Henning Berg: To może być historyczny sezon

Berg w Legii - dlaczego było tak dobrze, a skończyło się źle

Redaktor Adam Dawidziuk

Adam Dawidziuk

Źródło: Legia.Net

26.08.2020 00:00

(akt. 26.08.2020 09:05)

Legia prowadzona przez Jana Urbana poleciała na Cypr, aby rozegrać ostatni mecz grupowy Ligi Europy sezonu 2013/2014. Bilans był fatalny – 5 meczów, 5 porażek. Przy Łazienkowskiej zapadła już decyzja, że trzeba zmienić trenera.

Michał Żewłakow i Dominik Ebebenge po cichu opuścili drużynę w delegacji. Niby czymś zajęci, ale wąska grupa wiedziała, że mają zaplanowane spotkanie. Z Henningiem Bergiem. Tym samym, który zdobywał mistrzostwo Anglii z Blackburn Rovers i przegrywał z Legią w Lidze Mistrzów. To jego ograł Cezary Kucharski przy Łazienkowskiej, gdzie po jego solowej akcji jedynego gola strzelił Jerzy Podbrożny.

Berga polecił obiekt trenerskich westchnień właścicieli klubu – Ole Gunnar Solskjaer. Obecny trener Manchesteru United grzecznie odmówił, kiedy dostał propozycję pracy, ale zarekomendował rodaka. Berg może nie był niewiadomą, ale sukcesów za bardzo nie miał. Prowadził Lyn Oslo, trafił do Blackburn, ale utrzymał się na pozycji zaledwie 57 dni.

Berg został przywitany w Warszawie jak mesjasz. Oficjalna strona Legii zamieściła rozmówkę z Sir Aleksem Fergusonem, który zachwalał warsztat Henninga. Trzeba przyznać, że po 10,5 roku zatrudniania polskich szkoleniowców, tego zagranicznego anonsowano z pompą. Wybitnie nie spodobało się to Michałowi Probierzowi, ale tę historię chyba każdy pamięta.

Berg dostał trzech konkretnych piłkarzy. Ondreja Dudę, Orlando Sa i Guilherme. Gui szybko doznał kontuzji, która wyłączyła go z gry na pół roku. Duda krok po kroku rozwijał się piłkarsko, takiego talentu przy Łazienkowskiej dawno nie było. Z Orlando nie mógł się dogadać. Jako zimny Norweg nie uznawał odchyleń od normy. Nie porozumiałby się z Danijelem Ljuboją, nie akceptowałby wizyt w Szpilce, Szparce, Szpulce czy w lokalach przy Mazowieckiej. Podobnie było z Orlando.

Jan Urban zostawiał mu drużynę na 1. miejscu z przewagą 5 punktów nad wiceliderem. Berg podwoił ją na koniec sezonu zasadniczego, ale wówczas jeszcze dzieliło się punkty, więc w do rundy finałowej przystępował znowu z przewagą 5. Kończył sezon z 10 „oczkami” więcej, niż Lech Poznań. Gdyby punktów nie dzielić, byłoby ich 15. Najlepsze osiągnięcie od czasów Wisły Kraków, do którego żaden z późniejszych mistrzów się nawet nie zbliżył.

Berg stawał się gwiazdą Legii. Miał silny sztab, wprowadził indywidualizację treningu, pomagał mu Kazimierz Sokołowski. Nastąpiła także wymiana sztabu medycznego, przyszli młodsi, bardziej nowocześni. 

U Berga fantastycznie wyglądał Miroslav Radović. Łukasz Broź rozgrywał mecze życia, Bartosz Bereszyński rósł piłkarsko jak na drożdżach. Szanse dostawał „popdprowadzony” Lechowi Krystian Bielik, szybko wytransferowany do Arsenalu. Do tego zdrowy Guilherme, Duda, 90 kilogramów mięśni, czyli Tomasz Jodłowiec. Marek Saganowski przeżywający którąś tam młodość, Michał Żyro w życiowej formie. Ivica Vrdoljak w roli nie tylko kapitana, ale łącznika pomiędzy defensywą i ofensywą. Nieprzewidywalny Michał Kucharczyk, którego Berg na starcie chciał się pozbyć. Legia miała wiele atutów, bardzo wiele.

Berg układał drużynę taktycznie na wysokim poziomie. Wymyślił grającego jako prawie forstopera – Vrdoljaka, który cofał się głęboko, właściwie pomiędzy dwójkę środkowych obrońców w fazie defensywy, zaczynał kreować grę w fazie przechodzenia do ataku. To dawało efekty przede wszystkim w europejskich pucharach. 

Trudno dzisiaj wyrokować, jak duży wpływ nie tylko na Berga w Legii, ale w ogóle na jego karierę trenerską, miała sytuacja z Celtikiem Glasgow. Był wściekły, żeby nie użyć większego słowa. Przyzwyczajony do tego, że otacza się ludźmi profesjonalnymi i kompetentnymi, nie mógł przewidzieć czynnika ludzkiego, który się pomylił. Tutaj zimnemu Norwegowi może zabrakło takiej trochę polskiej cechy, czyli założenia negatywnego. Ale teraz łatwo jest gdybać i wyciągać wnioski. Z drugiej strony, pamiętając tamtą Legię trudno oprzeć się wrażeniu, że skoro zmiotła Celtic z boiska wbijając mu 6 goli i nie wykorzystując dwóch rzutów karnych, awansowałaby do Ligi Mistrzów. Była piekielnie silna.

Drugim tąpnięciem na linii Berg – Legia była sytuacja z Radoviciem i jego chińską propozycją. Choć media pisały, że Radović odchodzi. Choć osoby na najważniejszych stanowiskach potwierdzały, choćby nieoficjalnie, Henning uparcie twierdził, że nie ma takiego tematu. Dlaczego? Bo nikt  nie przyszedł i nie powiedział wprost: słuchaj, Rado odchodzi. Nawet trudno mówić, czego zabrakło. Gazet nie czytał? Czytał, bo grupa ludzi w klubie codziennie przygotowywała mu prasówkę po angielsku, siedząc od rana i tłumacząc teksty na język angielski. 

Tutaj powoli wychodziła ta upartość Berga, o której wszyscy przekonali się na finiszu sezonu 2014/2015. Konflikt z Orlando Sa, Marek Saganowski jako defensywny napastnik. Już bez Radovicia. Czegoś brakowało. Choć udało się ograć Lecha w Pucharze Polski, to kilka dni później przyszła porażka w lidze, która przesądziła o utracie tytułu mistrzowskiego.

Wiele wówczas rozmawiało się na temat przygotowania fizycznego. Berg nie ładował akumulatorów, jak  jego poprzednicy i następcy. Starał się wypracować wszystko w czasie treningów z piłką. Może wówczas właśnie tej siły w końcówce sezonu zabrakło? Coś w tym musiało być, bo nawet ci zawodnicy, którzy nie znosili ciężkich treningów, u Norwega w drugim sezonie czuli się niedotrenowani. Ćwiczyli indywidualnie, dodatkowo, wcześniej by siebie nawet nie podejrzewali o taką postawę.

Przegrane mistrzostwo było początkiem końca, choć Berga nikt nie zwalniał. Drugi raz z rzędu wprowadził Legię do fazy grupowej Ligi Europy, ale już nie było to. Norweg chodził własnymi ścieżkami, zachowywał się jak definicja pojęcia „syndrom oblężonej twierdzy”. A przed Legią był najważniejszy sezon – roku stulecia istnienia klubu. Jubileusz można było uczcić tylko w jeden sposób – mistrzostwem. A to oddalało się po kolejnych remisach i porażkach. 

Ostatni raz drużynę poprowadził w Zabrzu (2:2 z Górnikiem). Był to jego 97 mecz w roli pierwszego trenera. Zostawiał drużynę na 4. miejscu, ale z 10 punktami straty do lidera, rewelacyjnego Piasta Gliwice.

Kiedy został wezwany do gabinetu prezesa Leśnodorskiego i oznajmiono mu, że zostaje zwolniony z obowiązku świadczenia pracy, podobno się nie odezwał. Kręcił głową, mruczał pod nosem: „popełniacie wielki błąd”. Wyszedł skołowany. Jak człowiek, który nie dowierzał, że właśnie ktoś go zwolnił z roboty. A na stadionie przy Łazienkowskiej modne stało się powiedzenie: „Odszedł Henning, to teraz będzie trening”.

Czego więc przede wszystkim zabrakło? Może elastyczności, marginesu błędu, tolerancji? Berg w Legii był profesjonalistą. I bardzo dobrze, ale on był takim, który uważał, że wszyscy wokół powinni być tacy sami. Może w Norwegii, w Polsce tak nie było i nigdy nie będzie. Trzydzieści charakterów, kilkanaście mocnych, kilka słabszych, kilka rozrywkowych. Jednemu trzeba mówić, że jest najlepszy, choć tak nie jest, ale on tego potrzebuje. Na innego można krzyknąć, spłynie jak po kaczce. Na kolejnego nie można, bo się zamknie w sobie. Kolejny lubi się pobawić, następny może zjeść osiem hamburgerów i nic mu nie będzie. W tej kołomyi trzeba umieć sobie poradzić. Trener Berg nie potrafił.

Jak mawiał Stanisław Czerczesow, następca Henninga Berga, „jeden człowiek niczego nie naprawi, ale wszystko może popsuć”. Berg wprawdzie za wiele nie popsuł, na pewno więcej wygrał, niż przegrał i to zdecydowanie. Ale nie mógł i nie miał prawa wymagać, aby każdy był taki, jak on. Dlatego musiał odejść.

Polecamy

Komentarze (87)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.