Czesław Michniewicz

Czesław Michniewicz: Wielcy piłkarze rodzą się w błocie

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: PKO Bank Polski

19.11.2020 20:45

(akt. 22.11.2020 08:37)

- Wielcy piłkarze rodzą się w błocie. Ktoś, kto przejdzie trudną drogę, czasami przeżyje troszkę upokorzeń, pogra na niższym poziomie, zapłacze w szatni… Coś takiego jest trwałe. Przeżyłem wielu piłkarzy. Ktoś, kto bazował tylko na talencie, w pewnym momencie został prześcignięty przez tych, którzy nie mieli talentu aż tyle, ale byli pracowici - mówił trener Czesław Michniewicz w programie „Spotkajmy się w Rotundzie: PKO Bank Polski Ekstraklasa a młodzi Polacy”. Szkoleniowiec opowiedział m.in. o - reprezentacji młodzieżowej, telefonie od prezesa Legii, Twitterze, Kacprze Skibickim, przepisie młodzieżowca i marzeniach o Lidze Mistrzów.

- Reprezentacja młodzieżowa? To bardzo ważny moment w moim życiu. Najlepszy czas w pracy zawodowej, jako trener. Trafiłem do świetnego miejsca. Pracowałem ze świetnymi ludźmi i piłkarzami. Organizacja stała na wysokim poziomie. Udało się przeżyć wspólnie wiele pięknych chwil. Oczywiście, były trudne chwile, ale wówczas mogłem liczyć na wsparcie osób, które mnie zatrudniały. Myślę, przede wszystkim, o prezesie Bońku i wszystkich współpracownikach. Z tego względu był to mój najlepszy czas, jeśli chodzi o pracę w zawodzie trenera.

O telefonie od prezesa Legii

- Był to bardzo trudny moment. Cieszyłem się z tego momentu, że zadzwonił prezes Legii, czyli klubu, który ma olbrzymie możliwości i aspiracje. Pracuje się tutaj pod olbrzymią presją. To miejsce szczególne dla każdego trenera. Z kim by się nie rozmawiało: oficjalnie tego nie powiedzą, ale nieoficjalne – wszyscy potwierdzą, że każdy chciałby być na moim miejscu i pracować w tym klubie. Zanim tu przyszedłem, też miałem dużo dylematów. Byłem w fantastycznym miejscu. Byliśmy chwilę po meczu z Rosją. Akurat telefon zastał mnie na Kaszubach, gdzie zawsze jeżdżę przygotowywać się do kolejnych spotkań. Przebywałem tam przez 8-10 dni. Na koniec, z soboty na niedzielę, przyjechała żona. W niedzielę, po śniadaniu, był telefon od prezesa Legii. Mówię, że dzwoni prezes Legii. Moja żona nie interesuje się piłką tak, jak teściowa, lecz powiedziała: „Ale jak z Legii? Przecież Legia ma trenera”. Odpowiedziałem: „No, ma”.

- Nie oglądałem nawet meczów piątkowo-sobotnich, bo nie miałem Canal+, skupiłem się tylko na pracy. I nagle telefon od prezesa Legii – musisz szybko podjąć decyzję: jesteś zainteresowany czy nie. Pierwsza decyzja była taka, że poprosiłem prezesa Mioduskiego, żeby najpierw porozmawiał z prezesem Bońkiem. Mam olbrzymi szacunek do prezesa Bońka, który dał mi szansę w PZPN-ie i nie chciałem, żeby cokolwiek działo się za jego plecami.

- Po rozmowie prezesów, Boniek powiedział, że doskonale rozumie moją sytuację. Dodał: „Podejmij decyzję sam. Ja ją uszanuję. Jeśli będziesz chciał pójść do Legii, to nie będę z tego powodu szczęśliwy, bo wolałbym, żebyś pracował u nas. Ale też nie chcę ci zamykać drogi, bo wiem, jakie szanse i możliwości daje Legia”. To była fajna rozmowa, lecz, zarazem, prezes Boniek mi nie pomógł. Nie powiedział „idź” albo „nie idź”. Decyzję zostawił mi. Rozmawiałem z żoną, która była zorientowana. Mówiła: „Ale jak to? Przecież masz pracę w PZPN-ie, fajna robota. Po co ci to?”. A z drugiej strony – Legia.  Z Legii dostaniesz propozycję raz, albo wcale. Albo z tego skorzystasz, albo nie. Podjąłem taką, a nie inną decyzję. Oczywiście – zawsze, jak podejmujesz  trudną decyzję, musisz zmienić troszeczkę z codzienności. Z życia, które prowadziłem – czyli mecze co kilka miesięcy, możesz się przygotowywać i rozwijać, jako trener – pakujesz się do klubu z olbrzymią presją. Trener Legii odpowiada za wszystko, łącznie z pogodą w Warszawie. Jak dzieje się coś złego, to wszystko zasługa trenera Legii. Mam tego świadomość, dlatego doświadczam, uczę się wielkiego klubu i mam nadzieję, że trochę tu popracuję.

O Twitterze i tenisie

- Wiem jak Twitter wciąga i pożera czas. Jako trener reprezentacji młodzieżowej byłem tam obecny, bo miałem więcej czasu. Teraz doba jest dla mnie za krótka. Pracujemy od rana do nocy ze sztabem, aby przygotowywać się jak najlepiej do zajęć, meczów. Trafiliśmy w nowe towarzystwo, środowisko. My nie znamy zawodników, oni nie znają nas, nie znamy przyzwyczajeń ludzi, z którymi na co dzień pracujemy. Musieliśmy to wszystko przyspieszyć. Eksternistycznie, aby zaliczyć kilka semestrów do przodu, i na tym się skupiliśmy. Wiem, że Twitter by mi w tym nie pomagał.

- Wiem, jaki jest Twitter i jak potrafi reagować. Na początku był on inny. Gdy zaczynałem działalność w tym miejscu, to spotykało się znacznie mniej osób: byli dziennikarze, ludzie sportu. Dziś każdy ma dostęp do tego serwisu. I dobrze. Ale też nie każdy występuje jako osoba publiczna, w tym wypadku ja, jako trener. Wiem, jak działa Twitter. Pojawiają się ukryte osoby, które piszą, co chcą, pod jakimiś nickami. A, co by nie mówić, to każda niezasłużona krytyka czy obrażanie kogoś, zostaje z tyłu głowy. Nie chciałem zaprzątać sobie tym głowy, dlatego wylogowałem się z życia internetowego. Jedyną rzeczą, w jaką zaglądam, to oglądam na Instagramie treningi tenisowe, turnieje i sztuczki. Uwielbiam to oglądać i mam pozaznaczane osoby, które to pokazują. I nawet dziś pytałem naszej Izy (Izabela Kruk, rzecznik prasowy Legii – red.) - jej mąż świetnie gra w tenisa - czy mąż potrafi taką sztuczkę. Iza powiedziała, że mąż potrafi jeszcze więcej. Czy zapowiada się jakiś mecz tenisowy? Nie, mąż Izy chodzi w innej wadze. Nie mam szans. Na początek muszę się zmierzyć z Tomkiem Smokowskim, którego serdecznie pozdrawiam.

O powrocie do piłki klubowej

- Czy powrót do piłki klubowej był naturalny? Tak. Założyłem sobie, że moim celem i marzeniem było zakwalifikowanie się na kolejne mistrzostwa Europy. I po ich zakończeniu - powrót do piłki ligowej. Marzy mi się, tak jak każdemu polskiemu trenerowi, żeby popracować w innej lidze, sprawdzić się. Wiedziałem, że przez reprezentację taki wyjazd jest bardziej realny, niż przez ligę. Nikt nie interesuje się polską ligą, pod kątem trenerów, jeżeli polskie zespoły nie odnoszą sukcesów w Europie. A my osiągaliśmy sukcesy w reprezentacji. Dobrze prezentowaliśmy się w tych rozgrywkach i bardzo liczyłem na to, że uda mi się. Ale wszystko nagle przyspieszyło, po telefonie od prezesa Mioduskiego. I moje życie diametralnie się zmieniło.

O problemach kadrowych w obecnym czasie

- Obecny czas jest trudny. Mam to szczęście, że pracuję w klubie, którego było stać na zakontraktowanie wielu piłkarzy. Oczywiście, to też kosztuje. Nie ma nic za darmo, wszystko ma swoją cenę. Mieliśmy w kadrze 31 zawodników, ale w którymś momencie było 14-15 piłkarzy niezdolnych do gry – z różnych względów. Dziś jest troszeczkę lepiej, bo wracają gracze, którzy przebywali na kwarantannie. Ale to, oczywiście, proces. Jeśli przechodzisz wirusa, po dwóch tygodniach masz test i jesteś „negatywny”, to żeby wrócić do miejsca, w którym dowiadujesz się o zakażeniu, potrzebujesz  2-3 tygodni, żeby odbudować organizm. To nie jest takie proste, że w czwartek kończysz kwarantannę i w sobotę grasz mecz. Musisz mieć kogoś w zastępstwie. Wszystkie kluby będą miały ten problem, zwłaszcza te, które mają małe kadry i mniejsze pole manewru. My też mamy swoje problemy np. związane z młodzieżowcami, bo wypadli Bartosz Slisz i Michał Karbownik. Oczywiście – jest Maciej Rosołek i chłopcy z rezerwy, dzięki temu zaistniał Skibicki. Ale my mamy z czego czerpać. Inne kluby mają troszeczkę większe problemy.

O wcześniejszym powrocie rozgrywek   

- Patrzę na to z kilku perspektyw. Rozgrywki muszą się skończyć w odpowiednim czasie, ze względu na Euro. Pierwszy warunek jest taki, że liga musi się skończyć odpowiednio wcześniej. Przed programem rozmawiałem z Michałem Probierzem. Spytałem się: Michał, mam ci podać skład na niedzielę?”. Odpowiedział: „Nie, w innej sprawie dzwonię”. Rozmawialiśmy na temat tego, kiedy rozgrywki powinny wystartować. Trener Probierz zwrócił uwagę na to, że zespoły, które grały w pucharach – ich okres urlopowy, był bardzo krótki. Jeżeli wrócilibyśmy bardzo wcześnie, to urlopy praktycznie też nie będzie za wiele. Oczywiście, ktoś powie, że piłkarz powinien grać, a nie odpoczywać. Okej, to wszystko się zgadza, lecz są też sprawy kontuzji. Wszystko trzeba wziąć pod uwagę. Prędzej czy później – okres między ostatnim meczem jesiennym, a pierwszym wiosennym będzie się skracał.

- Pamiętam, kiedy liga wracała w połowie marca. Teraz liga wraca w połowie lutego i nikt nie robi z tego problemów. Jeśli zostanie przegłosowane to, że rozgrywki mają wrócić wcześniej, to tak też się stanie i wszyscy się do tego dostosują. Tylko że przerwę trzeba bedzie umiejętnie zagospodarować. Wcześniej trenerzy byli przygotowani, że jeden obóz w górach, a w drugim-trzecim obozie włączamy piłki do treningu. Teraz musisz to wszystko umieć pogodzić. Nikt nie uczy w szkole trenerów o tym, jak sobie radzić z pandemią, jak trenować, jak odbudowywać zawodników po kontuzjach. Ale świat sobie jakoś z tym radzi. Wszyscy mają podobne problemy. Oczywiście, jak masz szeroką bazę piłkarzy do dyspozycji, to spadek poziomu sportowego nie jest zbyt duży. Musisz być jednak do końca niepewny, bo w każdej chwili może ktoś powiedzieć, że się źle poczuł i dziś z niego nie skorzystasz.

O Kacprze Skibickim

- Mam olbrzymią wiedzę na temat roczników od 1996 do 2001-2002. Takimi zawodnikami otaczaliśmy się w czasie mojej 3,5-letniej pracy w PZPN-ie. Wiedziałem, kto jest kim, kto ma potencjał już dziś, a kto może wystrzelić w górę. Poznałem Skibickiego obserwując zupełnie kogoś innego. Pojechałem do Grudziądza na mecz Pucharu Polski Olimpia – Wisła Płock. Tam oglądałem m.in. Oskara Zawadę, pod kątem reprezentacji. Obserwowałem też Karola Angielskiego. Siedział ze mną prezes Olimpii Grudziądz, Tomasz Asensky. I nagle wszedł młody chłopiec. Spytałem się, kto to jest. Prezes odpowiedział, że to debiutant spod Grudziądza, którego wzięli do zespołu. Zobaczyłem, jak sobie radzi z piłką, jaką ma swobodę.

- Z każdego wyjazdu pisałem sobie raport. Wpisywałem zawodników, którzy podobali mi się pod kątem kadry, ale też zapisywałem niektóre nazwiska, aby je zapamiętać i zobaczyć, co za chwilę z nimi będzie. Przeszedłem do Legii i nawet nie wiedział, że Skibicki jest tutaj. Wybrałem się na mecz rezerw, potem drugi, trzeci i czwarty. Do tego momentu oglądałem tez mecze CLJ i treningi, bo praktycznie wszystko odbywa się pod nosem. W dalszym ciągu mieszkam w LTC. I zwróciłem uwagę na Skibickiego. Ma łatwość, lekkość w bieganiu, swobodę z piłką, dobry strzał. Byłem na meczu z Ursusem Warszawa, w którym strzelił gola po fajnym, prostopadłym podaniu ze środka boiska. I tak przychylnie na niego patrzyłem. Później zaprosiliśmy na treningi pięciu chłopców, z uwagi na problemy kadrowe.

- Pech dla jednych, że nie mogli zagrać w meczu z Lechem, ale szczęście dla drugich, że znaleźli się w naszej grupie. Przepis o młodzieżowcu wymusił pewne rozwiązania. Nie mógł od początku zagrać Lopes, bo musieliśmy mieć młodzieżowca. Dlatego od początku wystąpił Maciej Rosołek, który został przesunięty później na bok pomocy. Za dużych ruchów kadrowych nie mieliśmy. Przepis o młodzieżowcu bardzo nam pomógł. Być może, gdyby nie ten przepis, to wstawilibyśmy doświadczonego piłkarza, i dziś nikt by nie wiedział, kim jest Skibicki. Z góry uprzedzam - to nie jest jeszcze gotowy piłkarz. To chłopak, który ma przebłyski. Musi jeszcze dużo pracować. Ma potencjał, ale musimy wspólnie nad nim popracować, aby był to ligowiec. I żeby w przyszłości można było o nim myśleć w kontekście reprezentacji czy zagranicznego wyjazdu.

O przepisie młodzieżowca

- Sam złapałem się na tym, że przed meczem z Lechem mieliśmy problemy z młodzieżowcami. Na tablicy mamy różne pomysły. Ustaliśmy optymalny skład na ten moment. Siedziałem zadowolony z asystentem, Przemkiem Małeckim, i wchodzi asystent Kamil Potrykus, który mówi: „Dobra Panowie, ale gdzie jest młodzieżowiec?”. I skład do wymiany. Na szczęście, udało się rozwiązać problem. Chciałbym, żeby przepis o młodzieżowcu obowiązywał jak najdłużej. Chciałbym też, żeby w przyszłości – zanim przepis zniknie – młodzi zawodnicy dostawali szanse, ale żeby nie była to winda – wciskasz klawisz i wjeżdżasz do ekstraklasy. Chodzi o to, żeby było to wywalczone, wyrwane.

- Wielcy piłkarze rodzą się w błocie. Ktoś, kto przejdzie trudną drogę, czasami przeżyje troszkę upokorzeń, pogra na niższym poziomie, zapłacze w szatni… Coś takiego jest trwałe. Przeżyłem wielu piłkarzy. Ktoś, kto bazował tylko na talencie, w pewnym momencie został prześcignięty przez tych, którzy nie mieli talentu aż tyle, ale byli pracowici. Przykładów można mnożyć, nawet w pierwszej reprezentacji. Podziwiam wielu z nich. Przykład Kamila Glika – pamiętam go z Piasta Gliwice. Wydawało się, że to nie będzie zawodnik, który przez lata będzie stanowił o sile reprezentacji. A dziś, jak Glika nie ma w kadrze, to mecze, z reguły, kończą się źle. Kamil to fundament reprezentacji, który też przechodził różne historie swoim życiu. A ci, którym wszystko się układało idealnie, przy pierwszej próbie walki z niepowodzeniem, szybko się poddają. Czy to wyjazd na Zachód, gdzie jest 30 zawodników do grania.

- To ostrzeżenie dla nas, że przepis o młodzieżowcu - z mojej perspektywy – jest fajny, lecz niech oni walczą. Niech walczą nie tylko PESEL-ami. Chodzi o to, żeby kształtować psychikę tych zawodników. Dziś ktoś popycha cię pod górkę, ale za chwilę nikt nie będzie tego robił. Jeśli nauczymy tego myślenia w klubie, i będzie jednolity przekaz: „Stary, my ci pomagamy, ale musisz dołożyć do tego ciężką pracę”, to będzie wszystko okej. Ale jak będziemy chować ich pod kloszem i mówić, że są najważniejsi, muszą grać, bo chcemy ich sprzedać, to drużyna też to widzi. Rozmawiam z zawodnikami, np. z Rafą Lopesem i mówię: „Rafa, normalnie byłbyś brany pod uwagę jako pierwszy wybór w tym meczu, lecz przepis o młodzieżowcu powoduje, że musimy poszukać młodego zawodnika do tego składu. Na pewno nie zagrasz od początku”. On nie był szczęśliwy z tego powodu, lecz po meczu – już tak. Wszedł na boisko, zdobył bramkę i osłodziliśmy mu przepis o młodzieżowcu.

O Lidze Mistrzów

- Sięgaj tam, gdzie wzrok nie sięga. Mistrz Polski będzie walczył o awans do Ligi Mistrzów. Uważam, że przy dobrej organizacji drużyny i właściwym sposobie pracy, jesteśmy w stanie tam zagrać. Rywalizują tam zespoły, których do końca nie znamy. Oczywiście, za tym kryją się też pieniądze, zawodnicy, bo jak mówimy o - nieszczęsnym dla nas - Karabachu czy Astanie, która też, w pewnym momencie, zaistniała w Lidze Mistrzów... My też możemy zaistnieć, ale fundamenty muszą być takie, że bazujemy na sprawdzonych zawodnikach, określonym stylu i sposobie pracy, ciężkiej pracy. Jesteśmy w stanie tam być. Marzę o tym, żeby zagrać w Lidze Mistrzów. Michał Probierz ma melodyjkę Ligi Mistrzów w telefonie. Ja chciałbym, żeby zagrali mi ją na żywo.

Polecamy

Komentarze (118)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.