał Bieszczadowi. Ma świetny charakter, duży potencjał.

– Za Czarka Misztę nie było na ten moment żadnych ofert, nawet zapytań. Wiem, choćby z doświadczenia z poprzedniego sezonu, że potrzebujemy trzech dobrych bramkarzy, to oczywiste. Gdy Artur Boruc dostał czerwoną kartkę, a za chwilę Miszta złapał kontuzję, to musieliśmy mieć Strebingera, by pomógł nam w trudnej chwili. I to zrobił, dopóki nie doznał kolejnego urazu. Można było powiedzieć, że przydałby się nawet czwarty golkiper. I był, 17-latek (Maciej Kikolski – red.), ale postawienie na niego w sytuacji, kiedy bronimy się przed spadkiem, byłoby ogromnym ryzykiem. Być może by sobie poradził, bo to też bardzo utalentowany zawodnik, lecz nie mogliśmy znaleźć się w takiej sytuacji, że nie ściągniemy Richarda i będziemy się ratować 17-latkiem.

– Czy Tobiasz był teraz jedną nogą na kolejnym wypożyczeniu? Powiedzmy, że kilka klubów ekstraklasy bardzo by tego chciało, ale u nas takiej decyzji absolutnie nie było. Mieliśmy pięciu bramkarzy: Kikolskiego, Kochalskiego, Kobylaka, Tobiasza i Misztę. Chcieliśmy zostawić dwójkę, plus ściągnąć jednego, bardziej doświadczonego, ale jeszcze z potencjałem do rozwoju – te warunki spełniał Hładun. Zapadły takie decyzje, że zostaje Kacper i Cezary, do których dokooptowano Dominika.

O Josue

– Ma kontrakt do końca tego sezonu. Czy myślimy o jego przedłużeniu? Myślę, że rozstrzygnie się to w najbliższych miesiącach. Musimy być do tego ruchu przekonani, on też – i wtedy możemy na ten temat rozmawiać. Jak spojrzy się na historię Josue, to jest to trochę niespokojny duch, nie może wysiedzieć za długo w jednym miejscu. To naprawdę znakomity piłkarz, wszyscy o tym dobrze wiemy.

– Ma kapitalne zalety w ofensywie. Poprawił mobilność – trzeba przyznać, że Vuko miał ogromny wpływ na jego rozwój, postęp w tej kwestii. Portugalczyk jest wyfitowany, biega dość dużo. To nie jest piłkarz statyczny, to inny gracz niż jesienią. Ale nie można go ocenić super pozytywnie w przekroju całego, minionego sezonu, bo skończyliśmy z Portugalczykiem na 10. miejscu, a przed przerwą zimową byliśmy na 17. A zanim przyszedł Josue, to byliśmy pierwsi. I może niebawem też będziemy – oby z nim, a może bez niego.

O Pichu

– Robert Pich też jest przewidywany do gry w środku pola, przed defensywnym pomocnikiem, to jedna z osób, która może być dla nas niezwykle przydatna. Świetnie odnajduje się pomiędzy liniami, jest bardzo dobry technicznie. Kiedy jest możliwość odwrócenia się będąc między formacjami przeciwnika, to zawsze to robi, napędza ataki. Ale będzie też dawał radę na lewym skrzydle, schodząc do środka, atakując z bocznego sektora boiska. Może grać na prawej, lewej, na "dziesiątce".

Zieliński bardzo go bronił w oficjalnych komunikatach, tłumacząc, że to zawodnik, który może dać Legii dużo. – Mówiłem szczerze. Dlaczego nie? Niech mi ktoś powie. Bo jest stary? Fajnie spuentował to sam Robert, mówiąc: "Stary Słowak i może". Potrzebujemy kręgosłupa, ok. 16 zawodników do gry na teraz, spełniających wymogi fizyczności. Kosta tego wymaga, ja też. Uważam, że pewnych rzeczy nie da się przeskoczyć, bo jeśli nie wypełniasz warunków kinematycznych, nie potrafisz grać na dużej intensywności, to sama technika to za mało. Do tego dołączamy umiejętności. Jeśli zawodnik je ma, plus dane kinematyczne na dobrym poziomie, to dlaczego mam z niego nie skorzystać, jak pasuje do udźwignięcia ciężaru oczekiwań wyniku, pomocy młodym. Młody zawodnik, wchodzący do zespołu, potrzebuje trochę wsparcia starszych, którzy muszą dać od siebie coś więcej, by wygrywać i żeby jednocześnie młodzieżowiec mógł spokojnie grać w "jedynce". A za chwilę będzie na tym samym lub wyższym poziomie.

– Pich spełniał nasze kryteria: występował regularnie, biega dobrze, ma niezłe statystyki, które na tej pozycji są istotne. Mamy piłkarza gotowego do gry, a są też plany co do innych.

O Cavriciu, Baku, Runjaiciu

– Kosta Runjaić przyleciał do Belgradu, celebrował urodziny, a przy okazji pogadał z Mladenoviciem, Cavriciem, kilkoma osobami w tym środowisku, być może był też na derbach. Rozmowa z Cavriciem nie była celem wizyty w Serbii – tym bardziej, że wcześniej rozmawiali telefonicznie.

– Widziałem tytuły, że przegrywamy bój o kolejnego piłkarza. Przecież tak nie było, rywalizowaliśmy jedynie o Cavricia i Kramera, i to z tym samym klubem. A czy konkurowaliśmy o Baku z Radomiakiem? Nie wiem, czy klub z Radomia stać na 600 tys. euro… – powiedział Zieliński. – Makana kosztuje aż tyle? A nie wiem, żartuję, pomidor – uśmiechał się dyrektor sportowy.

– Czy można powiedzieć, że Baku jest blisko? Powiedzieć możemy, a co z tego wyniknie, to zobaczymy, haha. Spełnia większość naszych kryteriów. Chcę, żeby kompilacja skrzydłowych była taka, która da trenerowi pole manewru. Wszyscy muszą spełniać wymagania co do jakości, fizyczności. Zwracamy dużą uwagę na to, jak zawodnicy występowali w poprzednich sezonach, ile grali, czy są do odbudowania, czy mają być backupem, czy do podstawowej jedenastki… Jeśli piłkarz ma być do wyjściowego składu, to w ostatnich sezonach musi mieć średnią gry ok. 2000 minut, statystyki na odpowiednim poziomie. To trochę taka układanka, dlatego czasami pewien transfer może być nieoczywisty, jak patrzy się na to z zewnątrz. Ale dla nas jest sensowny, przemyślany.

– Osobowość trenera Runjaicia odgrywa rolę, łatwiej się rozmawia w kwestiach transferowych. Nie wszyscy znają Kostę tak dobrze na zewnątrz, jak my w Polsce. Komunikacja to mniejszy z istotnych kryteriów, ale fajny. Szkoleniowiec nie ma z tym problemu, bo rozmawia w kilku językach: bałkańskich, niemieckim, angielskim. Rozumie polski, lecz trochę krępuje się mówić.

O skrzydłowych

– Jeśli chodzi o plany na skrzydłach, to mamy troszeczkę większe zapotrzebowanie. W pewnym momencie zespół za Czesia Michniewicza przestawił się na wahadłowych, przez co kolejne okienko było robione pod kątem tego ustawienia. Na deser – w końcówce, rzutem na taśmę – został dorzucony Lirim Kastrati, mimo że nie mieliśmy grać skrzydłowymi. Być może była myśl, że poradzi sobie na ofensywnym pomocniku w systemie 3-4-2-1, atakując przestrzenie za linią obrony. Nie wiem, spekuluję, jakie kombinacje mogły temu towarzyszyć. W każdym razie skrzydłowych nie było, zapotrzebowanie na nich jest większe.

– Czy w najbliższych dniach, oprócz Baku, możemy spodziewać się jakichś ruchów? Jeśli chodzi nawet o samych skrzydłowych, to rozpoczęliśmy rozmowy z ośmioma piłkarzami. Na razie trafił do nas jeden, drugi dołączy niebawem. Te, które są blisko, mogą się przeciągnąć w czasie, a trochę dalsze – udać. Jeśli zrobimy jeden ruch, to istotny jest drugi krok. To planowanie, chodzi o to, by wszystko nam pasowało.

O Yaxshiboyevie

– Plan był taki, by przywrócić go do żywych pod względem fizycznym. Mieliśmy pretensje do Sheriffa, najpierw nieoficjalnie, a potem oficjalnie, o to, w jaki sposób się nim zaopiekował. Kiedy w pewnym momencie opuścił Tyraspol, podobno za zgodą władz tego klubu, ze względu na bezpieczeństwo swoje i rodziny, to był kilka tygodni bez treningów. Mołdawianie nas o tym nie poinformowali. Coś mi nie pasowało, gdy nie widziałem go w kadrze zespołu na mecz. Najgorzej, że wpływa to bardzo negatywnie na wartość piłkarza – jeśli zwalniasz go z zajęć, to wiadomo, że się nie rozwija, podupada fizycznie. Mieliśmy z tym problem, który wciąż nie jest rozstrzygnięty.

– Zdecydowałem się go tutaj ściągnąć, bo mieliśmy taką klauzulę w umowie wypożyczenia. Od kilku tygodni pracuje indywidualnie z trenerem przygotowania motorycznego. Próbujemy go odbudowywać fizycznie, bo testy wypadły bardzo słabo. Nie jest gotowy do gry na dużej intensywności, mimo że umiejętności piłkarskie ma na bardzo wysokim poziomie. To kwestia doprowadzenia go do optymalnej formy fizycznej. I być może wtedy da taką wartość piłkarską, jakiej oczekujemy.

O akademii

– Współpraca pomiędzy akademią a pierwszym zespołem była mała albo – momentami – żadna. Czy to teraz rola Przemysława Małeckiego? Nie, to będzie moje zadanie, by połączyć to w taki sposób, żeby nadawać obowiązki, być może Małemu, ale bardziej Rogiciowi, kilku osobom z akademii. Myślałem też o tym, żeby zaczęli ze sobą więcej współpracować – nie tylko przy kawce, choć byłby to pierwszy krok, co już kiedyś czyniliśmy z mojej inicjatywy, gdy odpowiadałem nieco za sprowadzanie młodych zawodników do "jedynki". Zaproponowałem takie spotkanie, ono się odbyło, ale to trochę za mało.

– Sądzę, że po przyjściu nowego dyrektora zrobimy kolejne ruchy, lecz chcę je przedyskutować. Pomysłów mam dużo, lecz nie chcę robić tego wszystkiego naraz. Zmienia się sztab pierwszej drużyny, skład, struktura skautingu i strategia jego działania, dyrektor akademii. Powstał Athletic Performance, ale być może będzie też dział rozwoju indywidualnego zawodników, który również łączyłby akademię i "jedynkę". Na razie coś takiego funkcjonowało w obrębie pierwszego zespołu, akademii, lecz brakowało należytej kooperacji w tej materii. Być może dojdzie dział programowy, który stosuje się w akademiach. Nie stosuje się natomiast działów programowych dla klubu jako całości. Chodzi o spójność, by np. sposób treningu w akademii pasował do stylu, modelu gry pierwszego zespołu. Nie musi to działać tylko na takiej zasadzie, że jak "jedynka" gra systemem 4-3-3, to młode drużyny również, bo to głupota, utopia. Uważam, że powinna być różnorodność. Są różne drogi do celu, nie można powiedzieć, że jest jedna.

O celu sportowym

– Pytanie, czy chcemy marzyć, czy realnie stąpać po ziemi. Jesienią byliśmy na 17. miejscu, groził nam spadek, skończyliśmy sezon na 10. pozycji, a teraz ja mam mówić, że zdobędziemy mistrzostwo? Oczywiście chcemy być w czołówce, ale nie jest tak, że zakładamy, że wygramy ligę. Spójrzmy na konkurentów – czy Raków, Lech, Pogoń, Piast będą słabsi? My przebudowujemy zespół, jest nowy trener, sztab. Nie jest tak, że się usprawiedliwiań, lecz nie chcę, żeby dochodziło do eskalacji oczekiwań.

– Czy marzymy o mistrzostwie? Owszem. Gra w europejskich pucharach jest już – uważam, że – w sferze bardzo realnej, pod warunkiem, że obecne okienko transferowe wyjdzie nam tak, jak chcemy, że nie będziemy mieli innych, dodatkowych problemów.

– Nie będziemy faworytami do tytułu, będzie można za nich uznać kilka innych drużyny, ale nie jest tak, że jesteśmy bez szans. Na ten moment nie mamy założonego celu sportowego. Trener nie zna jeszcze zespołu, kadra jest niekompletna, nie ma końca okienka transferowego.

ZOBACZ TAKŻE: Jacek Zieliński: Marek Śledź zostanie dyrektorem akademii Legii

Polecamy

Komentarze (435)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.