Aleksandar Vuković

Aleksandar Vuković: W Legii nikt nie może się załamywać

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

10.11.2019 21:20

(akt. 17.11.2019 21:12)

- Jestem szczęściarzem, że mogłem się uczyć wielu rzeczy od Stanisława Czerczesowa. Wychodził z jedynego prawidłowego założenia: musisz pokochać drużynę, którą masz, zająć się tymi piłkarzami i wycisnąć z nich jeszcze więcej. Jeżeli myślisz wymianie pięciu graczy na kolejnych pięciu, jesteś menedżerem piłkarskim, a nie trenerem - powiedział trener Legii, Aleksandar Vuković w programie "Cafe Futbol".

- Czy Legia staje się takim zespołem, że rywale tak jak za dawnych lat czują obawę mierząc się z „Wojskowymi”? Dziękuję za zaproszenie do programu, które padło w momencie, kiedy tak różowo to nie wyglądało. Byliśmy wówczas przed meczem z Lechem. Cieszę się, że sytuacja jest teraz zupełnie inna. Drużyna zapracowała na to, żeby odpowiedzieć tym, na czym im zależało: charakternie i odważnie w trudnej sytuacji. W Legii cała sztuka polega na tym, żeby się nie załamywać. To klub, od którego wymaga się zwycięstw, ale nie zawsze możemy wygrywać.

- Reakcja, po którym stanie się źle i przegra jeden-drugi mecz, jest najważniejsza. Zacząłem z zespołem rozmawiać w tym kierunku, że czeka nas w tej chwili zupełnie inna sytuacja, w której zacznie się przesadzać w drugą stronę, czyli, że jesteśmy nie wiadomo jaką drużyną. W Legii nigdy nie jest tak źle jak się o niej pisze i nigdy nie jest tak dobrze jak się o niej piszę – będę to cały czas powtarzał. To trochę filozofii, ale sama prawda. Jesteśmy po kilku wygranych w nienajgorszym stylu, natomiast osiągnęliśmy to, dzięki intensywnej pracy oraz zaangażowaniu, utrzymaniu koncentracji. Utrzymując to dalej mamy szansę iść w takim kierunku. Jesteśmy liderem, który po jednym remisie może spaść z podium. Przed nami daleka droga. Nie ma chwili na to, żeby się za bardzo poczuwać.

O niemieckiej mentalności, syndromie wychowanka i przeciętnych wynikach z ekipami z czołówki 

- Nie chcę wyjść na wielbiciela Niemców, ale szanuję ich mentalność i podejście do życia oraz do sportu. Powiedziałem o tym w szatni w trakcie meczu z Wisłą, gdzie do przerwy prowadziliśmy 2:0. Zakomunikowałem, że powinniśmy dążyć do niemieckiej mentalności. Chcieliśmy grać do końca, niezależnie od tego, jaki jest wynik w danym momencie. To sztuka i największa satysfakcja, kiedy człowiek ma świadomość, że przez 90 minut zachowywał się tak samo, bez względu na rezultat.

- Nie oczekuję wielkiego wsparcia. Nie podchodzę do tego w taki sposób, że jako trener mam otrzymać pewność, że będę prowadził zespół przez dwa lata. Myślę, że żaden szkoleniowiec nie może dostać takiej deklaracji. Praca trenera musi być obserwowana przez ludzi w klubie i oceniana w rozsądny sposób. Są porażki, które są procesem do tego, żeby dojść do czegoś lepszego. Są porażki wynikające z dużych błędów oraz pomyłek. W Legii, gdy był moment kryzysowy, dostałem odpowiedzieć od drużyny na boisku, która nie słucha się opinii z zewnątrz tylko konsekwentnie dążyła do tego, żeby wygrać kolejny mecz. Przeżywam syndrom wychowanka, jak to bywa z wychowankiem-piłkarzem. Wchodzi do drużyny, ma trochę trudniej, żeby udowodnić i przekonać wszystkich do siebie, trudniej niż zawodnicy, którzy są sprowadzeni z innych klubów. To dla mnie normalne, że ludzie myślą, że kto by tutaj nie przyszedł, z jakiegokolwiek kraju, jako trener, na pewno będzie miał większą wiedzę i lepiej poprowadzi zespół. Takie jest nasze myślenie, z którym nie mam problemu. Mam problem z tym, że niektóre osoby nie chcą dostrzec albo deprecjonują pewne rzeczy, które od razu są widoczne. Jeżeli ktoś sprowadza odpadnięcie z Rangers FC do poziomu, w którym odpada się z przeciętną drużyną i a porażkę, do trenera, któremu zabrakło trochę odwagi… Widzę wówczas brak analizy i realnej oceny sytuacji. Szkoci w tym momencie ograli FC Porto, Feyenoord i są ekipą bliżej TOP-u niż my możemy o tym marzyć. Gramy dwumecz z Rangers FC, w którym o wyniku decyduje jedna piłka. Jakby jakikolwiek inny szkoleniowiec prowadziłby Legię i tak potoczyłby się ten dwumecz, zależałoby mu na doprowadzeniu do sytuacji, w której wykreujesz jedną-dwie okazje, strzelasz gola przy stanie 0:0 i awansujesz. Nie strzeliłeś, okej, straciłeś bramkę w ostatniej sekundzie. Reasumując, takie rzeczy mi przeszkadzają. To jednak dla mnie normalne, że ludzie nie ufają trenerowi Vukoviciovi. Muszę po prostu udowodnić wartość swoją pracą i stać mnie na to, żeby prowadzić taki klub.

Trener Aleksandar Vukovićodniósł się do wypowiedzi Dariusza Dziekanowskiego, który stwierdził, że Legia odniosła przeciętne wyniki z klubami znajdującymi się w czołowej ósemce w tabeli. - Powiedziałem, że nie czuję, iż w tym momencie zrobiliśmy coś wielkiego i, że nie mamy się czym chwalić. Mówię o całokształcie. Chciałbym, abyśmy przeanalizowali jak wygląda drużyna, która została zbudowana od początku tego sezonu i za jakie pieniądze. O ile mniej środków finansowych włożono w ten zespół i jak zaczyna funkcjonować w porównaniu z innymi, droższymi ekipami Legii. To klucz. Dobry chirurg jest dobrym chirurgiem - czy pacjent umrze, czy będzie żył. Dobry chirurg wyciągnie z każdej sytuacji tyle, ile się da, podobnie jak dobry trener. Słaby szkoleniowiec pozostanie słabym szkoleniowiec mimo tego, że wygra kilka spotkań z rzędu.

O roli obserwatora oraz reakcji drużyny

- Rola obserwatora tego, co robi Ricardo Sa Pinto w momencie gdy kończyłem kurs UEFA Pro bardzo mi pasowała. Nie musiałem mieć więcej do powiedzenia przy Portugalczyku. Wystarczyło mi oglądanie jego warsztatu, który bardzo cenię. Od każdego z poprzednich trenerów Legii nauczyłem się wielu rzeczy będąc przy nich. Jeżeli nie nauczyłbym niczego od Stanisława Czerczesowa, Besnika Hasiego czy Ricardo Sa Pinto, to wtedy ja miałbym problem. To, że zarząd postanowił ich zwolnić niekoniecznie musi świadczyć o tym, iż jeden czy drugi z nich jest słabym trenerem.

- Najważniejsza rzecz, o której można usłyszeć m.in. w szkole trenerów, jest fakt że o tym jaki jest szkoleniowiec decyduje przede wszystkim jego osobowość. Nikt cię nie uczy znoszenia pewnej kryzysowej sytuacji albo w jaki sposób docierasz do ludzi. Działasz według własnego wyczucia i osobowości. Uważam, iż takie postępowanie jakie mam, w stosunku do zawodników, jest fair i taką drogą chcę iść. Od początku sezonu miałem dwa momenty, w którym wiedziałem, iż szykowane jest „coś”, co może sprawić, że drużyna ma prawo przestać wierzyć i się zablokować. Choćby wtedy, gdy Darko Jevtić strzela gola przy Łazienkowskiej i Lech obejmuje prowadzenie, a wcześniej poniósł jednak dwie porażki. Zespół jednak dążył dalej do zwycięstwa. Ktoś kiedyś powiedział, że Legia szuka trenera, a ja dodałem w pewnym wywiadzie, iż rolnik szuka żony. Co z tego? To jest większy problem czy rolnik znajdzie żonę. Legia ma tysiące dostępnych trenerów, znajdzie go lub nie znajdzie w każdej chwili. Pracuję według własnego uznania, żeby pomóc klubowi jak najlepiej. To ważne, że drużyna fajnie zareagowała. Liczę na to, iż będziemy szli do przodu.

- Paweł Stolarski wraca po kontuzji i walczy o swoją pozycję. Nie musi być tak, że zawodnik po urazie od razu zamelduje się w składzie z powrotem. Wcześniej była sytuacja z Wieteską, o której mało się mówiło. Zaczął sezon bardzo dobrze i potem usiadł na ławce przez drobny uraz. Mimo tego, że on sam zgłaszał chęć gry z kontuzją. To dobrze o nim świadczy, lecz nie chcieliśmy ryzykować pogłębienia tego urazu. Wskoczył Igor Lewczuk i „Wietes” wypadł na kilka meczów ze składu.

O Carlitosie 

- Carlitos na początku bieżących rozgrywek był numerem jeden na pozycji ofensywnego pomocnika, wystąpił w meczach pucharowych z Europa FC. Bardzo nam pomógł, ponieważ strzelił dwa gole w rewanżu z Gibraltarczykami. Później graliśmy z Kuopionem Palloseura i w rewanżowym starciu wypadł bardzo słabo grając z Sandro Kulenoviciem. Po analizie gry Carlitosa uznaliśmy, że dla niego najlepsza będzie rola cofniętego napastnika, człowieka, który ma obok siebie jeszcze jednego snajpera. Wielu ekspertów się z tym zgadzało. Po tym spotkaniu na „dziesiątce” postawiliśmy na Waleriana Gwilię i w moim odczuciu drużyna zaczęła solidniej funkcjonować, bardziej kontrolować to, co dzieje się na boisku i po prostu grać coraz lepiej. Nastąpiła walka o skład, naturalna rywalizacja. Kulenović wygrywał ze słabo wyglądającym wtedy Niezgodą, z kolei Gwilia - z Carlitosem. Wiadomo, można było kombinować, ustawić Hiszpana na szpicy. Przyszedł rewanż z Rangers FC, który zaczęliśmy z Kulenoviciem. W okolicach 60. minuty wprowadziłem Niezgodę, który wcześniej zdobył dwie bramki w Łodzi z ŁKS-em. Pierwszy raz w tym sezonie pokazał, że wrócił i może być przydatny. Trzy dni wcześniej przed ŁKS-em, Carlitos poprosił mnie o to, abym go nie wystawiał w Łodzi, ponieważ jest bliski podpisania umowy z nowym klubem. To informacja też dla mnie, gdzie jest myślami ten zawodnik.

- Po godzinie rywalizacji w Glasgow utrzymywał się bezbramkowy remis i gramy mecz, który zmierza ku dogrywce. Wprowadziłem wówczas Niezgodę, który stworzył niezłą sytuację. Jarek zwykle kończy takie okazje, wtedy akurat nie udało mu się skierować piłki do siatki. Pech chciał, że w doliczonym czasie się nie obroniliśmy, przez co Szkoci strzelili gola. Nie wykluczam, że Carlitos byłby ostatnią, trzecią zmianą w tym starciu. Wprowadziłem jednak wcześniej napastnika za napastnika. Mamy wynik, który trzyma nas w grze, więc nie potrzebuję kolejnego snajpera na murawie. Ale w ostatniej minucie tracimy gola.

- Po meczu w Łodzi pojawił się temat pozostania Hiszpana w Legii, ponieważ rzekomo tamten transfer upadł. Piłkarz zadeklarował, że tutaj zostaje. Umieściłem go w kadrze na mecz ze Szkotami. Okej, dalej jesteś naszym graczem, biorę cię na mecz, ale dalej czekasz na swoją szansę. Po prostu. 

- Jestem rozsądnym człowiekiem. Na pewno nie pozwoliłbym sobie na "grę emocjami" i na to, żeby szkodzić sobie oraz - przede wszystkim - klubowi. Szkoleniowiec skomentował także sytuację związaną z Carlitosem, który rozgrzewał się w jednym ze spotkań ligowych, a potem szybko podbiegł do ławki i czekał na wejście na murawę. - Była bodajże 88. minuta. Powiedziałem jednemu z asystentów, żeby wszyscy piłkarze, którzy się rozgrzewają wrócili na ławkę rezerwowych, ponieważ nie planuję już żadnych zmian. Odwróciłem się i okazało się, że Carlitos był gotowy do gry. Zakomunikowałem mu, iż nie będzie zmian w składzie. Wyszedł temat, nie wiadomo z czego.  

- Czy dzisiaj postąpiłbym tak samo, jeżeli chodzi o Carlitosa? Oczywiście, że tak. Nie działałem bez analizy, bezpodstawnie. Finisz ubiegłych rozgrywek? Objąłem drużynę w końcówce poprzedniego sezonu i miałem zarządzać tym, co jest. Nie wnikałem z jakimi problemami spotykała się drużyna. Carlitos, w rundzie finałowej zagrał u mnie wszystkie siedem spotkań w rundzie finałowej. Sześć spotkań od pierwszej minuty i jeden mecz z ławki w Białymstoku. Hiszpan grał jako nasz najważniejszy napastnik. Strzelił gola w 90. minucie z rzutu karnego z Cracovią na 1:0. Zdobył bramkę z Zagłębiem w ostatniej kolejce ligowej jak już było jasne, że Piast będzie mistrzem, bo prowadzi z „Kolejorzem”. Idąc po kolei: Carlitos z Lechem nie strzelił nic, z Lechią – nic, z Piastem – nic, z Jagiellonią z ławki – nic, z Pogonią – nic. Postąpiłem według mojej wiedzy.

- Legia jest dla mnie najważniejsza. Dla mnie liczy się Legia i to czy zdobywa trofea. Trzeba sobie powiedzieć jasno i szczerze, że pierwszy sezon, w którym ten klub nie zdobył Pucharu Polski czy mistrzostwa miał miejsce, gdy stawiał w przekroju całych rozgrywek na Carlitosa. Hiszpan był wiodącą postacią i najważniejszym zawodnikiem. Byłem blisko drużyny przy dwóch trenerach, którzy mieli te same wątpliwości wobec Carlitosa. Mimo tego każdy ciągle umieszczał go w składzie. Jak Legia skończyła sezon? Bez zdobycia tych trofeów. Co więcej, odpadła z europejskich pucharów. To piłkarz, który musiałby udowodnić na boisku, a nie na Instagramie, że jest graczem na pierwszą „jedenastkę” w Legii. Gdyby tutaj został, musiałby tak jak każdy inny udowodnić, że na to zasługuje.

O Kulenoviciu

- Przedstawię potwierdzenie tego, że nie kieruję się emocjami i to, że jest zupełnie inaczej niż ludziom dookoła się wydaje. Jedyny zawodnik, z którym miałem problem wychowawczy w szatni, od momentu kiedy objąłem drużynę, był Sandro Kulenović. Chorwat skończył poprzedni sezon mając bardzo niskie noty u mnie ze względu za zachowanie, za to co pokazywał na boisku. Z mojej strony, był bliżej tego, żeby udać się na przykład na wypożyczenie niż postawić na niego w najważniejszych meczach. Zaczęły się jednak obecne rozgrywki, jest rywalizacja. „Kulo” w grze kontrolnej z Radomiakiem strzela cztery gole w pierwszych 45 minutach. Zasłużył sobie tym na szansę w spotkaniu z ligowym. Strzelił gola Pogoni i wywalczył sobie pozycję w drużynie mimo dystansu do niego jaki miałem. Pieniądze za Carlitosa i Kulenovicia zasypały dziurę budżetową? To tylko pokazuje, że można naprawdę mądrze działać w okienku transferowym, wcale nie szastając pieniędzmi i nie osłabiać drużyny. Można funkcjonować na zasadzie rozsądku i bardziej gospodarczo w stosunku do zespołu.

Uważam, że za nami jedno z najlepszych okienek w ostatnich latach pod względem transferowym, ale i finansowym. Poza Ivanem Obradoviciem. To na razie jedyny transfer, który w tym momencie jest określany jako niewypał, bo do tej pory nic nam nie dał. Jest zawodnikiem z kartą na ręką, nie zapłacono za niego nie wiadomo jakich pieniędzy. Prawda jest taka, że sprowadziliśmy Gwilię, Novikovasa, Lewczuka czy Luqinhasa za pieniądze, które klub otrzymał powiedzmy za transfer Kulenovicia.

O młodzieży 

Serb skomentował także to, że dzięki temu, że jest trenerem pierwszego zespołu, może dać szansę młodzieży. - Łatwiej jest mi spojrzeć na to, co dzieje się na naszym zapleczu. Jestem bardziej z tym wszystkim obeznany. Sam lepiej wiem jaki jest ich potencjał i że jest tam mnóstwo młodych chłopaków, na których trzeba odważniej stawiać. Nie może być też tak, iż sam fakt, że to nasi wychowankowie, będzie decydował o tym, że znajdują się w kadrze „jedynki” w jednym czy drugim spotkaniu. Po prostu muszą na to zapracować. Drugi zespół jest do tego najlepszym miejscem, do pokazania się z jak najlepszej strony i dać sygnał, jak chociażby Michał Karbownik czy Maciej Rosołek.

- Michała Karbownika znam z zajęć pierwszej drużyny z poprzedniego sezonu, kiedy trener Sa Pinto prowadził drużynę. Tak ułożyły się niektóre treningi, że poruszał się na boku obrony. Zauważyłem wówczas, że nieźle radzi sobie tam radzi. Ma potencjał, który daje mu możliwości gry na takiej pozycji. Do tej pory cały czas występował na pozycji środkowego pomocnika. Mam tego świadomość i biorę to pod uwagę. Mecz z Górnikiem pokazał, jak dużo pracy przed nim, aby wykonać kolejny krok, aby ustabilizować się na tej pozycji i jeszcze ją rozwinąć. Na pewno w spotkaniu z zabrzanami nie wypadł najlepiej. To naturalne w przypadku zawodnika młodszego, że po kilku dobrych meczach może nastąpić jedno trochę słabsze. Nie mówię, że grał słabo, ale po prostu stać go na więcej. Dla mnie ten występ pokazał, że ten chłopak może się jeszcze rozwinąć – przede wszystkim w obronie, a później w ofensywie. Jest dobrym przykładem młodego chłopaka, który pokazuje, że nikt nie ma wymówek. To nie jest tak, że trener nie lubi, nie chce, nie przepada za kimś. Ty musisz zapracować i wtedy dostaniesz swoją szansę.

- Czy Rosołek dawał sygnał do tego, żeby zagrać w „jedynce”, nawet jako piłkarz pierwszego składu? Zdecydowanie tak. Mecz z Lechem odbywał się po przerwie na kadrę. W trakcie okresu reprezentacyjnego zagraliśmy z Dynamem Mińsk, w tym sparingu Maciej Rosołek strzelił gola. Było 3:3, do przerwy przegrywaliśmy 0:3. Można było wówczas zauważyć dobrą dyspozycję Rosołka czy Kante, który nieźle zaprezentował się z poznaniakami. Rosołek był brany pod uwagę nawet w kontekście wyjściowego składu. Wpuszczenie „Rosiego” przy wyniku 1:1 z Lechem? Powtórzę, że to decyzja przemyślana i na tyle odważna, że po prostu widzisz dyspozycję zawodnika. Co z tego, że on debiutuje? W kontekście tego debiutu trochę się stonowałem i nie umieściłem go w podstawowym składzie. Dla młodego chłopaka pierwszy mecz w wyjściowej „jedenastce” to mogłoby być za dużo. Postanowiliśmy go wpuścić na ostatnie dwadzieścia minut i to się opłaciło.

O Czerczesowie

- Jakie były moje pierwsze wrażenia z pracy ze Stanisławem Czerczesowem? Fantastyczny człowiek. Na pierwszy rzut oka widać naturalną charyzmę, którą posiada. Dystans, który każdy czuje w momencie gdy wchodzi. Rosjanin jednak skracał dystans swoim zachowaniem. Ma coś takiego, że jak patrzy w oczy, to wie kto jakim jest człowiekiem, komu może ufać. Miałem z nim przyjemność współpracować. Bardzo żałowałem, że opuścił Legię. Wiele się od niego nauczyłem, chyba najbardziej w sferze podejścia do zawodników, traktowania ich w sposób wymagający, ale sprawiedliwy. Tak chcę do tego podchodzić. To dla mnie niesamowita szkoła, jaką była możliwość przebywania przy takim szkoleniowcu. Śmiem twierdzić, że więcej dała mi nauka od trenera Czerczesowa niż nauka w jakiejkolwiek szkole. Nie można sobie wymarzyć lepszego mentora. Dzień w dzień „rzucał” anegdotami i opowieściami, które są mocne oraz przydatne. Jestem szczęściarzem, że miałem takiego trenera jako kogoś, kto uczył mnie pewnych rzeczy. Wychodził z jedynego prawidłowego rozwiązania: musisz pokochać drużynę, którą masz, zająć się tymi piłkarzami i wycisnąć z nich jeszcze więcej. Jeżeli myślisz wtedy o wymianie pięciu graczy na kolejnych pięciu, jesteś menedżerem piłkarskim, a nie trenerem. Szkoleniowiec to człowiek, który wie czego potrzebuje, aby wzmocnić zespół, ale przede wszystkim chce pracować z tymi ludźmi, pragnie wykorzystywać ich rozwijać oraz wykorzystywać potencjał. Na tym najbardziej polega praca trenera. Czerczesow świetnie to robił. Nieprzypadkowo osiąga sukces z reprezentacją Rosji. Co prawda, początek jego kadencji jako selekcjonera nie był łatwy, ponieważ czekał aż pewne rzeczy się ułożą, jednak teraz zbiera tego owoce. Jego kadra wygląda znakomicie, awansowała do kolejnych mistrzostw Europy, a wcześniej świetnie wypadła na mundialu w swoim kraju. Nie dziwi mnie to, nie zaskakuje, tylko cieszy. Mówimy o nim zawsze z tęsknotą z ludźmi, którzy z nim współpracowali i dalej są w Legii. Rozpowiadam jego anegdoty młodszym trenerom, są bardzo przydatne. Jeden program „Cafe Futbol” na pewno nie wystarczy, żeby wszystko opowiedzieć.

- Odejście Czerczesowa z Legii? Obserwowałem sytuację z bliska. W mojej ocenie, Staszek ma bardzo mocną osobowość. Jest to wielkim atutem w pracy trenerskiej, ale w pewnym momencie może okazać się drobnym problemem. Miałem, wrażenie, że on jest tak mocny, że każdy czuje tą moc, nawet licząc samych właścicieli. Świadomość, iż jest trener, który jest ponad wszystkimi, sprawiło, że klub postanowił szukać innych rozwiązań. Wiem, z rozmów z trenerem Czerczesowem, że bardzo wczuł się w projekt: Legia. Pieniądze nie były dla niego sprawą najważniejszą, nie stawiał ich na pierwszym miejscu.

O sztabie szkoleniowym

- To jest moment, w którym jest sztab ludzi, z którymi przygotowuję drużynę tak, jak uważamy - w sposób jedyny słuszny. W końcówce poprzedniego sezonu tak nie mogło być. Kończyliśmy rozgrywki tak, jak je musieliśmy skończyć. Próbowaliśmy zmniejszyć straty do maksimum. Nie udało się. Jest to też nasza wina. Spójrzmy jednak na to, że w ostatnich dziesięciu kolejkach Piast wygrał dziewięć spotkań i raz zremisował. To nie jest przeciętny wynik, tylko dobra seria. W tej chwili, nasz sztab jest dużą siłą ze względu na zrozumienie między nami, atmosferę i jakość.

- Siłą Legii nie jest to, że ma więcej pieniędzy na transfery. Nie sprowadzamy Brazylijczyków za dwadzieścia milionów euro. Stołeczny klub ma dużo większy budżet, ale okazuje się, iż gliwiczanie w ostatnim czasie wykupili dwóch naszych zawodników: Jodłowca i Czerwińskiego, a nam nie udało się sprowadzić stamtąd Kirkeskova. Nie są to takie dysproporcje, dzięki którym możemy sobie pozyskać z naszej ligi każdego kogo chcemy i możemy sobie pozwolić na myślenie w kategoriach, iż wystarczy postawić na jednego „kozaka”, który wyjdzie i rozwiąże sprawę. To tak nie wygląda. Sztab ma możliwość pracowania w najlepszych możliwych warunkach w Polsce. Tutaj jest spora różnica. W drodze jest ośrodek treningowy na najwyższym europejskim poziomie, pewnie przez wiele lat nikt inny w kraju tego nie zbuduje. Tutaj są zatem warunki dla pracy najlepsze z możliwych. Korzystamy z tego, musimy z tego jeszcze bardziej korzystać. Jako sztab staramy się to robić.

O Wszołku

- Paweł Wszołek to zawodnik znany mi jeszcze za czasów gry w Polonii, gdzie zaznaczył swoją obecność. Grał w kadrze Polski za kadencji Adama Nawałki, występował w lidze włoskiej oraz do niedawna w angielskiej Championship, gdzie rozegrał ponad trzydzieści spotkań w ostatnim sezonie. Od czerwca był bez klubu – nie jest to taka przerwa, która może zaburzyć funkcjonowanie takiego zawodnika. Nie miałem wątpliwości, gdy dyrektor Radosław Kucharski przedstawił propozycję i możliwość sprowadzenia takiego piłkarza. Na chwilę obecną mogę powiedzieć, iż jest to bardzo dobry ruch. Było to widać po pierwszych tygodniach.

- Zdarza się, że gracze z dobrych drużyn, po dobrych sezonach przychodzą do polskiej ligi i sobie nie radzą albo znajdują się w słabej formie. Są różne przykłady. Paweł Wszołek, będąc bez klubu przez trzy miesiące, dbał o siebie w ten sposób, iż potrzebował dwa tygodnie pracy do tego, aby wejść w rytm meczowy. To prawdziwy profesjonalista, to go obroniło i doprowadziło do takiej sytuacji, w jakiej jest obecnie. Czasami człowiek chce wrócić do kraju po kilku latach pobytu zagranicą. Może następować rozważanie – tam jest więcej pieniędzy do wygrania, tutaj jest z kolei dom, swój kraj, trochę bliżej do reprezentacji.

Polecamy

Komentarze (98)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.