Nie narzekam
27.02.2002 02:11
<b>- Przejście do Szachtara to awans sportowy?</b>
Wywiad z Wojciechem Kowalewski
- Przejście do Szachtara to awans sportowy?
- Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Wstępna analiza mówi, że pod względem sportowym będzie to awans. Szachtar ma w tym sezonie bardzo ambitne plany. Chodzi o mistrzostwo Ukrainy i start w Lidze Mistrzów. Najlepszy dowód to zatrudnienie Nevio Scali, bardzo znanego włoskiego trenera.
- Legia w sparingu pokonała Szachtara 2:0, więc czy aby na pewno trafi Pan do lepszej drużyny?
- Nie powiedziałem, że przechodzę do lepszej. Legia i Szachtar prezentują poziom porównywalny. Chodziło mi raczej o możliwości klubów. Ale rzeczywiście w pierwszej połowie Legia rozegrała wtedy bardzo dobre spotkanie. Po przerwie już przeważał Szachtar. Tamten wynik nie miał żadnego znaczenia. Więcej o umiejętnościach moich nowych kolegów mogę powiedzieć dopiero po tym, jak potrenowałem z nimi w Hiszpanii. Doniecka jeszcze nie widziałem, lecz od Mariusza Lewandowskiego, który jest zawodnikiem Szachtara, oraz mojego menedżera pana Jerzego Kopy wiem, że pod względem organizacyjnym ten klub prezentuje poziom światowy. Byłem już na Ukrainie na badaniach lekarskich, jednak nie w Doniecku, tylko w jednej z mniejszych miejscowości. Pojechaliśmy tam kilka dni temu pociągiem.
- Czy propozycja Szachtara była rzeczywiście nagła?
- Pierwszy sygnał dostałem pod koniec grudnia. Akurat tego dnia brałem ślub cywilny, gdy zadzwonił do mnie menedżer. Powiedziałem, że wstępnie jestem zainteresowany, ale ponieważ potem nic się nie działo, to uznałem, że sprawa została zamknięta. A potem był luty i wszystko potoczyło się błyskawicznie.
- Szachtar ma budżet kilkakrotnie wyższy od Legii. Pan też będzie zarabiać kilkakrotnie więcej aniżeli w Warszawie.
- Na temat budżetu nie mam prawa się wypowiadać. Ile razy więcej sam będę zarabiał, też trudno powiedzieć, bo wpływają na to różne uwarunkowania. Pieniądze wcale nie były najważniejsze, chociaż na pewno istotne. Przez pewien czas wahałem się z podpisaniem kontraktu, ale nie dlatego, że chciałem wynegocjować jak najwięcej. Musiałem przetrawić ofertę, a myślałem głównie o aspekcie sportowym.
- Jeszcze niedawno polscy piłkarze nie brali poważnie możliwości wyjazdu na Wschód. Tym bardziej na Ukrainę, gdzie życie wcale nie jest bezpieczne. Mówi się, że silne wpływy ma tam mafia, a najsilniejsze właśnie w Doniecku.
- Gdy do tego klubu przychodził Mariusz Lewandowski, to miałem wątpliwości, czy rzeczywiście robi dobrze. Potem z nim porozmawiałem. Znamy się jeszcze ze wspólnych występów w Groclinie. Pewne fakty potwierdził. Na Ukrainie pomiędzy warstwami społecznymi rzeczywiście istnieją ogromne różnice. Jest wielki luksus i jest okropna bieda. Ale ja jadę tam przede wszystkim po to, aby grać w piłkę, a nie po to, by zwiedzać miasto. Sądzę, że większość czasu będę spędzał w ośrodku treningowym Szachtara i będzie to dla mnie po prostu kilkuletni obóz przygotowawczy. Aklimatyzuję się szybko w każdych warunkach i tam też sobie poradzę. Oczywiście warunki do życia są istotne, jednak dla mnie nigdy nie były najważniejsze. Mariusz ma mieszkanie w mieście, ja też mam takie dostać, ale zamierzam zacząć z niego korzystać dopiero po pewnym okresie.
- Będzie stało całkiem puste?
- Moja żona na razie zostanie w Polsce, ponieważ jeszcze przez półtora roku będzie studiować. To na pewno jedno z większych utrudnień, choć postaramy się widywać jak najczęściej.
- Zna Pan rosyjski? W tym języku na Ukrainie można się porozumieć.
- Uczyłem się go w szkole podstawowej. Podczas sparingu z Malagą nie miałem problemów z porozumiewaniem się z zawodnikami, choć oczywiście Mariusz też mi pomagał. W dawnych czasach mieszkałem w Suwałkach, niedaleko granicy z byłym Związkiem Radzieckim, gdzie kontakt z tym językiem miałem częsty. Poza tym radzę sobie także z angielskim, którym mówi Nevio Scala.
- Właśnie ten znany szkoleniowiec uznał, że do jego koncepcji bardziej będzie pasować człowiek, który w polskiej kadrze zagrał raz, a nie wielokrotny reprezentant kraju. Krótko mówiąc, Wojciech Kowalewski jest lepszy od Adama Matyska.
- To odnośnik do tego, jak wysoko jestem ceniony na rynku polskich bramkarzy. W oczach takiego trenera, o takim doświadczeniu może to być miarodajne. To, że zamiast bramkarza klasy światowej wybrał mnie, podbudowuje. Chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę, że wciąż czeka mnie bardzo dużo pracy, bym kiedyś osiągnął to, co Matysek. Teraz wszystko leży tylko w moich rękach. A że mój konkurent tak długo nie mógł znaleźć pracy? Tak już bywa w życiu. Są lepsze i gorsze chwile.
- Poznał Pan już swoich konkurentów w Szachtarze?
- Tak i uważam, że rywalizacja będzie ciekawa. W mocnych klubach rywalizacja musi być i nie jest tak, że myśli się o zagrożeniu. Przyjście Radostina Stanewa do Legii tylko mnie zmobilizowało. Trzeba traktować to jak współpracę, jeden nauczy się czegoś od drugiego i obaj skorzystamy.
- Istnieje jednak pogląd, że bramkarz powinien być pewny swojej pozycji.
- Oczywiście. Ja nawet jak nie grałem w Legii, to byłem pewien swojej pozycji. Trzeba robić wszystko co w naszej mocy, a przecież nie zawsze wszystko od nas zależy. Wszystkich konkurentów wspominam dobrze. Sporo od nich się nauczyłem, a przecież nie mam wpływu na politykę transferową klubu. Na tym, że miałem okazję podpatrywać najlepszych bramkarzy w Polsce, bo tylko tacy tu trafiali, tylko skorzystałem.
- Jerzy Engel powołał Pana na mecz z Wyspami Owczymi głównie dlatego, że kilku innych bramkarzy było kontuzjowanych. Z drugiej strony nazwisko Kowalewski znajdowało się w jego notesie i to już osiągnięcie. Czy po przejściu do Szachtara właśnie rozpoczęta przygoda z kadrą nie ulegnie zakończeniu? Z Ukrainy nie tak łatwo trafić do kadry.
- Szachtar będzie grać w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Gdyby udało się awansować, to trudno sądzić, bym grając w pierwszym składzie w tych elitarnych rozgrywkach, został całkiem w Polsce zapomniany. Lepiej chyba patrzeć na życie od jego pozytywnej strony, niż zakładać z góry, że coś się nie uda.
- Nie żal Panu odchodzić z Legii?
- Szczerze mówiąc, to liczyłem, że będę miał okazję dłużej pograć w tym klubie. Spędziłem tutaj lepsze i gorsze chwile, ale ogólnie będę wspominał ten okres bardzo dobrze. Byłem w Legii prawie pięć lat, a grałem niewiele - zaledwie przez jedną rundę. Liczyłem, że uda mi się jakoś bardziej zaistnieć w pamięci kibiców. Zostałem przez nich bardzo dobrze przyjęty, później tak samo mnie traktowali. Stało się jednak, jak się stało. Żal mi też zostawiać drużynę. Od momentu, kiedy wróciłem z Groclinu, zaczynałem tu czuć się coraz lepiej. Atmosfera była z każdym meczem lepsza. Zaczęto mówić, że ta drużyna walczy. Mówiono, że tylko styl bywał niezadowalający, ale jeśli chodzi o Legię, to wiadomo, że wymagania zawsze są niezwykle wysokie. Bardzo dobrze jednak się rozumieliśmy. Mam nadzieję, że miejsce po mnie zostanie wypełnione należycie.
- Przez Radostina Stanewa?
- Za bardzo dobrego bramkarza uważam Artura Boruca. Myślę, że tę opinię mógłby potwierdzić trener Krzysztof Dowhań, który obecnie go prowadzi. Szkoda, że nie otrzymał szansy. Taka postawa jest nie fair wobec niego. Działacze muszą zrozumieć, że nie warto spisywać go na straty. Tak jak zrozumieli w moim przypadku i teraz chyba nie żałują. W ciągu roku jego kariera mogłaby rozwinąć się bardziej dynamicznie, chociażby tak jak moja. Mówię to jako kolega mający okazję pracować z nim na treningach. Ma naprawdę duże możliwości i nie jest gorszy od Stanewa. A poza tym jest młodszy. Legia to jednak wyjątkowy klub. Żeby w nim grać, trzeba najczęściej z niego odejść, a potem dopiero wrócić. Artur jest z drużyną od kilku lat, a Stanew to obcokrajowiec. Trudniej będzie mu porozumieć się z zespołem.
- Pan w Szachtarze będzie w takiej samej sytuacji jak Stanew w Legii.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale tej drogi i tak nikt mi nie ułatwi. Każdy musi liczyć na siebie. Nie mam nic przeciwko Stanewowi. Gdyby nie był dobrym bramkarzem, to nie byłby w Legii. Ale Artur powinien dostać szansę. Znam to wszystko z autopsji.
- Przez pewien czas był Pan w Legii dublerem Grzegorza Szamotulskiego. Gdy on odchodził do PAOK Saloniki, zdawało się, że to właśnie Wojciech Kowalewski stanie między słupkami. Tymczasem nieoczekiwanie najpierw do klubu wrócił Zbigniew Robakiewicz, następnie pojawił się Bogusław Wyparło. Zamiast z drugiego pierwszym nagle stał się Pan dopiero trzecim bramkarzem zespołu.
- Wyciągnąłem z tego zdarzenia odpowiednie wnioski i wcale nie uważam, że był to dla mnie okres stracony. Pewne rzeczy zrozumiałem, miałem czas na przeanalizowanie innych. Zaowocowało to pewnym postępem. Odszedłem do Groclinu, nareszcie pograłem w lidze. Po pół roku wróciłem, a po następnym pół wyjeżdżam za granicę. Tempo ekspresowe, moim zdaniem trochę nawet za szybkie.
- Ma Pan jednak świadomość, że ten transfer to spora pomoc dla znajdującej się w trudnym momencie Legii?
- Słyszałem o kwocie, jaką według prasy Legia otrzyma za mój transfer. W obecnej sytuacji to naprawdę bardzo dużo. Cieszę się, że przynajmniej w ten sposób mogę pomóc klubowi. Tym bardziej że nie miałem aż tak wielu okazji, by pomóc grą na boisku.
- Wydał Pan bankiet pożegnalny dla kolegów?
- Jeszcze nie miałem czasu. Na pewno nie będzie to bankiet w pełnym tego słowa znaczeniu, bo Legia w piątek rozgrywa przecież bardzo ważne spotkanie z Amicą. Spotkamy się, pogadamy - może w czwartek. Wypada tak zrobić. W piątek rano odlatuję do Kijowa, a stamtąd do Doniecka. 16 marca zaczynają się rozgrywki ligi ukraińskiej.
- Wygląda na to, że Pańska kariera toczy się w dobrym kierunku.
- Nie narzekam. Przy tej okazji chciałbym kilku ludziom podziękować. Zamierzam zacząć od trenerów, którzy prowadzili mnie w Wigrach Suwałki. Przede wszystkim Grzegorzowi Szerszenowiczowi i kolegom z boiska, od nich uczyłem się podstaw. Oczywiście kolegom z Legii także. Trenerom zajmującym się pracą z bramkarzami - panom Brychczemu, Kazimierskiemu i w końcowej fazie Dowhaniowi. Januszowi Białkowi (obecnie w GKS Katowice) i Tadeuszowi Fajferowi z Groclinu. Oczywiście także trenerowi Mirosławowi Jabłońskiemu, za którego kadencji przyszedłem do Legii. Wiadomo, w bramce był wtedy Grzesiek Szamotulski, ale trener liczył, że zajmę jego miejsce. Stało się to trochę później, niż oczekiwał. A na koniec chciałbym pozdrowić najbardziej zagorzałych kibiców Legii. Liczę, że kiedyś będziemy jeszcze mieli okazję wspólnie się cieszyć.
- Sprawy potoczyły się bardzo szybko. Wstępna analiza mówi, że pod względem sportowym będzie to awans. Szachtar ma w tym sezonie bardzo ambitne plany. Chodzi o mistrzostwo Ukrainy i start w Lidze Mistrzów. Najlepszy dowód to zatrudnienie Nevio Scali, bardzo znanego włoskiego trenera.
- Legia w sparingu pokonała Szachtara 2:0, więc czy aby na pewno trafi Pan do lepszej drużyny?
- Nie powiedziałem, że przechodzę do lepszej. Legia i Szachtar prezentują poziom porównywalny. Chodziło mi raczej o możliwości klubów. Ale rzeczywiście w pierwszej połowie Legia rozegrała wtedy bardzo dobre spotkanie. Po przerwie już przeważał Szachtar. Tamten wynik nie miał żadnego znaczenia. Więcej o umiejętnościach moich nowych kolegów mogę powiedzieć dopiero po tym, jak potrenowałem z nimi w Hiszpanii. Doniecka jeszcze nie widziałem, lecz od Mariusza Lewandowskiego, który jest zawodnikiem Szachtara, oraz mojego menedżera pana Jerzego Kopy wiem, że pod względem organizacyjnym ten klub prezentuje poziom światowy. Byłem już na Ukrainie na badaniach lekarskich, jednak nie w Doniecku, tylko w jednej z mniejszych miejscowości. Pojechaliśmy tam kilka dni temu pociągiem.
- Czy propozycja Szachtara była rzeczywiście nagła?
- Pierwszy sygnał dostałem pod koniec grudnia. Akurat tego dnia brałem ślub cywilny, gdy zadzwonił do mnie menedżer. Powiedziałem, że wstępnie jestem zainteresowany, ale ponieważ potem nic się nie działo, to uznałem, że sprawa została zamknięta. A potem był luty i wszystko potoczyło się błyskawicznie.
- Szachtar ma budżet kilkakrotnie wyższy od Legii. Pan też będzie zarabiać kilkakrotnie więcej aniżeli w Warszawie.
- Na temat budżetu nie mam prawa się wypowiadać. Ile razy więcej sam będę zarabiał, też trudno powiedzieć, bo wpływają na to różne uwarunkowania. Pieniądze wcale nie były najważniejsze, chociaż na pewno istotne. Przez pewien czas wahałem się z podpisaniem kontraktu, ale nie dlatego, że chciałem wynegocjować jak najwięcej. Musiałem przetrawić ofertę, a myślałem głównie o aspekcie sportowym.
- Jeszcze niedawno polscy piłkarze nie brali poważnie możliwości wyjazdu na Wschód. Tym bardziej na Ukrainę, gdzie życie wcale nie jest bezpieczne. Mówi się, że silne wpływy ma tam mafia, a najsilniejsze właśnie w Doniecku.
- Gdy do tego klubu przychodził Mariusz Lewandowski, to miałem wątpliwości, czy rzeczywiście robi dobrze. Potem z nim porozmawiałem. Znamy się jeszcze ze wspólnych występów w Groclinie. Pewne fakty potwierdził. Na Ukrainie pomiędzy warstwami społecznymi rzeczywiście istnieją ogromne różnice. Jest wielki luksus i jest okropna bieda. Ale ja jadę tam przede wszystkim po to, aby grać w piłkę, a nie po to, by zwiedzać miasto. Sądzę, że większość czasu będę spędzał w ośrodku treningowym Szachtara i będzie to dla mnie po prostu kilkuletni obóz przygotowawczy. Aklimatyzuję się szybko w każdych warunkach i tam też sobie poradzę. Oczywiście warunki do życia są istotne, jednak dla mnie nigdy nie były najważniejsze. Mariusz ma mieszkanie w mieście, ja też mam takie dostać, ale zamierzam zacząć z niego korzystać dopiero po pewnym okresie.
- Będzie stało całkiem puste?
- Moja żona na razie zostanie w Polsce, ponieważ jeszcze przez półtora roku będzie studiować. To na pewno jedno z większych utrudnień, choć postaramy się widywać jak najczęściej.
- Zna Pan rosyjski? W tym języku na Ukrainie można się porozumieć.
- Uczyłem się go w szkole podstawowej. Podczas sparingu z Malagą nie miałem problemów z porozumiewaniem się z zawodnikami, choć oczywiście Mariusz też mi pomagał. W dawnych czasach mieszkałem w Suwałkach, niedaleko granicy z byłym Związkiem Radzieckim, gdzie kontakt z tym językiem miałem częsty. Poza tym radzę sobie także z angielskim, którym mówi Nevio Scala.
- Właśnie ten znany szkoleniowiec uznał, że do jego koncepcji bardziej będzie pasować człowiek, który w polskiej kadrze zagrał raz, a nie wielokrotny reprezentant kraju. Krótko mówiąc, Wojciech Kowalewski jest lepszy od Adama Matyska.
- To odnośnik do tego, jak wysoko jestem ceniony na rynku polskich bramkarzy. W oczach takiego trenera, o takim doświadczeniu może to być miarodajne. To, że zamiast bramkarza klasy światowej wybrał mnie, podbudowuje. Chociaż oczywiście zdaję sobie sprawę, że wciąż czeka mnie bardzo dużo pracy, bym kiedyś osiągnął to, co Matysek. Teraz wszystko leży tylko w moich rękach. A że mój konkurent tak długo nie mógł znaleźć pracy? Tak już bywa w życiu. Są lepsze i gorsze chwile.
- Poznał Pan już swoich konkurentów w Szachtarze?
- Tak i uważam, że rywalizacja będzie ciekawa. W mocnych klubach rywalizacja musi być i nie jest tak, że myśli się o zagrożeniu. Przyjście Radostina Stanewa do Legii tylko mnie zmobilizowało. Trzeba traktować to jak współpracę, jeden nauczy się czegoś od drugiego i obaj skorzystamy.
- Istnieje jednak pogląd, że bramkarz powinien być pewny swojej pozycji.
- Oczywiście. Ja nawet jak nie grałem w Legii, to byłem pewien swojej pozycji. Trzeba robić wszystko co w naszej mocy, a przecież nie zawsze wszystko od nas zależy. Wszystkich konkurentów wspominam dobrze. Sporo od nich się nauczyłem, a przecież nie mam wpływu na politykę transferową klubu. Na tym, że miałem okazję podpatrywać najlepszych bramkarzy w Polsce, bo tylko tacy tu trafiali, tylko skorzystałem.
- Jerzy Engel powołał Pana na mecz z Wyspami Owczymi głównie dlatego, że kilku innych bramkarzy było kontuzjowanych. Z drugiej strony nazwisko Kowalewski znajdowało się w jego notesie i to już osiągnięcie. Czy po przejściu do Szachtara właśnie rozpoczęta przygoda z kadrą nie ulegnie zakończeniu? Z Ukrainy nie tak łatwo trafić do kadry.
- Szachtar będzie grać w kwalifikacjach Ligi Mistrzów. Gdyby udało się awansować, to trudno sądzić, bym grając w pierwszym składzie w tych elitarnych rozgrywkach, został całkiem w Polsce zapomniany. Lepiej chyba patrzeć na życie od jego pozytywnej strony, niż zakładać z góry, że coś się nie uda.
- Nie żal Panu odchodzić z Legii?
- Szczerze mówiąc, to liczyłem, że będę miał okazję dłużej pograć w tym klubie. Spędziłem tutaj lepsze i gorsze chwile, ale ogólnie będę wspominał ten okres bardzo dobrze. Byłem w Legii prawie pięć lat, a grałem niewiele - zaledwie przez jedną rundę. Liczyłem, że uda mi się jakoś bardziej zaistnieć w pamięci kibiców. Zostałem przez nich bardzo dobrze przyjęty, później tak samo mnie traktowali. Stało się jednak, jak się stało. Żal mi też zostawiać drużynę. Od momentu, kiedy wróciłem z Groclinu, zaczynałem tu czuć się coraz lepiej. Atmosfera była z każdym meczem lepsza. Zaczęto mówić, że ta drużyna walczy. Mówiono, że tylko styl bywał niezadowalający, ale jeśli chodzi o Legię, to wiadomo, że wymagania zawsze są niezwykle wysokie. Bardzo dobrze jednak się rozumieliśmy. Mam nadzieję, że miejsce po mnie zostanie wypełnione należycie.
- Przez Radostina Stanewa?
- Za bardzo dobrego bramkarza uważam Artura Boruca. Myślę, że tę opinię mógłby potwierdzić trener Krzysztof Dowhań, który obecnie go prowadzi. Szkoda, że nie otrzymał szansy. Taka postawa jest nie fair wobec niego. Działacze muszą zrozumieć, że nie warto spisywać go na straty. Tak jak zrozumieli w moim przypadku i teraz chyba nie żałują. W ciągu roku jego kariera mogłaby rozwinąć się bardziej dynamicznie, chociażby tak jak moja. Mówię to jako kolega mający okazję pracować z nim na treningach. Ma naprawdę duże możliwości i nie jest gorszy od Stanewa. A poza tym jest młodszy. Legia to jednak wyjątkowy klub. Żeby w nim grać, trzeba najczęściej z niego odejść, a potem dopiero wrócić. Artur jest z drużyną od kilku lat, a Stanew to obcokrajowiec. Trudniej będzie mu porozumieć się z zespołem.
- Pan w Szachtarze będzie w takiej samej sytuacji jak Stanew w Legii.
- Zdaję sobie z tego sprawę, ale tej drogi i tak nikt mi nie ułatwi. Każdy musi liczyć na siebie. Nie mam nic przeciwko Stanewowi. Gdyby nie był dobrym bramkarzem, to nie byłby w Legii. Ale Artur powinien dostać szansę. Znam to wszystko z autopsji.
- Przez pewien czas był Pan w Legii dublerem Grzegorza Szamotulskiego. Gdy on odchodził do PAOK Saloniki, zdawało się, że to właśnie Wojciech Kowalewski stanie między słupkami. Tymczasem nieoczekiwanie najpierw do klubu wrócił Zbigniew Robakiewicz, następnie pojawił się Bogusław Wyparło. Zamiast z drugiego pierwszym nagle stał się Pan dopiero trzecim bramkarzem zespołu.
- Wyciągnąłem z tego zdarzenia odpowiednie wnioski i wcale nie uważam, że był to dla mnie okres stracony. Pewne rzeczy zrozumiałem, miałem czas na przeanalizowanie innych. Zaowocowało to pewnym postępem. Odszedłem do Groclinu, nareszcie pograłem w lidze. Po pół roku wróciłem, a po następnym pół wyjeżdżam za granicę. Tempo ekspresowe, moim zdaniem trochę nawet za szybkie.
- Ma Pan jednak świadomość, że ten transfer to spora pomoc dla znajdującej się w trudnym momencie Legii?
- Słyszałem o kwocie, jaką według prasy Legia otrzyma za mój transfer. W obecnej sytuacji to naprawdę bardzo dużo. Cieszę się, że przynajmniej w ten sposób mogę pomóc klubowi. Tym bardziej że nie miałem aż tak wielu okazji, by pomóc grą na boisku.
- Wydał Pan bankiet pożegnalny dla kolegów?
- Jeszcze nie miałem czasu. Na pewno nie będzie to bankiet w pełnym tego słowa znaczeniu, bo Legia w piątek rozgrywa przecież bardzo ważne spotkanie z Amicą. Spotkamy się, pogadamy - może w czwartek. Wypada tak zrobić. W piątek rano odlatuję do Kijowa, a stamtąd do Doniecka. 16 marca zaczynają się rozgrywki ligi ukraińskiej.
- Wygląda na to, że Pańska kariera toczy się w dobrym kierunku.
- Nie narzekam. Przy tej okazji chciałbym kilku ludziom podziękować. Zamierzam zacząć od trenerów, którzy prowadzili mnie w Wigrach Suwałki. Przede wszystkim Grzegorzowi Szerszenowiczowi i kolegom z boiska, od nich uczyłem się podstaw. Oczywiście kolegom z Legii także. Trenerom zajmującym się pracą z bramkarzami - panom Brychczemu, Kazimierskiemu i w końcowej fazie Dowhaniowi. Januszowi Białkowi (obecnie w GKS Katowice) i Tadeuszowi Fajferowi z Groclinu. Oczywiście także trenerowi Mirosławowi Jabłońskiemu, za którego kadencji przyszedłem do Legii. Wiadomo, w bramce był wtedy Grzesiek Szamotulski, ale trener liczył, że zajmę jego miejsce. Stało się to trochę później, niż oczekiwał. A na koniec chciałbym pozdrowić najbardziej zagorzałych kibiców Legii. Liczę, że kiedyś będziemy jeszcze mieli okazję wspólnie się cieszyć.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.