Kilka spostrzeżeń po meczu w Kielcach - Przy Ł3 na razie bez zmian
26.02.2024 17:25
Remis bolesny jak porażka – Piłkarze Legii dobrze weszli w mecz w Kielcach, sprawiali wrażenie szybszych, bardziej dynamicznych. Efektem były dobre akcje – najpierw po zagraniu Bartosza Kapustki w poprzeczkę trafił Patryk Kun, a po chwili podanie „Kapiego” na gola zamienił Blaż Kramer. Po uzyskaniu prowadzenia zespół Kosty Runjaicia się cofnął, bronił całym zespołem, oczekiwał na błędy i kontrataki — po meczu trener gospodarzy określił taki styl prostymi środkami, ale te były skuteczne. Po 30 minutach legioniści prowadzili już dwoma bramkami – tym razem Kramerowi wyłożył piłkę Marc Gual. I gdy wydawało się, że mając spotkanie pod kontrolą, grając mądrze, legioniści pewnie zmierzają po wygraną, zdarzył się fatalny błąd a właściwie ich sekwencja. Najpierw Dominik Hładun niepotrzebnie podał piłkę do Artura Jędrzejczyka, by ten wyprowadzał atak, choć na treningach trenerzy podkreślają wyraźnie, by takich rzeczy nie robić. Potem „Jędza”, zamiast podać do boku czy wybić piłkę w trybuny, postanowił pobiec z piłką do przodu i ją stracił. A na koniec fatalnie w bramce zachował się przy strzale „Hładi”. I Legia podała Koronie tlen. Po przerwie gracze Kamila Kuzery ruszyli ze zdwojoną siłą na bramkę Legii, która już nie grała tak mądrze i poukładanie jak w pierwszej części gry. Legioniści przetrwali nawałnicę, strzelili gola na 3:1 – tym razem trafił Gual i znów wydawało się, że wszystko, co najgorsze za drużyną „Wojskowych”. Niestety, zamiast znów zastosować proste środki, czyli cofnąć się i czekać na błędy i kontrataki, była otwarta gra i wymiana ciosów. A przy błędach, jakie popełniali legioniści skończyło się utratą dwubramkowego prowadzenia i tylko remisem. Przebieg meczu i jego wynik boli, podobnie jak fakt, że rywale pogubili punkty i była szansa na zbliżenie się do czołówki na trzy punkty. Legia jednak już niemal tradycyjnie z takich okazji nie potrafi skorzystać. Korona leżała na deskach, ale legioniści postanowili podać jej pomocną dłoń.
Słabi zmiennicy – W tym meczu wyróżniło się trzech piłkarzy Legii. Bartosz Kapustka, który asystował przy pierwszym golu. Sam zdobył bramkę po strzale z dystansu, ale została anulowana, gdyż Maciej Rosołek wracał z pozycji spalonej. „Kapi” też wypracował kilka sytuacji kolegom. Drugim takim zawodnikiem był Blaż Kramer – strzelił dwa gole, zabrał też trafienie do siatki Piotrowi Malarczykowi, blokując jego strzał w polu karnym Legii. I w końcu Marc Gual, autor gola i asysty. Cała trójka w drugiej połowie opuściła boisko. A zespół stracił trzeciego gola w ostatniej minucie spotkania i ostatecznie tylko zremisował 3:3. Zmiany wkurzyły kibiców stołecznego klubu, mnie również. Ale gdy emocje opadły, obejrzałem mecz raz jeszcze, to nieco zmieniłem optykę. Bartosz Kapustka jest gotowy do gry przez około godzinę – takie zdanie słyszeliśmy od lekarza i fizjoterapeutów podczas obozu w Turcji. W Kielcach zagrał 79 minut, miał prawo być już wyczerpany. Blaż Kramer był na boisku 82 minuty i był to jego drugi pod względem długości mecz w barwach Legii. Słoweniec, odkąd jest w Warszawie, więcej się leczy niż trenuje, medycy na niego dmuchają i chuchają, obmyślają kolejne strategie treningowo-regeneracyjne, by zapewnić jak największą dostępność Kramera do gry. W Kielcach w pewnym momencie pobiegł za kontrą Korony i gdy zakończył pogoń, widać było po jego twarzy, że ma dość. Z kolei Marc Gual, choć strzelił gola i miał asystę, to miał 52 procent nieudanych kontaktów z piłką, wygrał tylko 4 z 18 pojedynków z rywalami, miał 7 strat w tym 3 na własnej połowie – dane za platformą Wyscout. I szczególnie po przerwie tych niecelnych podań, strat i nieudanych kontaktów z piłką miał naprawdę dużo. Problemem nie jest to, że ci zawodnicy opuścili boisko, ale fakt, iż zmiennicy okazali się o wiele słabsi. Tyle że ktoś wejść na boisko musiał, a kadra Legii jakościowo jest dość wąska, za wąska, o czym pisaliśmy wielokrotnie. Tomasowi Pekhartowi kończy się umowa i jest jakby myślami gdzie indziej, ostatni gol w lidze strzelony pod koniec września. Maciej Rosołek zmienił Guala – sztab szkoleniowy miał pewnie nadzieję, że „Rosi” przyjmie piłkę zagraną z głębi pola, przytrzyma ją przez chwilę i odegra, ale nic takiego nie miało miejsca. Filip Rejczyk zaś wszedł na ostatnie 11 minut, czyli pojawił się na boisku w końcówce spotkania, o co wszyscy niemal apelowali, by tak się działo. Stracił piłkę na środku boiska, ale przecież błędy popełniali niemal wszyscy – Augustyniak przy trzecim golu, Elitim, Morishita dał się minąć na raz, czy Kapuadi przy drugiej bramce. Teraz drużyna będzie grała raz w tygodniu i zmian zapewne będzie mniej. Daleko mi do obrony trenera. Uważam, że wiele rzeczy mógłby robić inaczej, z większą korzyścią dla zespołu, ale ze zmianami to tak krawiec kraje, jak mu materii staje.
Zespół coraz słabszy kadrowo – Zimą Legię opuścili Bartosz Slisz i Ernest Muci i drużyna kadrowo jest słabsza niż jesienią, sporo słabsza. Zespoły z pierwszej szóstki tabeli ekstraklasy mają dziś bardzo podobne kadry, jakościowo zbliżone. Dodatkowo między pierwszą szóstką a zespołami poniżej, nie ma już tak dużej różnicy. Wciąż jest, ale już nie taka, by nie można jej było zniwelować walką, zaangażowaniem i dyscypliną taktyczną. Mecze więc zwykle są dość wyrównane, nie brakuje niespodzianek. Faworyci wcale nie zwyciężają co kolejkę. Legia już nie jest niestety wyraźnie silniejsza niż inni. Popatrzmy na ostatnie lata – odeszli tacy piłkarze jak Emreli, Luquinhas, Wieteska, Nawrocki, Slisz czy Muci. Przychodzili zawodnicy albo słabsi, ale tańsi w utrzymaniu, albo wcale nie przychodzili. Efekt jest taki, że dziś trudno zestawić obronę, bo większość graczy jest jak zapalnik i w dowolnym momencie może popełnić błąd skutkujący stratą gola. Burchowi czy Kapuadiemu wciąż daleko do klasy Wieteski czy Nawrockiego. Augustyniak został przesunięty do przodu, jak widać ze stratą dla linii defensywnej. Jeśli latem odejdą Josue czy Ribeiro i znów za nich trafią gracze słabsi, to Legii grozi popadnięcie w przeciętność. Dlatego tak ważne jest miejsce gwarantujące start w eliminacjach do europejskich pucharów, którego brak mógłby być dla klubu katastrofą finansową. Wciąż wszystko jest możliwe. Pozostaje mieć nadzieję, że przy grze raz w tygodniu, praca na treningach będzie bardziej efektywna i zespół zacznie mecze przepychać i wygrywać. Tak, przepychać. Wydaje się, że obecnie na nic więcej nas nie stać.
Trener wciąż ma komfort pracy – Po meczu zawrzało, w mediach społecznościowych, w komentarzach na legijnych stronach, nie zabrakło ostrej krytyki – często zasłużonej. Oberwało się też dyrektorowi sportowemu, który nie wzmocnił odpowiednio drużyny przed rundą wiosenną, a wręcz przeciwnie, sportowo ją osłabił. Prezes i właściciel klubu Dariusz Mioduski już podczas meczu z Molde w Warszawie miał dość. Humoru na pewno mu nie poprawił wynik drużyny w Kielcach. Czy możemy się więc spodziewać jakichś ruchów przy Łazienkowskiej? Jak nas zapewniono, nikt w zarządzie nie jest zadowolony z wyników sportowych, ale nerwowych ruchów nie będzie i trener ma mieć zapewniony spokój i komfort w swojej pracy.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.