Oceny piłkarzy Legii za mecz z Wisłą - napastnik, bramkarz i łącznik
16.12.2020 19:20
Gra zespołu 5 (6,00 - średnia ocen zawodników Legii wg Czytelników Legia.Net). To, że Wiślacy podchodzili wysoko pressingiem, nie powinno stanowić zaskoczenia dla legionistów, bo niejedna drużyna w ostatnich meczach próbowała takich rozwiązań i nie przeszkadzało to mistrzom Polski płynnie przejść z obrony do ataku pomimo nacisków rywali. Niestety, w linii środkowej zabrakło dwóch najbardziej ruchliwych piłkarzy, czyli Michała Karbownika i Bartosza Kapustki, a ich zastępcy nie podchodzili do obrońców, nie przejmowali od nich piłki i po jej oddaniu nie wychodzili na pozycję. Najlepiej różnicę w pierwszej połowie obrazowały statystyki, według których legioniści przebiegli o cztery kilometry mniej od wiślaków. Gospodarze nieco „siedli” w końcówce meczu, ale statystyki pomeczowe wskazują, że i po zmianie stron biegali od „Wojskowych” więcej i dużo szybciej. Do tego legioniści wyglądali często, jakby przez ostatni tydzień trener zabrał im piłki na treningu, bo tylu prostych błędów przy przyjęciu piłki i zbyt dalekim sobie jej wypuszczaniu dawno nie widzieliśmy. Dodajmy, że na środku obrony zabrakło mocno niedocenianego Igora Lewczuka, wskutek czego defensywa była dziurawa i popełniała sporo błędów. Był to chyba najgorszy mecz ligowy Legii za kadencji Czesława Michniewicza, na szczęście rywal Legii był z dolnej ekstraklasowej półki, a do tego w ataku miał wyjątkowo nieskutecznego Felicio Browna Forbesa. Powiedzmy wprost - było to dość szczęśliwe zwycięstwo, bo przez większą część meczu na pewno lepiej prezentowali się gospodarze. Legia przy mocno przeciętnej, czy wręcz niekiedy słabej grze zespołu miała w składzie trzy indywidualności, które pociągnęły ją do zwycięstwa - Tomasa Pekharta, Artura Boruca i Luquinhasa, czyli trio prawie jak ze starej piosenki piłkarskiej, tyle, że zamiast skrzydłowego był napastnik. Na szczęście runda się już kończy, przed legionistami już tylko jeden mecz z kolejnym słabeuszem z dołu tabeli, w dodatku na własnym boisku. Będzie duża szansa na podtrzymanie imponującej ligowej serii - to już dziewiąty mecz bez porażki, tylko dwa razy „Wojskowi” dzielili się przy tym punktami, oczekujemy jednak w ostatnim meczu w roku lepszej postawy legionistów niż w sobotę.
Artur Boruc 8 (7,45 - ocena Czytelników). W ciągu pierwszych ośmiu minut trzy razy wyekspediował piłkę na aut (przez całą resztę meczu tylko raz zdarzyło mu się nieudane wybicie), następnie przy słupku poza jego zasięgiem piłka po strzale Yeboaha wpadła do siatki. Mecz zaczął się więc dla doświadczonego bramkarza Legii źle, ale przez kolejne osiemdziesiąt minut to właśnie Borucowi Legia zawdzięcza w ogromnej mierze to, że wywiozła z Krakowa punkty. Po naprawdę strasznych błędach obrońców trzy razy wygrywał rywalizację sam na sam z Felicio Brownem Forbesem, ostatni raz tyle napracować się musiał w niesławnym laniu z Karabachem ponad dwa miesiące temu. Znakomity występ Boruca pokazujący, ile wart jest doświadczony bramkarz.
Josip Juranović 7 (7,05). Solidny mecz w defensywie, nie sposób go obciążać winą za stuprocentowe sytuacje dla gospodarzy, bo ponosili ją niemal wyłącznie środkowi obrońcy. Słaba gra środkowych pomocników zmusiła znów Legię, jak za czasów Aleksandara Vukovicia, do wyprowadzania piłki poprzez bocznych obrońców. I Juranović radził sobie z tym zdecydowanie lepiej od Filipa Mladenovicia, miał co ciekawe najwięcej udanych dryblingów zaraz po Luquinhasie. Oddał jeden celny, ale niezbyt mocny strzał i zagrał dwa idealne dośrodkowania - pierwszego nie wykorzystał Paweł Wszołek, drugie na zwycięskiego gola zamienił Tomas Pekhart. Jeden z niewielu piłkarzy, o których można powiedzieć, że zagrał w sobotę naprawdę dobry mecz i dzielnie sekundował trzem legijnym gwiazdom sobotniego spotkania.
Mateusz Wieteska 3 (4,58). Sporo czytamy narzekań na Igora Lewczuka, ale gdy go zabraknie, to jest tak, jak widzieliśmy w sobotę. Mateusz Wieteska dostaje mało okazji do gry i niestety zbyt często na boisku pokazuje, że decyzje trenera o zestawieniu pary środkowych obrońców z dwóch weteranów mają solidne podstawy. To, że Wieteska nie był w pełni sprawny i grał z opatrunkiem na ręce nie jest żadnym usprawiedliwieniem, bo główne błędy stoper Legii popełnił w tym meczu bez piłki i bez kontaktu z przeciwnikiem, w ustawieniu i kryciu. Wpływ na to mógł mieć co najwyżej brak rytmu meczowego. Przy straconym golu nikgo nie krył w polu karnym, a na pewno tym kimś nie był Yeboah. Wydawało się, że nie patrzy, gdzie są przeciwnicy. Naszym zdaniem ponosi sporą winę za utratę bramki. W 22. minucie w kuriozalny sposób Wieteska razem z Jędrzejczykiem poodbijali się od napastnika Wisły i Brown Forbes po raz pierwszy musiał być zatrzymany przez Boruca. W drugiej połowie po błędzie Wieteski i nie trzymaniu przez niego linii spalonego Kostarykańczyk znów stanął sam na sam z bramkarzem Legii. Dodajmy do tego dwie straty na swojej połowie i nieodgwizdany faul przed własnym polem karnym. Nie zrehabilitował się za swoje błędy również pod bramką rywala, raz uprzedził go bramkarz, za drugim razem trafił do siatki, ale był na spalonym. Słaby występ i poważny znak zapytania, czy Wieteska jest dziś gotowy na to, by być pierwszym zmiennikiem Lewczuka lub Jędrzejczyka?
Artur Jędrzejczyk 4 (5,22). Kapitan Legii w tym meczu popełnił chyba więcej błędów w defensywie, niż zwykle zdarza mu się to przez cały miesiąc. Zderzenie się wraz z Wieteską z napastnikiem Wisły i pozwolenie mu na znalezienie się sam na sam z Borucem wyglądało jak scena z filmu, do której wybierane są boiskowe gafy. Podobnie było w przypadku podania do napastnika głową, a potem pozwolenie na minięcie się w tej samej akcji. W sumie sprokurował dwie, a nie jak Wieteska trzy stuprocentowe sytuacje dla Wisły, więc ocenę ma o punkt wyższą. Nie popełniał też błędów przy wyprowadzaniu piłki z własnej połowy. Był bliski asysty po rzucie rożnym, ale Wieteska był na spalonym. Raz dobrze się spisał po stracie pary Mladenović-Martins, gdy naciskając na napastnika Wisły utrudnił mu oddanie strzału. Sporo piwa powinien „Jędza” postawić Arturowi Borucowi po sobotnim meczu, że po jego błędach nie padły kolejne gole dla Wisły i Legia w Krakowie nie straciła punktów.
Filip Mladenović 6 (6,47). Serb całkiem nieźle grał w defensywie, choć znów zdarzało mu się wracać niekiedy pod własną bramkę zbyt opieszale. Z wyprowadzaniem piłki było różnie, generalnie radził sobie z tym gorzej od Juranovicia, raz sprokurował przy tym stuprocentową sytuację dla Wisły niedokładnym i mało przemyślanym podaniem do Martinsa pod własnym polem karnym. Dużo dośrodkowywał, ale tylko kilka wrzutek można uznać za dobrych, najlepsza była to do Jędrzejczyka po krótko rozegranym rzucie rożnym, Mladenović wywalczył też jeden korner. Podobnie jak niemal cała Legia w sobotę miał spory problem z dobrym panowaniem nad piłką. Przeciętny występ, co i tak oznaczało, że należał do jednych z lepszych legionistów w sobotnim meczu.
Andre Martins 6 (6,16). Zaczął od faulu niedaleko od własnego pola karnego, ale potem w destrukcji zagrał całkiem niezłe zawody. Choć po drugim faulu taktycznym zarobił żółtą kartkę, a po kolejnym mógł dostać solidne pogrożenie palcem od sędziego, na szczęście nie dał mu pretekstu do drugiego „żółtka”. Portugalczyk przyzwoicie wyprowadzał piłkę nie licząc sytuacji, gdy niedokładnie podawał mu przed polem karnym Mladenović. Problem był taki, że nawet jak chciał wymienić kilka podań w środkowej strefie, to mógł to robić jedynie z bocznymi obrońcami, bo Joel Valencia notorycznie tracił piłkę, a Bartosz Slisz niespecjalnie chciał ją otrzymywać. Przyzwoity występ Portugalczyka, jako jedyny ze środkowych pomocników z wyjściowego składu zagrał na w miarę normalnym poziomie.
Bartosz Slisz 4 (5,57). Samo przebieganie dużej liczby kilometrów w defensywie i próby oddawania strzałów z dystansu, to zdecydowanie za mało, by ocenić pozytywnie środkowego pomocnika. Tym bardziej, że te elementy były nieefektywne, bo Slisz odebrał jedną piłkę, a wszystkie jego uderzenia były blokowane lub niecelne. Często mieliśmy wrażenie, że Slisz po prostu nie chciał dostać piłki - nie podchodził po nią do obrońców (o czym sam po meczu mówił), a gdy już dostał piłkę, starał się ją jak najszybciej oddać i nie wychodził na pozycję do dalszej gry. Przypominało to bardzo styl gry w Legii zapomnianego już Michała Kopczyńskiego. Slisz oprócz kiepskich prób strzałów z daleka i dwóch bardzo nieudanych dośrodkowań popełnił też sporo błędów, raz podał do rywala na swojej połowie, raz stracił piłkę na kontrę dla Wisły. Zdecydowanie lepiej powinien się też zachować przy pierwszym golu, bo podobnie jak Wieteska, nie krył w tej sytuacji nikogo.
Joel Valencia 4 (3,04). Tradycyjnie pojawiło się sporo krytyki Ekwadorczyka. Valencia zagrał rzeczywiście słabo ale czy rzeczywiście gorzej od kilku innych graczy w tym meczu? My nie dostrzegamy specjalnej różnicy. To nie Slisz, czy Martins, ale według InStatu Valencia ma z pomocników najwięcej odbiorów, pomimo iż grał najkrócej i najlepszy wskaźnik celnych podań. Szczerze mówiąc my w odróżnieniu od statystyków nie widzieliśmy tego, co pokazują liczby. Widzieliśmy natomiast ogromne problemy techniczne Ekwadorczyka, który podobnie jak większość legionistów, miał problemy z najprostszym przyjęciem czy prowadzeniem piłki, w ten sposób między innymi zmarnował jedną niemal stuprocentową okazję w polu karnym po podaniu od Luquinhasa. Nie można powiedzieć, że Valencia się nie starał, bo wychodził do gry i chciał dostawać piłkę, ale poza jednym doskonałym prostopadłym podaniem do Wszołka na początku meczu nic pozytywnego z tego nie wychodziło. Nie uważamy natomiast go za głównego winnego straconej bramki, pomimo iż pozwolił rywalowi na dośrodkowanie. Samo dogranie piłki w pole karne to wciąż odległa sytuacja od gola, wszak boczni obrońcy Legii grają takich piłek kilkanaście w każdym meczu. Winę ponoszą tu piłkarze, którzy mają kryć rywali w polu karnym. Oczywiście, Valencia słusznie został zmieniony, zwłaszcza, że po zmianie stron grał jeszcze gorzej niż w pierwszej połowie. Ale chyba większe usprawiedliwienie znajdziemy dla Ekwadorczyka, który chciał grać w piłkę, ale mu nie wychodziło, niż dla Slisza, który w sobotę unikał gry i nie wychodził do podań.
Paweł Wszołek 4 (4,75). Wszołek jest w gorszej dyspozycji, miał problem z panowaniem nad piłką, często ją tracił i nie wykorzystał dogodnych okazji stwarzanych mu przez kolegów. Tak było w wiele spotkaniach w tym sezonie. Tym razem zmarnował dwie okazje - jedną na początku meczu po świetnym podaniu Valencii, drugą po znakomitej wrzutce Juranovicia. Poza tym dokonywał złych wyborów - wdawał się w nieudane dryblingi lub notował niecelne podania. Jedynym pożytkiem były rzuty rożne. Nie dziwi nas, że Wszołek opuścił boisko. Z całą pewnością trener Michniewicz widzi słabszą dyspozycję Wszołka, ale na skrzydłach Legia nie ma wartościowych zmienników.
Luquinhas 8 (7,87). Nawet Luquinhasowi w sobotę zdarzały się niecelne podania czy utrata kontroli nad prowadzoną piłką, a przecież nie ma lepszego w tej materii w Legii od Brazylijczyka. W pierwszej połowie Luquinhas podobnie jak inni legioniści zaczął słabo, od całej serii nieudanych zagrań, podań, dryblingów i niecelnego strzału nad bramką w dogodnej sytuacj. Przez pierwsze pół godziny nie radził sobie na boisku. Dopiero w końcowej fazie pierwszej połowy Legia „odzyskała” Luquinhasa na odpowiednim poziomie gry, Brazylijczyk parę razy ładnie wyprowadził piłkę, zagrał kapitalne prostopadłe podanie do Valencii i nieźle dośrodkował w pole karne, gdzie Wieteska był bliski uprzedzenia bramkarza. Prawdziwy jednak koncert gry dał po zmianie stron, gdy dryblował, wywalczał rzuty wolne oraz rożne i brał wyłącznie na siebie ciężar zarówno przyjmowania piłki od obrońców, jak i przeprowadzania jej do ataku. Nie miało wbrew pozorom aż takiego znaczenia, że Brazylijczyk został przesunięty na środek, bo zaczął brać się za indywidualne popisy z piłką grając jeszcze na boku pomocy, a po zejściu Cholewiaka po prostu to kontynuował, niczym łącznik sprzed kilkudziesięciu lat. Dawno nie widzieliśmy, by jeden legionista w stylu najlepszych latynoamerykańskich wzorców robił sam tyle, jeśli chodzi o konstruowanie akcji. Wynikało to jednak przede wszystkim z tego, że inni pomocnicy mu po prostu nie pomagali. Co ważne, jego niesamowite zaangażowanie zostało uwieńczone sukcesem, bo wywalczył rzut karny, zamieniony przez Pekharta na gola. Bardzo dobry mecz Luquinhasa, szkoda tylko, że z braku wsparcia często musiał grać aż tak indywidualnie.
Tomas Pekhart 8 (8,24). Czech od początku meczu pomagał przy budowaniu akcji umiejętnie utrzymując się przy piłce tyłem do bramki i ją odgrywając, potrafił też odebrać piłkę rywalowi, co poskutkowało żółtą kartką dla Maka. W zasadzie tylko jedną piłkę przyjętą tyłem do bramki stracił, resztę odegrał do kolegów. Niestety, nie dostawał żadnych podań w pole karne niemal do końca meczu, a wiadomo przecież, że to tam należy szukać Pekharta, bo jest to napastnik od wykańczania akcji, a nie tworzenia sytuacji kolegom. Dopiero w końcówce Czech dostał jedno jedyne dośrodkowanie i oczywiście zamienił je na gola. Kilka minut wcześniej to samo zrobił z rzutem karnym. Co ciekawe, najaktywniejszy Pekhart był właśnie w ostatnim kwadransie, gdy pomagał konstruować akcje Luquinhasowi. Czech zagrał w tym sezonie w dwunastu meczach Ekstraklasy i strzelił dwanaście goli. Można narzekać na jego jednowymiarowość, ale każdy trener chciałby mieć w zespole napastnika, któremu wystarczy tylko dokładnie dograć piłkę w pole karne na głowę i gol murowany. Pekhart wykorzystał w tym meczu wszystkie okazje jakie miał. Wystarczy porównać to z Brownem Forbesem z Wisły, by zrozumieć, jaki Legia ma skarb w polu karnym przeciwnika i jak często jest on niestety niedoceniany.
Kacper Skibicki 6 (6,01). Dość wcześnie tym razem zmienił Pawła Wszołka i tym razem wypadł lepiej od doświadczonego skrzydłowego. Przede wszystkim nie tracił piłek i grał zdecydowanie dokładniej, od niego też zaczęła się akcja, która przyniosła Legii zwycięska bramkę, choć główną zasługą młodego legionisty było to, że dobrze przyjął piłkę i Sadlok wjechał mu w nogi. Dobre i to, bo większość legionistów w tym meczu z przyjęciami piłki miała problem. Wypadł przeciętnie, ale na pewno zdecydowanie lepiej od znacznej części zawodników z podstawowego składu.
Mateusz Cholewiak 5 (5,60). „Zadaniowiec” dostał tym razem nieco ponad dwadzieścia minut i nie do końca je wykorzystał. Oddał jeden celny strzał, powalczył parę razy o piłkę na połowie przeciwnika, ale też przegrał wszystkie dryblingi i w ogóle mało był przy piłce. Wypadł mocno przeciętnie.
Najlepszym legionistą sobotniego meczu Czytelnicy i redaktorzy zgodnie wybrali Tomasa Pekharta, choć na ogromne brawa zasłużyli też Artur Boruc i Luquinhas.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.