Sebastian Szymański: Oceniany przez pryzmat 10 mln euro
15.03.2018 18:50
Sporo szumu jest ostatnio wokół ciebie.
- Szczerze mówiąc, nie odczuwam go zbyt mocno. I to najlepsze rozwiązanie dla zawodnika. Wyłączenie się może pomóc w dojściu do optymalnej formy.
Wiesz co to jest, jaka to kwota?
- Nie.
Pięć milionów euro. Masz kosztować takie dwie palety.
- Kto tak powiedział?
Prezes Dariusz Mioduski w rozmowie z "Piłką Nożną".
- Miło słyszeć takie słowa, ale nic samo się nie zrobi. Najwięcej zależy ode mnie. Sam muszę zapracować na to, by kiedyś zapłacono za mnie takie pieniądze.
Jaki jest plan, na dojście do takiej sumy?
- Częsta i dobra gra. Muszę pokazywać się na boisku z jak najlepszej strony. Jeśli nie będę w dobrej dyspozycji, to nikt nie będzie mnie wystawiał na siłę, żeby podbić cenę. Nie o to tutaj chodzi. Bez regularnej gry, taka kwota będzie nie do osiągnięcia.
Prezes mówi o sprzedaży za dobre pieniądze, trener również regularnie cię chwali, podkreśla twój talent. To nie jest dodatkowa presja?
- Ostatnio zauważyłem, że każdy ocenia mnie poprzez wartość. Dużo mówi się o tym, czy w danym meczu zagrałem na miarę sprzedaży za dziesięć milionów czy jednak nie. Mało kto ocenia mnie poprzez grę. Poprzez… wcześniejszego Sebka, kiedy nie zastanawiano się, ile jestem wart. To trochę siedzi w głowie, ale nie mogę się na tym skupiać. Wszystko zależy ode mnie i mojej formy.
Pieniądze potrafią być piętnem.
- Trzeba temu stawić czoła.
Inter Mediolan, Red Bull Lipsk… To tylko niektóre kluby, które się tobą interesowały.
- I każdy zawodnik, zwłaszcza młody, chce grać w wielkich europejskich klubach. To normalne, choć nie w moim przypadku. Przede mną jeszcze wiele pracy. Muszę jeszcze pograć w Legii, Ekstraklasie, by potem mieć szansę zaistnienia w innej lidze. Rozgrywki w Polsce są trudne. Gram w klubie, który jest najlepszy w naszym kraju. Jeśli poradzę sobie tutaj, będę trzymał wysoki poziom przez cały sezon, to dostanę znak, że mogę spróbować swoich sił na wyższym poziomie.
O ofertach nawet nie słyszałem. Nie myślę o nich, nie myślę o kwotach i… tak chyba jest najlepiej. Najważniejsze, że trener nie ocenia mnie poprzez pieniądze, a to, co mogę wnieść do zespołu.
Trzeba pamiętać, że przed transferem należy podjąć dobrą decyzję. Decyduje wiele aspektów. Jeśli miałbym wybierać kolejny klub, to zdecydowałbym się na ekipę dającą jak największą szansę na rozwój. Potem, jeśli grałbym dobrze, byłby etap myślenia o zespole z jak największą „nazwą”.
Skauci cały czas przyjeżdżają cię obserwować.
- Faktycznie, często słyszę, że przedstawiciele innych klubów pojawiają się na trybunach. Nadal jednak nigdy nie słyszałem o ofertach.
Zdecydowałeś się na współpracę z angielską agencją Stellar, która opiekuje się m.in. Garethem Bale’m. Nietypowy wybór dla polskiego zawodnika.
- Wcześniej byłem związany z polskim agentem, którego… nie chcę krytykować. Fakt jest jednak taki, że mówimy o przepaści w porównaniu z tym, co jest obecnie. Nie ma w Polsce takiego menedżera, który poświęciłby tyle czasu młodemu graczowi i tak o niego walczył. Wybrałem Stellar, bo przekonała mnie ich determinacja. Szef agencji potrafił do mnie przylecieć samolotem na kwadrans tylko po to, by powiedzieć, że dobrze zagrałem w weekend. Takie gesty są ważne, pozwalają zaufać. Jesteśmy razem od roku, nic się nie zmienia i ta opieka pozwala się skupić na piłce.
Łatwo rozmawiać o transferach i pieniądzach?
- Nie, bo naprawdę wolałbym być oceniany za to, co robię na boisku. Nie będzie tak, że powiedziano o mnie, że jestem czy będę warty dziesięć milionów i w związku z tym w każdym meczu będę trafiał do siatki czy robił rulety. Nie chodzi o niezwykłość, a dobro drużyny. To jest klucz do sukcesów klubu.
Wiele osób zazdrości piłkarzom: pieniędzy, „pozycji”, kobiet, samochodów. Ty masz bodajże najwyższy kontrakt w Polsce wśród graczy do lat 21.
- Szczerze powiem, że dźwiganie presji, oczekiwań, nie jest łatwe. Takie jest jednak życie i trzeba sprostać wymaganiom, oczekiwaniom. Nie zawsze się uda. Ważne, by dalej walczyć i nadal pokazywać się z jak najlepszej strony. Pieniądze w moim wieku nie są najważniejsze, bo wszystko przyjdzie w swoim czasie. Oczywiście, jeśli będą wykonywał dobrą robotę.
Łatwo może zaszumieć w głowie.
- To prawda. Przykładów i przypadków nie brakuje. Pojawiały się sytuacje, w których młody zawodnik czuł się jak gracz z TOP-u. Mam nadzieję, że mnie to nie dotyczy, ominie i będę szedł w dobrą stronę. Mam od tego swoich opiekunów i ludzi, którzy wskażą mi dobrą drogę. Legia także nie zostawia zawodników samych z takim ciężarem. Widzę to po rozmowach z prezesem, trenerami…
Legia to taki klub, w którym bez pancerza, ani rusz. Wiele osób zakłada go przy Łazienkowskiej.
- Tak, trzeba mieć pancerz. Ma go chyba każdy, kto gra w Legii. To klub, który nie jest anonimowy. Presja jest największa w Ekstraklasie i trzeba z nią walczyć. Raz będziesz krytykowany, raz chwalony i musisz z tym żyć. To huśtawka, ale takie jest życie piłkarza.
Ostatnie mecze z Zagłębiem, a zwłaszcza z Lechią, były w twoim wykonaniu dobre. Dla przykładu, jesienią trudno było o wielce pochlebne recenzje.
- Z miesiąca na miesiąc, krok po kroczku, robię progres. Może być tak, jak mówisz: runda jesienna nie była do końca udana. Inna rzecz, że nie grałem regularnie, brakowało tej stabilności. Brakowało mi w głowie swobody i myśli, że wejdę na boisko i dam coś drużynie. Czekałem na szansę i czas zgrupowań. Wydaję mi się, że pokazałem się tam z dobrej strony, a trener to zauważył. Myślę, że już teraz, z Zagłębiem i Lechią, było dobrze. Mecz z Cracovią był… specyficzny. Nie ma co się oszukiwać, że gdy piłka ciągle lata w górze, nad głowami, trudno mi się w tym odnaleźć. Chcę utrzymać dobrą dyspozycję, pomagać drużynie i przykładać cegiełkę do kolejnych wspólnych zwycięstw.
Gołym okiem widać, że rywale często cię faulują. Niczym Jakuba Koseckiego w przeszłości.
- Możliwe, że tak jest. W Gdańsku był moment, w którym to Lechia atakowała, a my szukaliśmy kontr. Podejście, w którym musisz czasem poszukać faulu, jest piłkarskim realizmem. Rywal dostaje kartkę, wybijamy przeciwników z rytmu, a sami przejmujemy futbolówkę. Na pewno nie jestem zadowolony, że rywale mnie faulują, czasem wręcz chamsko. To jednak część pomocy drużynie. Pierwsze dwa dni po meczu są czasami trudne. Potrafię mocno odczuć ataki rywali z poprzednich konfrontacji. Na ten moment jest jednak w porządku. Jestem gotowy do gry.
Obaj nie macie imponujących warunków fizycznych. Zastanawiam się czy one, pewien brak siły, nie będą na pewnym etapie przeszkodą.
- Chyba wszyscy się nad tym zastanawiają. Tak to jest, że ludzie oceniają mnie przez pryzmat dziesięciu milionów czy siły. Nikt nie patrzy na moje inne atuty. Cieszę się, że trener potrafi dostrzec wszystkie rzeczy i oceniać mnie za całokształt. Nie ma się co oszukiwać, że czasem pojawia się problem z siłą. Zwłaszcza, gdy dochodzi do walki, ale jestem w stanie nadrobić to sprytem. Niektórzy chcieli walczyć bark w bark, korzystałem ze swojej szybkości, przeciwnik nie nadążał i byłem faulowany.
Nie chcę stracić swoich atutów, muszę zbilansować rozbudowanie mięśni z zachowaniem moich innych zdolności. Praca sprawi, że z czasem - powoli, powoli - będzie w tym aspekcie lepiej. Nie można robić tego na wariackich papierach, bo mogłoby to mieć skutek odwrotny, niż zamierzony.
Gra na skrzydle to dla ciebie optymalne rozwiązanie?
- W akademii czy drugim zespole, grałem głównie jako pomocnik. W rezerwach zdarzało mi się wystąpić na skrzydle, ale raczej miałem za zadanie schodzenie do środka. Ciągnie mnie tam, choć na treningach pierwszej drużyny pracuję nad tym, by bardziej trzymać się linii. Jeśli gramy takim systemem jak ostatnio, nie ma sensu schodzenie i przeszkadzanie partnerom w środku. Myślę, że z czasem coraz lepiej będę grał jako skrzydłowy.
A gdybyś miał wybór w niedzielę: skrzydło lub środek pola, to na co stawiasz?
- W obecnym ustawieniu, zdecydowałbym się na rolę skrzydłowego. W systemie 4-2-3-1, wybrałbym jednak „dziesiątkę”.
Romeo Jozak to trener, który dobrze żyje z młodymi?
- Myślę, że tak. Nie chodzi jednak tylko o młodzież, a całą szatnię. Trener stara się jak najwięcej rozmawiać z zawodnikami. Na swoim przykładzie powiem, że raz w tygodniu szkoleniowiec mówi mi, co jest dobrze, co źle i co muszę poprawić. Trener jest otwarty na wszystkich. Nikogo nie skreśla i chętnie dyskutuje. Trener postanowił, że nie będzie nakładał presji na młodych, wygraliśmy i skoro tak się udało, to trzeba się z tego cieszyć. Prawda w Legii jest taka, że jeśli ktoś mocno pracuje na treningach, to dostanie swoją szansę.
Grę w Legii łączysz z grą w kadrze do lat 21.
- To chyba taka nagroda. W tym zespole nie ma wielu graczy z mojego rocznika. Takie wyróżnienie nie spotyka wielu, to de facto zaplecze pierwszej reprezentacji. Orzełek na piersi wywołuje dumę. Cele są wysokie, bo zależy nam, by awansować na mistrzostwa Europy. Na razie czeka nas spotkanie z Litwą. To rywal, który przede wszystkim chce wybijać z rytmu i skupiać się na defensywie ustawionej na szesnastym metrze. Mam nadzieję, że wygramy. Taki jest plan.
Łatwiej pojedzie się na zgrupowanie w roli podstawowego zawodnika Legii?
- Zdecydowanie tak. Miałem moment, że nie grałem w Legii, ale trener Michniewicz dał mi szansę. Potem przyjechałem na kolejne zgrupowanie, nadal nie występowałem przy Łazienkowskiej i trener postawił na tych, którzy regularnie prezentowali się na placu gry. Teraz rozegrałem trzy spotkania w wyjściowym składzie, mam nadzieję, że z Wisłą będzie czwarte. Wierzę, że to przybliży mnie do pierwszej „jedenastki” w kadrze.
Jaki nastrój panuje w Legii przed meczem z Wisłą Kraków.
- Dobry i pewny. Wygraliśmy w poprzedniej kolejce w Gdańsku i jesteśmy na dobrej drodze do stworzenia sobie serii kolejnych zwycięstw. Z Wisłą nie będzie łatwo. To zespół, który potrafi grać w piłkę, ale jesteśmy lepszą ekipą. Gramy u siebie, jesteśmy w dobrej formie i zrobimy wszystko, by cieszyć się z trzech punktów.
Tu Ekstraklasa, tu kadra, a był czas, że na treningu rezerw biegałeś w podartych butach.
- Pamiętam tę sytuację. Wtedy jeszcze byłem w drużynie z CLJ i zostałem wysłany na dwa treningi zespołu rezerw. Buty były podarte, ale nie chciałem ich zmieniać, dobrze mi się w nich grało, choć w szafce leżała druga para. Trenerzy uważali jednak, że źle to wygląda.
Niektórzy określali potem tę sytuację symbolem twojej skromności.
- Trafiając na początku do Legii, nie dostałem tak wiele od życia. Nie miałem wymarzonych rzeczy, jak inni. Ale nie narzekałem i robiłem swoje. Wiedziałem, że ciężką pracą dojdę w przyszłości do marzeń. Wtedy… Nie zależało mi na „korkach” za tysiąc złotych. Wolałem grać w tych, które mi odpowiadają. To mi wyszło na dobre.
Złe czy przykre doświadczenia przekuwamy w pozytywną siłę?
- Tak jest. Myślę, że to stworzyło u mnie wielkie zaparcie do pracy. Zdaje sobie sprawę, że to nie koniec, a dopiero kolejny krok. Pracuję dla siebie, ale też dla osób, które są mi bliskie, stoją obok. Nie gram tylko dla siebie, gram dla drużyny…. Gram dla rodziny. Gram też dla taty.
Tata obserwuje mnie z góry. Zawsze chcę dla niego zrobić jak najwięcej. Wspierał mnie, prowadził na treningi, doradzał w wielu kwestiach. Doradza teraz z góry. Mam nadzieję, że cieszy się z tego, co teraz jest. Wierzę, że obserwuje mnie. Myślę, że jest z nami też teraz, kiedy rozmawiamy. Podpowiada mi w pewien sposób, podrzuca dobre słowa. Przed wyjściem na mecz modlę się, do niego, za niego. Potem pomaga mi na boisku.
Człowiek z wartościami - tak mówili o tobie wszyscy poprzedni trenerzy.
- Mogę tylko podziękować, że mają o mnie takie zdanie. To miłe, że trenerzy to widzą i doceniają. Nadal wykonuję swoją pracę, robię to na sto procent i myślę, że to największa rzecz, którą mogę dać każdej drużynie i kolegom z zespołu.
Jakie są te wartości?
- Jak to trudno siebie oceniać… Wiesz, na boisku mam jedną. Dość oklepaną, wielu tak mówi w wywiadach. Ale dla mnie prawdziwą: robić wszystko dla dobra drużyny. Zawsze było tak - w akademii, juniorskich kadrach, rezerwach - że najbardziej zależało mi na zespole. Ale to się potem zwracało. To chyba tak działa, że jeśli robisz coś dla drużyny, to ona chce robić coś dla ciebie. To mega wartość. Nigdy też nie odpuszczam. Zawsze miałem charakter i serca do walki mi nie brakuje, chcę, by było to widać na boisku.
Jesienią byłem w jakimś małym dołku. Trener nie stawiał na mnie od pierwszej minuty. Największe szansę dostawałem w pucharach. Teraz to się zmieniło. Nie mogę odpuścić, by nie wrócić do tego, co było.
Ileż znaczy głowa dla piłkarza…
- Jedni załamią się, gdy nie dostaną szansy od trenera. Wcześniej grałem w rezerwach, potem dostawałem szansę wśród seniorów, a teraz dostaję szanse w „jedynce”. Może taki bieg po kolejnych rocznikach, musiał przynieść moment odpoczynku. Ale to dobrze. Stałem się silniejszy, także mentalnie. Wyjdzie mi to na dobre. Teraz gram, zobaczymy co będzie dalej, ale teraz jestem już gotowy na większość sytuacji.
Na większość. Nie wiem, jak długo będziemy tu jeszcze rozmawiali. To zależy od prezesa. Może nadejść dzień, że przyjdzie satysfakcjonująca wszystkich oferta i dojdzie do transferu. Najważniejsze, by był to krok w przód. Chcę, by Legia coś ode mnie dostała: po pierwsze, na boisku, a po drugie, w momencie gdy będę odchodził. Jestem daleki od wszelkich deklaracji, które potem są weryfikowane przez życie, ale chciałbym zostać na kolejny sezon. Teraz plan jest jasny: zdobyć mistrzostwo Polski i walczyć o regularną grę.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.