Filip Raczkowski CLJ - Jagiellonia Białystok - Legia Warszawa 2:3
fot. Marcin Szymczyk

Filip Raczkowski: Materiał na kapitalną książkę, podziękowania dla akademii

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

15.06.2024 14:41

(akt. 16.06.2024 17:51)

Na początku czerwca juniorzy starsi Legii zdobyli pierwsze mistrzostwo Polski od 2017 roku i 6. w historii (1969, 2013, 2015, 2016, 2017, 2024). – Wynik, jaki osiągnęliśmy, to nie tylko zasługa zawodników i sztabu, ale przede wszystkim całej akademii. Miniony sezon można dedykować klubowi, każdemu pracownikowi – mówił Filip Raczkowski, trener zespołu U-19, który od początku letnich przygotowań będzie szkoleniowcem III-ligowych rezerw.

– Bodajże po porażce z Widzewem, rozmawialiśmy z zawodnikami o tym, że zostało nam 11 finałów, jeśli chcemy marzyć o czymś więcej. Określiliśmy cel, wygraliśmy 9 z 11 meczów, raz zremisowaliśmy i raz przegraliśmy. Mieliśmy serię zwycięstw, które odnosiliśmy w trudniejszych okolicznościach niż zazwyczaj. Zdarzały się spotkania, w których goniliśmy wynik i zdobywaliśmy trzy punkty w końcówkach, wliczając w to występy na wyjazdach, gdzie – w stosunku do jesieni – wyciągaliśmy wnioski.

– W pewnym momencie powiedzieliśmy sobie, że być może piszemy materiał na kapitalną książkę. Tak się stało – mimo że 17 marca mieliśmy 11 punktów straty do lidera, zdołaliśmy go dogonić i nawet przegonić, odrabiając 12 "oczek" w ciągu 11 meczów. Myślę, że dla piłkarzy będzie to wspomnienie na długie lata, może i na całe życie.

Z czego wynikało szczęśliwe zakończenie? To efekt zmian w treningach, w stylu gry?

– Szczerze mówiąc, to nie. Dokonaliśmy korekt personalnych w przerwie zimowej – trochę uszczupliliśmy zespół, jakość całkowicie wzrosła. Poza tym, postawiliśmy na jeszcze młodszych zawodników, np. Pascala Mozie czy innych piłkarzy, w których widzieliśmy ogromny potencjał. Myślę, że był to pierwszy ruch, gdyż nasze gry kontrolne w trakcie przygotowań do drugiej rundy okazały się bardzo obiecujące.

Nie mogę powiedzieć, że jesienią graliśmy gorzej. Sądzę, że drużyna po prostu dojrzewała do tego, by radzić sobie w trudniejszych sytuacjach – wcześniej nie zawsze tak było. Pamiętam, jak rozmawialiśmy półtora roku temu – wówczas mówiłem, że chcieliśmy najbardziej pracować nad przygotowaniem mentalnym. Uważam, że to aspekt, który okazał się najistotniejszy w kluczowych momentach minionego sezonu. Przykłady? Wyjazdowy mecz z Koroną Kielce czy domowa rywalizacja z Zagłębiem Lubin, w której przegrywaliśmy 0:1, ale obroniliśmy rzut karny i wygraliśmy 2:1.

Sądzę, że mentalność i spokój, czyli elementy, które przez cały sezon towarzyszyły w działaniach naszego zespołu – zarówno zawodników, jak i sztabu – były kluczowe w tym, że w końcówce rozgrywek zachowaliśmy się chyba najlepiej w lidze pod kątem utrzymania stabilności emocjonalnej.

Mimo że jesienią mieliście problemy z wynikami na wyjazdach, to w końcówce sezonu wygraliście dwa ważne mecze w Kielcach i Białymstoku, odwracając losy spotkań w ostatnich minutach czy – jak z Jagiellonią – sekundach.

– Wiadomo, że szczęście jest potrzebne, lecz to umiejętności zawodników były decydujące w kontekście tego, że potrafiliśmy trafiać do siatki w kluczowych momentach. Muszę dodać, że w perspektywie całego sezonu i obserwacji wszystkich meczów, w 28 z 30 gier – przynajmniej według naszych analityków – kreowaliśmy o wiele więcej sytuacji bramkowych niż przeciwnik. Wyjątki to jesienne rywalizacje wyjazdowe z Górnikiem Zabrze i Lechem Poznań. Sporo spotkań mogliśmy zamykać wcześniej, ale wyglądało to inaczej i nie zawsze wygrywaliśmy. Tak to bywa w sporcie.

Mecz z Arką w Gdyni, gdzie przegraliśmy 0:1, był jednym z lepszych, jeśli chodzi o liczbę naszych sytuacji w stosunku do szans przeciwnika. Mimo tego straciliśmy bramkę w ostatniej minucie, tak jak z Rakowem w Częstochowie, gdzie zremisowaliśmy 1:1. To niekorzystne momenty, aczkolwiek pojawiły się też chwile, w których szczęście trochę się wyrównało. Gole, które strzelaliśmy w czasie doliczonym, to fajna nagroda i duże emocje.

To wynik prawidłowości technologii szkolenia wprowadzonej w akademii dwa lata temu, wydłużenia trwania jednostki treningowej do 120 minut i wymuszenia tym samym maksymalnej koncentracji u zawodników w drugim okresie. Tego efektem jest podejmowanie bardzo dobrych decyzji pod wpływem zmęczenia fizycznego i przy spadającej koncentracji u przeciwników.

Filip Raczkowski CLJ - Jagiellonia Białystok - Legia Warszawa 2:3
Filip Raczkowski. Fot. Marcin Szymczyk

Jak czuliście się po chwilowej zadyszce, czyli remisie z Polonią Warszawa i wspomnianej porażce w Gdyni? Nieco wcześniej wygraliście m.in. ważny mecz z Lechem Poznań i zwiększyliście nadzieje na mistrzostwo Polski, ale strata punktów z Arką oraz "Czarnymi Koszulami" je oddaliła.

– Mentalność oraz wiara były cały czas – i jesienią, i wiosną. Mówiłem kiedyś, że już wcześniej miałem styczność z chłopakami, poprzez dobre wspomnienia z pracy w zespole U-16. Ciągle wierzyliśmy, zachowywaliśmy spokój.

Po porażce z Arką zrobiło się ciężko, nie będę ukrywał, ale prawda jest też taka, że pierwsza runda okazała się trudniejsza na papierze niż druga, patrząc na rangi klubów i miejsca rozgrywania spotkań. Niewykluczone, że – w stosunku do innych rywali – mieliśmy bardziej wymagające wyjazdy, a wszystko wyrównało się w drugiej części sezonu.

Jesienią mieliśmy naprawdę trudny terminarz, który wiosną stał się troszkę łatwiejszy. Będąc szczerym, w pierwszej części sezonu nie było innych problemów. Po przerwie zimowej pojawiło się więcej kłopotów i wymagających sytuacji, z którymi się zderzyliśmy. Zespół się cały czas rozwijał, rósł, czego efektem jest złoto.

Co pan czuł po golu dającym mistrzostwo Polski?

– Wiadomo, że czułem radość, ale nie tak dużą. Zeszło ciśnienie po całym sezonie, na pewno było duże zmęczenie pod kątem mentalnym i liczby wspólnie pokonanych kilometrów. Praktycznie każdy wyjazd wiązał się z noclegiem, spędzaliśmy ze sobą sporo czasu. Nie będę ukrywał, że po ostatnim meczu pojawił się spokój, gdyż zrobiliśmy robotę i zakończyliśmy sezon mistrzostwem, o czym będziemy pamiętać. Euforia narastała z biegiem czasu – zawodnikom towarzyszyła od razu, do mnie docierała z dnia na dzień.

Jak było przed meczem? Panowało uczucie, że to jedno z najważniejszych spotkań dla juniorów Legii od kilku lat?

– Podeszliśmy do meczu normalnie, co jest naszą największą zasługą, jeśli chodzi o sztab i piłkarzy. W poprzednich sezonach różnie bywało z ważnymi rywalizacjami. Sięgając pamięcią w kontekście bardziej istotnych gier, jak z Lechem czy Jagiellonią, brakowało wielkich przesunięć. Na obu wspomnianych spotkaniach był z nami Szymek Grączewski, który docelowo funkcjonował w III-ligowych rezerwach. Przeciwko "Kolejorzowi" zagrał Wiktor Puciłowski, dwa razy schodził do nas Minas Vasiliadis, ale poza tym nie doszło do dużych ruchów personalnych. Efekt, w postaci pozytywnego zakończenia, przyniosła normalność w działaniach szkoleniowych całego klubu.

Można powiedzieć, że przed meczem w Białymstoku było trochę inaczej pod względem zainteresowania czy liczby rozmów w klubie, lecz spokój i stabilizacja, czyli elementy, które wypracowaliśmy z zawodnikami, spowodowały, że wygraliśmy z Jagiellonią. Nie zrobiliśmy żadnych ruchów nienaturalnych.

Było bardzo spokojnie, zarówno przed meczem, jak i w jego trakcie, z wyjątkiem doliczonego czasu. Uznaliśmy, że praca, jaką wspólnie wykonaliśmy, jest dobra. Nie chcieliśmy dokonywać sztucznych ruchów. Dopiero po spotkaniu mnie uświadomiono, że juniorzy starsi Legii czekali 7 lat na złoto i sięgnęli po pierwsze mistrzostwo Polski w historii od momentu połączenia grupy wschodniej i zachodniej w jedną ligę. Wcześniej się w to zbytnio nie zagłębiałem, bo było dużo tematów związanych z przygotowaniami do rywalizacji. Gdybym wiedział to z wyprzedzeniem i czytał sporo wiadomości, zamiast skupić się na pracy szkoleniowej, to może wzrosłoby napięcie. Stało się inaczej, gdyż normalnie podeszliśmy do gry i finalnie jesteśmy najlepsi w kraju.

Wspomniał pan o nielicznych zejściach do waszej drużyny, m.in. Wiktora Puciłowskiego i Szymona Grączewskiego, którzy bardzo pomogli w sięgnięciu po tytuł. Pierwszy strzelił gola z Lechem, drugi zdobył decydujące bramki z "Kolejorzem" i Jagiellonią.

– Rozmawiałem z Szymkiem przed meczem w Białymstoku, powiedziałem mu: "Będziesz moim gamechangerem. Jak pojawi się trudna sytuacja, to wejdziesz z ławki". Grączewski pełnił też rolę zmiennika przeciwko Lechowi – tak, jak Wiktor Puciłowski. To nie byli zawodnicy, którzy występowali u nas w podstawowym składzie. Te ruchy wiązały się z jakością, a także z dużymi problemami zdrowotnymi i personalnymi, z jakimi zderzaliśmy się w trakcie sezonu. Można spojrzeć na protokoły – nie zawsze jeździliśmy na wyjazdy w dwudziestu, tylko często w mniejszej grupie piłkarzy.

W ciągu rozgrywek nie decydowaliśmy się na sztuczne ruchy i dziś jest tego efekt. Jesteśmy jedną akademią, jednym klubem. Czujemy radość, że ci zawodnicy pomogli zarówno nam, jak i sobie. W przyszłym sezonie będą mieć szanse na rozgrywanie meczów w młodzieżowej Lidze Mistrzów.

To ciekawy dodatek, którego brakowało w Legii. Będzie się działo w LTC.

– Zgadza się. Ostatni akcent Ligi Mistrzów dotyczył obecności Szachtara. Nadchodzące święto UEFA Youth League będzie wiązało się z tym, że to nasz klub będzie podejmował zagranicznych rywali. To duża radość, cieszymy się.

Wzrost jakości między rundami, lepsze wyniki na wyjazdach i dobra końcówka pod względem mentalnym. Co jeszcze mógłby pan zaliczyć do najważniejszych pozytywów minionego już sezonu?

– Myślę, że ogromnym plusem jest to, że wiele razy mieliśmy młodszy skład niż przeciwnik. Dużo spotkań rozgrywaliśmy bez żadnego piłkarza z rocznika 2005, czyli docelowego dla tej ligi. Jesienią wyjątkami w kadrze okazali się Hubert Dorczyk czy Maciej Bochniak – pierwszy doznał poważnego urazu, a drugi, po dobrej rundzie, został przesunięty zimą do III-ligowych rezerw. Często funkcjonowaliśmy jako zespół złożony z roczników 2006, 2007, a także 2008, z którego są Pascal Mozie, Jakub Zieliński czy inni chłopcy, którzy byli przygotowani do wejścia z ławki w niektórych meczach.

Wiele razy byliśmy młodszą drużyną od rywali. Porównywalny wiekowo okazał się Lech Poznań. To ogromny handicap dla klubu i zawodników – 90 proc. z nich może dalej funkcjonować w juniorach, lecz ma już ugruntowaną pozycję, gdyż zostało mistrzami Polski. Przed nimi droga do seniorów, która wierzę, że okaże się skuteczna.

Goncalo Feio, szkoleniowiec pierwszej drużyny Legii, regularnie bywa na treningach i meczach młodszych roczników, uczy się twarzy i nazwisk kolejnych juniorów, niektórych zaprasza na zajęcia. To miła sprawa.

– Cieszę się, że zawodnicy, którzy przez znaczną większość sezonu występowali w U-19, zafunkcjonowali w pierwszej drużynie. Na treningach "jedynki" byli Jakub Żewłakow, Janek Leszczyński, Mateusz Szczepaniak, Pascal Mozie i Oliwier Olewiński – ta piątka znalazła się wiosną w kadrze zespołu, która liczyła ok. 20 piłkarzy. Jestem zadowolony, że mieli okazję być, doświadczać, obserwować. Wierzę, że pojadą na obóz do Austrii – decyzje niebawem zapadną. Miejmy nadzieję, że poleci ich tam jak najwięcej. Prawda jest taka, że po to też jesteśmy.

Jak układa się współpraca z trenerem Feio? Portugalczyk zwraca szczególną uwagę na młodych. Niedawno oglądał pan z bliska zajęcia "jedynki", w których uczestniczył Pascal Mozie. Widać, że w tym elemencie doszło do poprawy.

– Pod żadnym pozorem nie mogę powiedzieć, że wcześniej było źle. Gdy Legię prowadził Kosta Runjaić, to młodzi też pojawiali się na jego zajęciach. Jeśli chodzi o trenera Goncalo Feio, to historia jest taka, że poznałem go dawno temu. Pamiętam, że kiedyś – jeszcze jako student i pracownik Warty Poznań – przyjechałem na staż do Legii, a Portugalczyk, będący wówczas w stołecznej akademii, był jedną z bardziej otwartych osób. Wtedy mieliśmy ze sobą pierwszą styczność, później nasze drogi przecięły się w Rakowie Częstochowa i obecnie przy Łazienkowskiej. Myślę, że komunikacja nie będzie stanowiła problemu. Cieszę się, że młodzi chłopcy trafiają do pierwszej drużyny – wierzę, że w niej zostaną. Taki jest cel naszego funkcjonowania.

Filip Raczkowski Jacek Zieliński Przygotowania do meczu z Wartą. Josue nie trenował, ćwyczyli Chojak i Mozie
Filip Raczkowski i Jacek Zieliński. Fot. Marcin Szymczyk

Pan za to nie zostanie w zespole U-19, tylko będzie nowym trenerem III-ligowych rezerw. Można to już potwierdzić?

– Jeśli chodzi o takie decyzje, to one zapadają w klubie, ale z racji szacunku do Legii, dyrektora, osób zarządzających czy trenera Piotra Jacka (wraz z końcem czerwca przestanie prowadzić rezerwy – red.), nie chciałbym się wypowiadać na ten temat, póki nie będzie oficjalnego komunikatu. Na razie nie ma takiej informacji w mediach, dlatego nie zamierzam wychodzić przed szereg.

Jak mógłby pan podsumować ostatnie miesiące pracy w roli trenera Legii U-19?

– Wynik, jaki osiągnęliśmy w sezonie 2023/2024, to nie tylko zasługa zawodników i sztabu, ale przede wszystkim całej akademii. Zdarzało się, że w niektórych sytuacjach lekarze pierwszego zespołu pomagali nam w doprowadzaniu piłkarzy do poszczególnych meczów, bo w naszej kadrze było tyle urazów, że jeden, drugi czy trzeci fizjoterapeuta miałby po prostu za dużo na głowie.

Szczerze mówiąc, minione rozgrywki można dedykować całemu klubowi, każdemu pracownikowi. Wszyscy dołożyli swoją cegiełkę – osoby z kuchni czy skautingu… Można by wymieniać. Bardzo pomogły nam zimowe transfery Samuela Sarudiego i Samuela Kovacika, a także zejścia zawodników z rezerw. W końcówce sezonu wspierali nas też gracze z U-17, którzy musieli wchodzić na boisko w trudnych momentach, bez większego doświadczenia.

To, że juniorzy starsi Legii zdobyli mistrzostwo Polski po siedmiu trudniejszych latach pod kątem wynikowym, jest zasługą całej akademii. Podziękowania dla niej, a także wszystkich piłkarzy i ich rodziców, którzy zawsze byli wsparciem.

Polecamy

Komentarze (5)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.