Domyślne zdjęcie Legia.Net

Każde mistrzostwo jest trudne do zdobycia

Piotr Koźmiński

Źródło: Sport

07.05.2002 14:10

(akt. 07.12.2018 12:08)

<b> - Ma pan w swojej biografii dwa tytuły mistrzowskie. Jeden z Obiliciem Belgrad, a drugi z Legią. Który było trudniej zdobyć?</b> Wywiad z Dragomirem Okuką
- Ma pan w swojej biografii dwa tytuły mistrzowskie. Jeden z Obiliciem Belgrad, a drugi z Legią. Który było trudniej zdobyć?
- Każde mistrzostwo jest trudne do zdobycia. Triumf z Obiliciem bardzo mnie ucieszył z kilku powodów. Raz, to było moje pierwsze mistrzostwo w trenerskiej karierze. Dwa, wtedy mało kto na nas liczył, bo przecież w lidze jugosłowiańskiej liczą się przede wszystkim Partizan i Crvena Zvezda. Tylko że wtedy nie brakowało złośliwości pod moim adresem. Mówiono, że to mistrzostwo jest zasługą Arkana, poprzedniego trenera, zawodników... Wszystkich tylko nie mnie. Zapominano jednak o jednej rzeczy - że wcześniej też był Arkan, też byli inni trenerzy, a mistrzostwa jakoś nie udawało się zdobyć. Porównując jednak oba tytuły, wyżej postawiłbym triumf z Legią, bo to przecież moja pierwsza praca poza krajem, a wiadomo, iż za granicą trudniej o sukces niż u siebie. Inny kraj, inni ludzie, inna kultura. W dodatku przybywałem do klubu, który jest skazany na sukcesy, klubu gdzie drugie czy trzecie miejsce w lidze jest traktowane jak porażka. Tym bardziej się cieszę, że udało mi się ten tytuł dla Legii odzyskać.
- W Belgradzie też tak świętowaliście jak w Warszawie?
- Różnica między Obiliciem a Legią jest taka, że Obilić ma bardzo mało kibiców. 3-4 tysiące ludzi na meczu to maksimum. W Belgradzie kibicuje się przede wszystkim Crvenej Zvezdzie i Partizanowi. W żaden sposób nie można więc tego porównywać z Legią, która ma tylu zagorzałych fanów. Bardzo mi było miło, że przyczyniłem się do tego, iż ci ludzie mieli trochę radości. Owszem, zepsuła to wszystko swoimi wybrykami grupa chuliganów, ale prawdziwi kibice Legii bawili się jak trzeba. I dla nich warto było walczyć o ten tytuł.
- Z finansowego punktu widzenia bardziej opłacało się zdobycie tytułu z Obiliciem czy z Legią?
- Nie zostałem trenerem Legii dla pieniędzy. Kiedy zaproszono mnie na rozmowy w sprawie objęcia tego zespołu, byłem po prostu oczarowany atmosferą na trybunach. Widziałem, że jest tu atmosfera do zrobienia czegoś pozytywnego i dlatego zdecydowałem się na pracę w Polsce. Bo w Jugosławii pod względem finansowym wcale nie było mi źle. Wszędzie, gdzie pracowałem, zarabiałem dobrze. A jeśli chodzi o premię za tytuł, to byłbym bardzo szczęśliwy, gdyby Miklas zapłacił mi tyle co Arkan (śmiech). Ale nie ma takiej możliwości. Nie to jest jednak najważniejsze. W Legii też dobrze zarabiam. Mnie chodzi o to, aby była atmosfera i szansa na zwycięstwa.
- Niedawno przyjął was prezydent Aleksander Kwaśniewski...
- Bardzo się cieszę, że miałem możliwość spotkania prezydenta, że docenił nasz wysiłek. Sam prezydent chciał sobie ze mną zrobić zdjęcie! To zawsze miłe. Gratulował mi stworzenia takiej słowiańskiej drużyny, bo przecież w Legii, poza Polakami, są Jugosłowianie, Białorusin, Bułgar, Macedończyk. Było bardzo sympatycznie.
- Tytuły z początków pana pracy w Warszawie były takie: "Okuka doprowadzi Legię do drugiej ligi". Teraz ma pan pewnie w Warszawie samych przyjaciół...
- Byłem trochę zaskoczony tak ostrą krytyką mojej osoby, prowadzonego przeze mnie zespołu i sprowadzanych do Legii piłkarzy. To jednak tylko bardziej mnie mobilizowało. Pomyślałem sobie, że zdobędę ten tytuł i pokażę wszystkim niedowiarkom, że jednak potrafię. I nie chodziło tu tylko o dziennikarzy. Przecież doskonale pamiętam co mówili kibice Legii. Po kilku meczach widziałem na trybunach napisy "Drago! Możesz się pakować". To z jednej strony bolało, ale z drugiej dodawało sił.
- Kiedy rozmawialiśmy w grudniu mówił pan, że najlepszym polskim zespołem jest Wisła. Tytuł zdobyła jednak Legia...
- Nam bardzo odpowiadała sytuacja, w której to Wisła była faworytem, a my mogliśmy zaatakować z drugiej pozycji. Doceniałem Wisłę, ale byłem pewien, że w tym sezonie jesteśmy w stanie im zagrozić. Bo rok temu różnica między Legią a Wisłą była zbyt duża. Teraz tego już nie ma. Może pod względem finansowym Wisła była lepiej przygotowana, ale już pod piłkarskim nie widziałem różnicy na naszą niekorzyść. Tymczasem wszyscy obserwatorzy stawiali na Wisłę, nam rezerwując drugą pozycję. Okazało się, że kolejność jest odwrotna.
- Nie brak jednak opinii, że to nie Legia jest taka mocna, ale Wisła okazała się taka słaba...
- Ja nie mam żadnych wątpliwości: Legia zdobyła tytuł zasłużenie. Byliśmy najrówniej grającym zespołem w całej lidze, w drugiej części sezonu nie zanotowaliśmy porażki, w dwumeczu z Wisłą zdobyliśmy cztery punkty. Owszem, Wisła miała słabszy okres, straciła niespodziewanie kilka punktów, ale chwała nam za to, że potrafiliśmy to wykorzystać.
- Losy tytułu rozstrzygnęły się bardzo szybko, czego mało kto się spodziewał. Jaki scenariusz zakładał Dragomir Okuka przed rozpoczęciem rundy rewanżowej?
- Kiedy przygotowywałem zespół do rundy wiosennej, doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie uzyskać szczyt formy już w pierwszych spotkaniach. Wiadomo było, że liga gra błyskawicznie, więc nie można sobie było pozwolić na jakiekolwiek straty już na początku rundy. Z prostego powodu - później zabrakłoby już czasu, aby je odrobić. Dlatego zimą graliśmy sparingi z silnymi zagranicznymi zespołami, żeby mieć dobre przetarcie przed ligą. I to się sprawdziło.
- W decydującym, jak się wydawało, momencie, Wisła sięgnęła po Henryka Kasperczaka. Nie wystraszył się pan wtedy? To bardzo szanowany w Polsce szkoleniowiec...
- Zatrudnienie Kasperczaka w tym akurat momencie było błędem. Przecież Kasperczak przez ponad 20 lat przebywał poza Polską i nie zna tutejszych realiów. A w Wiśle trener nie ma czasu na to, aby spokojnie poznać zespół. Tam wynik musi przyjść już, zaraz, natychmiast. Brałem pod uwagę, że prowadzona przez Kasperczaka Wisła zacznie grać lepiej, ale liczyłem na to, że nastąpi to w momencie kiedy dla krakowian będzie już za późno. I tak też się stało.
- Który moment tej rundy był decydujący?
- Każdy mecz był trudny. Osobiście bardzo sobie cenię punkty zdobyte w sytuacji, kiedy zespół był w słabszej formie. Weźmy mecz z Ruchem Chorzów u siebie. Do przerwy przegrywaliśmy 0-1, Ruch grał bardzo dobrze. W przerwie powiedziałem sobie w myślach, że my i tak wygramy ten mecz. Drugi ważny moment to spotkanie z GKS Katowice. Wygrywaliśmy już 2-0, ale rywal potrafił wyjść jeszcze na prowadzenie. Wiele zespołów w takiej sytuacji już by się nie podniosło. A Legia walczyła do końca i zdołała wyrównać.
- Tytuł zdobyła cała drużyna, ale wiadomo, że jedni grali lepiej, a inni gorzej. Kogo by pan wyróżnił?
- Na pochwały zasługuje cała drużyna. Kucharski, Vuković, Karwan to są gwiazdy, ale w jak najbardziej pozytywnym tego słowa znaczeniu. Grają jak gwiazdy, ale zachowują się całkiem normalnie. I o to mi właśnie chodziło. Żeby ten zespół był monolitem, a nie zlepkiem indywidualności. Tak jest w Legii i dzięki temu udało się wygrać. Wcześniej w kadrze byli Zieliński i Karwan. Teraz powołania otrzymali Kucharski i Murawski, a Omieljańczuk dostał powołanie do kadry Białorusi. To dla mnie wielka satysfakcja, kolejny dowód na to, że nasza praca została doceniona.
- Kto zawiódł?
- Zawiódł mnie tylko jeden piłkarz - Moussa Yahaya. On ma naprawdę bardzo duże możliwości, ale problem polega na tym, że ostatnio w ogóle ich nie prezentował.
- Teraz piłkarska Warszawa marzy o Lidze Mistrzów. Ilu nowych graczy potrzebuje Legia, aby była w stanie skutecznie powalczyć o Champions League?
- Wszystko zależy od tego ilu graczy od nas odejdzie. Pewne jest, że z Legią pożegna się Bartek Karwan. Bardzo chciałbym, aby na tym nasze ubytki się skończyły. Tyle tylko, że nie wiadomo co będzie z Vukoviciem, któremu kończy się wypożyczenie. Umowy wygasają też Murawskiemu i Czereszewskiemu. Gdyby udało się zatrzymać wszystkich poza Karwanem, to potrzebowalibyśmy jeszcze dwóch dobrych graczy i możemy powalczyć o Champions League. Tyle tylko, że w tej walce potrzebne też będzie szczęście. Jeżeli trafimy na zespół z Ukrainy, Norwegii, Szwecji, Belgii czy Austrii, to na pewno będziemy w stanie powalczyć. Trafiając zaś na zespół typu Liverpool, La Coruna, Valencia czy Barcelona, szanse maleją dość drastycznie.
- Kogo konkretnie widziałby pan w swoim zespole? Mówi się o Gajtkowskim, Dariuszu Dudku, Saganowskim, Jakubowskim...
- To są bardzo dobrzy gracze, ale nie wiadomo, czy będą środki na ich pozyskanie. Bo to jest tak, że jak Legia się kimś interesuje, to cena za tego zawodnika od razu znacznie rośnie. Zanim jednak będziemy się przymierzać do zakupów, musimy zobaczyć na czym stoimy. To znaczy, kto odchodzi, a kto zostaje.
- Czy jednak Legię będzie stać na znaczące wzmocnienia? Sytuacja finansowa tego klubu wciąż nie jest zbyt ciekawa...
- O to już trzeba zapytać prezesa Miklasa. Zresztą, ja sam za kilka dni będę rozmawiał z kierownictwem Legii na temat przyszłości, bo przecież wygasa mój kontrakt. Chcę zobaczyć jakie tu będą perspektywy. Interesuje mnie tylko budowa silnej drużyny. Nie chciałbym znów być w takiej sytuacji jak na początku pracy tutaj, kiedy odeszło bodaj dziewięciu zawodników i wszystko trzeba było budować od podstaw.
- Nigdy nie jest tak, żeby nie mogło być lepiej. Jak musi grać Legia, aby był pan w pełni zadowolony?
- Chciałbym, aby ten zespół grał tak jak w pierwszej połowie pierwszego meczu z Valencią. Żeby Legia walczyła tak jak to czyniła w trakcie rundy wiosennej. Czego mi brakuje? Wiadomo, że czasem przychodzi słabsza forma. Chcę mieć pewność, że w takiej sytuacji w Legii będzie zawodnik, który jednym zrywem, genialną akcją przesądzi o naszym zwycięstwie. W meczu z Odrą Wodzisław zabrakło właśnie takiego zrywu. Z drugiej jednak strony ten zespół ma wiele plusów. Przecież my cały czas graliśmy pod wielką presją, strata każdego punktu mogła być brzemienna w skutki. A zespół się nie zgubił. W meczu z Wisłą w Warszawie nie wykorzystaliśmy karnego, a mimo to potrafiliśmy wygrać. W rewanżu straciliśmy bramkę już w pierwszej minucie, ale zdołaliśmy przetrzymać kolejne ataki i zdobyliśmy bezcenny punkt.
- Na boisku gra cała drużyna, ale za całość odpowiada trener. Co ma Dragomir Okuka, a czego nie mieli poprzedni trenerzy Legii, którzy nie zdołali wywalczyć tytułu?
- O innych nie chcę mówić, bo nie mnie ich oceniać. Dla mnie ważne było to, aby po pierwszych niepowodzeniach nie "pęknąć". Kolejna rzecz to traktowanie piłkarzy. Ja mogę kochać Stanko Svitlicę, ale jak jest w słabej formie, to musi siąść na ławce. Mówili, że nie lubię Czereszewskiego, a jednak dałem mu szansę, którą zresztą doskonale wykorzystał. Nie można odrzucać zawodnika po jednym nieudanym meczu. Piłkarz musi wiedzieć, że ma u trenera kredyt zaufania. Wtedy jest im o wiele łatwiej.
- Działacze Legii mówią, że jest pan wariatem na punkcie futbolu, że potrafi pan pracować po kilkanaście godzin dziennie...
- O piłcę myślę cały czas. Kibice i dziennikarze przychodzą tylko na mecz, ale ja muszę tym żyć bezustannie. Treningi, rozmowy z piłkarzami, przygotowanie teoretyczne. Wracam do domu i oglądam kasety z meczami najbliższych rywali. Bo niby zna się te zespoły, ale w piłce wszystko się szybko zmienia. Ja wiem jak gra Ruch Chorzów, ale wiem również, że po przyjściu trenera Lenczyka będą pewne zmiany. Wideo, przeglądanie prasy, praca nad taktyką... To zajmuje praktycznie cały dzień.
- Wspomniał pan o rozmowie na temat dalszej pracy w Legią. To chyba formalność, że podpisze pan nowy kontrakt?
- Zobaczymy. Mówiłem już, że chcę wiedzieć jakie perspektywy są przed Legią, jak mocny zespół będziemy tu w stanie zbudować. A moja przyszłość? W razie czego mam gdzie odejść. Dusan Bajević z PAOK-u Saloniki na 99 procent zostanie wkrótce trenerem reprezentacji Jugosławii. Wtedy na mnie czekać będzie posada jego asystenta. Chyba jednak odmówię, bo naprawdę chcę zostać w Legii.

Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.