Piłkarz po przejściach
30.11.2001 13:08
<b>- W pewnym momencie zupełnie pan przepadł. Gdzie odnaleźli pana przedstawiciele płockiego klubu?</b>
Wywiad z Pawłem Woźniakiem
- W pewnym momencie zupełnie pan przepadł. Gdzie odnaleźli pana przedstawiciele płockiego klubu?
- W austriackim, drugoligowym SV Pasching. Zostałem na razie wypożyczony do końca 2001 roku.
- Ale chyba zostanie pan dłużej i pomoże wrócić Orlenowi do ekstraklasy?
- Zobaczymy. Jestem tu dopiero tydzień, w tej chwili trudno cokolwiek przesądzać. Trener Wiesław Wojno oraz kierownik drużyny, Janusz Kubot znają mnie dobrze. Kiedyś wszyscy byliśmy przecież związani z Chrobrym Głogów i Zagłębiem Lubin.
- Przypomnijmy, że jesienią 1997 roku w szatni Zagłębia doszło do przykrego incydentu. Utalentowany nastolatek został wówczas pobity przez starszego i znacznie silniejszego fizycznie Radosława Kałużnego, zwanego "Tatą".
- Było, minęło. Z Kałużnym wszystko sobie wyjaśniliśmy, nie mam do niego żadnych pretensji. Natomiast dziwnie zachowali się wówczas niektórzy działacze. Najpierw kazali mi iść do domu i cicho siedzieć, a następnego dnia o całym zajściu mogłem przeczytać w gazetach. Łatwo zgadnąć, iż była to wersja mocna wyolbrzymiona. Prawdopodobnie parę osób chciało za wszelką cenę podtrzymać zainteresowanie klubem ze strony prasy.
- W każdym razie wspomniany konflikt był jedną z głównych przyczyn pana przeprowadzki do Warszawy?
- Owszem, chciałem możliwie najszybciej zmienić środowisko.
- W Legii nie zdołał się pan jednak przebić.
- Pierwsze pół roku było bardzo udane. Po zajęciach w klubie jeździliśmy z Tomkiem Jarzębowskim do szkoły. Nie chciałem bowiem zrywać z nauką. Szczególnie zadowolony wróciłem ze zgrupowania w Chile. Na boisku podglądałem głównie Romana Koseckiego i cierpliwie czekałem na swoją szansę. Los chciał inaczej. Trenera Mirosława Jabłońskiego zastąpił Jerzy Kopa. Zaczęliśmy pracować w zupełnie odmiennym stylu. No i moje plany pokrzyżowały groźne kontuzje.
- Prosimy przypomnieć nieco szczegółów na ten temat. Przez wiele miesięcy prawie nie rozstawał się pan z kulami...
- Najpierw zostałem wysłany na tzw. czyszczenie ścięgna Achillesa. Trochę zwlekałem, ponieważ nigdy wcześniej nie byłem operowany. Zdaniem lekarzy miałem pauzować tylko sześć tygodni. Tymczasem w ranę dostały się jakieś bakterie i straciłem ponad osiem miesięcy. Koszmar.
- Jednak wkrótce po powrocie do drużyny nastąpiły nieco inne problemy ze zdrowiem.
- Legię zaczął wtedy prowadzić Dariusz Kubicki. Na obozie przygotowawczym w Austrii ćwiczyliśmy bardzo ostro. Niestety, pojawiły się dokuczliwe bóle w pachwinie. Ani badanie USG, ani rezonans magnetyczny nic nie wykazywały. Tymczasem nie mogłem trenować, miałem coraz większe kłopoty z normalnym chodzeniem. Wreszcie trafiłem do niemieckiej kliniki w Leverkusen, gdzie konieczna okazała się operacja. I znów całymi miesiącami mecze oglądałem tylko z trybun.
- Czy ma pan poczucie straconego czasu?
- Przepadły mi całe dwa sezony. Trudno być z tego zadowolonym. Pocieszam się jednak, że mam dopiero 23 lata i do sportowej emerytury daleko.
- Jak ocenia pan swoją aktualną formę?
- Na pewno odczuwam braki w przygotowaniu fizycznym. Liczę, że zimą nadrobię zaległości.
- Pamięta pan swój debiut w ekstraklasie?
- Jasne. Wiosną 1997 roku Zagłębie pokonało w Lubinie krakowskiego Hutnika 3:1. To był niezapomniany dzień. Pragnę przeżyć takich jak najwięcej. Oby tylko zdrowie dopisało.
- W austriackim, drugoligowym SV Pasching. Zostałem na razie wypożyczony do końca 2001 roku.
- Ale chyba zostanie pan dłużej i pomoże wrócić Orlenowi do ekstraklasy?
- Zobaczymy. Jestem tu dopiero tydzień, w tej chwili trudno cokolwiek przesądzać. Trener Wiesław Wojno oraz kierownik drużyny, Janusz Kubot znają mnie dobrze. Kiedyś wszyscy byliśmy przecież związani z Chrobrym Głogów i Zagłębiem Lubin.
- Przypomnijmy, że jesienią 1997 roku w szatni Zagłębia doszło do przykrego incydentu. Utalentowany nastolatek został wówczas pobity przez starszego i znacznie silniejszego fizycznie Radosława Kałużnego, zwanego "Tatą".
- Było, minęło. Z Kałużnym wszystko sobie wyjaśniliśmy, nie mam do niego żadnych pretensji. Natomiast dziwnie zachowali się wówczas niektórzy działacze. Najpierw kazali mi iść do domu i cicho siedzieć, a następnego dnia o całym zajściu mogłem przeczytać w gazetach. Łatwo zgadnąć, iż była to wersja mocna wyolbrzymiona. Prawdopodobnie parę osób chciało za wszelką cenę podtrzymać zainteresowanie klubem ze strony prasy.
- W każdym razie wspomniany konflikt był jedną z głównych przyczyn pana przeprowadzki do Warszawy?
- Owszem, chciałem możliwie najszybciej zmienić środowisko.
- W Legii nie zdołał się pan jednak przebić.
- Pierwsze pół roku było bardzo udane. Po zajęciach w klubie jeździliśmy z Tomkiem Jarzębowskim do szkoły. Nie chciałem bowiem zrywać z nauką. Szczególnie zadowolony wróciłem ze zgrupowania w Chile. Na boisku podglądałem głównie Romana Koseckiego i cierpliwie czekałem na swoją szansę. Los chciał inaczej. Trenera Mirosława Jabłońskiego zastąpił Jerzy Kopa. Zaczęliśmy pracować w zupełnie odmiennym stylu. No i moje plany pokrzyżowały groźne kontuzje.
- Prosimy przypomnieć nieco szczegółów na ten temat. Przez wiele miesięcy prawie nie rozstawał się pan z kulami...
- Najpierw zostałem wysłany na tzw. czyszczenie ścięgna Achillesa. Trochę zwlekałem, ponieważ nigdy wcześniej nie byłem operowany. Zdaniem lekarzy miałem pauzować tylko sześć tygodni. Tymczasem w ranę dostały się jakieś bakterie i straciłem ponad osiem miesięcy. Koszmar.
- Jednak wkrótce po powrocie do drużyny nastąpiły nieco inne problemy ze zdrowiem.
- Legię zaczął wtedy prowadzić Dariusz Kubicki. Na obozie przygotowawczym w Austrii ćwiczyliśmy bardzo ostro. Niestety, pojawiły się dokuczliwe bóle w pachwinie. Ani badanie USG, ani rezonans magnetyczny nic nie wykazywały. Tymczasem nie mogłem trenować, miałem coraz większe kłopoty z normalnym chodzeniem. Wreszcie trafiłem do niemieckiej kliniki w Leverkusen, gdzie konieczna okazała się operacja. I znów całymi miesiącami mecze oglądałem tylko z trybun.
- Czy ma pan poczucie straconego czasu?
- Przepadły mi całe dwa sezony. Trudno być z tego zadowolonym. Pocieszam się jednak, że mam dopiero 23 lata i do sportowej emerytury daleko.
- Jak ocenia pan swoją aktualną formę?
- Na pewno odczuwam braki w przygotowaniu fizycznym. Liczę, że zimą nadrobię zaległości.
- Pamięta pan swój debiut w ekstraklasie?
- Jasne. Wiosną 1997 roku Zagłębie pokonało w Lubinie krakowskiego Hutnika 3:1. To był niezapomniany dzień. Pragnę przeżyć takich jak najwięcej. Oby tylko zdrowie dopisało.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.