Domyślne zdjęcie Legia.Net

Chwastem nie byłem

Robert Błoński

Źródło: Gazeta Wyborcza

19.07.2001 21:28

(akt. 07.12.2018 12:35)

Mówienie, że nam się nie chce, nie zależy na sukcesach w Legii, to bzdura. Staramy się, jak możemy, bo jak nie, to gdzie pójdziemy? Do Radzionkowa, Widzewa, Orlenu? - mówi piłkarz Legii Jacek Magiera Wywiad z Jackiem Magierą
Mówienie, że nam się nie chce, nie zależy na sukcesach w Legii, to bzdura. Staramy się, jak możemy, bo jak nie, to gdzie pójdziemy? Do Radzionkowa, Widzewa, Orlenu? - mówi piłkarz Legii Jacek Magiera


24-letni wychowanek Rakowa Częstochowa będzie od nowego sezonu podstawowym piłkarzem Legii. Zagra jako libero. Zajmie, przynajmniej na pół roku, miejsce kontuzjowanego Jacka Zielińskiego.



Robert Błoński: Dawno już nie zaczynał Pan sezonu w podstawowym składzie Legii.



Jacek Magiera: Ostatni raz to było za trenera Jerzego Kopy, czyli trzy lata temu. Później w składzie widział mnie trener Stefan Białas, ale w ostatnim sparingu przed ligą doznałem kontuzji.



Dlaczego każdego kolejnego trenera musi Pan długo przekonywać do siebie?



- Tak już jest. Do Legii przyszedłem w wieku 19 lat. Wiedziałem, że nie od razu będę podstawowym zawodnikiem. Było ciężko. Zawodnicy, którzy tu już byli, mieli więcej doświadczenia. Później z roku na rok kadra zespołu się zmieniała. Mimo, że mijały miesiące, przychodzili tu gracze bardziej ograni. Mnie znowu pozostawało czekanie. I cieszę się, że w końcu przekonałem do siebie trenerów Okukę i Kubickiego.



Zdaje Pan sobie sprawę, że gdyby nie paskudna kontuzja Jacka Zielińskiego, wciąż czekałby Pan na swoją szansę?



- Tak. Wiadomo, jaka jest pozycja Jacka w Legii i w ogóle w polskiej piłce. Kiedy doznał przykrego urazu, trener Okuka wystawił mnie w Wodzisławiu. Widocznie nie zawiodłem, skoro gram do teraz. Czasem tak jest. Pech któregoś kolegi powoduje, że szansę dostaje ktoś inny.



Jest Pan w Legii już cztery lata. Czy ten sezon traktuje Pan jako ostatnią szansę, by udowodnić swoją przydatność do gry w tym klubie?



- To pesymistyczna wizja. Nie uważam, że to dla mnie "ostatni dzwonek" w Legii. Fakt, że zaczyna się mój piąty rok w Warszawie i przydałoby się wreszcie wygrać wszystko, co jest możliwe. Ja chcę udowodnić, że jestem dobrym zawodnikiem.



Trener w to wierzy, skoro postawił na Pana.



- Trzeba więc będzie w każdym meczu potwierdzać swoją przydatność. Nie chcę schodzić poniżej pewnego poziomu. Z Legią mam jeszcze roczną umowę i nie zakładam z góry, że to moje ostatnie miesiące na Łazienkowskiej. Jestem optymistycznie nastawiony do sezonu. Błędy jednak popełnia każdy. Chodzi o to, by tych pomyłek było jak najmniej. Po tym poznaje się dobrego piłkarza.



W Legii, przynajmniej na tę rundę, następuje zmiana generacji w bloku defensywnym. W bramce 35-letniego Zbigniewa Robakiewicza zastępuje o ponad dziesięć lat młodszy Wojciech Kowalewski, na pozycji libero Pan zastąpi 34-letniego Jacka Zielińskiego. Czy jesteście w stanie podołać temu wyzwaniu?



- Wiadomo, że na tych pozycjach liczy się doświadczenie. A ja i Wojtek mamy go razem mniej niż Zbyszek i Jacek osobno. Strata tych dwóch graczy to ogromne osłabienie Legii. Ale to szansa dla nas. Wojtek da sobie radę, to bardzo dobry bramkarz. Kiedyś musi przecież zdobywać doświadczenie. Obawa oczywiście jest. Ale kiedyś to musiało nastąpić. Mamy szansę. W naszych rękach, nogach i głowach. Czy to wykorzystamy, czas pokaże.



Czuje się Pan na siłach grać jako ostatni?



- Przychodziłem do Legii jako ostatni stoper. Ale przez te cztery lata grałem na tej pozycji ledwie w kilku meczach. Trenerzy wystawiali mnie raczej w pomocy. Ale to nie znaczy, że nie dam sobie rady. Wręcz przeciwnie. Jako ostatni stoper grałem przecież w kadrze olimpijskiej Pawła Janasa. Nie zapomniałem, jak się gra na libero. Żaden piłkarz nie zapomina, jak się gra w piłkę, tym bardziej że grałem w tym miejscu w paru sparingach przed sezonem i dałem sobie radę. Nie zapominajmy, że kontuzjowani są Jacek i Tomek Łapiński. Trener szukał jakiegoś rozwiązania i postawił na mnie.



Czy zastanawia się Pan, co będzie, gdy Jacek Zieliński i Tomasz Łapiński wrócą do zdrowia i formy?



- Życzę im tego, by jak najszybciej się wyleczyli i wrócili do wysokiej formy. A co będzie później? Nie myślę o tym, koncentruję się na swoich występach i początku sezonu. A potem zobaczymy.



Czy nie wydawało się Panu dziwne, że choć w Legii nie zawsze grał Pan w pierwszym składzie, to jednak kiedy pojawiała się konkretna propozycja z innego klubu, niemal zawsze odmawiano?



- Byłem blisko i Amiki i Dyskobolii, ale zawsze mówiono - nie. Nurtowało mnie to, bo zamiast w I lidze, grałem w III i właściwie niczego się nie uczyłem. Rozmawiałem z prezesami, trenerami i oni zawsze mówili, że będę przydatny Legii. No to czekałem, bo byłem związany kontraktem i nie mogłem nic zrobić.



Jak długo zamierzał Pan czekać?



- Podpisując umowę na pięć lat, zdawałem sobie sprawę, że wcześniej trudno mi będzie odejść. Każdy chce grać i moja cierpliwość wyczerpała się po przyjściu trenera Franciszka Smudy. Odszedłem do Widzewa, by tam grać. Po powrocie z wypożyczenia trener Smuda, na skutek kontuzji innych, wystawił mnie w pierwszym składzie.
W pewnym momencie byłem bardzo bliski odejścia do Groclinu. Uzgodniłem już wszystkie warunki z zespołem z Grodziska. W czwartek miałem wyjechać, by trenować z tą drużyną, ale dzień wcześniej urazu doznał Tomek Łapiński i zostałem.



Był Pan rozczarowany, sfrustrowany?



- Nie, choć przez te lata w Warszawie wiele godzin przesiedziałem na ławce rezerwowych. Śmiałem się, że na krzesełku wysiedziałem już taką dziurę, jak nieraz spotyka się na siedzeniu w tramwaju. Czekałem jednak cierpliwie. Takie jest życie sportowca.



Który moment w Legii wspomina Pan najmilej, a który najgorzej?



- Kiedy za kadencji trenera Jabłońskiego wywalczyliśmy Puchar i Superpuchar Polski. Równie miło wspominam czasy, gdy Legię prowadził Stefan Białas. Cieszy mnie każde zwycięstwo. A najgorszy moment to te wszystkie porażki, gdy za trenera Kopy nie awansowaliśmy do pucharów. I ten ostatni sezon. Sześć porażek w jednej rundzie. To Legii nie powinno się już nigdy przydarzyć.



A mecz przegrany 2:3 z Widzewem?



- Ostatnio przypadkowo znalazłem w domu kasetę z tym spotkaniem. Schowałem głęboko i wysoko, by jeszcze długo na nią nie patrzeć. Nie wyrzucałem, bo kiedyś chcę być trenerem. A to jest naprawdę wspaniały materiał szkoleniowy. On uczy pokory. Można zobaczyć, jak w pięć minut traci się wszystko, na co harowało się cały rok. Pamiętam, że wtedy byłem rezerwowym i rozgrzewałem się za bramką Grześka Szamotulskiego, by wejść na boisko w ostatnich minutach. Do 80. minuty cieszyłem się, że wygraliśmy i będziemy mistrzami. Potem prawie płakałem.



Którego z poprzednich trenerów Legii jest Panu najbardziej szkoda?



- Dla mnie to ewenement, że od 1997 roku, kiedy tu przyszedłem, Legię prowadziło aż ośmiu szkoleniowców. Władysław Stachurski, Mirosław Jabłoński, Jerzy Kopa, Stefan Białas, Dariusz Kubicki, Franciszek Smuda, Krzysztof Gawara i teraz Dragomir Okuka... Na świecie trenerzy pracują z klubami po kilka lat, a w Legii tego nie było. To niedobre. Zawodnik nie ma wówczas luzu psychicznego. Nowy trener wyzwala niepotrzebne emocje. Nie ma czasu na spokój, stabilizację. Najbardziej żal mi trenerów Jabłońskiego i Białasa.



Cieszył się Pan, kiedy Legia zwolniła trenera Smudę, który Pana nie chciał w tym klubie?



- Nikomu źle nie życzę. Jestem od grania, nie od przyjmowania czy zwalniania trenerów. Był moim szefem i robiłem, co kazał. Teraz życzę mu wszystkiego najlepszego w Wiśle.

Już po jego przyjściu miałem przeczucie, że w Legii będę grał mało. Prawie w ogóle nie rozmawialiśmy. Czułem się niepotrzebny i dlatego odszedłem do Widzewa. Po powrocie chyba go do siebie przekonałem. Nie zapomnę mu tylko jednego. Kiedy ja, Piotrek Mosór, Serek Wiechowski i Sławek Rutka odeszliśmy do Widzewa, powiedział, że wyrzucił z zespołu "chwasty". Nie wiem do dziś, co to znaczyło. Ja się żadnym "chwastem" nie czułem i nie czuję. Szkoda, że powiedział to w prasie, a nie nam w oczy. Ale ja wyznaję zasadę: "szanuj trenera swego, bo możesz mieć gorszego". I tym się kierowałem podczas współpracy z panem Smudą.



Czy po zmianie Franciszka Smudy ta zasada znalazła potwierdzenie?



- Jest aktualna do dziś.



Półtora roku temu trener Smuda podobno "zajechał" Legię, a zeszłej zimy nie dotrenował. Czy to prawda?



- Półtora roku temu zimą ćwiczyłem w Widzewie. A teraz? Robiliśmy to, co kazał. Mówił: "miejcie do mnie zaufanie, będzie dobrze". My mu wierzyliśmy. On wtedy w wywiadach mówił, że przykładamy się do zajęć, trenujemy uczciwie, nikomu nie ma nic do zarzucenia... I teraz trudno mi powiedzieć, czy nas nie przygotował. Bo potem Smuda nazywał nas "piłkarzykami". Kiedy z nami pracował, wypowiadał się inaczej.



A co Wam mówił?



- Na pewno nie to, że nie potrafimy grać w piłkę i że nie chce nam się trenować.



Czy Pan był przygotowany fizycznie, motorycznie, szybkościowo do rundy wiosennej?



- W pierwszych meczach nie grałem. Czułem, że brak mi dynamiki. Ale fizycznie i wytrzymałościowo byłem przygotowany dobrze.



Czyli Smuda nie popełnił błędu?



- Tego nie powiedziałem. Ja nie miałem problemów, ale każdy zawodnik jest inny.



Niektórzy zawodnicy mówili o obozach zimowych "wakacje".



- W Hiszpanii na obozie wielu, indywidualnie, biegało przed śniadaniem. Potem także sami ćwiczyliśmy w siłowni.



Czyli Smuda za mało Was trenował?



- Nie wyobrażam sobie sytuacji, że idę do niego i mówię: "Trenerze, za mało, za lekko pracujemy. Daj pan nam w kość". Trener Smuda, który tyle osiągnął, wiedział chyba, co robi. A jak potem wyglądaliśmy - każdy widział.



Co trener Okuka, jako szkoleniowiec z Jugosławii, wprowadził do zespołu nowego? Czy czymś Pana i kolegów zaskoczył?



- Nie. Nie robi niczego, z czym bym się do tej pory nie spotkał. Każdy trener jest inny. Ale pan Okuka niczym nas nie zaskoczył. Na początku mieliśmy problemy z porozumiewaniem się z nim. On nie znał polskiego, nie umiał się z nami dogadać. Wszystkie wskazówki przekazywali asystenci. A to nie to samo, gdy bezpośrednio mówi pierwszy trener. Lepiej byłoby, gdybyśmy rozmawiali po polsku. Jednak trener z dnia na dzień mówi coraz lepiej w naszym języku.



Dlaczego nie odnieśliście sukcesu w poprzednim sezonie? Dlaczego Legia grała słabo?



- Nie wiem. Ale mówienie, że nam nie zależy, że się nie chce, że mamy za dobrze, to bzdury. Kto nie chce zarabiać? Kto nie chce być powołany do kadry? Proszę mi znaleźć jednego człowieka, który by nie chciał wygrywać. Zgodzę się, że styl naszej gry był lichy. Zdarzały się pojedyncze, dobre mecze, ale to było za mało.



To może piłkarzom Legii brakuje umiejętności?



- Każdy z nas twierdził, że w każdym meczu dawał z siebie wszystko. Jeśli rzeczywiście tak było, to teza zawarta w pytaniu jest prawidłowa.



A może też charakteru? Czy nie jest tak, że po przyjściu do Legii paru zawodników mówi sobie: "Jestem realistą, w życiu może spotkać mnie niewiele lepszego".



- Dla mnie przyjście do Legii w wieku lat 19 lat to była nagroda za lata wyrzeczeń. Ja zrezygnowałem z wielu spraw, postawiłem na piłkę. Teraz, można powiedzieć, zaczyna się kolejny taki etap w moim życiu. Będę prawdopodobnie powtarzał czwarty rok studiów, wezmę urlop dziekański. Nie da się pogodzić gry w Legii i nauki w Częstochowie. Nie chcę trzymać dwóch srok za ogon.

Ja do tej pory niewiele w piłce osiągnąłem. Co to jest Puchar i Superpuchar Polski i parę meczów w Pucharze UEFA? Przecież gram w Legii, a nie Rakowie, dla którego takie osiągnięcia byłyby wiekopomnym sukcesem. Klub z Warszawy stać na wiele więcej. A ja już byłem trzeci, czwarty... A chcę zawsze być pierwszy, bo jedynka to moja szczęśliwa liczba. Urodziłem się pierwszego stycznia. Wierzę, że najlepsze lata w Legii są przede mną. Jeszcze trochę cierpliwości...



Czy kibice znowu, tak jak niedawno, będą czekać na tytuł ponad 20 lat?



- Mam nadzieję, że nie. Ja też się niecierpliwię. Choć jestem tu tylko od pięciu lat.



Jaki będzie ten nowy sezon?



- To się okaże. Wielu klubów nie stać w tej chwili na I ligę. Gdyby nie pieniądze Canal , polska ekstraklasa liczyłaby kilka zespołów. A tak jakoś wiązany jest koniec z końcem. Z tym, że każdego roku jest coraz trudniej. Świadczy o tym choćby to, że i w Legii były zaległości finansowe. Zdarzyło się to pierwszy raz, odkąd tu jestem.
Co do podziału na grupy to chyba nie jest to najszczęśliwsze rozwiązanie. Bo mistrzem Polski może nie zostać drużyna, która zdobyła najwięcej punktów w sezonie, a spadnie niekoniecznie ten zespół, który wywalczył najmniej punktów. Ale nas, zawodników, nikt z PZPN nie pytał o zdanie w tej sprawie.



Czy to, że Legia nie płaciła pieniędzy, miało wpływ na postawę zespołu na boisku?


- Żadnego.



50 tysięcy do podziału to wysoka premia? Bo tyle Legia będzie płacić w tym sezonie za zwycięstwo.



- Każde pieniądze mobilizują, są motywujące. Z tego, co wiem, jest to najwyższa premia, na jaką stać klub. Dobrze, że działacze stawiają sprawę uczciwie: "Jest mniej pieniędzy, możemy płacić tyle i tyle". Lepiej tak, niż gdyby obiecano nam coś, czego klub nie byłby w stanie wypełnić. Ja już grałem w klubie, w którym tylko obiecywano.A poza tym jest wysoka premia za tytuł mistrza Polski.



Jaki to będzie sezon dla Legii?



- Zawsze przed rozgrywkami było dużo szumu, czego to my w tym sezonie nie zdobędziemy. I nic się nie udawało. Teraz nie ma już szumnych zapowiedzi, każdy siedzi cicho, ale i tak chcemy walczyć o tytuł mistrza Polski.



Czy jest możliwe, że Legia nie awansuje do czołowej ósemki?



- Tak, ale ja nie biorę tego pod uwagę. Uważam, że ta kwestia Legii nie dotyczy.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.