Aleksandar Radunović

Aleksandar Radunović: Piłka nie będzie sprawą życia i śmierci

Redaktor Piotr Kamieniecki

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

15.07.2019 11:20

(akt. 18.07.2019 23:23)

- Pierwsze dziesięć czy piętnaście dni nalotów sprawiło, że wszyscy wróciliśmy do domów. Nie wiadomo było, jak to się potoczy, ale gdy okazało się, że da się względnie normalnie funkcjonować, to większość z nas stawiła się ponownie w Belgradzie. Graliśmy sparingi, mecze i tak było do końca. Z czasem zaczęto przyzwyczajać się do dźwięku syren ostrzegających przed nalotami - opowiada w rozmowie z Legia.Net Aleksandar Radunović, który od lata pełni rolę asystenta Aleksandara Vukovicia.

Jest pan nową twarzą w sztabie Legii i jedynym rodakiem trenera Vukovicia. Jak trafił pan na Łazienkowską?

- Znamy się z trenerem Aleksandarem Vukoviciem od bardzo dawna. Graliśmy razem w juniorach, przez lata utrzymywaliśmy kontakt. W maju, gdy był już pewien, że przedłuży kontrakt z Legią, dostałem od niego telefon. Porozmawialiśmy wtedy na temat współpracy i zdecydowałem się, by wejść w skład jego sztabu. Mam nadzieję, że osiągniemy z Legią sukces. Chcemy dobrej atmosfery w szatni i mam nadzieję, że zespół, który pracuje z taką energią, nie zatraci jej w przyszłości. Jeśli tak będzie, to myślę, że stać nas na dobre wyniki.  

Jaka jest pana rola w sztabie Vukovicia?

- Pomoc. Jestem do dyspozycji trenera. Znamy się ponad dwadzieścia lat, możemy na sobie polegać i jestem przekonany, że wzajemnie w siebie wierzymy. Nasza współpraca dobrze się układa. W przeszłości występowałem na boisku jako obrońca. Widzę wiele w zachowaniu zawodników tej formacji, znam się na tym. To naturalne, że teraz mogę mocniej zaangażować się w pracę z graczami z linii defensywnej. 

Pana zadaniem będzie także przełożenie doświadczenia z pracy z młodzieżą w Vojvodinie na juniorów, którzy są czy będą w składzie Legii? 

- Pracowałem w szkółce, która jest jedną z najlepszych w Serbii. Miałem kontakt z zawodnikami, którzy są coraz bliżsi awansu do pierwszego zespołu. Byłem trenerem w drużynach do lat 17 i 19. Miałem też wpływ na indywidualną pracę z tymi, którzy wchodzili do „jedynki”. Na pewno będę chciał pomagać juniorom. Na drugim obozie można było zobaczyć, że będziemy dużo pracować z graczami wychodzącymi z akademii Legii. To gracze z potencjałem, a przy odpowiedniej postawie na treningach, może być ich stać na to, by znaleźć się w składzie pierwszej drużyny. 

Razem z trenerem Vukoviciem graliście w juniorach Partizana Belgrad. Jak się tam trafia?

- To topowy klub w Serbii. Największy w kraju razem z Crveną zvezdą. Wszyscy młodzi piłkarze marzą o tym, by trafić do Belgradu i zagrać w jednym lub drugim klubie. Los chciał, że selekcja pozwoliła na to, bym poznał się w Vukoviciem, co miało miejsce w drużynie do lat 15. Potem razem trenowaliśmy do czasu przejścia do seniorów.

Tylko w ostatnich latach ze szkółki Vojvodiny w świat ruszał m.in. Gavranović. Wcześniej jej adeptami byli Tadić czy Krasić. Z czego wynika jej fenomen?

- Vojvodina jest największym klubem w tym regionie, dominuje na północy Serbii i każdy junior w okolicy chce przyjechać do Nowego Sadu. Na tle innych klubów w Serbii, są tam bardzo dobre warunki do pracy. Ośrodek ma pięć boisk i nie ma kłopotu z organizacją. Poza tym, w klubie są odpowiedni trenerzy. Akademia ma też swoje tradycje i coś, czego inni nie mają. 

Jak juniorzy Legii wypadają na tle serbskich młodzieżowców?

- Jestem nimi pozytywnie zaskoczony. Wcześniej rozmawiałem na ten temat z Aleksandarem Vukoviciem, który nie był w stanie do końca porównać jakości serbskiej i polskiej młodzieży. Przyjechałem i zobaczyłem graczy, którzy mogą stać się dobrymi zawodnikami w przyszłości. Miszta, Karbownik, Rosołek, Kostorz - podobają mi się ci piłkarze. Każdy z młodych, który był z nami na zgrupowaniach, śmiało mógłby rywalizować o miejsce w składzie drużyn ze swoich roczników w Serbii. 

Jaka jest tajemnica tego, że Serbowie sprzedają drogo młodych zawodników? Polacy dopiero odkrywają, jak to robić. 

- Nie jestem pewien, z czego to wynika. Nie sądzę, że chodzi o paszport, bo serbskie dokumenty nie są aż tak cenione. Do wielu krajów potrzebujemy wizę (śmiech). Polska młodzież jest na wyższym poziomie motorycznym niż serbska. Po naszej stronie jest jednak luz na boisku. Są dostrzegalne różnice pod względem taktyki, ale nie są one tak duże. 

Charakter? 

- Powiem ogólnie, bo są różne osoby, ale bardziej podoba mi się charakter polskich młodzieżowców, którzy poważniej podchodzą do treningu. 

A charakter pana pokolenia? Jako piętnastolatkowie byliście w centrum transformacji Jugosławii, wojny. 

- Powiedziałbym, że to wszystko wzmocniło naszą generację. Jako piętnastolatkowie przeżywaliśmy trudne rzeczy, ale… potem już nic nie zaskoczy cię w życiu. Jugosławia zaczęła rozpadać się wtedy, gdy miałem jedenaście lat. Najmocniej cała sytuacja dotknęła mnie za pośrednictwem ojca, który był żołnierzem. W codzienności, nie było to tak namacalne. Wojna toczyła się głównie na terenach Chorwacji i Bośni, nie tyle w Serbii, gdzie sam mieszkałem, choć miało to wpływ na jakość życia. Kraj był w to zaangażowany, pewne rzeczy wyglądały inaczej i dało się to odczuć w domu. 

Gdy dołączył pan do Partizana, zaczynały się naloty NATO na Belgrad i wojna w kwestii Kosowa. 

- Zanim przeprowadziłem się do Belgradu, żyłem w Wojwodinie, 500 kilometrów od Kosowa. To też nie była wojna, którą dało się tam odczuć na co dzień. Cała Serbia zaczęła to dostrzegać, gdy rozpoczęły się naloty NATO i bomby spadały na kraj. Początkowo ludzie się chowali, ukrywali. Z czasem jednak zaczęto się do tego przyzwyczajać. Normalnie mieszkaliśmy, graliśmy w piłkę, trenowaliśmy. Sport był lekiem na zło i pewną odskocznią. 

Pierwsze dziesięć czy piętnaście dni nalotów sprawiło, że wszyscy wróciliśmy do domów. Nie wiadomo było, jak to się potoczy, ale po tym czasie, gdy okazało się, że da się względnie normalnie funkcjonować, to większość z nas stawiła się ponownie w Belgradzie. Graliśmy sparingi, mecze i tak było do końca. 

Nieprawdopodobnie brzmi, że człowiek się do tego przyzwyczaja. 

- Nie czułem strachu, zwłaszcza, że bombardowania nie trwały cały czas. Naloty były raczej od czasu do czasu. Pamiętam dźwięk syren, które miały ostrzegać, że zaraz może coś się stać, do czegoś dojść. Niektórzy uciekali, inni nie. Wiem, że mówienie o przyzwyczajeniu brzmi nieprawdopodobnie, aż dziwnie. Proszę wierzyć, że gdy człowiek nie ma wyjścia, to musi coś robić. Piłka nigdy nie stała się dla mnie sprawą życia i śmierci. Często powtarzałem to swoim zawodnikom. Gracze potrzebują luzu, ale patrząc na to przez tak skrajną perspektywę, nigdy nie będą go mieli. Futbol to walka, ale nie tylko. To też umiejętność kreowania oraz oddzielania pewnych spraw. 

Jak młode pokolenie, zawodnicy, których pan trenował, podchodzą do kwestii konfliktów na Bałkanach? To jedna z lekcji w szkole czy coś znacznie ważniejszego?

- Często nie wiedzą, o co w tym wszystkim chodziło. Na pewno rozmawiają o tym z rodziną, mogą od niej usłyszeć coś na ten temat, ale trudno im zapewne wierzyć, że coś takiego się działo. 

Przed wyjazdem do Polski miał pan odczucie, że rusza na przygodę?

- Dokładnie. Traktowałem to też jako nowe doświadczenie. Polska była dla mnie pierwszym dłuższym wyjazdem. Wspominam to jako bardzo fajny czas. Przez pierwszy rok grałem w barwach Korony Kielce. Poznałem nowych ludzi i lokalną mentalność oraz futbol. Zauważyłem różnice w stylu gry. W Serbii gra się wolniej, ale bardziej technicznie. W Polsce jest więcej walki i bezpośredniej gry, biegania. 

Dlaczego nie został pan w Koronie po awansie do Ekstraklasy?

- Awansowaliśmy, ale potem zmienił się trener i ten nie widział mnie w swoich planach. Z klubem związał się Ryszard Wieczorek, a ja musiałem zmienić drużynę. To normalne w piłce i zaakceptowałem - normalna rzecz. Potem przyszedł czas na ŁKS, a jeszcze później powrót do Serbii. 

Nie było chęci dłużej zostać poza Serbią?

- Wróciłem do kraju i praktycznie od razy wziąłem ślub. Pojawiło się na świecie pierwsze dziecko, potem drugie i nie było już tak łatwo wyjechać. Bywały propozycje z Azji, Bliskiego Wschodu, ale nie były to oferty, które mocno mnie zachęcały. 

Na lata związał się pan z BSK Borca. 

- To prawda. Spędziłem tam sześć lat. Zaczęliśmy od gry w drugiej lidze, a potem awansowaliśmy. Na najwyższym poziomie utrzymaliśmy się przez cztery sezony. Po spadku odszedłem i praktycznie zakończyłem wtedy profesjonalną karierę. Grałem jeszcze w trzeciej lidze, ale wynikało to z tego, że nie chciałem od razu uciąć wszelkich treningów. Robiłem to dla zdrowia, ale w tym samym czasie byłem już na kursach trenerskich. Tak samo było w BSK, gdzie w 2012 roku uzyskałem licencję A. Byłem kapitanem i pomagałem szkoleniowcowi. 

I potem trafił pan do akademii Vojvodiny?

- Byłem zawodnikiem i trenerem w BSK, jak i w trzeciej lidze, ale nie był to poziom, który mógł mnie zadowalać. Potem związałem się z akademią Vojvodiny. Chciałem wtedy pracować z młodzieżą. W Serbii liczy się sześć-siedem klubów, reszta… to niższy poziom. Najważniejsze są Partizan, Crvena, Vojvodina, Radnićki Nisz, Cukaricki i Napredak. 

Mirko Poledica i Stanko Svitlica mówili na pana temat, że jest pan bardzo dobrym trenerem młodego pokolenia. 

- Trudno mi to komentować, ale jednocześnie jest mi bardzo miło. Mirko Poledicę pamiętam z Polski, gdy był w Legii. Spotykaliśmy się wtedy, choć nie utrzymaliśmy jakiegoś większego kontaktu. Mieszka zresztą w Nowym Sadzie i jest prezesem związku piłkarzy, doskonale zna nasz futbol. Poledica ma wielu przyjaciół wciąż związanych z Vojvodiną. 

A grając w Polsce, utrzymywał pan kontakt m.in. Vukoviciem?

- Oczywiście, spotykaliśmy się w Warszawie i Łodzi. Cały czas utrzymywaliśmy kontakt. Od tamtego czasu wciąż pamiętam też polski język, bo nie dokształcałem się przez ten czas. Serbski jest podobny i łatwo było mi się uczyć waszego języka, bo w Koronie nie było wtedy graczy z mojego regionu. Nauka była wskazana. Teraz momentami brakuje mi słów, ale mam nadzieję, że w kolejnych tygodniach i miesiącach będzie się to zmieniać.

Polska mocno zmieniła się przez ostatnie lata?

- Nie byłem w Polsce przez 12-13 lat. Miałem okazję spędzić teraz w Warszawie raptem kilka dni, ale dostrzegalny jest postęp. Wiele nowych budynków powstało w stolicy. W piłce też dostrzegalny jest rozwój infrastruktury. Mam tu na myśli przede wszystkim świetne stadiony. 

Polacy są podobni do Serbów i na odwrót?

- Myślę, że da się znaleźć podobieństwa, wspólne cechy, ale tak samo jest z różnicami. Jesteśmy w końcu Słowianami.

Czyje głowy są bardziej gorące? 

- Serbów, zdecydowanie. Na boisku to czasem przeszkadza, ale w zależności od sytuacji… może też pomóc. Czasami spokój jest w cenie, bo potrzebna jest zimna krew i kontrola. 

Trener z Serbii może mieć gorącą głowę? 

- Trenerzy powinni mieć jednak chłodne głowy i umiejętność kontrolowania siebie. Czasami nie sposób zapanować nad charakterem, nie zawsze da się zachować w niektórych sytuacjach spokój. 

Polecamy

Komentarze (34)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.