Bystry z Nigru
28.08.2001 11:23
<b>- Dlaczego tak konsekwentnie unika pan dziennikarzy?</b><br>
Wywiad z Moussą Yahayą
- Dlaczego tak konsekwentnie unika pan dziennikarzy?
MOUSSA YAHAYA: - Ja nie lubię opowiadać o sobie i przeszkadza mi cała ta wrzawa wokół mojej osoby (z niemałym zakłopotaniem odpowiada piłkarz, jednocześnie obracając nerwowo piłkę w dłoniach - przyp. red). Jestem piłkarzem, który woli pokazywać co potrafi najlepiej na piłkarskiej murawie.
- Czy Niger, z którego pan pochodzi, w jakimś poważnym stopniu różni się od Nigerii?
- Podstawową różnicą jest to, że Nigeria była kolonią brytyjska, a Niger francuską. Praktycznie jest to ta sama narodowość i mieszkańcy obu tych państw są tacy sami. Tak samo się uśmiechają, tak samo płaczą, mają podobne radości i problemy. Jednak Nigeria jest obszarowo znacznie większym państwem i pod względem ludności zajmuje czołowe miejsce na kontynencie afrykańskim. W moim kraju większość mieszkańców wyznaje islam, a w Nigerii zdecydowaną większość stanowią chrześcijanie.
- W jaki sposób trafił pan zatem do obcego kraju w środku Europy?
- Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1995 roku. Będąc piłkarzem JST Niamey zostałem zarekomendowany działaczom krakowskiego Hutnika przez piłkarza tego klubu, Zakariego Lambo. Ponieważ z mojego kraju niezwykle trudno jest wyjechać skorzystałem z zaproszenia do Krakowa. Sześć lat temu w polskiej lidze mogło występować tylko dwóch obcokrajowców, a w Hutniku oprócz Lambo grał jeszcze bramkarz Szypowski. Trener Kasalik, który wówczas prowadził zespół nie był przekonany do moich umiejętności i tak, dzięki pomocy Zdzisława Kapki trafiłem do Sokoła Pniewy. Trenując pod okiem "Bobo" Kaczmarka szybko wróciłem do Hutnika, który szykował się właśnie do występów w Pucharze UEFA. W rozgrywkach pucharowych zdobyłem trzy bramki, a w meczach z Monaco zostałem zauważony przez działaczy z Madrytu. W ten sposób trafiłem do drużyny Albacete, będącej filią Realu Madryt. Przez dwa lata grałem w Hiszpanii, a gdy tamtejsi działacze nie wznowili ze mną kontraktu przeniosłem się do greckiej Trikali. Zespół nie zdołał jednak utrzymać się w pierwszej lidze i w ten sposób ponownie trafiłem do Polski.
- Ale pana rodzina pozostała w Hiszpanii. Czy samotność nie jest dla pana dodatkowym obciążeniem?
- Jest to bardzo trudne dla mnie i dla nich, ale ja w ten sposób im pomagam i jesteśmy tego wszyscy świadomi. Tam skąd pochodzę jest rzeczą naturalną, że aby zapewnić swojej rodzinie dobrobyt trzeba opuścić swój dom. W Hiszpanii mam dom i z tym krajem wiążę swoją przyszłość po zakończeniu kariery. Moje dzieci, dwuletnia Miriam i pięcioletni Ibrahim, urodziły się w Europie i mówią po hiszpańsku. Również moja żona Sila, czuje się tam najlepiej. Gdy będę miał podpisany dłuższy kontrakt z Legią będę chciał oczywiście ściągnąć ich do siebie. Od kilku dni są ze mną w Warszawie i czujemy się bardzo szczęśliwi.
- Trafił pan do bardzo popularnego i zarazem specyficznego klubu, w którym piłkarze w razie niepowodzeń nie mają łatwego życia. Również często zmieniani są trenerzy.
- Przechodząc do Legii wiedziałem, że jest to najlepszy klub w Polsce. Każdy piłkarz w tym kraju chciałby grać na Łazienkowskiej. Stąd najszybciej trafia się do kadry narodowej i najłatwiej wyjechać do klubów z zachodniej Europy. Po za tym atmosfera w trakcie rozgrywanych spotkań jest naprawdę wspaniała i na tym stadionie po prostu trzeba grać futbol tylko w najlepszym wydaniu.
- Czego zazdrości pan polskim piłkarzom? A może w jakimś elemencie piłkarskim jest pan lepszy od nich?
- Wiadomo, że każdy piłkarz grający w tym klubie musi być bardzo dobry, ale ja raczej niczego nie zazdroszczę swoim kolegom z zespołu. Miałem okazję obserwować i grać przeciwko wielu polskim piłkarzom i muszę stwierdzić, że macie dużo dobrych zawodników. Nie czuję się także specjalnie lepszy od nich. Gdyby tak było to zapewne grałbym teraz w jakimś hiszpańskim lub włoskim klubie, a nie w Legii. Mam tyle samo talentu i takie same możliwości jak tutejsi piłkarze.
- Warunki klimatyczne jakie panują w Polsce raczej zniechęcają do pozostania.
-Jakoś przeżyłem w Polsce dwie zimy, więc powinienem przeżyć kolejne. Mam w Warszawie swoją ulubioną restaurację z kuchnią afrykańską i czasami z przyjemnością sam gotuję. Często jest to ryż lub makaron z sosem. Mam również kilku przyjaciół w Krakowie i gdy czas pozwala chętnie ich odwiedzam. Najbardziej jednak przeszkadza mi obecna przerwa w grze spowodowana przejściem z GKS do Legii. Samotne treningi nie przynoszą mi satysfakcji i czuję już znużenie. Unikam rozgłosu i dlatego też nie pojawiam się na meczach przy Łazienkowskiej. Wolę w swoim mieszkaniu na Ursynowie, obejrzeć w telewizji relacje z wszystkich spotkań ligowych niż przeżywać z trybun występy kolegów wiedząc, że nie jestem wstanie im pomóc. Nie szukam sensacji i rozgłosu. Specjalnie nic mnie bardzo nie bawi, ani tym bardziej nie smuci - z charakterystycznym, szerokim uśmiechem na twarzy zakończył ciemnoskóry piłkarz Legii.
MOUSSA YAHAYA: - Ja nie lubię opowiadać o sobie i przeszkadza mi cała ta wrzawa wokół mojej osoby (z niemałym zakłopotaniem odpowiada piłkarz, jednocześnie obracając nerwowo piłkę w dłoniach - przyp. red). Jestem piłkarzem, który woli pokazywać co potrafi najlepiej na piłkarskiej murawie.
- Czy Niger, z którego pan pochodzi, w jakimś poważnym stopniu różni się od Nigerii?
- Podstawową różnicą jest to, że Nigeria była kolonią brytyjska, a Niger francuską. Praktycznie jest to ta sama narodowość i mieszkańcy obu tych państw są tacy sami. Tak samo się uśmiechają, tak samo płaczą, mają podobne radości i problemy. Jednak Nigeria jest obszarowo znacznie większym państwem i pod względem ludności zajmuje czołowe miejsce na kontynencie afrykańskim. W moim kraju większość mieszkańców wyznaje islam, a w Nigerii zdecydowaną większość stanowią chrześcijanie.
- W jaki sposób trafił pan zatem do obcego kraju w środku Europy?
- Po raz pierwszy przyjechałem do Polski w 1995 roku. Będąc piłkarzem JST Niamey zostałem zarekomendowany działaczom krakowskiego Hutnika przez piłkarza tego klubu, Zakariego Lambo. Ponieważ z mojego kraju niezwykle trudno jest wyjechać skorzystałem z zaproszenia do Krakowa. Sześć lat temu w polskiej lidze mogło występować tylko dwóch obcokrajowców, a w Hutniku oprócz Lambo grał jeszcze bramkarz Szypowski. Trener Kasalik, który wówczas prowadził zespół nie był przekonany do moich umiejętności i tak, dzięki pomocy Zdzisława Kapki trafiłem do Sokoła Pniewy. Trenując pod okiem "Bobo" Kaczmarka szybko wróciłem do Hutnika, który szykował się właśnie do występów w Pucharze UEFA. W rozgrywkach pucharowych zdobyłem trzy bramki, a w meczach z Monaco zostałem zauważony przez działaczy z Madrytu. W ten sposób trafiłem do drużyny Albacete, będącej filią Realu Madryt. Przez dwa lata grałem w Hiszpanii, a gdy tamtejsi działacze nie wznowili ze mną kontraktu przeniosłem się do greckiej Trikali. Zespół nie zdołał jednak utrzymać się w pierwszej lidze i w ten sposób ponownie trafiłem do Polski.
- Ale pana rodzina pozostała w Hiszpanii. Czy samotność nie jest dla pana dodatkowym obciążeniem?
- Jest to bardzo trudne dla mnie i dla nich, ale ja w ten sposób im pomagam i jesteśmy tego wszyscy świadomi. Tam skąd pochodzę jest rzeczą naturalną, że aby zapewnić swojej rodzinie dobrobyt trzeba opuścić swój dom. W Hiszpanii mam dom i z tym krajem wiążę swoją przyszłość po zakończeniu kariery. Moje dzieci, dwuletnia Miriam i pięcioletni Ibrahim, urodziły się w Europie i mówią po hiszpańsku. Również moja żona Sila, czuje się tam najlepiej. Gdy będę miał podpisany dłuższy kontrakt z Legią będę chciał oczywiście ściągnąć ich do siebie. Od kilku dni są ze mną w Warszawie i czujemy się bardzo szczęśliwi.
- Trafił pan do bardzo popularnego i zarazem specyficznego klubu, w którym piłkarze w razie niepowodzeń nie mają łatwego życia. Również często zmieniani są trenerzy.
- Przechodząc do Legii wiedziałem, że jest to najlepszy klub w Polsce. Każdy piłkarz w tym kraju chciałby grać na Łazienkowskiej. Stąd najszybciej trafia się do kadry narodowej i najłatwiej wyjechać do klubów z zachodniej Europy. Po za tym atmosfera w trakcie rozgrywanych spotkań jest naprawdę wspaniała i na tym stadionie po prostu trzeba grać futbol tylko w najlepszym wydaniu.
- Czego zazdrości pan polskim piłkarzom? A może w jakimś elemencie piłkarskim jest pan lepszy od nich?
- Wiadomo, że każdy piłkarz grający w tym klubie musi być bardzo dobry, ale ja raczej niczego nie zazdroszczę swoim kolegom z zespołu. Miałem okazję obserwować i grać przeciwko wielu polskim piłkarzom i muszę stwierdzić, że macie dużo dobrych zawodników. Nie czuję się także specjalnie lepszy od nich. Gdyby tak było to zapewne grałbym teraz w jakimś hiszpańskim lub włoskim klubie, a nie w Legii. Mam tyle samo talentu i takie same możliwości jak tutejsi piłkarze.
- Warunki klimatyczne jakie panują w Polsce raczej zniechęcają do pozostania.
-Jakoś przeżyłem w Polsce dwie zimy, więc powinienem przeżyć kolejne. Mam w Warszawie swoją ulubioną restaurację z kuchnią afrykańską i czasami z przyjemnością sam gotuję. Często jest to ryż lub makaron z sosem. Mam również kilku przyjaciół w Krakowie i gdy czas pozwala chętnie ich odwiedzam. Najbardziej jednak przeszkadza mi obecna przerwa w grze spowodowana przejściem z GKS do Legii. Samotne treningi nie przynoszą mi satysfakcji i czuję już znużenie. Unikam rozgłosu i dlatego też nie pojawiam się na meczach przy Łazienkowskiej. Wolę w swoim mieszkaniu na Ursynowie, obejrzeć w telewizji relacje z wszystkich spotkań ligowych niż przeżywać z trybun występy kolegów wiedząc, że nie jestem wstanie im pomóc. Nie szukam sensacji i rozgłosu. Specjalnie nic mnie bardzo nie bawi, ani tym bardziej nie smuci - z charakterystycznym, szerokim uśmiechem na twarzy zakończył ciemnoskóry piłkarz Legii.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.