News: Jacek Magiera: Każdy jest kierowcą swego życia

Jacek Magiera: Każdy jest kierowcą swego życia

Marcin Szymczyk

Źródło: Rzeczpospolita

23.12.2016 11:19

(akt. 07.12.2018 11:17)

- Z czasem rzeczywiście jest krucho, chociaż bywało gorzej. Kiedy pracowałem jako trener drugiej drużyny Legii, wstawałem o piątej rano, a o szóstej byłem już w klubie i wychodziłem wieczorem. Teraz mam luksusową sytuację. Przed ósmą odwożę dzieci do przedszkola, po ósmej jestem na Łazienkowskiej, bo o dziewiątej mamy zawsze wspólne śniadanie. Wychodzę z klubu około osiemnastej, co nie znaczy, że jestem już wolny. Mam rozmaite spotkania, między innymi z piłkarzami - opowiada na łamach "Rzeczpospolitej" w rozmowie ze Stefanem Szczepłkiem trener Legii Jacek Magiera.

Mało panu rozmów z nimi w szatni?


- To nie to samo. Kiedy chcę z zawodnikiem porozmawiać prywatnie, żeby go lepiej poznać, wolę zrobić to na neutralnym gruncie, czasem przy obiedzie. Nikt nam nie przeszkadza, więcej można sobie powiedzieć. Pytam ich o rodziny, dzieci, nawet co im się śniło. Dwa, trzy zdania, a odmieniają relacje zawodnika z trenerem.


Musi być więź między trenerem i zawodnikami. Kiedy pytam ich, dlaczego za czasów Hasiego Legia grała słabo, słyszę odpowiedź: nie było chemii. Na czym to polega?


- Najważniejsza w mojej pracy jest uczciwość, sprawiedliwość i konsekwencja. Jeśli zawodnik to czuje, to wcześniej czy później nawet ten z ławki rezerwowych zrozumie, że nie podejmuję decyzji przeciw komukolwiek i z pobudek osobistych, tylko dla dobra drużyny. Poza tym posadzenie gracza na ławce bywa dla niego korzystne. Ma czas na przemyślenia, co robił nie tak. Mam też zasadę, którą można sprowadzić do tego, że obierając cel, zawsze patrzę do przodu, nigdy w lusterko wsteczne. Każdy jest kierowcą swojego życia i trzymając kierownicę, dokonuje wyboru: jechać zgodnie z przepisami czy na skróty.


Pan zawsze chciał być trenerem?


- Wiedziałem, że nim będę, już w wieku 16 lat, kiedy z reprezentacją Polski zostałem mistrzem Europy juniorów. Już wtedy prowadziłem pierwsze zajęcia z dziećmi. Ale miałem bardzo dobre wzorce trenerskie. Mój pierwszy trener w Częstochowie Zbigniew Dobosz i pierwszy w seniorach Rakowa Gothard Kokott byli naprawdę wspaniali dla młodego chłopaka. Dobosz wychował między innymi Jurka Brzęczka i Krzyśka Kołaczyka, który był jednym z największych częstochowskich talentów, ale ze względu na kontuzje nie mógł się rozwinąć w Górniku Zabrze, czy grającego dziś w Lechu Macieja Gajosa. Trener niestety zmarł przed dwoma laty, zorganizowaliśmy w Częstochowie memoriał jego imienia. Do Gotharda Kokotta dzwonię po meczach, bo rozmowa z nim jest dla mnie bardzo pouczająca. Kimś równie ważnym był mój trener w reprezentacji juniorów Andrzej Zamilski. Oni nie tylko uczyli grać w piłkę, ale też przekazywali prawdy uniwersalne. Wkładali nam do głów, że na boisku spełniamy nasze marzenia, jednak piłkarzem jest się przez kilkanaście lat, a człowiekiem do końca życia. I trzeba o tym pamiętać, dbać o swój rozwój, szanując przy tym innych.


Pan to rozumiał. Pamiętam, że grając w Legii, roztaczał pan opiekę nad młodymi zawodnikami, którzy nie zawsze widzieli potrzebę chodzenia do szkoły. Może pan powiedzieć o jakimś swoim sukcesie pedagogicznym?


- Nie nazwę tego sukcesem, ale kiedy patrzę na Kubę Rzeźniczaka, to jest mi przyjemnie. On zawdzięcza sobie, swojej pracowitości i odporności, że jest dziś kapitanem Legii, chociaż jeszcze kilka miesięcy temu nie miał miejsca w drużynie. Tyle że on się nie załamał po krytykach, czasami niesprawiedliwych, robił swoje i dobrze na tym wyszedł. Rzeźniczak należy do mniejszości piłkarzy, którzy przede wszystkim słuchają trenera. Większość zaczyna od mówienia. Myślę, że za kilka lat to będzie dobry trener Legii.


Co Pan zrobił w Legii, ze zaczęła grać?


- Tak się akurat złożyło, że nieco zagubieni bardzo dobrzy zawodnicy potrzebowali spokoju, wiary i utwierdzenia w przekonaniu, że potrafią grać. Chodziło zaledwie o to, aby znowu zaczęli przychodzić do klubu z przyjemnością. Bo jeśli praca nie jest przyjemnością, to nie warto pracować. Kiedyś jeden z trenerów Legii aplikował piłkarzom za karę dodatkowy trening. Dla mnie nie istnieje pojęcie treningu za karę. To ma być przyjemność, i w Legii znowu zaczęło tak się dziać. Mojej większej zasługi tu nie ma. Zjawiłem się w odpowiednim momencie. Uświadomiłem im tylko, że mają grać dla zespołu, a nie dla siebie. Nieważne jest nazwisko, jakie noszą na plecach nad numerem, tylko herb klubu z przodu. Kiedy klub osiągnie sukces, to o nich też będzie głośno.


Zapis długiej i ciekawej rozmowy Stefana Szczepłka z Jackiem Magierą można przeczytać w wydaniu "Rzeczpospolitej".

Polecamy

Komentarze (14)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.