Mateusz Cholewiak

Mateusz Cholewiak: Przestałem kalkulować

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

18.04.2020 16:30

(akt. 03.05.2020 21:35)

- W przeszłości zdarzały się chwile, w których trzeba było wykonać sprint, aby nie nadziać się na wrogo nastawionych rówieśników. Na szczęście, w każdym przypadku udawało mi się wyjść z opresji. Tylko raz ucieczka okazała się nieco bardziej wymagająca. Musiałem szybciej „depnąć”, aby uniknąć nieprzyjemności. Zakończenie historii okazało się szczęśliwe, bowiem drzwi od tramwaju zamknęły się we właściwym momencie i wraz z kolegami spokojnie wróciliśmy do szkoły (śmiech) – opowiada Mateusz Cholewiak, zawodnik Legii Warszawa.

Uważasz, że trochę późno doceniono cię jako piłkarza? Trafiłeś do ekstraklasy w wieku 28 lat.

- Nie. Myślę, że ktoś miał na mnie po prostu taki pomysł. Późne trafienie do najwyższej klasy rozgrywkowej mogło wynikać z błędów popełnianych we wcześniejszych latach, być może czegoś brakowało. Ciężka praca zaowocowała jednak transferem do Śląska Wrocław. Przestałem kalkulować, zastanawiać się, co można zrobić lepiej. Po zameldowaniu się w ekstraklasie, szedłem w odpowiednim kierunku i zawitałem do Legii Warszawa.

W styczniu rozmawiałem z Mirosławem Dawidowskim, z którym spotkałeś się w SMS-ie. Mówił, że Puszcza Niepołomice, w której potem występowałeś, zatrzymywała się czasami w Łodzi, aby zjeść obiad. Już wtedy podkreślałeś, że na pewno zagrasz w ekstraklasie. Rzeczywiście taki cel obrałeś sobie już znacznie wcześniej?

- Tak. Za czasów gry w Puszczy stwierdziłem, że muszę udowodnić, zaangażowaniem i postawą, że należy mi się miejsce w ekstraklasie. Lata mijały, były chwile zwątpienia, bo potem trafiłem do Stali Mielec. Zrobiłem ligowy krok w tył, ponieważ przeniosłem się z I ligi do II. Pojawił się mętlik w głowie i obawy, że cel nie zostanie zrealizowany, lecz się nie poddałem. Liczy się tu i teraz. Wiedziałem, że ktoś zauważy i doceni sumienną postawę.

Porozmawiajmy jeszcze chwilę o SMS-ie Łódź. Jak wspominasz czas w tamtym klubie?

- Pozytywnie. Otrzymałem niemały kredyt zaufania. Wyciągnięto bowiem chłopaka, którego od Łodzi dzieliło 400 kilometrów. I tak na dobrą sprawę klub tylko raz czy dwa miał okazję obejrzeć mnie na żywo: podczas mistrzostw Polski kadr wojewódzkich, właśnie w Łodzi. Przyjąłem propozycję, chciałem spróbować. Zależało mi na ukończeniu szkoły i uczestniczeniu w codziennych zajęciach. W poprzednim zespole (MOSiR Jasło – red.) nie miałem możliwości trenowania każdego dnia. SMS nakierował mnie, w którą stroną zmierzać i na czym się skupiać. Tak jak mówiłem we wcześniejszych wywiadach: fizyka i technika biegu okazały się kluczem do rozwoju. Bardzo dziękuję łodzianom, ponieważ teraz to procentuje.

Mateusz Cholewiak

Szkoła Mistrzostwa Sportowego okazała się szkołą życia?

- Oczywiście. Wybierałem się do Łodzi, nie wiedząc, co mnie tam spotka. Musiałem radzić sobie sam, kontakt z rodziną był mocno ograniczony, odbywał się tylko za pośrednictwem telefonu. W życiu piłkarza dochodzi do częstych zmian miejsca zamieszkania czy klubów. SMS mnie na to przygotował. Pokazał, co robić, czego unikać. Same plusy.

Wraz z przejściem do SMS-u pojawiły się powołania do reprezentacji młodzieżowych. Poczułeś wtedy, że piłka będzie ci towarzyszyć w życiu przez wiele lat?

- Od najmłodszych lat nie wyobrażałem sobie życia bez futbolu. Tak samo jak tego, że nie mógłbym rywalizować w juniorskich drużynach w Jaśle albo grać rekreacyjnie z kolegami. Liczba treningów w SMS-ie, a także otoczka i skupienie na piłce spowodowała myślenie o tym jak o pracy.  Dawałem z siebie maksimum, byłem zaangażowany. Zmiana klubu, z MOSiR-u na SMS, pozwoliła chociażby na otrzymywanie powołań do juniorskich kadr Polski.

Mateusz Cetnarski, który również grał w SMS-ie, wspominał w programie „Foot Truck”, że pomiędzy przystankiem tramwajowym, a bursą znajdowała się kamienica, koło której krążyły niezbyt przyjemne osoby. Miałeś z tego powodu jakąś przygodę?

- Mateusz mieszkał właśnie w tej bursie, przy której stała wspomniana kamienica. Ja natomiast przebywałem przy Rodakowskiego. Czasy jak i środowiska ludzi okazywały się jednak różne. Zdarzały się chwile, w których trzeba było wykonać sprint, aby nie nadziać się na wrogo nastawionych rówieśników. Na szczęście, w każdym przypadku udawało mi się wyjść z opresji. Tylko raz ucieczka okazała się nieco bardziej wymagająca. Musiałem szybciej „deptnąć”, aby uniknąć nieprzyjemności. Zakończenie historii okazało się szczęśliwe, bowiem drzwi od tramwaju zamknęły się we właściwym momencie i wraz z kolegami spokojnie wróciliśmy do szkoły (śmiech).

W SMS-ie występowałeś m.in. z Krzysztofem Baranem czy Mariuszem Rybickim, którzy później również mieli okazję grać w ekstraklasie.

- Doskonale pamiętam jak Krzysiu Baran przeszedł do Chojniczanki i po chwili znalazł się w ekstraklasie. Podobnie stało się z „Rybą”. Dzieliłem też szatnię z Maciejem Makuszewskim, również solidnym piłkarzem. W starszych rocznikach grał też Mateusz Cetnarski, który także wypłynął na szersze wody, ma na koncie sporo występów w najwyższej klasie rozgrywkowej. Wówczas mieliśmy naprawdę mocną i zgraną paczkę. Nasz rocznik okazał się obiecujący. Zajęliśmy – troszkę pechowo – trzecie miejsce na mistrzostwach Polski. Mimo wszystko to sukces.

Pobyt w Łodzi wspominam z uśmiechem na twarzy. Oczywiście, popełniło się trochę błędów, ustrzegało się przed różnymi sytuacjami. Ale reasumując – spędziłem tam mnóstwo wspaniałych chwil. Dziękuję SMS-owi, który dołożył cząstkę tego, gdzie znajduję się obecnie. 

Potem podpisałeś kontrakt z Puszczą Niepołomice, z którą awansowałeś do I ligi.

- Za czasów gry w III lidze w barwach SMS-u, byłem jednym z najstarszych na boisku. W drużynie występowali bowiem młodsi ode mnie. Przejście do Puszczy okazało się tym, czego potrzebowałem. Zostałem otoczony zawodnikami z ekstraklasowymi epizodami. Mogłem wówczas nabierać ligowego doświadczenia, którego pragnąłem.

Osoba Dariusza Wójtowicza również miała na mnie pozytywny wpływ. Przytoczę pewną anegdotkę. Przyjechałem do Niepołomic. Przed jednym ze sparingów, trener przedstawiał graczy i testowanych, w tym mnie. Wygłaszając imię i nazwisko dodał, że jestem młodzieżowcem. Szybko zdementowałem plotki, bo ten status już mi przepadł. Pamiętam jego minę i odpowiedź w stylu: „okej, dobra, to zobaczymy”. W tamtej grze kontrolnej wypadłem jednak bez zarzutu. Szkoleniowiec od razu wziął mnie na rozmowę, a następnie skierował do prezesów. Nalegał, żebym dogadywał się z klubem w kontekście transferu. Dodał, że liczy na mnie podczas nadchodzącego zgrupowania.

Mateusz Cholewiak

Potem była Stal Mielec. Jak już wspomniałeś zamieniłeś I na II ligę.

- Kontakt ze Stalą pojawił się w chwili, gdy kończył mi się kontrakt z Puszczą. Wraz z zespołem z Niepołomic spadaliśmy do II ligi. Przez dwa tygodnie czekałem na rozwój wydarzeń i ewentualne telefony od klubów. Słyszałem o zapytaniach, lecz brakowało konkretów. Postanowiłem wrócić na Podkarpacie. Wówczas Stal okazała się najbardziej rzeczowa. Spodobała mi się koncepcja odbudowy mieleckiej ekipy. Przyjąłem propozycję. Chciałem pokazać, że jestem wartościowym graczem i jednocześnie pomóc w powrocie na piłkarskie salony.

Po odejściu Jakuba Żubrowskiego do Korony Kielce, Zbigniew Smółka wziął mnie na rozmowę i chciał, żebym został nowym kapitanem. Szkoleniowiec nie mógł jednak sam o tym zadecydować. Nastąpiło jawne głosowanie, w którym drużyna poparła zdanie trenera. Dało mi to dodatkową motywację i inny punkt widzenia. Zderzyłem się z tym, że od tego momentu brałem odpowiedzialność nie tylko za siebie, ale cały zespół. Kolejne cenne doświadczenie.

W trakcie batalii Stali o ekstraklasę, odezwał się Śląsk. Klub z Wrocławia cię zatrudnił i na „dzień dobry” wylądowałeś na lewej obronie. Było lekkie zdziwienie?

- Tak. Śląsk zmagał się wtedy z urazami. Doszło do tego, że żaden nominalny lewy obrońca nie był w pełni zdrowi. Gdy trener Tadeusz Pawłowski zakomunikował, że muszę być przygotowany na grę na boku obrony, miałem obawy. Przez całe życie grałem z przodu, ciągnęło mnie do strzelania goli. A tu nagle trzeba było się przestawić i przede wszystkim zabezpieczać tyły. Z początku trudno było przywyknąć do tej roli, lecz podjąłem rękawice. Liczy się dla mnie regularna gra i występy w pierwszym składzie. Gdy nadarzyła się okazja do rywalizacji na boku obrony, powiedziałem, że walczę. Ostatecznie, zagrałem na tej pozycji kilkanaście meczów.

Ze Śląskiem mam tylko i wyłącznie miłe wspomnienia. Bardzo dziękuję klubowi za zaufanie i szansę. We Wrocławiu były dwa trudne okresy, z naciskiem na trudne. W obu przypadkach zawzięcie biliśmy się o ligowy byt. W pierwszym sezonie, w którym zawitałem do Śląska, znaleźliśmy się w grupie spadkowej, ale po 2-3 meczach wszystko się uspokoiło i wyjaśniło. Byliśmy pewni utrzymania. W kolejnym sezonie sytuacja się powtórzyła. Ale tym razem miejsce w tabeli było znacznie gorsze. W każdym meczu musieliśmy walczyć o życie. Fajnie, że udało się zostać w ekstraklasie. Cieszę się, że mogłem w tym uczestniczyć i dołożyć cegiełkę do utrzymania. Widać, że praca nakreślona przez trenera, Vitezslava Lavickę, procentuje. Zespół jest wysoko w tabeli, a nie w dole.

Jesteś w Legii od początku 2020 roku. Chyba nie żałujesz transferu?

- Absolutnie nie. Oceniam go na plus. Już w barwach Śląska miałem możliwość rywalizacji w ekstraklasie. Ale trafienie do takiego klubu, jak Legia, o takiej marce… To coś, na co się czeka. Gdy usłyszałem o możliwości transferu, w głowie krążyły pierwsze myśli. Zawsze przed transferem analizuje się zalety i wady, zastanawia się jak to będzie, czy przydarzy się okazje na grę… Teraz po prostu stwierdziłem: a dlaczego mam nie spróbować? Po to się trenuje, czeka całe życie, aby przejść do takiego zespołu. Jak widać, praca wciąż przynosi efekty. Dalej poruszam się w odpowiednim kierunku. Jak na razie mam cztery występy w barwach Legii, w których udało się strzelić gola. W każdym przypadku wchodziłem na boisko z ławki. Dziękuję trenerowi za szanse. Równie dobrze mógłbym zameldować się w nowych barwach i nie zagościć na murawie. W trakcie treningów udowadniałem, że ciężko pracuję i trener dawał mi możliwość zaprezentowania się szerszej publiczności. O to chodzi, aby płynnie wkomponować się w zespół i łapać coraz więcej minut. Nie ma co ukrywać, że pandemia koronawirusa troszkę pokrzyżowała plany. Nie gramy, zrobiła się ogromna przerwa. Wszyscy czekają na to, co się wydarzy.

Mateusz Cholewiak

Rozmawiałeś wcześniej z Mateuszem Hołownią i Radosławem Majeckim?

- Dyskusje pojawiły się, gdy wiedziałem już o konkretach ze strony Legii. Wówczas skontaktowałem się z Radkiem Majeckim, który zapowiedział, że wszystko mi pokaże i pomoże z wejście do drużyny. Tuż po transferze rozmawiałem z Mateuszem Hołownią. Wcześniej, przed przejściem do nowego zespołu, człowiek skupia się na klubie, w którym jest aktualnie. Wiadomo, że śledzi się mecze całej ekstraklasy, ale skupia się głównie na klubie, w którym gra. Wraz z informacją o moich przenosinach, „Hołek” od razu napisał i dodał, iż trafiłem idealnie.

Bramka z Lechią w doliczonym czasie dodatkowo cię podbudowała?

- Na pewno. W dwóch pierwszych ligowych meczach nie kreowałem sytuacji strzeleckich, ale do w końcu się udało: do trzech razy sztuka. Związałem się z nowym klubem, w trzecim spotkaniu o stawkę zdobyłem bramkę. Wpadło i oby tak dalej. Czy dało się zasnąć po tym trafieniu? Jak najbardziej. Emocje towarzyszyły, trzy punkty najbardziej cieszyły, gol podbudował.  Ale tak już mam, że za chwilę się wyłączam i skupiam na przyszłości.

Przed transferem mówiło się o tobie jako o zadaniowcu, wszechstronnym zawodniku. Zgadzasz się z tym?

- Tak. Chcę wygrywać, prezentować się jak najlepiej. Jeżeli wchodzę na boisko na ostatni kwadrans, a trener przekaże mi, żebym skupił się bardziej na defensywie i pomagał drużynie, będę to robił. Postaram się wypełniać to, co nakreśli szkoleniowiec. Być może przez to zostałem nazwany zadaniowcem. Może ta łatka brzmi dziwnie, lecz dla mnie to pozytywne określenie, z którym się zgadzam.

W lutym obchodziłeś 30. urodziny. Na ile się czujesz?

- Faktycznie, ostatnio wybiła trzydziestka. Podkreślam, że wiek to tylko liczba. Przy zdrowiu i walorach fizycznych czuję się zdecydowanie młodziej. Może nie na 18-ście, ale 25-26. Takie jest odczucie głowy i ciała.

Mateusz Cholewiak

Z Legią obowiązuje cię umowa do czerwca 2021 roku. Celem jest jej przedłużenie?

- Trudno powiedzieć, co przyniesie przyszłość. Tak jak powiedziałem na wstępnie, przestałem planować. Liczy się dla mnie tu teraz. Staram się na każdym treningu, meczu pokazywać maksimum możliwości. Na rozmowy o kontrakcie przyjdzie czas. Wtedy zarząd i trenerzy będą oceniać wykonaną przeze mnie pracę. Jeżeli będą ze mnie zadowoleni, umowę uda się wypełnić, a może i nawet przedłużyć.

Czujesz się powoli mistrzem Polski?

- Nie ma co rozmawiać jeszcze na ten temat. Cieszę się, że solidnie zaczęliśmy rundę wiosenną i wypracowaliśmy 8-punktową przewagę. Jeżeli wrócimy do rozgrywek, postaramy się zwiększyć odstęp między pierwszym a drugim miejscem zwyciężając w każdym spotkaniu. Na razie czekamy na rozwój wydarzeń, z chłodną głową i pokorą. I pracą, która zawsze się obroni.

Jak teraz spędzasz te specyficzne dni?

- Trenuję według planu, który przygotował sztab szkoleniowy. Gdy dostaniemy sygnał do powrotu do zajęć, trzeba być bowiem w jak najlepszej dyspozycji, aby nie zaczynać wszystkiego od nowa. To jest w tym okresie najważniejsze. Poza tym, najwięcej czasu pochłania synek, któremu trzeba poświęcać bardzo dużo uwagi. Spędzam wolne chwile z dzieckiem i żoną. Dodatkowo, odpalam Playstation i oglądam seriale na Netflixie: ostatnio „Dom z papieru”. Przebrnąłem przez nowy sezon w dwa dni i już nie ma co oglądać (śmiech). No i w taki sposób mijają kolejne dni.

Sprawdzasz serwisy informacyjne, czytasz wiadomości na temat koronawirusa?

- Uważnie śledziłem pierwsze tygodnie, w momencie zawieszenia rozgrywek. Z biegiem czasu przestałem się w to zagłębiać. Siłą rzeczy nie da się od tego w stu procentach odciąć. Przychodzą różne powiadomienia, po odpaleniu telewizora się o tym słyszy. Wiadomo, że nie wolno tego lekceważyć i trzeba zachowywać wszystkie środki ostrożności. Staram się jednak unikać czytania wszystkich wiadomości. Jest zbyt duży natłok, człowiek niepotrzebnie by się nakręcał. Z każdego dnia staram się wyciągać dużo pozytywów. Nie pamiętam kiedy spędzałem tyle czasu z najbliższymi, co obecnie (śmiech). Temat koronawirusa wraca chociażby przy rozmowach z rodzicami. Człowiek cały czas się pyta o zdrowie u rodziny.  Od mediów staram się jednak odłączyć.

Załóżmy, że otrzymacie zielone światło w kontekście powrotu do normalnych zajęć. Ile czasu – twoim zdaniem – powinniście dostać na to, żeby grać o stawkę?

- Nie jestem wielkim ekspertem w tej dziedzinie. Rozpiski treningowe, które dostaliśmy, trzeba wykonywać w warunkach domowych. Sprawę utrudniło zamknięcie parków i lasów, ponieważ nie można biegać. To, co zostało nam nakreślone, ma pomóc podtrzymać dyspozycję wypracowaną przed startem drugiej części sezonu. Nie wyobrażam sobie, że wrócimy od razu do normalnych ćwiczeń i z marszu zaczniemy grać w ekstraklasie. Podejrzewam, że przed wznowieniem rozgrywek będą potrzebne minimum dwa tygodnie treningów, taki mini-obóz przygotowawczy.

Co wiesz o Lucjanie Brychczym

News: Rok 2014 rokiem Lucjana Brychczego!
1/15 Z jakiego klubu do Legii trafił Lucjan Brychczy?

Polecamy

Komentarze (77)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.