News: Maciej Murawski: Dąbrowski potrzebuje komfortu

Maciej Murawski: Okuka szukał ludzi z jajami - cz. 2

Piotr Stosio, Emil Kopański

Źródło: Legia.Net

25.11.2011 16:10

(akt. 04.01.2019 13:12)

<p style="text-align: justify;">Przedstawiamy drugą część wspomnień Macieja Murawskiego. Tym razem ekspert i komentator Canal+ oraz czołowy piłkarz Legii w latach 1998-02 opowie o mundialu i reprezentacji Polski, mistrzostwie Polski z 2002 oraz relacjach w drużynie Dragomira Okuki i sympatiach kibicowskich. W niedzielę zaś przedstawimy część trzecią i ostatnią. Zapraszamy!</p>

SYMPATIE KIBICOWSKIE


Pochodzę z Zielonej Góry, gdzie dominują kibice Falubazu i Zastalu, a jeśli chodzi o piłkę nożną, to Legia Warszawa i Lech Poznań mają najwięcej sympatyków. Muszę przyznać, że najbardziej sympatyzowałem z Kolejorzem i Śląskiem Wrocław, Legii natomiast kibicowałem w europejskich pucharach. Warszawa była dla mnie zbyt odległym miastem. Moi przyjaciele trzymali natomiast kciuki za różne zespoły i potrafiliśmy się dogadać. W Zielonej Górze nie ma z tego powodu niesnasek. Jeden z moich kolegów, Tomek, zabrał mnie kiedyś do Lubina na mecz Zagłębia z Lechem, wygrany przez poznaniaków 4:2. Wtedy najbardziej przekonałem się do drużyny z Bułgarskiej. Tym bardziej, że to były czasy, kiedy Lech był naprawdę wielki – walczył z Barceloną do ostatniego karnego. Kiedy więc dostałem ofertę z Kolejorza, mimo propozycji z ośmiu innych pierwszoligowych klubów, nie wahałem się. Była to bardzo młoda drużyna, panowała w niej świetna atmosfera.


O KIBICACH LEGII


Wspominam ich bardzo dobrze, potrafili zrobić niesamowitą atmosferę podczas meczów. Dużą przyjemnością było dla nich grać. W jednym z sezonów kibice Legii  wybrali mnie najlepszym zawodnikiem w drużynie, co było bardzo miłe tym bardziej, że defensywnemu pomocnikowi zdarza się takie wyróżnienie niezmiernie rzadko. Zwykle wybiera się napastników, albo pomocników. Mam też satysfakcję, że i grając w Lechu plasowałem się wysoko w podobnych sondażach, bo zająłem chyba trzecie miejsce na najlepszego piłkarza Wielkopolski. Kibice w Poznaniu mnie lubili i dlatego odejście do Legii było tak trudne. Pamiętam, że w pierwszym meczu przy Łazienkowskiej między moim starym i nowym klubem fani Lecha skandowali moje nazwisko. Byłem chyba jednym z niewielu piłkarzy Lecha, który gdy trafił do Legii nie stracił sympatii kibiców Kolejorza. To było przyjemne, bo jeśli ktoś odchodzi do Legii jest zazwyczaj w Poznaniu znienawidzony. Rozumieli jednak, że nie odszedłem dla pieniędzy. To była bardzo trudna decyzja, ale teraz cieszę się, że ją wtedy podjąłem. Dość szybko kibice mnie polubili, a ja przeżyłem cztery wspaniałe lata, które zakończyły się zdobyciem upragnionego tytułu. Jest coś co wyróżnia kibiców Legii od innych fanów to jest to szacunek do piłkarzy, którzy grali w ich klubie i z różnych powodów odeszli do innych zespołów. Pamiętam, jak przyjeżdżali na Łazienkowską byli legioniści ze swoimi nowymi drużynami i byli przyjmowani przez fanów Legii z dużą sympatią. To coś, co mi zawsze imponowało i byłem dumny, że gram dla nich.  


O MISTRZOSTWIE POLSKI I TRENERZE OKUCE


Z drużyną Legii w sezonie 2001/2002 nie było aż tak źle, jak przewidywał Wojtek Kowalczyk. Trener Dragomir Okuka zafundował nam bardzo ciężkie treningi, które nie wszyscy byliby w stanie wytrzymywać. Na szczęście w Legii trafił na naprawdę silnych graczy i to skutkowało. Podejrzewam, że gdyby takie zajęcia wprowadził w Wiśle, zespół by się posypał. Dla mnie, dla Czeresia, Sokoła czy Magica były to natomiast ćwiczenia bardzo dobre. Dzięki wytrzymałości fizycznej wyrywaliśmy punkty kolejnym rywalom i w efekcie zdobyliśmy mistrzostwo kraju. To był najlepszy czas w moim piłkarskim życiu. Wcześniej byłem z Legią w czołówce, niby było podium, ale brakowało tego ukoronowania w postaci mistrzowskiego tytułu.


Podporządkowaliśmy wszystko jednemu celowi – mistrzostwu. Jak wyglądały stosunki w drużynie? Pomiędzy Czarkiem Kucharskim i Jackiem Zielińskim miłości na pewno nie było. Pamiętam, gdy powiedziałem, że nie chcę być już kapitanem, trener wybrał Kucharza. I w momencie, gdy wrócił Jacek, Czarek nie oddał mu opaski, bo miał ambicję ją nosić cały czas, a nie tylko w zastępstwie. Co prawda, nie było żadnego konfliktu między nimi, ale przyjaźni też nie.


Zawsze natomiast jako drużyna walczyliśmy. Ważnymi osobami w naszej ekipie byli Czarek i Zielek. Jacek był uosobieniem spokoju, zawsze można było na niego liczyć. Kucharz natomiast był niezwykle charakterny, nigdy nie odpuszczał. Nawet, gdy miał gorszy dzień. I tym nas zarażał. U nas może zbyt wesoło nie było, jak w Legii trenera Wójcika, ale twierdzę, że mieliśmy fajną atmosferę. I może dobrze, że Wojtek Kowalczyk wyjechał na Cypr, bo to miało wpływ na dobry klimat. Kowal teoretycznie może się uważać za mistrza Polski z sezonu 2001/02, bo grał w dwóch pierwszych meczach rundy jesiennej (dwie porażki).


Kilku zawodników z drużyny mistrzowskiej piastuje dzisiaj poważne funkcje. Czarek jest menadżerem, podobnie jak Mariusz Piekarski i Stanko Svitlica. Zielek i Jacek Magiera zajęli się trenerką, Marek Jóźwiak jest dyrektorem sportowym. Był też wcześniej z nami Marek Citko, obecnie również menadżer. Niestety robił za leniucha, a takich nie lubił trener Okuka. Do filozofii Serba potrzebni byli ludzie z jajami, którzy mogli biegać przez 90 minut. Marek takim zawodnikiem nie był. A co do Wojtka Kowalczyka, to myślę, że odszedł ze względu na pieniądze. Był przecież charakternym facetem, w końcu wytrzymałby reżim treningowy Okuki i zaczął strzelać gole. Otrzymał natomiast dobrą propozycję kontraktu, więc powiedział: „Cześć panowie! Jadę po kasę. I tyle. Takie jest życie piłkarza.


Inna sprawa, że Okuka nie miał w swoim zespole gwiazd. Wprawdzie, byli Bartek Karwan, Czarek Kucharski albo Stanko Svitlica i Tomek Sokołowski, ale mecze wygrywaliśmy walką do samego końca. To była siła tej drużyny. Jeśli chodzi o zaangażowanie to można porównać nas do dzisiejszej Korony Kielce. Poza tym, nikt na nas wówczas nie stawiał. Pamiętam, że założyłem się z Januszem Basałajem o skrzynkę whisky, że zdobędziemy mistrzostwo. Zakład zawarliśmy bodajże w październiku. Nagrodę oczywiście dostałem. W momencie, gdy trwały mistrzostwa świata w Korei do mojego mieszkania w Warszawie zapukał kurier i przyniósł obiecaną skrzynkę. Janusz więc zachował się jak dżentelmen. Chociaż pewnie do dzisiaj wygrana Legii go boli (śmiech).


Sposób na Wisłę, która była faworytem, znalazłem gdy krakowianie mierzyli się z FC Porto w europejskich pucharach. Nasi rywale w meczach z portugalskim zespołem nie mogli wyjść ze swojej połowy. Tomek Frankowski grający daleko od pola karnego rywali był zupełnie niegroźny. Na początku spotkania w Krakowie o tym zapomnieliśmy, bo Franek nam strzelił gola. Zresztą wygrał główkę z Markiem Jóźwiakiem, który był najwyższy na boisku. Na szczęście był Stanko, który zdobył wyrównującą bramkę i zremisowaliśmy mecz. Wiedziałem, że możemy wygrać w lidze. Poza tym, jakoś na przekór byłem przekonany, że Janusz przyjaźniący się z Bogusławem Cupiałem powie właścicielowi Wisły o naszym zakładzie. Wygrana więc fajnie smakowała. Feta po mistrzostwie była jedną z najprzyjemniejszych rzeczy, które spotkały mnie w życiu, a już na pewno tym piłkarskim. Teraz wiele osób kojarzy mnie właśnie dzięki temu sukcesowi. Zapomniano nawet o tym, że byłem kibicem Lecha. W każdym klubie, w którym grałem, zostawiłem sporo serca i zdrowia, mam mnóstwo wspaniałych wspomnień.


O OFERTACH, KTÓRE OTRZYMAŁ


Mogłem zostać w Legii, a gdybym to zrobił, pewnie byłbym najlepiej zarabiającym piłkarzem ekstraklasy. Trener Okuka powiedział nawet, że jeśli odejdę, to on razem ze mną. Prezes Miklas robił więc wszystko, żebym został, ale było już za późno. Pół roku przed wygaśnięciem kontraktu, poszedłem do niego porozmawiać o tej kwestii. Złożono mi propozycję przedłużenia, ale to był dziwny okres. Klub nie miał pieniędzy, a wobec piłkarzy były spore zaległości. Mogłem podpisać kontrakt, a za pół roku klub mógł nie istnieć. Powiedziałem, że możemy przedłużyć umowę, jeżeli Legia ureguluje zadłużenie wobec piłkarzy, a działacze potwierdzą, że będą w stanie zamknąć budżet. Takich gwarancji jednak nie było. Akurat tak się złożyło, że gdy wywalczyliśmy mistrzostwo Polski, Legia była klubem biednym. Przez pół roku żyła z transferu Wojtka Kowalewskiego do Szachtara Donieck, a gdyby nie jego przeprowadzka, to nie byłoby pieniędzy na normalne funkcjonowanie. Po mistrzostwie były kolejne rozmowy, ale było już za późno. To był okres, gdy mówiono, że liga jest słaba. Do reprezentacji trener Engel powoływał głównie zawodników z zagranicy. A poza tym, chciałem się sprawdzić na Zachodzie. Miałem 28 lat i stwierdziłem, że jak nie teraz, to nigdy. Chciałem poznać inną kulturę i nauczyć się języków. Zobaczyć Bundesligę z bliska. W Legii mogłem co najwyżej ponownie zdobyć mistrzostwo. No i jeżeli klub nie wszedłby do Ligi Mistrzów, a ja bym w nim został, to byłbym pierwszym do odpalenia ze względu na kontrakt, który mi proponowano. Pamiętam, że podwyżka miała być nawet trzykrotna. Nikt w Wiśle Kraków tyle nie zarabiał, ani Żurawski ani Frankowski. Miałem wówczas dwie propozycje z Niemiec, z VFL Bochum i Arminii Bielefeld. Interesowały się mną też VFB Stuttgart i Hansa Rostock oraz kluby z Francji. Wybrałem Arminię (grali w niej wtedy Artur Wichniarek i Daniel Bogusz), bo starała się o mnie długo i to był – pod względem sportowym – błąd.


REPREZENTACJA POLSKI


Z reprezentacją Polski nie wyszło mi tak, jak bym tego chciał. Byłem wielokrotnie powoływany, ale najczęściej siedziałem na ławce rezerwowych i się z niej nie podnosiłem. Było ku temu kilka powodów. Na pewno wtedy nie było problemu, kto ma występować w defensywie. Grali tacy piłkarze jak Jacek Zieliński, Tomkowie: Łapiński, Wałdoch i Hajto, Jacek Bąk... Nic dziwnego, że na środku obrony było bardzo trudno się przebić. Inna sprawa, że Legia grała wówczas nieco innym systemem niż kadra (3-5-2) i ja pełniłem najczęściej funkcję defensywnego pomocnika. Trenerom podobała się moja gra, ale nie występowałem na środku obrony, więc na tej pozycji odpadałem, natomiast jako defensywny pomocnik grałem zbyt głęboko, żeby wpasować się w ustawienie reprezentacji (4-4-2). W każdym razie konkurencja była ogromna i to nie były łatwe czasy dla takiego zawodnika jak ja, który musiał dopiero budować swoją pozycję. Grali bardziej doświadczeni i lepsi piłkarze.


O MUNDIALU


Trenerowi Engelowi zawsze będę wdzięczny, bo dzięki niemu mogłem zagrać na mundialu i spełnić kolejne marzenie z lat dziecięcych. Jest to na pewno świetny trener, jednak mam wrażenie, że popełnił dwa błędy. Spójrzmy na Niemców, którzy przygotowując się na ważny turniej, jadą na tydzień do Włoch wspólnie z rodzinami. I w Italii nie mają ciężkich treningów, co najwyżej jakiś fitness, trochę biegania, ale z piłką niewiele mają wspólnego. Po tygodniu odpoczynku jadą na właściwy obóz kondycyjny i dopiero potem do kraju organizującego dany turniej. Nasza kadra pojechała ciężko trenować do Niemiec. Dla mnie nie było to problemem. Dla Czarka też nie. Dla Zielka również. Po treningach u Okuki tamte zajęcia były relaksem (śmiech). Ale dla wielu zawodników to mogła być masakra. Szkoda, że trener Engel nie dał kadrowiczom tygodnia luzu, żeby pobyli z rodzinami. I to jest też podpowiedź dla trenera Smudy, żeby znalazł tydzień odpoczynku dla kadrowiczów przed Euro 2012.


Drugim błędem była natomiast zbyt duża ufność trenera Engela wobec graczy pierwszej jedenastki. Podstawowi zawodnicy nie czuli ciśnienia, byli pewni swoich występów. Niedawno wyczytałem bardzo mądre zdanie. Pycha wyprzedza porażkę. Głupotą były też kłótnie niektórych piłkarzy z dziennikarzami. To takie typowo polskie, zamiast wspólnie cieszyć się z obecności na najważniejszym turnieju piłkarskim, nie wszyscy zachowywali się profesjonalnie w stosunku do żurnalistów. Pamiętam, że graliśmy wewnętrzny sparing, w którym teoretycznie drugi skład pokonał pierwszy 5:1. Trener Engel mógł to wykorzystać, żeby pokazać wszystkim, że ma równorzędnych piłkarzy. Nie zrobił tego. Po meczu ze Stanami Zjednoczonymi Piotrek Świerczewski powiedział mi: „Kurde, gdybym wiedział, że wy tak dobrze gracie, to wcześniej znacznie bardziej bym się starał. No, ale to nie jest wina piłkarzy. Nie doceniliśmy też rywali. Jechaliśmy z przeświadczeniem, że powalczymy z Portugalią, a nawet jak przegramy, to wyjdziemy z drugiego miejsca w grupie. Tymczasem obejrzeliśmy mecz towarzyski Korei Południowej z Francją i przecieraliśmy oczy ze zdumienia, bo Azjaci byli zdecydowanie lepsi. W starciu z aktualnym mistrzem świata! Nagle wszystkim klapy opadły i zastanawialiśmy się, czy pasujemy do tego grona. Koreańczycy byli niscy, ale biegali znacznie więcej od innych. A skakali wyżej niż chociażby Radek Kałużny, który miał ponad 190 centymetrów. Byli herosami, a w dodatku pomagali im sędziowie.

Polecamy

Komentarze (14)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.