fot. Piotr Kucza / FotoPyK

Komentarz: Legia ponosi konsekwencje podjętych decyzji

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

11.03.2024 16:10

(akt. 12.03.2024 13:36)

Nastroje wśród kibiców Legii po meczu z Widzewem są fatalne. Nie ma się jednak co dziwić. Rywale znów pogubili punkty, wszyscy zagrali pod zespół Kosty Runjaicia, a legioniści kolejny raz nie wykorzystali szansy.

Wszyscy do Łodzi jechali z nadziejami, pewnie też większość kibiców zasiadających przed telewizorami miała w głowie taką myśl – może tym razem zaskoczymy. Tym bardziej że swoje mecze przegrali Śląsk Wrocław i Pogoń Szczecin, a Lech Poznań i Raków Częstochowa jedynie zremisowali. W głowach wszystkich fanów powstała więc nieuzasadniona nadzieja, że zaskoczymy i jeszcze powalczymy o najwyższe cele, może i samo mistrzostwo Polski. Niestety, poza pierwszymi dziesięcioma minutami, gra Legii w Łodzi była przeciętna lub słaba, czarę goryczy przelała bramka. Piłka po strzale Frana Alvareza leciała wprost w Gila Diasa, ale Portugalczyk się odsunął od toru lotu piłki. Po chwili z sektora zajmowanego przez kibiców Legii poniosło się nie „Legia grać, k… mać?”, ale soczyste „wyp…ć”.

W niedzielę Legia pierwszy raz w tym wieku przegrała z Widzewem. Drużyna w tym roku rozegrała 7 meczów i wygrała tylko jeden raz! Ale zapaść poziomu sportowego zespołu trwa o wiele dłużej niż od stycznia. Trzeba się cofnąć do wrześniowego meczu z Pogonią w Szczecinie. Od tego momentu drużyna w lidze gra o wiele poniżej możliwości, odpadła też z Pucharu Polski. Jedynie mecz wyjazdowy z Aston Villą, domowy z AZ były rozegrane na niezłym poziomie. Od października średnia punktów Legii w Ekstraklasie wynosi 1,12 pkt. na mecz, czyli bardzo słabo.

Po meczu z Widzewem kibice oczekiwali jakiegoś wstrząsu. Czegoś, co może jeszcze dawać nadzieję na uratowanie sezonu. Około południa serwis „meczyki.pl” poinformował o tym, co miało miejsce przy Łazienkowskiej. - Rano doszło do tradycyjnej pomeczowej rozmowy z Jackiem Zielińskim. Dyrektor sportowy zapewnił szkoleniowca, że ten zostaje i ma przygotowywać drużynę do meczu z Piastem – przeczytaliśmy. I szczerze mówiąc, nie było w tym nic zaskakującego. Legia niestety wciąż podejmuje decyzje, których jest potem zakładnikiem i ponosi ich konsekwencje.

Po poprzednim sezonie, nazwanym przejściowym, wszyscy w klubie uznali, że jest dobrze. Drużyna zajęła drugie miejsce w lidze i zdobyła Puchar Polski. Jak na moment kryzysowy, okres przebudowy zespołu, to naprawdę dobry wynik. I wtedy podjęto pochopną decyzję. Trener Kosta Runjaić, grając w zeszłym sezonie raz w tygodniu, udanie prowadził zespół, a sukces w finale krajowego pucharu był jego dodatkowym atutem. I choć szkoleniowiec miał ważny kontrakt do końca trwającego jeszcze sezonu, to umowę przedłużono o kolejne dwa. W pierwszej chwili pomyślałem – brawo, w końcu widać jakąś stabilizację. Ale gdy przyszła chwila refleksji i przemyśleń, zadałem sobie pytanie, czy to nie jest zbyt duże ryzyko. Przedłużenie umowy nastąpiło przecież przed pierwszym meczem z Ordabasami Szymkent. Nikt w Legii nie miał wtedy o trenerze wiedzy dotyczącego tego, jak poradzi sobie z grą co trzy dni, jak zareaguje na pierwszy kryzys, czy będzie umieć podejmować decyzje poprawiające atmosferę w zespole itd. A jednak Legia już pod koniec lipca przedłużyła umowę z trenerem i jak pokazał czas, dziś jest zakładnikiem tej decyzji. Oczywiście to pokazuje też, że dyrektor sportowy Jacek Zieliński naprawdę mocno wierzył w projekt Kosty Runjaicia. Tylko czy w warunkach i realiach Legii Warszawa jest sens podpisywać z pierwszym trenerem umowy dłuższe niż do końca sezonu? W przypadku sukcesu, czyli mistrzostwa Polski, ten trener sam będzie chciał zostać, by zagrać w europejskich pucharach, spróbować wprowadzić zespół do fazy grupowej. A nawet gdyby dostał propozycje z Rakowa, Śląska czy Jagiellonii, to i tak by tam nie poszedł, mogąc kontynuować pracę w Warszawie. Z kolei, gdyby sezon nie zakończył się sukcesem, to tym bardziej nikt by nam trenera nie podebrał – skoro nie wyszło mu z Legią, to znaczy, że wcale taki dobry nie jest. Trenerzy pracujący w Legii Warszawa nie mają i nie będą mieli renomy Jurgena Kloppa czy Pepa Guardioli. Nie rzuci się na nich pół Europy, tylko dlatego, że wygasa im umowa. I tak spokojnie można było poczekać na rozwój wypadków z Kostą Runjaiciem. A dziś Legia jest pod ścianą – raz, że nie ma przygotowanego potencjalnego następcy, gdyż wierzono w niemieckiego trenera, a dwa, że łatwiej byłoby się rozstać z trenerem, mogąc mu wypłacić 3 pensje niż 27 pensji.

Kosta Runjaić nie jest złym trenerem, ale się zagubił. Wierzy, że praca nad doskonaleniem tego, co udało się wcześniej wypracować, w końcu przyniesie efekty. Ale na razie nie przynosi. Od początku sezonu Legia słabo gra w defensywie, a do tego ofensywa się zacięła. Nie widać pomysłów na poprawę tego stanu rzeczy. Stare porzekadło piłkarskie mówi, że zespół zaczyna budować się od obrony. W Legii jednak na pewno nie ma ono racji bytu.

Po meczu z Widzewem trener Kosta Runjaić powiedział, że łatwo jest wskazać jako winnego trenera i oczywiście jeśli będzie taka potrzeba, to weźmie to na siebie. Dał tym samym do zrozumienia, że nie jest jedynym winnym tej sytuacji. Gdy sprzedano Bartosza Slisza i Ernesta Muciego dano szkoleniowcowi alibi na wypadek braku zdobycia mistrzostwa Polski, ale jednak nie na ewentualny brak europejskich pucharów. Trener domagał się zastępstwa za Slisza graczem podobnej klasy – do gry od razu, z silnego klubu i mogącego stać się jednym z liderów. A otrzymał Qendrima Zybę, który takim graczem być może dopiero będzie. Legia zarobiła z zimowych transferów i z Ligi Konferencji naprawdę jak na polskie warunki duże pieniądze. Niestety popełniono błąd. Choć część tych pieniędzy powinna być natychmiast przeznaczona na wzmocnienie osłabionego zespołu. Tak się jednak nie stało, gdyż oceniono, że Legia ma dziewięć punktów straty do lidera i wzmocnienia nie dają gwarancji sukcesu. Czas pokazał jednak, że sport nie znosi takich kalkulacji. Wszyscy bowiem solidarnie gubią punkty i można było sobie pomóc. I nie mają znaczenia tłumaczenia, że pieniądze za Ernesta Muciego przyjdą w ratach. To żadne odkrycie, cała Europa płaci za transfery w ratach. Przecież Legia, pozyskując choćby Josipa Juranovicia też rozłożyła sobie płatności na trzy raty, choć nie było to 10 mln euro, a 400 tys. euro. Wielkie kluby robiąc transfery po 60 – 120 mln euro też nie płacą w jednej racie – wolą rozłożyć płatność, by nie obciążać tak bardzo budżetu. Nawet jeśli fizycznie tych pieniędzy jeszcze nie ma, to jest gwarancja, że będą. Można więc dokonać np. pożyczki i spłacić ją zaraz po tym, jak raty zaczną spływać. I teraz kluczową kwestią stają się słowa wypowiedziane przez Uli Hoenessa w Bayernie Monachium. – Klub piłkarski to nie jest bank, aby zbierać pieniądze na koncie. Celem klubu piłkarskiego jest osiąganie jak najlepszych wyników sportowych i w ten sposób bogacenie się. Jeśli mamy więc środki z jakiegoś transferu, to zainwestujemy je w kolejnych zawodników, by poziom sportowy był wyższy.

I to jest fraza, którą muszą zrozumieć przy Łazienkowskiej. Od Legii cały czas wymaga się wyników i dobrej gry, tu nie ma czasu na to, by zrobić sobie przerwę od wyników. Rozumiem, że Legia ma długi czy też należności do spłacenia i gdy nadarza się okazja, to należy je zmniejszać. Transfery wychodzące z klubu są czymś naturalnym. Szczególnie za takie kwoty jak 10 mln euro. Ale zespół nie może być osłabiany. O ile przyjmuję tłumaczenia, że za Ernesta Muciego nie było czasu kogoś wartościowego pozyskać, o tyle na znalezienie kogoś o dużej wartości sportowej w miejsce Bartosza Slisza czasu było aż nadto — oczywiście o ile był na to budżet.

Legia, wprowadzając wariant oszczędnościowy, pozyskując piłkarzy tańszych w utrzymaniu, ale nie zawsze lepszych od poprzedników, podpisując długi kontrakt z trenerem, nawet nie sprawdzając go w warunkach bojowych i nie uzupełniając kadry jakościowymi piłkarzami po transferach wychodzących, postawiła się w trudnej sytuacji. Podjęto decyzje, które teraz wpływają na obecną i przyszłą funkcjonalność. Pozostaje przywołać słowa Aleksandara Vukovicia, że w Legii nigdy nie jest tak źle, jak się o tym pisze, ani nie jest tak dobrze, jak się o tym mówi. Choć przesłanek do tego, że zaraz wrócimy na właściwą drogę, na ścieżkę zwycięstw, jest coraz mniej niestety.

Sprawdź wiedzę o trenerach Legii

Galeria: Puchar Polski: Wręczenie medali
1/20 Na początku istnienia Legii, nie było stanowiska trenera, za skład i taktykę odpowiadał kapitan drużyny. Kto był pierwszym kapitanem Legii?

Polecamy

Komentarze (289)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.