Luquinhas

Luquinhas: Ocenianie po każdym meczu? Mnie to pasuje!

Redaktor Piotr Kamieniecki

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

15.08.2019 20:45

(akt. 21.08.2019 17:13)

- Piłkarz myślący tylko o pieniądzach, szybko pójdzie na dno. Wybierałem nowy klub pod kątem rozwoju. A wielka presja? Ocenianie po każdym meczu? Mnie to pasuje! Jestem na to gotowy - zapowiada Luquinhas. Brazylijczyk coraz pewniej czuje się w składzie wicemistrzów Polski po transferze z portugalskiego Aves, a teraz w rozmowie z Legia.Net dzieli się pierwszymi przemyśleniami z Warszawy i opowieściami z czasów zanim trafił do Warszawy.

Pierwsze wrażenia z Warszawy?

- Po pierwszym zobaczeniu Warszawy, gdy przybyłem tutaj z menedżerem i dostrzegłem poziom życia, infrastrukturę, byłem już pewien, że wszystko mi odpowiada i chcę się związać z Legią. 

Ponoć miałeś też inne opcje, choć niezbyt przychylnym okiem patrzyła na nie Benfika, która miała 50 procent twojej karty zawodniczej i jej zdanie nie było bez znaczenia w kontekście transferu. 

- Tak, chodziło o bułgarski  Łudogorec Razgrad, ale nie żałuję, że trafiłem do Legii. Dostawałem także zapytania z krajów arabskich, gdzie pracował jeden z moich byłych trenerów. Wszystko było jednak ukierunkowane na Legię, brakowało na dobrą sprawe tylko podpisów i interesowała mnie finalizacja tylko tego tematu. 

Skoro pieniądze nie są najważniejsze, a na te mógłbyś liczyć w krajach arabskich, to co jest w tej chwili największą motywacją?

- Wychodzę z założenia, że piłkarz myślący tylko o pieniądzach, szybko pójdzie na dno. Najważniejsze jest myślenie o szczęściu moim i rodziny. Ważny jest fakt, by jak najlepiej dobierać możliwości rozwoju, co z czasem przełoży się na pozytywne rzeczy. Widziałem również kibiców Legii w akcji i… muszę przyznać, że zrobili na mnie wielkie wrażenie. Chciałem się przekonać, jak gra się dla takiej publiczności. 

W portugalskich mediach przeczytałem wypowiedź twojej mamy, która zaklinała cię: „synu, nie zmieniaj się, gdy osiągniesz sukces”. Zmieniłeś się przez ostatnie dwa-trzy lata?

- Bardzo wsłuchuję się w słowach matki. Zawsze mi powtarza pewne kwestie, ale czuję też pewne kwestie sam, a zwłaszcza takie, że będąc na piłkarskim topie, nie oznacza to często zmian w życiu prywatnym.  Opierałem się na przekazie rodziców. Zawsze było to dla mnie ważne. Szacunek dla rodziny jest w Brazylii bardzo istotną kwestią. Zawdzięczam swoim rodzicom mnóstwo rzeczy i nie może być w tej kwestii inaczej. 

Luquinhas

Jeszcze jeden fakt medialny. Dość dramatycznie opisywano twoją drogę do profesjonalnej  piłki: spanie na lotniskach, brak jedzenia. Jak to wyglądało?

- Taka historia faktycznie miała miejsce i dotyczyła momentu, w którym szukałem większego klubu w Brazylii.  W moim kraju nie brakuje menedżerów, którzy chcą zarabiać, lecz w ogóle nie interesują się zawodnikami. Jedna z takich osób miała wziąć mnie pod skrzydła, gdy miałem 13-14 lat. Nasłuchałem się wiele na temat czekającego lotu, biletu, padło wiele obietnic, a rodzice zapłacili mu pieniądze. Skończyło się spaniem na lotnisku. Ten człowiek wiele obiecywał, a nie zapewnił mi choćby miski z jedzeniem. Takie są realia w Brazylii…

Sam transfer do Europy odbył się już na normalniejszych warunkach?

- Tak, zdecydowanie. Przede wszystkim zależało mi na zmianie klubu, bo pochodzę ze stolicy kraju, Brasilii. Nie ma tam większej drużyny, zależało mi na rozwoju, a tak do końca nie mogło być w Ceilandense. Zaproponowano mi Portugalię, a konkretnie rozpoczęcie przygody z czwartoligowym Vilafranquense. Zdecydowałem się, że trzeba spróbować i powalczyć o zrobienie kolejnego kroku. Obecnie zespół jest na zapleczu najwyższej klasy rozgrywkowej. Sam również jestem dalej niż tuż po przylocie na wasz kontynent.

Mieszkałeś początkowo z… trzynastoma kolegami z drużyny?

- Tak było! Mieszkanie miało trzy-cztery pokoje, gdzie mieszkało ponad dziesięciu chłopa. Nie jest to łatwe, ale będąc skupionym na swoim celu, gdy chcesz spełniać marzenia, to coś takiego może wręcz pomagać, a na pewno nie rozpraszać. Trzeba być tylko ściśle wpatrzonym w to, co chce się robić w przyszłości. 

To uczy pokory?

- Tak, ale też szacunku, nawet do samego siebie i własnej pracy. Człowiek po takich przejściach widzi, co daje każda kropla potu wylana na treningach, jaka jest droga do profesjonalizmu. Doceniam bardziej to co mam, przez co przeszedłem. Na pewno jestem w stanie zrobić to bardziej niż osoba, która jakieś rzeczy dostała w inny sposób.

Jakie to uczucie, gdy dostaje się telefon i słyszy: „chce cię Benfika Lizbona”. I to nawet, gdy chodzi o drugi zespół. 

- Nawet nie wiedziałem, że chodzi o Benfikę. To generalnie wielki klub, o którym marzy każdy zawodnik grający w Portugalii. Jednego dnia, przyjechano po mnie i zabrano w podróż, która miała dotyczyć transferu. Dowiedziałem się z jakim klubem mam trenować i rozmawiać dopiero wtedy, gdy ujrzałem Stadion Światła. Wtedy dotarło do mnie, gdzie jestem i gdzie dojechałem. 

Zdawałeś sobie sprawę, że grasz w jednej drużynie z przyszłym piłkarzem Realu Madryt?

- Luka Jović… Nie. Tak samo jak nie spodziewałem się, że występuję z Joao Felixem, który za gigantyczne pieniądze odejdzie z Benfiki do Atletico Madryt. Inna sprawa, że obaj zdradzali swoją grą, że mogą zostać wielkimi piłkarzami. Sam Jović jest fajnym człowiekiem i już wtedy pokazywał wielki talent. Serb częściej schodził do „dwójki” z pierwszej drużyny, ale zdarzało nam się trenować i grać razem z meczach. Dzieliła nas bariera językowa, ale mimo wszystko potrafił utrzymywać ze wszystkimi bardzo dobre stosunki. 

W Polsce grał już inny piłkarz, z którym też byłeś w zespole - Romario Balde. 

- Traktuję go nieco jak swojego brata, bo bardzo mocno pomógł mi w Lizbonie. Jestem dość skromnym człowiekiem, zdarza mi się krępować, być nieśmiałym, zwłaszcza w nowych miejscach. Romario wziął mnie pod skrzydła, pokazał drużynę i zaopiekował się mną. Po transferze do Legii Balde wysłał mi wiadomość: „bracie, jesteś w topowym klubie!”. Szukając innych wspólnych „znajomych”, mogę wspomnieć też o Hildeberto. Również się znamy, byliśmy wspólnie na zgrupowaniu Benfiki zanim skrzydłowy trafił do Legii. Wiem, że obecnie wrócił do Portugalii i gra w Vitorii Setubal.

Luquinhas

Grając w Lizbonie, miało się wrażenie, że wskoczyło się od razu pięć schodków do góry?

- Zdecydowanie! Poznałem tam wielu znanych i dobrych piłkarzy, a przy tym normalnych ludzi. Tak było chociażby z Luisao, który okazał się świetnym człowiekiem. Miałem też trochę podobne wrażenie po transferze do Legii, klubu wielkiego, gdzie jednak nie było zadęcia, za to normalnie mnie przyjęto. To fajne odczucie. 

W Benfice byłeś krótko. Szybko trafiłeś do Aves, skąd z powrotem wypożyczono cię do Villafranquese. To przejaw pragmatyzmu związanego z większą szansą na grę?

- Sytuacja była taka, że w Benfice B rozegrałem dziewięć meczów. Trener zapewniał, że liczy na mnie w kolejnym sezonie i dostanę więcej szans na zapleczu portugalskiej ekstraklasy, gdzie grają rezerwy lizbońskiego klubu. Sytuacja się jednak nieco zmieniła. Klub dokonał wielu zakupów, tyle że nie wszystkie były trafione i pojawiła się dość długa kolejka chętnych do gry. Chciałem gdzieś grać, więc zdecydowano, że trafię do Aves, a połowa mojej karty zawodniczej została we władaniu Benfiki. 

Legia ściągnęła ogranego zawodnika czy jedna runda w najwyższej klasie rozgrywkowej nie sprawia, że mowa o niewiadomej?

- Po wypożyczeniu do Vilafranquense, wróciłem do Aves z urazem. Z tego powodu trafiłem do drużyny do lat 23. Tam miałem się wyleczyć, dojść do formy i tak też się stało. Potem przeniesiono mnie z powrotem do pierwszej drużyny. To była formalność. Szybko zdobyłem miejsce w pierwszej jedenastce i rozegrałem pełną rundę wiosenną. Nie mam z tym najmniejszego problemu.

Stołeczny klub ściągnął cię m.in. dlatego, że dobrze i bez kompleksów grałeś na tle tych najsłynniejszych rywali. Lubisz mierzyć się z wielkimi drużynami?

- Grałem z nimi na luzie. Nie ma dla mnie znaczenia, przeciw komu gram. Wiadomo, że grając z Porto, Benfiką czy Sportingiem, jest inna atmosfera. Nie zwracałem jednak na to uwagi tym bardziej, że wcześniej byłem doceniany, otrzymywałem nagrody dla najlepszego gracza danego meczu.

Jest różnica pomiędzy grą w klubie, który może, ale nie musi, a… musi zawsze? Tak jest z Legią, co widać po początku sezonu. 

- Wiem, że w Legii jest się rozliczanym ze wszystkiego i jest się pod wielką presją. Mnie to pasuje! Lubię, gdy tak jest i zdaję sobie sprawę, że to normalne. Zapewniam, że jestem gotowy na ocenianie po każdym meczu. Najwięcej względem kibiców widzisz to, co na rozgrzewce. Po pierwszym gwizdku sędziego, wyłączasz się i skupiasz tylko na tym, co na boisku. 

Ekstraklasa to liga dla ciebie?

- Dopiero się z nią witam, rozgrywam pierwsze mecze, ale myślę, że tak. Różnica jest taka, że jeśli Benfika prowadzi 2:0 po pierwszej połowie, to jest pewne, że dowiezie wynik i wszystko jest już jasne. Polskie rozgrywki są zaś bardzo nieprzewidywalne. Możesz wygrywać do przerwy, a schodzić z boiska pokonanym. Nie brakuje tu rywalizacji. Jestem jednak w pełni gotowy. Nie byłem na zgrupowaniu z Legią, nie przepracowałem z nią okresu przygotowawczego, ale spokojnie byłem wprowadzany i wszystko wraca do normy. 

Luquinhas

Jesteś skrzydłowym, który raczej nie lubi trzymać się skrzydła. Wolisz schodzić do środka? Przypominasz nieco stylem gry innego Brazylijczyka, Guilherme. 

- Staram się, by nie dało się mnie zamknąć w krótkim opisie, próbuję zaskakiwać przeciwników i przynosić korzyść drużynie. Zdaję sobie sprawę, że mam jeszcze słabości: brakuje mi wykończenia, wisienki na torcie. Od wielu trenerów słyszałem, że gdybym to poprawił, to byłbym teraz w innym miejscu. 

Jak widzisz swój pobyt w Legii? Okazja do promocji? Nie uwierzę, że marzysz o spędzeniu całej kariery w Polsce. 

- Nie wiem, czy będzie to przystanek czy nie, ale póki tu jestem, to zainteresowały mnie zdjęcia jakie widziałem w klubowym korytarzu. Widok fet z okazji mistrzostw, portrety mistrzów Polski… Tak, chciałbym dołączyć do tego grona, zobaczyć w przyszłości siebie w takim miejscu. 

Poznałeś już nieco Warszawę?

- Wybrałem mieszkanie, choć nie jestem oryginalny, bo zdecydowałem się na Wilanów. Mieszkam z żoną, przychodzi na mecze i aklimatyzujemy się. Wielu miejsc jeszcze nie poznałem, chcę się za to uczyć angielskiego, bo z pewnością mi się to przyda poza znajomością samego języka portugalskiego. 

Obecność tylu Portugalczyków pomaga w aklimatyzacji w Legii?

- Zdecydowanie. To swego rodzaju podstawa, bo pomagają mi w szatni, na boisku, jak i w życiu prywatnym. Teoretycznie mógłbym nie odczuć, że przeprowadziłem się do innego kraju, ale… w Warszawie bardzo wcześnie wstaje słońce. Nie może się do tego przyzwyczaić zwłaszcza moja żona. Jedzenie kolacji przy dziennym świetle też jest dla nas póki co specyficzne, ale… do wszystkiego da się zaadaptować. Przyznaję za to, że nieco jestem przerażony myślą o śniegu i mrozie. Żona też! Było jej zimno przy 10 stopniach w Portugalii, a tutaj, gdy będą minusowe temperatury… Zobaczymy, póki co jest ciepło! Pozytyw jest taki, że w Warszawie ogrzewane są domy, a tego w Lizbonie czy Aves nie było. 

Stawiasz sobie indywidualne cele? „Strzelę dziesięć goli, będę miał pięć asyst”?

- Zdecydowanie chciałbym poprawiać wykończenie, bo… marzy mi się zdobycie bramki. Chciałbym zobaczyć, jak zareagują z tej okazji kibice Legii. Przeżyć strzelonego gola na takim stadionie musi być dość wyjątkową chwilą. Nie zakładam ścisłych celów liczbowych, ale chcę jak najczęściej asystować przy trafieniach kolegów. 

Luquinhas

Za tłumaczenie dziękujemy panu Adamowi Mieszkowskiemu. 

Co wiesz o Brazylijczykach w Legii?

News: Roger wciąż wspomina Legię i marzy o powrocie
1/14 Luquinhas jest kolejnym piłkarzem z Brazylii, który trafił do Legii. Ilu zawodników z Kraju Kawy przed nim zagrało choć jeden oficjalny mecz w pierwszym zespole?

Polecamy

Komentarze (74)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.