Byłem komandosem!
26.07.2002 11:04
<b>- Kto to powiedział: Świetnie czuję się w Katowicach i chcę grać tylko w GKS?</b>
Wywiad z Dariuszem Dudkiem
- Kto to powiedział: Świetnie czuję się w Katowicach i chcę grać tylko w GKS?
- Myślę, że ja to powiedziałem. To było w trakcie mojego pierwszego sezonu w Katowicach. Wszystko wydawało się poukładane, klub opierał się na solidnych podstawach. Z czasem to się zmieniło. Zmieniły się w ogóle wymagania w klubach. Wszyscy poszli do przodu, a GKS został w tyle.
- Z GKS miał Pan kontrakt do 2003 roku, już rok wcześniej zmieniając jednak pracodawcę. Jak to się robi?
- Mó kontrakt był długi, ale skonstruowany w bardzo ciekawy sposób. Miałem wszystko pod kontrolą, mogłem go rozwiązać w każdej chwili. W międzyczasie zostałem wypożyczony do Odry Wodzisław.
- Tam spędził Pan tylko jeden sezon. A w ogóle to w wieku 27 lat Dariusz Dudek ma już za sobą grę w Concordii Knurów, Naprzodzie Rydułtowy, GKS Katowice, Odrze Wodzisław, a nawet w Widzewie Łódź. Teraz przyszła kolej na Legię. Nie za dużo tego?
- Zmiany wynikały przeważnie ze względów finansowych i nie ma sensu tego ukrywać. W jednym przypadku klubu nie było stać, by mnie zatrzymać, w innych nie mogli się dogadać prezesi.
- O Pańskim zatrudnieniu w Legii miał zadecydować mecz Odry przy Łazienkowskiej pod koniec ubiegłego sezonu. Warszawianie zapewnili sobie wtedy mistrzostwo, ale Pan dał się poznać z bardzo dobrej strony.
- Wiem, że ten mecz miał istotne znaczenie, ale wydaje mi się, że przez cały sezon grałem na dobrym poziomie. Trener Okuka musiał uważnie mnie obserwować i w efekcie dlatego znalazłem się w Legii.
- Dariusz Dudek zawsze był ulubieńcem kibiców, miał opinię człowieka uśmiechniętego. Takiego, który znajdzie czas, by z każdym pogadać. Jak taki pogodny człowiek mógł popaść w konflikt z działaczami swojego pierwszego klubu, czyli Concordii?
- Z kibicami zawsze miałem bardzo dobre układy. Chyba wszędzie mnie lubili. W końcu to dla nich gram w piłkę. Staram się ich szanować. A konflikt z działaczami? To za duże słowo. Po prostu nie dogadaliśmy się, jeżeli chodzi o problem mojej służby wojskowej. Coś mi opowiadali, a co innego robili. I w końcu się zdenerwowałem.
- Tu dochodzimy do istotnego fragmentu pańskiej biografii. Wojsko, mówi się trudno, ale Czerwone Berety ...
- Pójście do wojska okazało się nieuniknione. Postawiłem sprawę tak, że albo idę do Czerwonych Beretów albo będą problemy. Uznałem, że jestem sprawny, mam pozwolenie na broń, a ponieważ nie każdy może być komandosem, uznałem to za wyróżnienie. Służyłem w tej samej jednostce kawalerii powietrznej, o której nakręcono potem serial dokumentalny. Ja miałem nawet trudniej od tych chłopców pokazanych w telewizji, bo służyłem w pierwszym roczniku. Ale patrząc z perspektywy to chyba jednak zrobiłem błąd nie próbując wyreklamować się z wojska. Przez te półtora roku mogłem grać w piłkę i może wcześniej trafiłbym do klasowego klubu. Tamten okres miał jednak plusy. Wyciągnąłem wnioski, jak myślę właściwe.
- W przeciwieństwie do wielu kolegów piłkarzy jest Pan niezależny, bo gdyby coś na boisku się przytrafiło zawsze zostaje "rodzinny interes".
- Rzeczywiście zawsze mogę wrócić do domu. Na Śląsku żona prowadzi kilka sklepów, solarium. Nie chcę się wgłębiać w szczegóły. Czasem będzie tam kontrolnie wyjeżdżać, na co dzień spraw doglądają teściowie.
- Pan musi naprawdę bardzo lubić grać w piłkę, bo nazwisko Dudek można było już spotkać w obronie, pomocy, a nawet w ataku. Na bramce także - tam zawsze można postawić brata.
- W piłkę rzeczywiście grać bardzo lubię i nie sprawia mi wielkiej różnicy, na jakiej mam to robić pozycji. Występowałem już na wszystkich pozycjach. Oczywiście poza bramką, którą na razie zostawiam dla brata. Ale w przyszłości jeżeli zdarzy się okazja pobronić, to chętnie spróbuję. Nie chwaląc się, sprawnościowo jestem przygotowany. Za trenera Kaczmarka w GKS miałem epizod w ataku. Natomiast najlepiej czułem się chyba jako defensywny pomocnik. Mówiono o mnie, że poza wszystkim innym miałem także ciąg na bramkę. Zagram jednak oczywiście tam, gdzie zdecyduje trener. Byle tylko w podstawowym składzie.
- Kiedy ostatni raz zagrał Pan w piłkę w bratem?
- Jeszcze w Concordii w regionalnej lidze juniorów. Później to już nam się nie zdarzyło. On stał oczywiście na bramce, a ja grałem w środku pomocy.
- Nie denerwuje już Pana to ciągłe wspominanie o bracie?
- W żadnym przypadku. Jesteśmy w bardzo dobrych stosunkach, wręcz przepadamy za sobą. Cieszę się, że odnosi takie sukcesy i czuję dumę. Mówienie o nim nie męczy mnie wcale.
- Dzięki temu, że Jurek gra w Liverpoolu mógł Pan z bliska zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalny klub o niedosiężnym dla polskich poziomie.
- Byłem z tej wizyty bardzo zadowolony. Pojechałem do Liverpoolu z żoną. To nawet ciężko opisać, wszystko mi się tam podobało. Przy okazji doszło kilkakrotnie do zabawnych wydarzeń, gdy brano mnie za niego i proszono o autograf. Jurek wtedy się śmiał, stojąc dyskretnie z boku. Najzabawniejsza sytuacja spotkała mnie w Manchesterze, gdy kontroler lotów zawołał wszystkich, by zobaczyli, że Jurek przyjechał. Wspominam to super. Sporo czasu zajęło mi wyjaśnienie, że jestem tylko bratem.
- W Polsce też mylą Dudków?
- Nie, w Polsce kibice są przygotowani. pomylić nas jeszcze się nie zdarzyło. Tu wiadomo - jestem tylko bratem sławnego brata.
- Do Warszawy jechał Pan z nadzieją, czy też z obawą? Nie radziło tu sobie wielu piłkarzy o reprezentacyjnych podstawach.
- Wyjazdowi towarzyszyła przede wszystkim nadzieja. Dobrze się stało, że tu przyszedłem. Decyzję pochwalał brat, gratulowali mi krewni, a także znajomi. Mówili, że nie przepadają za Legią, ale ze względu na mnie zaczną jej kibicować. Muszę tylko wywalczyć miejsce w pierwszym składzie, a konkurencja jest tutaj ogromna. Chociaż zaznaczam - to dobrze. Taka musi być, bo Legia gra o najwyższe cele.
- Z tego klubu znacznie łatwiej trafić do kadry niż z GKS, czy Odry Wodzisław.
- Zdaję sobie z tego sprawę i taki też cel mi przyświecał, gdy decydowałem się na Legię. Chciałbym, aby spełniło się moje marzenie i zagrałbym z Jurkiem w reprezentacji. Na moje przejście do Liverpoolu raczej bowiem się nie zanosi. No, chyba żeby Jurek zechciał pograć dla Legii.
- Jak podoba się panu obrona w zestawieniu Dudek - Jóźwiak - Omieljańczuk?
- Muszę powiedzieć, że to dobra ekipa. Ale nie można zapominać o Jacku Zielińskim, czy Tomku Łapińskim. To bardzo dobrzy, znakomicie wyszkoleni technicznie obrońcy. Trener ma dzięki temu duże pole manewru.
- Czy prawdą są opowieści o ciężkich treningach Legii?
- Zdecydowanie tak ciężko jak tutaj jeszcze nie trenowałem. A że jest sporo kontuzji? Trener Okuka na pewno doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Pokazał to poprzedni sezon, gdy Legia nie miała sobie równych i zasłużenie zdobyła mistrzostwo.
- Jak asymilacja w nowym środowisku?
- Chwilowo mieszkam u Tomka Kiełbowicza, z którym przyjaźnię się od czasów, gdy razem graliśmy w Widzewie. Właśnie czeka na mnie Czarek Kucharski - pomaga mi znaleźć mieszkanie. Drużyna przyjęła mnie bardzo dobrze, rodzina też jest zadowolona. Nie ma sensu narzekać. Jest fajnie.
- Myślę, że ja to powiedziałem. To było w trakcie mojego pierwszego sezonu w Katowicach. Wszystko wydawało się poukładane, klub opierał się na solidnych podstawach. Z czasem to się zmieniło. Zmieniły się w ogóle wymagania w klubach. Wszyscy poszli do przodu, a GKS został w tyle.
- Z GKS miał Pan kontrakt do 2003 roku, już rok wcześniej zmieniając jednak pracodawcę. Jak to się robi?
- Mó kontrakt był długi, ale skonstruowany w bardzo ciekawy sposób. Miałem wszystko pod kontrolą, mogłem go rozwiązać w każdej chwili. W międzyczasie zostałem wypożyczony do Odry Wodzisław.
- Tam spędził Pan tylko jeden sezon. A w ogóle to w wieku 27 lat Dariusz Dudek ma już za sobą grę w Concordii Knurów, Naprzodzie Rydułtowy, GKS Katowice, Odrze Wodzisław, a nawet w Widzewie Łódź. Teraz przyszła kolej na Legię. Nie za dużo tego?
- Zmiany wynikały przeważnie ze względów finansowych i nie ma sensu tego ukrywać. W jednym przypadku klubu nie było stać, by mnie zatrzymać, w innych nie mogli się dogadać prezesi.
- O Pańskim zatrudnieniu w Legii miał zadecydować mecz Odry przy Łazienkowskiej pod koniec ubiegłego sezonu. Warszawianie zapewnili sobie wtedy mistrzostwo, ale Pan dał się poznać z bardzo dobrej strony.
- Wiem, że ten mecz miał istotne znaczenie, ale wydaje mi się, że przez cały sezon grałem na dobrym poziomie. Trener Okuka musiał uważnie mnie obserwować i w efekcie dlatego znalazłem się w Legii.
- Dariusz Dudek zawsze był ulubieńcem kibiców, miał opinię człowieka uśmiechniętego. Takiego, który znajdzie czas, by z każdym pogadać. Jak taki pogodny człowiek mógł popaść w konflikt z działaczami swojego pierwszego klubu, czyli Concordii?
- Z kibicami zawsze miałem bardzo dobre układy. Chyba wszędzie mnie lubili. W końcu to dla nich gram w piłkę. Staram się ich szanować. A konflikt z działaczami? To za duże słowo. Po prostu nie dogadaliśmy się, jeżeli chodzi o problem mojej służby wojskowej. Coś mi opowiadali, a co innego robili. I w końcu się zdenerwowałem.
- Tu dochodzimy do istotnego fragmentu pańskiej biografii. Wojsko, mówi się trudno, ale Czerwone Berety ...
- Pójście do wojska okazało się nieuniknione. Postawiłem sprawę tak, że albo idę do Czerwonych Beretów albo będą problemy. Uznałem, że jestem sprawny, mam pozwolenie na broń, a ponieważ nie każdy może być komandosem, uznałem to za wyróżnienie. Służyłem w tej samej jednostce kawalerii powietrznej, o której nakręcono potem serial dokumentalny. Ja miałem nawet trudniej od tych chłopców pokazanych w telewizji, bo służyłem w pierwszym roczniku. Ale patrząc z perspektywy to chyba jednak zrobiłem błąd nie próbując wyreklamować się z wojska. Przez te półtora roku mogłem grać w piłkę i może wcześniej trafiłbym do klasowego klubu. Tamten okres miał jednak plusy. Wyciągnąłem wnioski, jak myślę właściwe.
- W przeciwieństwie do wielu kolegów piłkarzy jest Pan niezależny, bo gdyby coś na boisku się przytrafiło zawsze zostaje "rodzinny interes".
- Rzeczywiście zawsze mogę wrócić do domu. Na Śląsku żona prowadzi kilka sklepów, solarium. Nie chcę się wgłębiać w szczegóły. Czasem będzie tam kontrolnie wyjeżdżać, na co dzień spraw doglądają teściowie.
- Pan musi naprawdę bardzo lubić grać w piłkę, bo nazwisko Dudek można było już spotkać w obronie, pomocy, a nawet w ataku. Na bramce także - tam zawsze można postawić brata.
- W piłkę rzeczywiście grać bardzo lubię i nie sprawia mi wielkiej różnicy, na jakiej mam to robić pozycji. Występowałem już na wszystkich pozycjach. Oczywiście poza bramką, którą na razie zostawiam dla brata. Ale w przyszłości jeżeli zdarzy się okazja pobronić, to chętnie spróbuję. Nie chwaląc się, sprawnościowo jestem przygotowany. Za trenera Kaczmarka w GKS miałem epizod w ataku. Natomiast najlepiej czułem się chyba jako defensywny pomocnik. Mówiono o mnie, że poza wszystkim innym miałem także ciąg na bramkę. Zagram jednak oczywiście tam, gdzie zdecyduje trener. Byle tylko w podstawowym składzie.
- Kiedy ostatni raz zagrał Pan w piłkę w bratem?
- Jeszcze w Concordii w regionalnej lidze juniorów. Później to już nam się nie zdarzyło. On stał oczywiście na bramce, a ja grałem w środku pomocy.
- Nie denerwuje już Pana to ciągłe wspominanie o bracie?
- W żadnym przypadku. Jesteśmy w bardzo dobrych stosunkach, wręcz przepadamy za sobą. Cieszę się, że odnosi takie sukcesy i czuję dumę. Mówienie o nim nie męczy mnie wcale.
- Dzięki temu, że Jurek gra w Liverpoolu mógł Pan z bliska zobaczyć jak funkcjonuje profesjonalny klub o niedosiężnym dla polskich poziomie.
- Byłem z tej wizyty bardzo zadowolony. Pojechałem do Liverpoolu z żoną. To nawet ciężko opisać, wszystko mi się tam podobało. Przy okazji doszło kilkakrotnie do zabawnych wydarzeń, gdy brano mnie za niego i proszono o autograf. Jurek wtedy się śmiał, stojąc dyskretnie z boku. Najzabawniejsza sytuacja spotkała mnie w Manchesterze, gdy kontroler lotów zawołał wszystkich, by zobaczyli, że Jurek przyjechał. Wspominam to super. Sporo czasu zajęło mi wyjaśnienie, że jestem tylko bratem.
- W Polsce też mylą Dudków?
- Nie, w Polsce kibice są przygotowani. pomylić nas jeszcze się nie zdarzyło. Tu wiadomo - jestem tylko bratem sławnego brata.
- Do Warszawy jechał Pan z nadzieją, czy też z obawą? Nie radziło tu sobie wielu piłkarzy o reprezentacyjnych podstawach.
- Wyjazdowi towarzyszyła przede wszystkim nadzieja. Dobrze się stało, że tu przyszedłem. Decyzję pochwalał brat, gratulowali mi krewni, a także znajomi. Mówili, że nie przepadają za Legią, ale ze względu na mnie zaczną jej kibicować. Muszę tylko wywalczyć miejsce w pierwszym składzie, a konkurencja jest tutaj ogromna. Chociaż zaznaczam - to dobrze. Taka musi być, bo Legia gra o najwyższe cele.
- Z tego klubu znacznie łatwiej trafić do kadry niż z GKS, czy Odry Wodzisław.
- Zdaję sobie z tego sprawę i taki też cel mi przyświecał, gdy decydowałem się na Legię. Chciałbym, aby spełniło się moje marzenie i zagrałbym z Jurkiem w reprezentacji. Na moje przejście do Liverpoolu raczej bowiem się nie zanosi. No, chyba żeby Jurek zechciał pograć dla Legii.
- Jak podoba się panu obrona w zestawieniu Dudek - Jóźwiak - Omieljańczuk?
- Muszę powiedzieć, że to dobra ekipa. Ale nie można zapominać o Jacku Zielińskim, czy Tomku Łapińskim. To bardzo dobrzy, znakomicie wyszkoleni technicznie obrońcy. Trener ma dzięki temu duże pole manewru.
- Czy prawdą są opowieści o ciężkich treningach Legii?
- Zdecydowanie tak ciężko jak tutaj jeszcze nie trenowałem. A że jest sporo kontuzji? Trener Okuka na pewno doskonale zdaje sobie sprawę z tego, co robi. Pokazał to poprzedni sezon, gdy Legia nie miała sobie równych i zasłużenie zdobyła mistrzostwo.
- Jak asymilacja w nowym środowisku?
- Chwilowo mieszkam u Tomka Kiełbowicza, z którym przyjaźnię się od czasów, gdy razem graliśmy w Widzewie. Właśnie czeka na mnie Czarek Kucharski - pomaga mi znaleźć mieszkanie. Drużyna przyjęła mnie bardzo dobrze, rodzina też jest zadowolona. Nie ma sensu narzekać. Jest fajnie.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.