Kacper Kostorz: Wielofunkcyjność w cenie
14.07.2019 14:00
Od początku miałeś wrócić na pół roku do Podbeskidzia po podpisaniu zimą kontraktu z Legią?
- Tak. Wiedziałem, że dojdzie do wypożyczenia na rundę wiosenną. Sam także czułem, że jest mi to potrzebne. Nie byłem w stanie od razu wejść do szatni Legii, wybiec na boisko i jak równy z równym rywalizować o miejsce w drużynie. Czułem, że to nie ten moment. To była bardzo dobra decyzja.
A teraz, przed obozami w Warce i Leogang, czułeś już, że jesteś gotów walczyć?
- Staram się pokazywać na boisku to, co potrafię najlepiej. Próbuję grać w piłkę z jak najkorzystniejszym efektem dla zespołu. Próbuję nie mieć kompleksów. Koledzy z drużyny regularnie mi powtarzają, że nikt nie powie mi złego słowa. Trener także uświadamia, że strata zawsze może się przydarzyć. Próbuję właśnie to poprawiać - reakcję po złym zagraniu. Nikt nie da mi jednak w Legii niczego za darmo. Próbuję udowodnić, że można mi zaufać dając szansę.
Czego oczekuje od ciebie trener Vuković, gdy ustawia cię na skrzydle?
- Nie mam szczególnych założeń. Na każdej pozycji, sztab szkoleniowy oczekuje od zawodników konkretnych zachowań. Młodzi zawodnicy mieli za to rozmowę z trenerami. Usłyszeliśmy wtedy, że nasze umiejętności są znane i mamy robić to, co potrafimy najlepiej. Kluczowa jest reakcja po stracie piłki - na to zwraca się szczególną uwagę.
Dostrzegłeś jakiekolwiek podobieństwa w stylu gry Legii i Podbeskidzia?
- W oczy rzuca się przede wszystkim jakość. Na treningach wszystko wykonywane jest w innym, wyższym tempie. Wyjście na pozycje, podania - widać, że ćwiczy się z topowymi zawodnikami.
W Podbeskidziu można było mieć wrażenie, że twoja rola była swego rodzaju sinusoidą, ale najmocniejszą pozycję miałeś w rundzie wiosennej.
- Początek sezonu był udany, bo zacząłem jako gracz wyjściowego składu, ale straciłem tę pozycję, stałem się rezerwowym. Nie poddałem się, trenowałem i dostawałem komunikat dotyczący wytężonej pracy od trenera Brede. Starałem się skorzystać z szans i z czasem zacząłem „łapać” więcej minut i moja rola rosła.
Cofając się o kilka lat, rzadko się zdarza, że polski młodzieżowiec gra na poziomie juniora w czeskim klubie.
- Grając na różnych turniejach, także na hali, polski skaut wypatrzył mnie i zobaczył do Karwiny na jeden z treningów. Mogłem wtedy zobaczyć, jak to wygląda i jakie są warunki. Tworzyła się tam mocna drużyna, a samochodem miałem 15 minut. Okazało się, że pod względem infrastruktury i organizacji jest super. Poćwiczyłem z drużyną przez tydzień-dwa i postanowiliśmy, że może to być dobra droga i warto spróbować swoich sił w Czechach.
Czemu wróciłeś?
- Czechy były dobre, ale na pewien czas. W drużynie ubywało zawodników z Polski, a z propozycją transferu zgłosili się przedstawiciele Górnika Zabrze. Uznałem, że czas wracać. Cele były ambitne, widziano mnie w składzie i ostatecznie zostałem.
Jakie są różnice w szkoleniu w Polsce i Czechach?
- Moim zdaniem nie ma istotnych różnic. W Karwinie duże wrażenie robiły warunki do treningów i infrastruktura. Jako młodzi zawodnicy mieliśmy do dyspozycji dwa boiska naturalne i jedno ze sztuczną nawierzchnią. Fajne było także podejście trenerów, ale nie oznacza to, że w Polsce jest źle. Mogłem się rozwijać w dobrych warunkach.
Gdy był temat transferu do Legii, podpytywałeś Miłosza Kozaka o warunki przy Łazienkowskiej?
- Tak, mieliśmy okazję podyskutować. Podpytywałem Miłosza o to, jak jest w Legii, jakie są warunki. To były dość ogólne rozmowy. Nie zastanawiałem się długo, gdy zainteresował się mną klub z Łazienkowskiej. Przedstawiono mi ścieżkę rozwoju, która mnie przekonywała. To najlepszy klub w Polsce, a jeśli ktoś uważa, że tu zginę, to uważam, że tak nie będzie. Rozwinę się w tym klubie, bo każdy chce mi pomóc.
A ostatnio role się zmieniły? Przemysław Płacheta dzwonił do ciebie?
- Troszkę rozmawialiśmy, ale… to tajne przez poufne (śmiech).
Dostawałeś latem jakieś propozycje wypożyczeń, oferty?
- Nie. Odkąd trafiłem na Łazienkowską, skupiam się tylko na walce o pozycję w Legii.
Wspomniałeś o ścieżce rozwoju. Jaka ona dokładnie jest?
- Zaczęło się od wypożyczenia do Podbeskidzie w rundzie wiosennej. Teraz otrzymuję szansę w Legii, pojechałem na dwa zgrupowania i pracuję, by stać się lepszym zawodnikiem.
A nie boisz się, że zamiast grać regularnie, czekają cię występy w trzecioligowych rezerwach? Tak było z Mikołajem Kwietniewskim.
- Nie mam obaw. Ostatnią rundę „Kwiatek” spędził w Bytowie i wypożyczenie zapewne dobrze mu zrobiło. Mógł się rozwinąć, stać lepszym i pewniejszym siebie zawodnikiem. Nie ma potrzeby, by czegokolwiek się obawiać. Trzeba po prostu walczyć i trenować.
Skrzydło, gdzie byłeś głównie ustawiany na obozach, to dla ciebie optymalne miejsce na boisku?
- Tam gdzie trener mnie ustawi, tam zagram. Nigdy nie będzie tak, że będę się upierał przy jakiejś pozycji. Bycie wielofunkcyjnym w aktualnym futbolu jest w cenie. Nie ma sensu przywiązywać się do jednej i konkretnej pozycji. Tak samo nigdy nie podpatrywałem tylko jednego zawodnika. Staram się oglądać wiele meczów i zwracać uwagę na poruszanie się piłkarzy.
Masz jakiś konkretny cel na najbliższy sezon?
- Marzy mi się debiut na takim stadionie. Zagrałem w sparingu z Pogonią Siedlce, co już robiło wrażenie. Gra przy takich kibicach jest spełnienie marzeń i występ w oficjalnym spotkaniu byłby czymś pięknym.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.