Dariusz Mioduski, Aleksandar Vuković

Aleksandar Vuković: Zwolnienie boli. Było niespodziewane i niezasłużone

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: sportowefakty.wp.pl

20.10.2020 15:00

(akt. 03.11.2020 15:03)

- Zwolnienie oczywiście boli. Tym bardziej że było niespodziewane i - moim zdaniem - niezasłużone. Nie powinno się wydarzyć w tym momencie. Nie na trzy dni przed pucharowym meczem z Dritą i nie na półtora tygodnia przed spotkaniem z Karabachem - mówi w rozmowie ze Sportowymi Faktami były już trener Legii, Aleksandar Vuković.

Przegraliście wcześniej z Omonią Nikozja kwalifikacje do Ligi Mistrzów, była ligowa porażka przy Łazienkowskiej z Jagiellonią. A gdy Górnik Zabrze wygrał z wami 3:1, to nie przeczuwał pan, że zostanie zwolniony?

- Nie, absolutnie nie. Mecz z Górnikiem był jedynie środkiem do celu. W tym meczu sprawdzałem, z których piłkarzy z zaplecza mogę skorzystać, jeśli bym musiał w spotkaniu z Dritą. Liga w tym czasie staje się poligonem, gdy chcesz sprawdzić w boju pewne rozwiązania, gdy szukasz odpowiedzi. I ja te odpowiedzi w meczu z Górnikiem dostałem. Wiedziałem, z kogo nie mogę skorzystać. Przy całym szacunku dla Górnika Zabrze, muszę patrzeć na sytuację w tabeli Lecha Poznań czy Piasta Gliwice, bo nie uważam, że to z Górnikiem będzie się walczyć o mistrzostwo. W dniu meczu z Górnikiem mieliśmy sześć punktów, a Lech zaledwie dwa. Dlatego mogłem sobie pozwolić na więcej. Najważniejszą informacją po meczu z Górnikiem było to, że w dobrym stylu wrócił do drużyny Paweł Wszołek. I że mogę go wystawić na Dritę. Wnioski wyciągnąłem i wiedziałem, że porażkę z Górnikiem wykorzystam do mobilizacji drużyny. Ona dobrze reagowała na takie bodźce. Byłem pewien, że następny mecz będzie zupełnie inny, bo już to wcześniej przerabialiśmy.

Kiedy tak było?

- Gdy przegraliśmy z Cracovią w półfinale Pucharu Polski na początku lipca. Wtedy też odczułem w klubie taką niepewność, jak po meczu z Górnikiem. To był taki moment w końcówce minionego sezonu, kiedy zaczęliśmy się już trochę chwiać. Już nie dominowaliśmy na boisku jak wcześniej, przed przerwą w rozgrywkach spowodowanej pandemią. 7 lipca przegraliśmy z Cracovią w półfinale Pucharu Polski. To był wtorek, a w sobotę czekał nas kolejny mecz z Cracovią, już w ekstraklasie. Do końca sezonu zostały wtedy trzy kolejki ligowe i w gabinetach przy Łazienkowskiej pojawiła się niepewność, że my tego mistrzostwa nie zdobędziemy. Padały różne pomysły co do zmian w taktyce i w zestawieniu personalnym. Ale ja wiedziałem, że ten zespół, w tym samym zestawieniu się podniesie. I się podniósł. Wystawiłem - na tę samą Cracovię - żelazny skład. Postawiłem na tych, którzy zapracowali, że w tym meczu graliśmy o mistrzostwo Polski. Trzeba było zachować zimną krew. Pekhart na 1:0, "Vako" Gwilia na 2:0, mecz pod kontrolą i zdobyty tytuł mistrzowski. I to wywalczyła drużyna, która kilka dni wcześniej wyglądała na kompletnie rozbitą.

Co się działo w sobotę po meczu z Górnikiem? Był pan wezwany na dywanik do prezesa? Albo rozmawiał pan z dyrektorem sportowym Radosławem Kucharskim?

- Nie, ani z prezesem, ani z dyrektorem nie rozmawiałem. Dopiero w niedzielę dostałem sygnał od dziennikarzy, że jest temat mojego zwolnienia. A gdy jeszcze dostałem z klubu telefon, że mam się stawić na Łazienkowskiej w poniedziałek rano, stało się dla mnie jasne, że jest już pozamiatane. Szybko poszło, wręcz błyskawicznie. Gdybym odpadł w meczach o Ligę Europy, nie miałbym prawa powiedzieć nawet słowa. Ale nie powinno być tak, że jeden mecz decyduje o ocenie twojej pracy przez kilkanaście miesięcy. Odbieram to jako niesprawiedliwe.

- Wiem, że w klubie była forowana taka narracja, że drużyna potrzebuje - tu i teraz - zmian taktycznych i personalnych w składzie. Między innymi wystawienia większej liczby nowych, dopiero co sprowadzonych do klubu zawodników. Skończyło się to wszystko brakiem awansu do Ligi Europy, a trzeba było tylko być konsekwentnym i pozwolić drużynie bez wstrząsów przygotować się do najważniejszych meczów z Dritą i Karabachem. Mówię z całym przekonaniem, że nie byliśmy na straconej pozycji, mogliśmy awansować. Ale emocjonalny rollercoaster, jaki niespodziewanie zafundowano drużynie, musiał się na niej negatywnie odbić. A nowy trener nie dostał tej sugestii ani ode mnie, ani od nikogo ze starego sztabu, bo do meczu z Karabachem z nikim ze sztabu nie rozmawiał, nie radził się. W mojej opinii bardzo nietrafnie oceniono wtedy zarówno stan jak i potrzeby zespołu.

Dostał pan w okienku transferowym tych piłkarzy, których chciał? Bo przecież zgodził się pan na sprowadzenie nowych zawodników, prawda?

- Tak, też chciałem Mladenovicia i Boruca, na Kapustkę i Juranovicia się zgodziłem. Także na Rafela Lopesa. To są ludzie, którzy jeszcze będą grać w Legii. Była rozbieżność co do tego, jak szybko ci wszyscy nowi muszą wskoczyć do składu. Byłem przekonany, że nie od razu. Dla mnie najważniejsze były dwie pozycje: bramkarz i skrzydłowy. Potrzebowałem kogoś z takim potencjałem jak Paweł Wszołek, bo Novikovas był kontuzjowany, a później odszedł z klubu. A ja miałem swego czasu inny, bardzo odważny pomysł. Chciałem, żeby do Legii przyszedł Kamil Grosicki!

Zapis całej rozmowy z Alesandarem Vukoviciem można przeczytać w "Sportowych Faktach".

Polecamy

Komentarze (503)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.