Aż mnie zatkało
07.08.2001 12:41
Cofaj się do obrony i zawsze walcz w naszym polu karnym przy rzutach rożnych - powiedział trener <b>Hans Meier</b> do <b>Marcina Mięciela</b>, gdy ten - w 76 minucie meczu z <b>Kaiserslautern</b> - wchodził na boisko. To był debiut polskiego napastnika w Bundeslidze. Chwilę później "Miętowy" był już przy piłce. Przyjął ją na klatkę piersiową i odegrał do kolegi. Pierwszy kontakt z piłką - udany! - Zaprezentowałem parę niezłych zagrań, ale trwała taka nawałnica Kaiserslautern, że naprawdę niewiele mogłem zdziałać - opowiada Mięciel. - Gdy prowadziliśmy 2:0, było jeszcze spokojnie. Rywale byli już pogodzeni z losem. Jednak kiedy kontaktową bramkę zdobył <b>Mario Basler</b>, wszystko się załamało. Zaczęliśmy wybijać piłki niemal na oślep. Mimo że wszedłem na 15 minut, kilka razy mnie "zatkało". Musiałem walczyć na całym boisku, wracać do obrony. W dodatku cała gra w ataku polegała na tym, że trzeba było ścigać się z obrońcami do piłek rzuconych za ich plecy. Podań "do nogi" prawie nie był
Cofaj się do obrony i zawsze walcz w naszym polu karnym przy rzutach rożnych - powiedział trener Hans Meier do Marcina Mięciela, gdy ten - w 76 minucie meczu z Kaiserslautern - wchodził na boisko. To był debiut polskiego napastnika w Bundeslidze. Chwilę później "Miętowy" był już przy piłce. Przyjął ją na klatkę piersiową i odegrał do kolegi. Pierwszy kontakt z piłką - udany! - Zaprezentowałem parę niezłych zagrań, ale trwała taka nawałnica Kaiserslautern, że naprawdę niewiele mogłem zdziałać - opowiada Mięciel. - Gdy prowadziliśmy 2:0, było jeszcze spokojnie. Rywale byli już pogodzeni z losem. Jednak kiedy kontaktową bramkę zdobył Mario Basler, wszystko się załamało. Zaczęliśmy wybijać piłki niemal na oślep. Mimo że wszedłem na 15 minut, kilka razy mnie "zatkało". Musiałem walczyć na całym boisku, wracać do obrony. W dodatku cała gra w ataku polegała na tym, że trzeba było ścigać się z obrońcami do piłek rzuconych za ich plecy. Podań "do nogi" prawie nie było.
- Nie wyglądał pan na zbyt pewnego siebie, wchodząc na boisko.
- Nie będę ukrywał, że trema była. Tym bardziej, że moment był bardzo trudny i czułem odpowiedzialność. Do tego wrażenie robił stadion, kibice. Gdybym mieszkał w Niemczech i nie grał w piłkę, chyba bym tylko jeździł po kraju i oglądał obiekty sportowe. Niektóre z nich robią piorunujące wrażenie! Wracając do meczu, trema szybko minęła - już przy pierwszym kontakcie z piłką. Mogłem nawet zdobyć gola. Rozegrałem piłkę z partnerem, ruszyłem w kierunku bramki. Gdy już byłem w polu karnym, chciałem zwodem na "zakos" minąć obrońcę i oddać strzał. Jednak przeciwnik zdążył się obrócić i w ostatniej chwili zablokował to uderzenie.
- Była jeszcze jedna sytuacja. Strzał Kźntzela obronił bramkarz i do odbitej piłki nikt nie dopadł, choć aż się prosiło, żeby ktoś był na 20 metrze.
- Pamiętam to! Za Kuntzelem poszło dwóch obrońców, byłem niekryty. Liczyłem na to, że mi odegra, ale on ruszył sam i wypracował sobie czystą sytuację. Ja zostałem z tyłu, licząc na to, że mi jeszcze poda. Nie zrobił tego. Gdybym wiedział, że bramkarz odbije piłkę w taki sposób...
- Nikt nie miał do pana pretensji? Wchodził pan na boisko przy stanie 1:2...
- Przecież to nie była moja wina, że przegraliśmy... Atmosfera w zespole jest naprawdę dobra, nikt tu nie szuka kozła ofiarnego. Chociaż wiadomo, że wszyscy są załamani. Prowadziliśmy 2:0 w meczu z takim rywalem. Mieliśmy zwycięstwo w garści. Ja mam doświadczenie - już to kiedyś przeżywałem, w meczu z Widzewem. Eh, koszmarne uczucie.
- Najbardziej zdenerwował się pewnie Arie van Lent. Strzelił dwa gole, które nic nie dały.
- Zszedł z boiska, bo bolało go kolano. Już wcześniej mówiłem, że to jest człowiek, którego "wygryźć" ze składu się nie da. Każdy o nim mówi, wszędzie są jego zdjęcia. Niektórzy mi nie wierzyli, a teraz proszę - w dwóch meczach strzelił trzy gole.
- Ile pieniędzy uciekło wam w czasie tych dwóch ostatnich minut?
- Dużo! Ale zabroniono mi mówić o sumach.
- Teraz grał pan przeciwko drużynie Tomasza Kłosa, a w niedzielę czeka pana walka z innymi Tomaszami - Wałdochem i Hajtą.
- Jak na razie nie utrzymuję jeszcze żadnych bliższych kontaktów z rodakami. W niedzielę będzie okazja wymienić się numerami telefonów. Do Gelsenkirchen mam tylko 100 kilometrów. 250 na godzinę i w dwadzieścia minut jestem (śmiech). Co do Schalke, oglądaliśmy ostatnio ich mecz z Bayernem. Są chyba w niezłym dołku i to my będziemy faworytami tego spotkania. Tomkowie powinni się martwić o to, jak poradzą sobie z naszymi napastnikami.
- "Naszymi napastnikami"? Tak mówi ktoś, kto będzie oglądał mecz z boku.
- Bo nie sądzę, żebym wyszedł w pierwszym składzie. Borussia pozyskała sześciu zawodników i żaden z nich nie gra. Trener na razie wystawia skład, który wywalczył awans do Bundesligi. I to jest fair! Bo przecież ci ludzie nie po to bili się o ekstraklasę, żeby teraz ich odstawiono. W dodatku jak na razie zespół gra bardzo dobrze. Póki co myślimy o utrzymaniu, ale gdy już je sobie zapewnimy, może pomarzymy o pucharach?
- Tak wysoko ceni pan kolegów?
- Już po meczach sparingowych widziałem, że to bardzo dobra drużyna. W meczu z Besiktasem, gdy wygraliśmy 4:2, zagraliśmy świetnie. Stać nas na wiele!
- Na mecz z Schalke na pewno przyjdzie komplet widzów.
- Bez wątpienia. Ale jedyną rzeczą, które brakuje Borussii jest porządny stadion. Na polskie warunki byłby super, ale tu 35 tysięcy miejsc nie robi wrażenia. Z tego co słyszałem, już rozpoczęła się budowa nowego obiektu. Ma być otwarty za dwa lata. Będzie mogło na nim zasiąść 60 tysięcy widzów, wszystkie trybuny będą zadaszone. Ale jest dla kogo budować ten stadion. Na nasz mecz wyjazdowy z FC Koln bilety wykupiło 20 tysięcy fanów Borussii.
- Skoro jest takie zainteresowanie waszą drużyną to pewnie nie żyje się zbyt spokojnie.
- Nie mogę narzekać. Wszyscy są dla mnie bardzo mili. Mieszkam poza miastem, razem z narzeczoną. Nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń, bo nasze lokum ma 80 metrów kwadratowych. Obok mieszka Słowak Igor Demo, z którym potrafię się porozumieć. Jestem bardzo zadowolony.
- Nie wyglądał pan na zbyt pewnego siebie, wchodząc na boisko.
- Nie będę ukrywał, że trema była. Tym bardziej, że moment był bardzo trudny i czułem odpowiedzialność. Do tego wrażenie robił stadion, kibice. Gdybym mieszkał w Niemczech i nie grał w piłkę, chyba bym tylko jeździł po kraju i oglądał obiekty sportowe. Niektóre z nich robią piorunujące wrażenie! Wracając do meczu, trema szybko minęła - już przy pierwszym kontakcie z piłką. Mogłem nawet zdobyć gola. Rozegrałem piłkę z partnerem, ruszyłem w kierunku bramki. Gdy już byłem w polu karnym, chciałem zwodem na "zakos" minąć obrońcę i oddać strzał. Jednak przeciwnik zdążył się obrócić i w ostatniej chwili zablokował to uderzenie.
- Była jeszcze jedna sytuacja. Strzał Kźntzela obronił bramkarz i do odbitej piłki nikt nie dopadł, choć aż się prosiło, żeby ktoś był na 20 metrze.
- Pamiętam to! Za Kuntzelem poszło dwóch obrońców, byłem niekryty. Liczyłem na to, że mi odegra, ale on ruszył sam i wypracował sobie czystą sytuację. Ja zostałem z tyłu, licząc na to, że mi jeszcze poda. Nie zrobił tego. Gdybym wiedział, że bramkarz odbije piłkę w taki sposób...
- Nikt nie miał do pana pretensji? Wchodził pan na boisko przy stanie 1:2...
- Przecież to nie była moja wina, że przegraliśmy... Atmosfera w zespole jest naprawdę dobra, nikt tu nie szuka kozła ofiarnego. Chociaż wiadomo, że wszyscy są załamani. Prowadziliśmy 2:0 w meczu z takim rywalem. Mieliśmy zwycięstwo w garści. Ja mam doświadczenie - już to kiedyś przeżywałem, w meczu z Widzewem. Eh, koszmarne uczucie.
- Najbardziej zdenerwował się pewnie Arie van Lent. Strzelił dwa gole, które nic nie dały.
- Zszedł z boiska, bo bolało go kolano. Już wcześniej mówiłem, że to jest człowiek, którego "wygryźć" ze składu się nie da. Każdy o nim mówi, wszędzie są jego zdjęcia. Niektórzy mi nie wierzyli, a teraz proszę - w dwóch meczach strzelił trzy gole.
- Ile pieniędzy uciekło wam w czasie tych dwóch ostatnich minut?
- Dużo! Ale zabroniono mi mówić o sumach.
- Teraz grał pan przeciwko drużynie Tomasza Kłosa, a w niedzielę czeka pana walka z innymi Tomaszami - Wałdochem i Hajtą.
- Jak na razie nie utrzymuję jeszcze żadnych bliższych kontaktów z rodakami. W niedzielę będzie okazja wymienić się numerami telefonów. Do Gelsenkirchen mam tylko 100 kilometrów. 250 na godzinę i w dwadzieścia minut jestem (śmiech). Co do Schalke, oglądaliśmy ostatnio ich mecz z Bayernem. Są chyba w niezłym dołku i to my będziemy faworytami tego spotkania. Tomkowie powinni się martwić o to, jak poradzą sobie z naszymi napastnikami.
- "Naszymi napastnikami"? Tak mówi ktoś, kto będzie oglądał mecz z boku.
- Bo nie sądzę, żebym wyszedł w pierwszym składzie. Borussia pozyskała sześciu zawodników i żaden z nich nie gra. Trener na razie wystawia skład, który wywalczył awans do Bundesligi. I to jest fair! Bo przecież ci ludzie nie po to bili się o ekstraklasę, żeby teraz ich odstawiono. W dodatku jak na razie zespół gra bardzo dobrze. Póki co myślimy o utrzymaniu, ale gdy już je sobie zapewnimy, może pomarzymy o pucharach?
- Tak wysoko ceni pan kolegów?
- Już po meczach sparingowych widziałem, że to bardzo dobra drużyna. W meczu z Besiktasem, gdy wygraliśmy 4:2, zagraliśmy świetnie. Stać nas na wiele!
- Na mecz z Schalke na pewno przyjdzie komplet widzów.
- Bez wątpienia. Ale jedyną rzeczą, które brakuje Borussii jest porządny stadion. Na polskie warunki byłby super, ale tu 35 tysięcy miejsc nie robi wrażenia. Z tego co słyszałem, już rozpoczęła się budowa nowego obiektu. Ma być otwarty za dwa lata. Będzie mogło na nim zasiąść 60 tysięcy widzów, wszystkie trybuny będą zadaszone. Ale jest dla kogo budować ten stadion. Na nasz mecz wyjazdowy z FC Koln bilety wykupiło 20 tysięcy fanów Borussii.
- Skoro jest takie zainteresowanie waszą drużyną to pewnie nie żyje się zbyt spokojnie.
- Nie mogę narzekać. Wszyscy są dla mnie bardzo mili. Mieszkam poza miastem, razem z narzeczoną. Nie mogę mieć żadnych zastrzeżeń, bo nasze lokum ma 80 metrów kwadratowych. Obok mieszka Słowak Igor Demo, z którym potrafię się porozumieć. Jestem bardzo zadowolony.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.