Juergen Elitim radość
fot. Marcin Szymczyk

Juergen Elitim: Świetnie czuję się w Warszawie

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Kanał Sportowy

23.09.2023 23:30

(akt. 23.09.2023 23:50)

– Moje pierwsze wrażenia były nawet lepsze niż to, czego się spodziewałem. To emocjonujące przeżycie. Jestem szczęśliwy, bo dość szybko mogłem się zaadaptować do kraju i kultury. Odnalazłem się na boisku, ale też w życiu poza nim. Świetnie czuję się w Warszawie – mówił środkowy pomocnik Legii, Juergen Elitim, w obszernej rozmowie z Kanałem Sportowym.

– Poza kwestią sportową, cała organizacja w klubie jest naprawdę na wysokim poziomie. LTC to absolutny top, w Hiszpanii mało kto może sobie pozwolić na trenowanie na takim obiekcie. Poza tym, infrastruktura – masz tyle udogodnień, że jako zawodnik możesz skupić się wyłącznie na graniu w piłkę. Temat kibiców tak samo, zaskoczyło mnie jakie mocne połączenie istnieje między fanami a klubem. Ich mobilizacja na wyjazdach, gdy gramy poza Warszawą, jest naprawdę niesamowita. Moja rodzina jest tu szczęśliwa, ja też cieszę się całą sytuacją.

– Miałem szczęście grać w dużych firmach ze świetnymi kibicami, pięknymi stadionami i atmosferą, ale Legia jest czymś innym. To nie jest normalne, w Hiszpanii nie przeżywa się tak spotkań, że co 8 dni masz race, oprawy, symboliczne momenty. Odkąd przyszedłem, na większości naszych meczów są wyprzedane bilety, stadion wypełnia się i za każdym razem wybucha. Na razie najbardziej zaimponowało mi to, co dzieje się na wyjazdach. Pojechaliśmy do Kazachstanu, Danii czy Austrii, a fani na każdym kroku byli z nami. To jest dopiero imponujące, choć Legia w Warszawie też jest wszędzie.

– W Legii funkcjonujesz z presją cały czas, kibice nie tylko wymagają zwycięstw, ale też atrakcyjnego stylu i wygrywania przekonująco, 1:0 ich nie zadowala. To część tego miejsca i naszej pracy, ja akurat dobrze znoszę taką presję. W Hiszpanii konteksty były nieco inne, bo w Deportivo grałem w trzeciej lidze, a z Racingiem w drugiej, więc nie można tego zestawić.

– Czuję się liderem, ale na murawie. Raczej nie przemawiam w szatni, nie udzielam się tak mocno jak na boisku, gdzie chcę brać na siebie odpowiedzialność i lubię to. Czuję się z tym dobrze.

– Od kilku lat gram w różnych konfiguracjach: numer 6, "ósemka", podwójny defensywny pomocnik, w trójce środkowych. Tutaj gramy ze Sliszem w parze, ale wymieniamy się rolami 6 i 8. Jak on atakuje, to go asekuruję i na odwrót. Jasne, że bardziej czuję się rozgrywającym środkowym pomocnikiem.

– Najlepszy technik w Legii? Trudne pytanie! Josue na pewno ma kapitalne uderzenie i jest bardzo uzdolniony technicznie, ale muszę też wyróżnić Marca Guala czy spektakularnego Ernesta Muciego. Mamy zawodników, z którymi możemy myśleć o pięknej piłce i każdemu z nas to odpowiada.

O ofercie z Legii

– Nie myślałem długo nad ofertą Legii. Wszystko poszło bardzo sprawnie po mojej stronie. Być może nie znam szczegółów dyskusji między moimi menedżerami, Watfordem i Legią. Nie wiem, jak długo oni rozmawiali, ale odkąd powiedzieli mi o propozycji oraz całym projekcie, zdecydowałem się bardzo szybko.

– Od oferty do jej akceptacji minął może jakiś tydzień, z mojej perspektywy. Taki klub zwraca uwagę, to największa drużyna w kraju, do tego wizja gry w pucharach, walki o mistrzostwo. To był skok w karierze jakiego potrzebowałem, choć wiązał się z przyjściem do zupełnie nowego nieznanego kraju o innej kulturze i języku. Ale nie miałem wielu wątpliwości, dlatego szybko mogłem dołączyć do drużyny.

O Josue

– Jesteśmy zachwyceni, że go mamy. Sprawia, że wszyscy jako piłkarze stajemy się lepsi na boisku. Naprawdę jesteśmy szczęśliwi, że jest naszym kapitanem, reprezentuje Legię, z licznymi doświadczeniami ze swojej kariery jest naprawdę inteligentnym zawodnikiem. Wpływa na nas, pomaga nam, czuję to osobiście. To on otworzył mi drzwi w klubie, wziął pod swoje skrzydła, pokazał wszystko od początku, gdyż to zwykle najtrudniejszy moment.

– Mówi po hiszpańsku, stał się moim przewodnikiem, opiekunem, sprawił, że start był o wiele prostszy. Mam nadzieję, że jak najwięcej będziemy się cieszyć z tej współpracy. To absolutny pasjonat żyjący tym sportem. Jest Portugalczykiem, ale mówiłem mu, że traktuję go bardziej jak Latynosa, Brazylijczyka, przez to jakimi emocjami żyje. Ma podejście do życia: albo bierzemy wszystko, albo nic.

– Ma niewątpliwe zalety, oczywiście nie jest idealny, ale takim jest człowiekiem – wszystko robi na 100 procent. Albo angażuje się w coś w pełni całym sobą, albo w ogóle nie chce. Nie chcemy go zmieniać. Na boisku przez to przytrafiają się sytuacje, które nie zawsze nam się podobają. Przepychanki, walki, dla niego to również nie jest proste, by przez to przechodzić. To część piłki, lecz nie jest normalne, że ludzie na niego polują, że musi znosić ciągle uderzenia, prowokacje, gorsze wejścia niż inni. Jest, jaki jest, ma wielki temperament, nam to się podoba i wspieramy go w tym. Zawsze idziemy za nim w ogień. Ale to Josue w wersji boiskowej. Poza grą jest totalnie innym charakterem. Wiemy, że możemy korzystać z jego jakości.

– Mamy świetną relację, rozumiemy się na boisku. Jeśli trzeba walczyć za drugiego, to jestem w tym, lecz on jest taki sam. Dobry kontakt, ale też identyczne spojrzenie na piłkę z Josue sprawiły, że jeden pójdzie w ogień za drugim.

– Myślenie o tym, jak go chronić sprawia, że jesteśmy jeszcze bardziej jednością, rodziną. Chcemy go bronić i nie pozwalać, by inni go krzywdzili. Takie zachowania nas nie rozbijają, a powodują, że jesteśmy jeszcze silniejsi.

– Czy Josue odda mi kiedyś rzuty wolne? Dyskutowaliśmy już o tym! Powiem tak: negocjacje są w trakcie! Śmiejemy się z tego i żartujemy, bo każdy chce strzelać, ale ćwiczymy je wspólnie i dajemy sobie wyzwanie. Kiedyś na pewno mi jakieś odda, mam nadzieję, lecz ktokolwiek z nas będzie strzelał, byle to się kończyło bramkami.

O pucharach, szalonych eliminacjach

– Puchary to jeden z głównych powodów, dlaczego tu trafiłem. To było moje marzenie, a ambicje klubu sięgały wyżej niż dotychczas w mojej karierze. Liga Konferencji Europy to spektakularne rozgrywki, które zwracają uwagę i będą wymagające, ale widzę, że klub będzie gotowy na to wyzwanie.

– Awans do fazy grupowej to już spełnienie marzeń. Wiedziałem, że czekają nas trudne eliminacje, zupełnie inna waga gier oraz energia niż rywalizacja w lidze. Nie tylko ja, wszyscy przed spotkaniami w Europie mieli znacznie inne podejście, z większą intensywnością, rywalami świetnie przygotowanymi, szalonymi meczami. Pokazaliśmy, jak wielką mamy osobowość i silny charakter, gdy odrabialiśmy straty, choćby z Austrią Wiedeń. Nie wyszło nam u siebie, ale odwróciliśmy sytuację.

– Rewanż w Wiedniu to jeden z najbardziej szalonych występów mojego życia, mnóstwo skrajnych emocji w bardzo krótkim czasie. Do pewnego momentu kontrolowaliśmy mecz z Austrią, lecz czasem po golu wiele się sypie. Powinniśmy zapewnić większą kontrolę i uniknąć skoków emocji. O ile ktoś nie przeżył zawału, to naprawdę zapamięta spotkanie na długo i cieszył się nim tak samo jak my. Ale przeżywanie tego typu gier nie jest normalne.

O opuszczeniu domu, początkach

– Wyjechałem z domu bardzo wcześnie, jako 12-13 latek. Chodziło tylko o to, by podjąć większe wyzwanie i grać na lepszym poziomie. Marzył mi się rozwój w lepszych warunkach i otoczeniu, by przybliżyć się do gry w piłkę. Chciałem zrobić wszystko, by zostać profesjonalistą.

– Przeniosłem się wtedy do Cali, które znajdowało się 800 kilometrów od mojego domu rodzinnego. Dość daleko. To zupełna zmiana życia, która pozbawia cię wielu spraw, ale opłaciło się. Dzięki Bogu moi rodzice bardzo mnie w tym wspierali, chociaż to była drastyczna zmiana dla dzieciaka. Udało się, lecz chyba w tym wieku nie byłem do końca świadomy, co się dzieje ani jakie to może mieć konsekwencje.

– Mój ówczesny agent, Luis Felipe Posso, umieścił mnie w swojej szkółce, która nazywa się Cyclones Colombia. Miał pomysł, by szkolić i stworzył akademie w różnych miastach, ale ja trafiłem do Cali, gdzie poziom sportowy był najwyższy. Tam mieli najlepszą infrastrukturę i centrum projektu, budynek klubowy, który zarazem był mieszkaniem dla młodych graczy. Było nas 20, ja najmłodszy. Dzieliliśmy się praktycznie wszystkim, żyjąc razem. To piękne doświadczenie, lecz też oczywiście bardzo trudne.

– Najgorsze było to, że widziałem rodzinę tylko raz, może dwa w roku. Nie na 1-2 dni, bo to zwykle był dłuższy wyjazd, np. na święta Bożego Narodzenia na dwa tygodnie, ale oni przyjeżdżali jedynie w wakacje. Przez nasze możliwości ekonomiczne i odległość od Cali nie mogliśmy sobie pozwolić na częstsze wizyty czy ciągłe odwiedziny. Zawsze zdarzały się jakieś inne słabsze chwile, lecz wszystko było do zniesienia.

O przeprowadzce do Europy, braku stabilności

– W Cali rozgrywaliśmy dość szczególny, popularny turniej, Campeonato de las Americas, na który zapraszano zagraniczne drużyny i duże kluby, a my występowaliśmy tam z moją ekipą Cyclones. Mój przedstawiciel zawarł wtedy współpracę z holenderskimi skautami, którzy – jak inni – przyjeżdżali wypatrywać młodych graczy. Oni skontaktowali nas ze skautami Granady. Obserwowali mnie przez cały rok, przyjeżdżali na mecze i zdecydowali się, że chcą zabrać mnie do Europy, do Granady.

– Byłem narażony na ciągłe zmiany i to nie pomagało w szybkiej adaptacji. Nie miałem stabilności, w tamtym etapie brakowało mi spokoju.

O grze w Hiszpanii

– Myślę, że wszędzie zostawiałem pozytywne wrażenia, ale w ostatnich dwóch klubach w Hiszpanii zbudowałem silne więzi, nie tylko na boisku. Indywidualnie najlepiej było w Deportivo La Coruna, gdzie eksplodowałem piłkarsko. To był taki wiek, że dokonałem transformacji, miałem zdrowe otoczenie, dobrych kolegów i plan na moją osobę. W ówczesnym sezonie wywalczyłem 15 asyst, to naprawdę dobry wynik, lecz zabrakło nam szczęśliwego finiszu, bo mieliśmy awansować do drugiej ligi.

– W Racingu też czułem się dobrze. Wypadłem na dwa miesiące przez kontuzje, ale sporo grałem, zdobywałem bramki z rzutów wolnych, osiągnęliśmy nasze cele, dlatego północ Hiszpanii wspominam z wielkim sentymentem. Cudowne miejsca, wspaniali kibice, życzę im jak najlepiej.

O reprezentacji Kolumbii

– Kadra to jedno z moich marzeń, pracuję na to każdego dnia. To dla mnie największa motywacja, jaka istnieje, by kiedyś reprezentować swój kraj. Każde dziecko zaczyna grać w piłkę właśnie po to. W Legii na pewno jestem tego bliżej, więc może kiedyś nadejdzie wyczekiwany telefon.

Polecamy

Komentarze (26)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.