News: Legia, Wilno, Ekstraklasa - trocki ekspres

Legia, Wilno, Ekstraklasa - trocki ekspres

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

12.10.2018 16:30

(akt. 12.12.2018 17:35)

Kiedy planowaliśmy wyjazd na Litwę, nie przypuszczaliśmy nawet, że będziemy świadkami ostatniego meczu Jose Antonio Vicuny, znanego jako Kibu, jako pierwszego trenera FK Trakai. Życie, jak lubi, napisało swój scenariusz. Pracę Kibu doceniła Wisła Płock proponując mu schedę po Dariuszu Dźwigale. I nim się obejrzeliśmy, a sympatyczny Hiszpan był w Polsce. Zapraszamy na reportaż z Wilna, w którym pokazujemy nie tylko trenerów, ale także specyfikę tamtejszego futbolu. I ludzi, którzy właśnie wrócili do Ekstraklasy.

Fot: Piotr Kucza/FotoPyk


W lipcu 2007 roku Jose Antonio Vicuna rozpoczynał przygodę z Polską piłką u boku Jana Urbana. Ich debiut  miał miejsce w Wilnie, na stadionie LFF. Spotkanie lokalnej Vetry z "Wojskowymi" nie zostało dokończone przez zamieszki na trybunach. Nieco ponad dziesięć lat później, "Kibu" wrócił na ten obiekt, choć już w innej roli. Hiszpański szkoleniowiec zdecydował się na pierwszą samodzielną pracę. W FK Trakai, który mecze domowe rozgrywa na obiekcie, który ma na Litwie status narodowego. Trudno w to uwierzyć pamiętając obrazki z 2007 roku. 

 

Kibu miał także wpływ na pojawienie się na Litwie Tomasza Tchórza, który został pierwszym asystentem, a wcześniej był trenerem m.in. w akademiach Legii czy Wisły Kraków. W składzie jego zespołu znajdowali się również znani w Polsce Vytautas Luksa i Donatas Kazlauskas. Obaj grali w ekstraklasie, odpowiednio w Polonii i w Lechii. Nie oni jednak byli najbardziej znanymi osobami w Trakai, a  Dinijar Bilaletdinow, 46-krotny reprezentant Rosji i półfinalista EURO 2008.

 

Vicuna oraz Tchórz nie trafili do Wilna prosto z Legii. Każdy z nich szedł swoją drogą, a wspólną pracę zaczęli na Litwie. - Kiedy tylko mogę, obserwuję spotkania Ekstraklasy. Zawsze szanuję kluby, w których byłem. W Legii spędziłem pięć lat, w dodatku to w niej zaczynałem karierę asystenta. Wygraliśmy tam ostatni Superpuchar w 2008 roku. Do dziś pamiętam gole Chinyamy i Rockiego, kiedy w składzie był m.in. Arruabarena. Przynajmniej Mikel ma Superpuchar z Legią, a Lewandowski nie (śmiech)! To oczywiście tylko żart. Fajne jest to, że z każdego klubu, w którym pracowałem, wyniosłem wartościowe znajomości, a ostatnie miesiące to życie między Wilnem a Warszawą - opowiada "Kibu".

 

 

- Być może miałem trochę inne spojrzenie na piłkę niż osoby, które pracowały wówczas w klubie. Jednak sądzę, iż powodem odejścia był fakt, że ludzie nie do końca dobrze rozumieli moje intencje. To był trudny okres dla osób, które uchodziły wtedy za decydentów – w akademii czy w samej Legii. W mojej ocenie mylnie wrzucono mnie do jednego worka z ludźmi walczącymi ze wspomnianymi osobami. Nie chodziło mi jednak o walkę czy żadną rywalizację o pozycję. Bardzo mi zależało na tym, aby usprawnić proces treningowy, aby korzystały z tego dzieci w akademii i żebyśmy my – jako klub, wtedy Legia – lepiej pracowali i osiągali lepsze wyniki. Niektórym się to nie podobało, nie ze względu na to, że miałem inny pomysł na grę. Uważano po prostu, że jestem inny i nie pasowałem do tego środowiska. Legia ma to do siebie, że jak się do niej trafi, mieszka się w najlepszym mieście. Gdziekolwiek na świecie nie jestem, bardzo tęsknię za Warszawą i chciałbym w przyszłości zamieszkać w niej ponownie. Rozumiem ludzi, którzy mają tutaj swoje rodziny, partnerki, a Legia – sama w sobie – daje prestiż i w ocenie innych, poziom społeczny pracownika Legii może być wyższym. Osoby wówczas inaczej cię postrzegają i to jest bardzo wygodne. Jeżeli ma się możliwość mieszkania w stolicy Polski, w świetnym mieście i pracy w jednym z najlepszych klubów piłkarskich, mało kto chce iść jeszcze wyżej. Przez to być może motywacja do rozwoju i wyjścia ze strefy komfortu stopniowo spada - opowiada Tchórz.

 

 

Wielokrotny reprezentant Rosji, półfinalista Euro 2008 i były zawodnik klubu Premier League nie jest częstym widokiem w litewskiej A Lydze. - W moim poprzednim klubie, Rubinie Kazań, nie byłem w dobrej sytuacji - doznałem poważnej kontuzji, nie grałem praktycznie przez rok. Kontrakt dobiegł końca i skontaktowali się ze mną przedstawiciele FK Trakai. Byłem już gotowy do gry w piłkę, porozumieliśmy się i tak trafiłem na Litwę. Dostałem tutaj szansę na grę w europejskich pucharach i odzyskanie radości z futbolu. Nie interesowały mnie pieniądze, ani sława. Mam 33 lata, lada moment 34. i chcę się cieszyć futbolem - wspomina swoje litewskie początki Bilaletdinow, lider FK Trakai. 

 

Postępowość a zatrzymany czas

 

Stadion LFF w Wilnie odgrywa istotną rolę dla litewskiego futbolu. Jedno główne boisko, drugie mniejsze, niczym "Orlik". Jedyną zmianą względem 2007 roku, kiedy Legia grała z Vetrą jest murawa - naturalną zastąpiono sztuczną. Przez obiekt regularnie przetaczają się kolejne drużyny. Trening, zmiana, trening, zmiana, trening, zmiana - tak przez cały dzień. Murawa obiektu litewskiej federacji gości seniorów FK Trakai, Żalgirisu, jak i kilku innych klubów (także z niższych lig), a także sporą rzeszę seniorów. Poza nawierzchnią, czas się zatrzymał. Poza kosmetycznymi zmianami, jak pojawieniem się niskich płotów, obiekt wygląda zupełnie jak wtedy, gdy "Kibu" debiutował u boku Urbana. - Nasza infrastruktura kuleje. W Trokach wybudowano nowy obiekt, ale nie spełnia wymogów licencyjnych. Od lat tworzony jest także stadion w Kłajpedzie, ale efektów nie widać. Jest jak jest, dlatego gramy w Wilnie - opowiada jeden z pracowników FK Trakai. Podstawowy powód jest prosty - zainteresowanie futbolem na Litwie jest znikome. Na większości meczów pojawia się 200-300 osób. Tysiąc widzów na meczach Żalgirisu to święto, choć niezwykle rzadkie. Ceny nie są przeszkodzą. Tylko na ostatni mecz Trakai z Żalgirisem wejściówki kosztowały po 3 euro. Futbol pozostaje w cieniu sportu narodowego – koszykówki.

 

Piłkę nożną na Litwie oglądają nieliczni, ale fanatyczni. To jednak błędne założenie. Zorganizowanego dopingu praktycznie nie ma. Zespół Vicuny wspiera grupa, która powstała niedawno i nazwała się "Trakai Knights". Rycerze zdominowani zostali jednak przez kobiety, które próbują dopingować swój zespół. Na każdym meczu grupa stara się stawić w liczbie 10-15 osób. Bardziej męsko jest chociażby po stronie Żalgirisu, gdzie za wsparcie odpowiadają panowie, choć liczbowo nie wypadają wiele lepiej. Wydawać by się się mogło, że litewski futbol nie ma perspektyw. Nie ma infrastruktury, zainteresowania kibiców, a poziom jest mocno przeciętny. Piłka nożna na Litwie chce się jednak rozwija. Jedną z metod jest sięganie po obcokrajowców, również na ławkach trenerskich.

 

 

- Chciałem pracować samodzielnie. Zebrałem mnóstwo doświadczenia będąc asystentem Jana Urbana. Swego czasu prowadziłem rozmowy z klubami pierwszej ligi (m.in. Olimpia Grudziądz - red.). Blisko było nawet przed objęciem posady trenera w FK Trakai, ale wylądowałem na Litwie, mając szansę gry w el. Ligi Europy. Udało się wypracować własny styl i model gry, nawiązać również dobre relacje z zawodnikami. Teraz cel drużyny był identyczny - awans do europejskich pucharów. Dostaliśmy realistyczne założenia, gdyż Suduva i Żalgiris mają lepsze drużyny i budżety. W Trokach nie brakuje za to reprezentantów Litwy. Piłka nożna jest jednak taka, że dziś jesteś tutaj, a o poranku sytuacja zmienia się o 180 stopni - tłumaczy hiszpański szkoleniowiec, który posiada polskie obywatelstwo. Jeszcze nie wie, jak prorocze to słowa. Za kilkadziesiąt godzin odbierze telefon z propozycją pracy w Płocku. 

 

- Po rozstaniu z akademią Wisły Kraków, udałem się na miesięczny kurs języka hiszpańskiego do Madrytu. W tym czasie rozmawiałem z różnymi trenerami. Chciałem bowiem przejść do piłki seniorskiej, aby kontynuować rozwój jako asystent danego szkoleniowca. Dzień po moim powrocie do Polski, odbyła się konferencja trenerska w Łodzi, w której uczestniczył też Kibu. Mieliśmy okazję podyskutować na dane tematy, zaskoczyłem go swoją znajomością hiszpańskiego. Znaliśmy się już wcześniej, ponieważ Kibu był zainteresowany periodyzacją taktyczną. Dużo rozmawialiśmy na temat metodologii treningowych. Byliśmy w stałym kontakcie, Kibu co jakiś czas pisał, że pamięta o mnie, obserwuje mnie i jest zainteresowany moją osobą, aż zaproponował mi przyjazd na Litwę i współpracę u jego boku - dodaje Tchórz opisując początki współpracy i trenerskiego duetu.  

 

Bariery


FK Trakai buduje swoją markę na futbolowej mapie Litwy. Klub istnieje od 2005 roku, a w poprzednim sezonie zakwalifikował się do europejskich pucharów. Już pod wodzą Vicuny, "Rycerze" ograli m.in. Irtysz Pawłodar, a potem do końca walczyli z Partizanem Belgrad. Najpierw Litwini przegrali 0:1, a następnie zremisowali 1:1. Do szczęścia nie brakowało wiele. Na lokalnej arenie klub ma jednak dwie bariery, których przeskoczyć się nie da - Żalgiris i Suduvę.  Dobitnie pokazują to rozgrywki A Lygi, w których oba kluby mają odpowiednio trzynaście i dziewiętnaście punktów przewagi nad Trakai. Różnicą są również finanse.

 

 

Pieniądze w litewskiej piłce, to swego rodzaju towar deficytowy. Piłkarz zarabia lepiej od statystycznego mieszkańca Wilna, choć w kontekście Europy, a nawet Polski, to wciąż grosze. Dla zdecydowanej większości zawodników A Lygi, Ekstraklasa jest ziemią obiecaną i trampoliną. Czołowi gracze litewskich rozgrywek zarabiają na podobnym poziomie lub odrobinę lepszym, co gracze występujący w trzecioligowych rezerwach Legii. Mowa o 6-8 tysiącach złotych za miesiąc. Większość transferów dokonuje się bezgotówkowo. W innych przypadkach, kwoty są symboliczne. To liga, w której nieliczni mają szansę się wypromować lub odbudować.  Z taką myślą na Litwę pojechał Michał Efir, który wraca do futbolu po zerwaniu więzadeł krzyżowych. Były legionista przez trzy tygodnie trenował z FK Trakai, ale ostatecznie podpisał umowę z trzecioligową Lechią Tomaszów Mazowiecki. To także pokazuje siłę litewskiej piłki nożnej...

 

Futbol w kraju wschodniego sąsiada Polski zmaga się także z innym barierami.

 

- Największym problemem jest mentalność, która po prostu musi się zmienić. Póki co, brakuje jakości, choć młodzi piłkarze wchodzą do ligi i stopniowo się rozwijają. Na razie brakuje im doświadczenia, ale jeśli je zdobędą, będą w stanie osiągnąć wyższy poziom. Ciekawym przeżyciem były dla nich na pewno eliminacje europejskich pucharów. Nie czuję się nauczycielem dla młodzieży, choć jeśli mam okazję, zawsze postaram się coś podpowiedzieć.   Mam nadzieję, że niektórzy będą w stanie się czegoś nauczyć. Litewski futbol może się rozwijać, choć sporo musi się jeszcze zmienić.  Widzę po FK Trakai, że jest chęć progresu. Najlepszym przykładem jest prezes klubu, który jest zdecydowany, by kroczyć do przodu – uważa Bilaletdinow, który w przeszłości występował m.in. w Łokomotiwie Moskwa czy Evertonie.

 

Inne mankamenty zauważa Vicuna. - W Polsce jest bardzo mało miejsc na kursie UEFA PRO, a co za tym idzie, nie ma wielu trenerów z najwyższą licencją. Na Litwie również nie ma wielu trenerów, choć w A lydze jest tylko trzech szkoleniowców z innych krajów. Wydaje mi się jednak, że potrzebny jest tu inny punkt widzenia. Litwini mogą wiele poprawić, ale ważne jest to, że chcą robić progres. Dużo rozmawiałem z Edgarasem Jankauskasem (obecny selekcjoner kadry Litwy - red.), który również widzi sporo mankamentów, ale wie, że piłka na Litwie krok po kroku może iść do przodu. Największe rezerwy w litewskiej lidze tkwią w taktyce. Można poprawić wszystkie aspekty, ale właśnie w tym widzę największe braki - twierdzi były asystent Urbana w Legii.

 

 

Problemem jest również kwestia zainteresowania rozgrywkami. Na meczach, jak choćby konfrotnacji na szczycie Trakai - Żalgiris, pojawiło się ok. 300 kibiców.  Spotkania nadawane są w internecie, za pośrednictwem Facebook'a lub Youtube'a. - Mimo, iż liga litewska jest słabsza od polskiej, niektórzy gracze mają świetną przeszłość, tak jak chociażby Bilaletdinow. Wszystko, poza stroną organizacyjną, jest w porządku. W moim wieku, najbardziej interesuje mnie oczywiście strona sportowa. Wiadomo – stadiony, pieniądze, otoczka czy kibice znajdują się na nieco niższym poziomie niż u nas, aczkolwiek mnie – na ten moment – interesuje boisko. Uważam, że Troki to bardzo dobre miejsce do rozwoju - mówi Tchórz i kontynuuje. - Rolą moją i Kibu była odpowiedzialność za proces treningowy, ale też rozwój akademii i struktur klubu. Co więcej, dbaliśmy o misję i wizję Trakai, musieliśmy dopasować strategię. W FK jest ambitny prezes z biznesowym podejściem, gdzie wszystko jest ustrukturyzowane. Współpracuje dodatkowo z wieloma działaczami z innych drużyn z ligi, z całą federacją. Sądzę, iż struktury i pomysł na jeszcze lepszą organizację są dobre. Potrzeba jednak czasu. Litwa jest krajem, który piłkarsko dopiero się rozwija - uważa 26-letni szkoleniowiec.  

 

Trakai rozwija się również dlatego, że o odpowiednie kontakty dba prezes klubu,  Jan Nevoina.  - Ciekawe kontakty oferuje na Litwie Dinjar, który w przyszłości chciałby być agentem piłkarskim i już współpracuje z rosyjskimi agencjami. Sporo znajomości ma też prezes, który ma interesujące pomysły propagowania społeczności polskiej na Litwie. Zna wielu polityków, którzy zainteresowani są zakładaniem różnych fundacji mającymi na celu wspomóc przez sport, polską społeczność żyjącą tutaj. Co więcej, federacja blisko pracuje z klubami. Można przez to poznać osoby działające w związku czy współpracujące z innymi europejskimi federacjami.  Kontakty są bardzo ważne. Pytanie jest jednak następujące: jak je budować i w jaki sposób je wykorzystywać. Jeżeli nie ma się kontaktów, nie zajdzie się daleko. W sporcie potrzeba jest wiedza oraz znajomości. Wiedza potrzebna jest po to, aby utrzymać się będąc już na topie. Jednak, aby na ten top się dostać,  szerokie grono ludzi musi doceniać cię za twoją pracę. To czyni się przez stały rozwój i tak też w sposób etyczny buduje się kontakty. Im w większej ilości miejsc przebywasz, im więcej wiesz i im częściej dzielisz się z innymi - tym ta siatka staje się bardziej pokaźna. Ten sposób tworzenia znajomości jest etyczny. Gdyż w momencie kiedy prosisz kogoś o wsparcie, a w zamian za to dany człowiek liczy, że dzięki okazaniu pomocy tobie, w przyszłości będzie mieć dłużnika, to jest to bardzo nieetyczne i to nigdy nie będzie moją drogą. Słowo „kontakty” budzi różne skojarzenia, często negatywne, ale zawsze będzie się je tworzyło. One tworzą się spontanicznie, to naturalna rzecz. Znajomości nie są złe. Ważne jest jednak to w jaki sposób się je wykorzystuje - twierdzi były pracownik legijnej akademii

 

Pierwszy trener


Vicuna w trakcie swojego życia mierzył się z różnymi wyzwaniami. Był dziennikarzem, pomagał w rodzinnej firmie zajmującej się stalą, ale pasją zawsze była piłka nożna. Nierozerwalnym narzędziem szkoleniowca jest tablet, z którym trudno mu się rozstać.  Na Litwie miał ze sobą również trzy telefony, które regularnie dzwoniły. - Przygotowujemy sobie plan na każdy tydzień, w którym są kwestie organizacyjne - jak miejsce zajęć czy kwestie podróży - ale też aspekty typowo sportowe. Mamy model gry, w którym chcemy prezentować ofensywny futbol, stosować pressing. Nasze zajęcia są dostosowane do tego, co zamierzamy pokazać na boisku w trakcie meczu, więc odnoszą się także do stylu przeciwnika. Jestem zadowolony, że pomaga mi w tym wszystkim Tomek. Nagrywamy każdy trening, robimy dotyczący nich feedback, w którym zawierają się wnioski odnośnie ostatnich jednostek. To analiza dobrze i źle wykonywanych ćwiczeń oraz kwestie dotyczące rywali - opowiada Vicuna.


 

 

- Odpowiedzialność za zespół jest po prostu… fajna. Ważna jest dla mnie także relacja ze sztabem szkoleniowym. W Trakai moim asystentem został Tomek, z którym mamy doskonałe stosunki. To specjalista od metodologii, periodyzacji taktycznej. Istotna jest też kwestia zaufania. Na Litwie można uczyć zawodników wielu detali taktycznych - zespołowych i indywidualnych - czy poszczególnych zachowań. To interesujące doświadczenie, a podejmowanie decyzji jest czymś pouczającym. Ważne jest też dbanie o głowy zawodników. Nie rozmawiamy tylko o piłce, ale też o życiu. Często spotykam się z graczami na obiad, kiedy możemy spokojnie podyskutować o kwestiach sportowych, ale też o ich dziewczynie, rodzinie i innych codziennych kwestiach. Chcę pomaga, ale nie tylko sportowo, lecz również personalnie – tak opisuje "Kibu" swoją pracę.


Wyświetl ten post na Instagramie.

@kibu_vicuna great victory!

Post udostępniony przez FK TRAKAI (@fktrakai)

 

Tchórz do swojej roli doszedł poprzez Legię, ale też współpracę z portugalskimi klubami, jak choćby ze Sportingiem. - Pojechałem do Portugalii w dużej mierze dlatego, ponieważ lubiłem podróżować i uczyć się nowych języków. Mam rodzinę, która zawsze do tego przekonywała. Udałem się tam rozwijać jako człowiek, a pasja stricte trenerska wzięła się z tego, iż według mnie jest tam najwyższy poziom rozumienia gry oraz kształtowania szkoleniowców. O ile Anglicy czy Niemcy dominują w rozwoju technologii, cała esencja gry zbiera się na Półwyspie Iberyjskim. Wyjechałem tam, bo byłem chłonny bardziej rozwoju osobistego, a nie trenerskiego. Jestem zadowolony, że zdołałem to ze sobą połączyć - mówi i dodaje w temacie Trakai. - Od niedawna zaczęła funkcjonować grupka kibicowska, która zaczyna być bardziej aktywna. Można za to przeczytać w internecie różne artykuły o naszym przejściu do Trakai. Początkowo były osoby wyrażające się o nas nieco sceptycznie. Mówiło się: trener Hiszpan, pracował w Polsce… i tak dalej. Teraz się to zmieniło i możemy zauważyć pochwały płynące z mediów. Osiągane rezultaty były całkiem niezłe, po europejskich pucharach ludzie faktycznie zaczęli dostrzegać naszą pracę. Nie tylko na Litwie, ale i poza granicami – również w Polsce - uważa Tchórz.

 

Hiszpańsko-polski duet szkoleniowy zbiera również dobre opinie wśród piłkarzy pokroju Bilialetdinowa. - Pracowałem z wieloma szkoleniowcami, również Hiszpanami. Widzę, że Kibu Vicuna wiele wie na temat piłki, a jego treningi są ciekawe. Szkoleniowiec zostawia jednak miejsce piłkarzom, daje wolność, a to potrzebne. Pomaga mu również Tomasz Tchórz, który stara się, by drużyna się regularnie rozwijała. Cieszę się, że szkoleniowcy skupiają się na piłce, to dla nich najważniejsze i to dobra droga dla zespołu. To dobrze, że zajęcia poruszają wszystkie aspekty - od taktyki po umiejętności techniczne - uważa Rosjanin.

 

- Według mnie, obecny sposób funkcjonowania rynku trenerskiego w Polsce sprawia, że droga młodego trenera do piłki zawodowej nie wiedzie przez akademie. Być może za wyjątek można uznać pracę w drużynie rezerw danego klubu. Jeżeli ktoś pracuje w niej w odmienny sposób i udowadnia, że podobnym szlakiem może pójść pierwsza drużyna wówczas może ona dać pewną przepustkę. Trenerzy młodzieżowi dostają jednak mało szans na pracę w rezerwach takich drużyn. Wydaje mi się, że droga, którą w Niemczech przebył Julian Nagelsmann, w Polsce nie ma obecnie prawa bytu ze względu na naszą mentalność. Staramy się wychować przyszłe gwiazdy w postaci zawodników, a być może powinniśmy skupić się na wychowywaniu trenerów, gdyż to ich praca ma na to największy wpływ. Obecnie w naszym kraju panuje trend związany z głoszeniem komunikatów o istotności szkolenia dzieci. Jednak prędzej czy później przychodzi potrzeba osiągania rezultatów tu i teraz więc zaczyna się myślenie o teraźniejszości, a nie przyszłości - dzieli się spostrzeżeniami Tchórz.

 

- Ciekawie obserwuje się asystenta. Będąc pierwszym trenerem widzę obecnie Tomka w roli, którą ja pełniłem w Legii. To jednak bardzo istotne doświadczenia, które pozwalają potem wyciągać wnioski. Wiem, że istotne jest słuchanie, zbieranie opinii. Warto posłuchać asystenta, trenera bramkarzy, speca od motoryki, dyrektora sportowego… Jeśli zbierzesz wokół siebie fajną ekipę, to dostanie się owoce. Pierwszy trener poniekąd koordynuje. W tej chwili znacznie lepiej rozumiem też Janka Urbana. Ta rola ma to do siebie, że nie rozmawia się już tylko z piłkarzami, ale dochodzą do tego prezesi, pracownicy klubu, dziennikarze, kibice..., a trzeba jeszcze trochę potrenować (śmiech). Dla szkoleniowców to najważniejsza kwestia, ale wokół pojawia się wiele aspektów, na które trzeba zwracać uwagę. Nie da się już koncentrować jedynie na treningu, jak robi się to będąc asystentem - uważa "Kibu".

Polskie drogi:

 

W ostatnim spotkaniu Kibu i jego współpracowników, FK Trakai wygrało 1:0 z Żalgirisem Wilno. Piękną bramkę z rzutu wolnego, która dała trzy punkty, strzelił Dovydas Virksas, 21-latek mający za sobą terminowanie w akademii Saint-Etienne. Na Litwę wrócił po kontuzji, teraz jest młodzieżowym reprezentantem kraju. Nie brakuje słów, że jeśli kluby Ekstraklasy chciałyby dać szansę komuś z ekipy "Rycerzy", to on byłby właściwym kandydatem. Po spotkaniu z Żalgirisem, klubem, którego polska nazwa to "Grunwald', szkoleniowcy dali zawodnikom chwilę wytchnienia. Tchórz mógł odwiedzić Polskę, Vicuna poleciał na kurs trenerski do Hiszpanii.  

 

 

-  Obecnie dostrzegam pewien trend, nie tylko w piłce nożnej, odnoszący się do prezentowania respektu dla różnorodnego charakteru i cech jakie posiada każdy z nas. Jestem tego zwolennikiem, gdyż niezbędne jest poszanowanie każdego oraz oddanie mu właściwego szacunku. Moim zdaniem jednak, my - młodzi ludzie jesteśmy coraz słabsi psychicznie. Domagamy się wręcz, aby nas doceniano i szanowano takimi jakimi jesteśmy, przez co nieco zanika rywalizacja i konkurencyjność na rynku. To powoduje, że obniża się poziom zawodowy, bo społeczeństwo jest słabsze, nie radzi sobie z emocjami. Spójrzmy chociażby na to, że my sami wymagamy akceptacji i respektu dla różnorodności, ale tylko do momentu kiedy druga osoba wyznaje naszą prawdę, dla nas jedyną. Jeśli jednak ktoś przedstawia inną prawdę lub ma się inne zdanie, to nagle zamiast tolerancji pojawia się pewna dyskryminacja. Jako trenerzy, zwłaszcza młodzi, powinniśmy to zmieniać,  mieć odważne pomysły, nowe koncepcje. Gdziekolwiek byśmy byli - my, młodzi ludzie - musimy być bardziej odważni. W dzisiejszym świecie potrzebujemy liderów, a nie polityków - uważa Tchórz. - Mam inne spojrzenie na piłkę od Polaków. Nie wiem czy lepsze, czy gorsze, nie chcę tego oceniać. Inne. Hiszpańscy trenerzy są według mnie bardzo dobrze przygotowywani do zawodu. Dlatego sądzę, że mogę zaproponować coś innego od krajowych szkoleniowców. Lubię drużyny proaktywne, które chcą grać w piłkę, tworzą przewagę w każdej strefie, chcą kreować sytuacje, a od razu po stracie, chcą odebrać futbolówkę dzięki wysokiemu pressingowi. Taka jest moja misja w piłce - dodaje "Kibu".

 

Następnie wraca myślami do kraju nad Wisłą. Nie wie jeszcze, że słowa, które wypowiada, okażą się prorocze.

 

- Chciałbym wrócić do Polski, w Warszawie mieszka moja kobieta i tam będziemy mieli dom. Znam futbol w tym kraju i myślę, że mogę pomóc. Chcę być zadowolony jako trener, a jestem zadowolony, gdy pracuję. Gdyby pojawiła się oferta z Ekstraklasy, uznałbym, że to krok do przodu i pewnie chciałbym skorzystać z takiej propozycji, ale co będzie dalej? W futbolu liczy się „tu i teraz” - stwierdził Vicuna.

 

- Docelowo chciałbym pracować na Zachodzie. Chciałbym jednak po przygodzie na Litwie, wrócić do Polski i rozwijać się w naszej ojczyźnie. Najpierw jako asystent, potem – pierwszy trener. Wydaje mi się, że aby pracować w lepszych miejscach, najpierw muszę stać się kimś w Polsce. - Czy Polska to niezbyt dobre miejsce dla młodych trenerów? I jest, i nie jest. To prawda, nie daje się nam szansy i trudno jest wejść do Ekstraklasy z plakietką trenera. Liga jest bowiem bardzo zamknięta, funkcjonuje w niej jeden krąg szkoleniowców, który ciągle się zmienia i prezesi nie są zazwyczaj na tyle odważni, aby postawić na kogoś nowego. Z drugiej strony można zaobserwować niezwykle małą konkurencyjność. Gdy młodzi trenerzy przyjeżdżają do Polski z wiedzą zaczerpniętą z Zachodu i prezentują ją, okazuje się, że niewielu szkoleniowców posiada taki warsztat. Jesteśmy wówczas innowacyjni, jednak wciąż musimy poprzeć tę wiedzę pracą i zyskiwać niezbędne doświadczenie. Jeżeli kluby czy prezesi pracują tyle lat w sporcie to – przy dalszym średnim poziomie naszej ligi – kiedyś ktoś w końcu pójdzie po rozum do głowy. Powie: Okej, skoro nie ma efektów robiąc to samo, to nie ma ryzyka, aby zrobić coś innego.- Dążmy do tego, żeby kluby nie bały się stawiania na młodych trenerów mających ciekawą wiedzę, dawali im szansę. Pomimo tego, iż zapewne w przeszłości zdarzały się sytuacje, w których młodzi szkoleniowcy wykorzystywali swój czas negując pracę osoby, która wyciągnęła do nich dłoń, chcę stanowczo podkreślić, że warto dawać nam - młodym – szansę. Przykładem dla wszystkich niech będzie Kibu. Chciałbym prosić więc doświadczonych trenerów o więcej zaufania dla wartości jakie trenerzy wchodzący do piłki zawodowej wyznają. Nam - tym wchodzącym - jeszcze raz przypomnieć o tym, abyśmy pamiętali kto był przy nas kiedy nie wiodło się najlepiej, a wszystkim związanym z polską piłką życzyć większej rywalizacji, gdyż to bezpośrednio przełoży się na rozwój piłkarskiej Polski - dodawał Tchórz.

 

- Piłka nożna jest taka, że dziś jesteś tutaj, a o poranku sytuacja zmienia się o 180 stopni - to zdanie padło w wypowiedzi hiszpańskiego trenera już wcześniej. W trakcie powstawania artykułu, nabrało zdwojonej mocy. Przed przerwą na kadrę szkoleniowcy zastanawiali się już nad kolejnym spotkaniem z Żalgirisem. W jej trakcie pojawił się błyskawiczny temat pracy w Ekstraklasie. W dwie doby doszło do porozumienia, FK Trakai straciło trenera i jego asystenta, lecz zarobiło ok. 15 tysięcy euro. W środę "Kibu" został ogłoszony nowym szkoleniowcem Wisły Płock, a na stanowisku zastąpił Dariusza Dźwigałę.

 

Co ciekawe, mogło być tak, że "Kibu" spotkałby w Polsce Biljaletdinowa. -  Nawet grając w FK Trakai, dostawałem pewne propozycje, były prowadzone rozmowy, ale brakowało konkretów. Kiedyś kontaktował się ze mną także klub z Polski. Dyskutowaliśmy o tym, ale nigdy nie weszło to na poważniejszy poziom (Bilialetdinow z trudem wymienia nazwę drużyny, chodzi najprawdopodobniej o Śląsk Wrocław - red.) - opowiada były reprezentant Rosji.


Vicuna oraz Tchórz podpisali w środę z Wisłą Płock umowy do końca sezonu z opcją przedłużenia o rok. Myśl o Polsce w przypadku obu trenerów spełniła się znacznie szybciej, niż mogliby sobie to wyobrazić.

Polecamy

Komentarze (6)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.