Szymon Włodarczyk: Chcę zastąpić tatę przy Łazienkowskiej
16.03.2020 11:00
Oprócz gry w piłkę, oglądasz mecze w telewizji. Którą ligę darzysz szczególną sympatią?
- Angielską ze względu na wyrównany poziom. Każdy może wygrać z każdym. Poza tym obserwuję Bundesligę. Cenię ją za otoczkę, żywiołowość kibiców oraz futbol na wysokim poziomie. Dobrze się to ogląda. Od najmłodszych lat oglądam poczynania najlepszych zawodników w Europie. Wpływ na obserwację różnych lig miała gra w FIFĘ. Podpatrywałem wiele drużyn, piłkarzy z poszczególnych klubów… Zostało mi to aż do teraz (śmiech). Z roku na rok oglądam coraz więcej spotkań i poszerzam wiedzę z tego zakresu. Choć ostatnio w dużej mierze bazuję na skrótach. Mam jednak możliwość prześledzenia najciekawszych akcji. Jeżeli mam czas, przeglądam sprawdzone kanały sportowe i zawsze obejrzę choćby urywki danego spotkania.
Masz ulubionego gracza, na którym się wzorujesz?
- Zwracam uwagę na najlepszych napastników na świecie. Robert Lewandowski, Harry Kane, Roberto Firmino… Lubię oglądać ich w meczach. Śledzę wielu piłkarzy, ale na tej trójce skupiam się najbardziej. Mogę czerpać od nich mnóstwo rzeczy. Podpatruję zachowania w konkretnych sytuacjach, grę tyłem do bramki, wychodzenie na prostopadłe podania… Zwracam również uwagę na to, w jaki sposób uderzają piłkę. Jest się od kogo uczyć. Każdy z nich ma coś specjalnego, co mogę podłapać.
Co jeszcze lubisz robić w wolnym czasie?
- Gram w NBA na konsoli. Nie ukrywam, interesuję się koszykówką. Kojarzę zawodników, drużyny, śledzę wyniki spotkań. Sporo graczy z szatni Legii również ogląda NBA. Mam więc z kim porozmawiać na ten temat. Pasja do tej dyscypliny rozpoczęła się mniej więcej w wieku 14 lat. Był moment, w którym FIFA się znudziła i stwierdziłem, że pogram w koszykówkę. Spodobało mi się to. W tym sporcie nie brakuje emocji. Ciągle coś się dzieje, jest wysoka intensywność. Lubię trafiać do kosza „za trzy” (śmiech).
Ostatnio nawet wyszło ci trafienie do kosza… nogą i to ze znacznie dalszej odległości.
- Tak jest. Najlepsze jest to, że ta sztuka udała mi się za pierwszym razem, ale koledzy jej nie uwiecznili. Powiedziałem im, że mam jeszcze trzy próby. Pierwszy rzut – nie wpadło. Drugi – tak samo. Zakomunikowałem: „jak nie trafię za trzecim, trudno”. Akurat wyszło, co było widać na filmie. Nastąpiła olbrzymia euforia. Chwilę po tym wydarzeniu, każdy chciał powtórzyć mój wyczyn. Nikomu się jednak nie powiodło.
Są elementy koszykarskie, które możesz wykorzystać na treningach oraz meczach piłkarskich?
- Wskazałbym na koordynację. Poruszanie się, zwroty na parkiecie… Czasami organizujemy mecz koszykówki z kolegami. Dwa na dwa albo trzy na trzy – wówczas bywa niezwykle intensywnie. Sporo ruchu, zmian kierunku biegu. Ciekawe doświadczenia, które można potem przenieść na piłkę nożną.
Początek twojej przygody z piłką miał miejsce w Grecji - zacząłeś trenować w klubach, w których grał twój tata.
- Przeprowadziliśmy się z rodzicami do Salonik w wieku sześć lat. Przed wylotem do Grecji w ogóle nie grałem w piłkę, tylko w tenisa ziemnego. Rodzice mówią, że gdyby nie ten wyjazd, pewnie dalej trenowałbym tenisa. W Grecji jednak piłka nożna jest bardziej popularna. Aby mieć kolegów i być wśród rówieśników, tata zaprowadził mnie na pierwszy trening do lokalnego Arisu i tak już zostało. Ten czas to była bardziej zabawa i luźne bieganie po boisku, ale bardzo mi się podobało.
Inaczej było już w OFI. Gdy zamieszkaliśmy na Krecie zacząłem trenować ze starszymi, ale ze względu na skomplikowane przepisy cofnięto mnie do rocznika 2003. W sumie w OFI spędziłem dwa lata i był to niezwykle pozytywny czas. Strzelałem dużo goli, cieszyłem się z każdego momentu. Potem wróciłem do Polski, rok grałem w Bałtyku Gdynia. Można powiedzieć, że występowałem tam, gdzie tata (śmiech). No cóż, doświadczyłem w życiu sporo zmian, które jak widać nie są dla mnie straszne.
Ten początek był dla ciebie trudny? Nowy kraj, szkoła…
- Nie było łatwo, ale i nie miałem wyjścia, musiałem się dostosować. Chodziłem do amerykańskiej szkoły w Salonikach, do której uczęszcza większość dzieci obcokrajowców mieszkających w tym mieście. Wówczas rozmawiałem tylko po polsku. Mama wspomina, że na starcie dużo mówiłem do nauczycielek i sporo im tłumaczyłem tylko, że po polsku... Nie wiem jak, ale już wtedy udawało mi się ze wszystkimi porozumieć. Z biegiem czasu coraz lepiej dogadywałem się po angielsku, a gdy przeprowadziłem się na Kretę i zacząłem chodzić do szkoły europejskiej w Heraklionie, mówiłem już całkiem przyzwoicie. Kreta okazała się ciekawym miejscem do mieszkania. Choć nie mówiłem po grecku, znalazłem wielu kolegów. Na osiedlu miałem kumpli, Greków, z którymi graliśmy w piłkę na ulicy, razem spędzaliśmy czas na plaży, urodzinach i spotkaniach. Wtedy byłem w stanie porozumieć się z nimi nawet w ich języku, choć obecnie nie pamiętam już żadnego słówka po grecku (śmiech). Mieszałem angielski z greckim i to chyba działało, bo wszyscy mnie rozumieli.
Przywykłeś do zmian?
- Do tej pory występowałem w pięciu klubach, chodziłem do dziewięciu szkół, wraz z obecną. Mniej więcej co dwa lata następowały u mnie zmiany. Gdy tata skończył grać i przenieśliśmy się do Warszawy, wtedy nadszedł czas stabilizacji. Zamiast żegnać się z kolegami musiałem nauczyć się łapać kontakt na dłużej niż rok czy dwa lata. Jestem więc oswojony ze zmianami. Jak muszę coś zmienić, robię to i nie zastanawiam się co będzie. Po prostu się z tym godzę. Szybko też się przyzwyczajam do nowych okoliczności. Po powrocie do Polski moja sportowa droga układa sie pozytywnie. Wszystko idzie w dobrym kierunku, ale wiem, że im dalej tym czeka mnie cięższa praca, dlatego nie odpuszczam. Rozwijam się. Nie zastanawiam się też nad tym, co byłoby gdybym... Skupiam się na teraźniejszości, czyli na grze w Legii. Chcę pokonywać kolejne szczeble i osiągać cele.
Co z pobytu w Grecji szczególnie utkwiło ci w pamięci?
- Otwartość ludzi. Gdy odwiedzałem kolegów w ich domach, od razu traktowali mnie jak swojego. Nie byłem synem piłkarza tylko Szymonem z Polski, który wspólnie z ich dzieckiem spędza czas. Oni zresztą mogli liczyć na to samo. I olbrzymia gościnność. Nieważne czy byłeś z Polski, Afryki, czy innej części świata… Jeśli cię polubili, byłeś członkiem rodziny. W ogóle w Grecji ludzie lubią ze sobą spędzać czas i kochają jedzenie.
- Miałem kolegę Andreasa, z którym regularnie się widywaliśmy. Graliśmy w jednym klubie, razem jeździliśmy na mecze. Gdy tata rozgrywał mecze to często jego ojciec zawoził nas na mecze , w których ja mogłem oglądać swojego. To z nimi siedziałem na trybunie przypominającej legijną „Żyletę” i uczyłem się greckiego dopingu (śmiech). Raz miała miejsce śmieszna historia. Mój tato, który nigdy nie patrzy na trybuny, nagle mnie na nich zobaczył. Oczywiście nie wiedział, że pojawię się na stadionie, to była niespodzianka: złapaliśmy kontakt wzrokowy w momencie, gdy się rozgrzewał. Pomachał mi. To było fajne przeżycie z dzieciństwa.
Wracając do spraw sportowych... czyli dopiero w OFI Kreta zacząłeś na dobre uczyć się gry w piłkę?
- Można tak powiedzieć. Byłem już trochę starszy. W Arisie były berki, podrzucania piłki… Fajne zabawy z futbolówką, bardziej oswajanie się z nią niż trenowanie. W OFI miały miejsce małe gierki na duże bramki. Treningi okazywały się bardziej wymagające. Pojawiły się pierwsze mecze o stawkę i dyscyplina. Ale nikt nie zapominał o tym, że ma być to przede wszystkim dobra zabawa.
Tato, zaprowadzając mnie do któregokolwiek klubu, w którym trenowałem, zawsze zachowywał się jak ojciec, a nie jak piłkarz. Ojcowie zawodników byli wiernymi kibicami drużyn: czy to Arisu, czy OFI, więc znali mojego tatę i lubili z nim spędzać czas. Mnie jakoś nikt specjalnie z tego powodu nie traktował, raczej budziło to ciekawość. Pamiętam, że mówili: "o, fajnie syn piłkarza" i tyle . Naprawdę nigdy nie czułem tego, że jest mi łatwiej z uwagi na to kim jest mój tata.
Jak to jest być synem byłego piłkarza?
- Są plusy i minusy. W kwestii zalet: na co dzień mam osobę, która zna piłkę nożną od podstaw. Doświadczenie taty jest dla mnie cenne, bo dzięki temu może mi na bieżąco pomagać i podpowiadać. Lubię z nim rozmawiać od razu po meczu. Pytam wówczas jak wyglądało spotkanie, czy dobrze się zaprezentowałem, co zrobiłem lepiej, a co gorzej. Niektórzy jednak uważają, że jestem w tym miejscu, gdzie jestem, dzięki tacie. Zdarza się, że słyszę zdania: "gdyby nie tata to bym tu nie był, że to, że tamto"… Ale ja znam siebie. Wiem, że muszę pracować ciężej od innych, żeby ucinać takie gadanie. W sumie wychodzi mi to na dobre. Nie przejmuję się takimi komentarzami. Niech ludzie myślą, co chcą. Swoją pracą i cierpliwością udowadniam jak jest naprawdę. Widzę więcej plusów niż minusów tego, że mam tatę - piłkarza. Ale nie z tego względu, że mi coś załatwił. Na razie nic mi nie załatwił. I nie chcę, żeby mi cokolwiek załatwiał.
Po meczach tata częściej chwali czy zauważa, że mogłeś zrobić coś lepiej?
- Jest obiektywny. Było dobrze albo nie było. Nie kręci i nie komentuje, ani też nie ukrywa prawdziwych odczuć po meczach. Zawsze najpierw mnie pyta o to jak się czuję po rozegranym spotkaniu. Jak odpowiadam, że źle to słyszę z jego ust: „dobra, przeciętnie grałeś. Było parę ciekawych zagrań, ale mogłeś wykonać lepiej kilka rzeczy”. Kiedy jest dobrze to obaj to wiemy. Wtedy mogę się wygadać. Często się zgadzamy i myślimy podobnie.
Co powiedział tata po spotkaniu z Liechtensteinem, w którym zdobyłeś pięć bramek?
- "To, co miałeś – strzeliłeś. Nie kombinowałeś. Fakt, trochę postrzelałeś głową. Brawo. Pomogłeś drużynie". Po krótkiej chwili euforii jednak dodał: "dobra, synek, zapominamy o Liechtensteinie, bo teraz najważniejszy jest mecz z Belgią".
Mecz z Liechtensteinem jest do tej pory najlepszym w twoim wykonaniu w dotychczasowej przygodzie z futbolem?
- Skategoryzowałbym go jako najbardziej szczęśliwy. Czułem się spełniony po końcowym gwizdku. Strzeliłem pięć goli dla reprezentacji, wykorzystałem sytuacje. Dodatkowym smaczkiem był fakt, że walczyliśmy w eliminacjach do mistrzostw Europy. Najlepszy mecz? Mam dwie kandydatury. Świetnie grało mi się w Rembertowie z Arką i dwa razy pokonałem bramkarza. Dobrze wspominam też spotkanie z Lechem we Wronkach (1:1 – red.). Mimo remisu, swobodnie czułem się na murawie. Był to trudny, ale i dobry mecz .
Występy w kadrze traktujesz specjalnie?
- Jak najbardziej. Powołanie do reprezentacji zawsze jest wielkim wyróżnieniem. Od U-15 regularnie gram dla kraju. Ominąłem tylko jedno zgrupowanie, bo miałem egzaminy gimnazjalne. Poza tym nie opuszczam żadnego obozu. Cieszę się, że jestem częścią tej drużyny.
Który klub wspominasz najlepiej? Oprócz Legii.
- Chyba SEMP-a. Na początku przygody w tym klubie cieszyłem się z gry, byłem radosny. Dzięki pozytywnej energii, którą posiadałem, coraz lepiej radziłem sobie na murawie. Zdobywałem bramki. Załapałem się na czasy, w których zamiast jedenastu zawodników w składzie, było siedmiu. Rezultaty były kosmiczne. Wynik 30:0 wcale nie okazywał się niecodzienny. Zawsze czuć było jednak frajdę. Występowałem tam przez trzy lata. Po tym czasie stwierdziłem, że muszę przejść do innego klubu. Potrzebowałem motywacji oraz rywalizacji, która powoduje podnoszenie umiejętności. Był to odpowiedni moment na zmianę. Świetnie wspominam czas w drużynie. Dobrze nam szło, walczyliśmy z Legią o mistrzostwo Mazowsza w kategorii do lat 14 , grałem wtedy w „starszym” roczniku. Im byłem dojrzalszy, chciałem iść dalej. Zawitałem więc na Łazienkowską, gdzie jestem do tej pory.
Przed tym jak trafiłeś do SEMP-a, grałeś w Legii. Jak to się stało, że przeszedłeś do klubu z Ursynowa?
- Byłem wtedy rok przy Łazienkowskiej. Wtedy chyba mój ówczesny trener nie był przekonany do moich umiejętności Chciałem przede wszystkim strzelać bramki i cieszyć się z gry. We wrześniu na spotkaniu zakomunikowano rodzicom, że muszę zmienić klub... Jeszcze tego samego dnia pojawiłem się na treningu w SEMP -ie. A, że SEMP w tym czasie stał się klubem partnerskim Legii, to wszystko się dla mnie dobrze poukładało. Po kilku latach wróciłem i teraz daję z siebie wszystko.
Skąd ksywka "Tabaluga"?
- Pamiętna historia ze zgrupowania kadry Mazowsza, na które pojechałem jako 13-latek. Każdy zawodnik miał jakąś ksywkę. Mieliśmy więc "Psa", "Żółwia" "Szczura", a ja byłem "Tabaluga". Początkowo nie wiedziałem dlaczego, bo nie oglądałem tej bajki, ponoć mocno przypominałem głównego bohatera (śmiech). Chłopaki jednak zbyt długo tak mnie nie nazywali.
Teraz jesteś "Lodziem".
- Każdy podłapał pomysł zainicjowany przez Patryka Pierzaka. Oprócz "Lodzia" jestem "Lodirem". Jegor Macenko, ze względu na ukraińskie pochodzenie mówi do mnie zamiast "Włodar" - "Włodzi". Też się to przyjęło i absolutnie mi to nie przeszkadza (śmiech).
Podobno nie przepadasz za reakcją otoczenia, gdy przychodzisz do szatni z nowymi butami.
- (Śmiech). To prawda. W ramach współpracy z adidasem otrzymuję nowe buty do gry. Wcześniej, gdy przychodziłem z nimi do szatni, wiedziałem, że czeka mnie pozytywna „szydera”. Wszyscy krzyczeli, śmiali się i wszystkim poza mną było wesoło. Kulminacyjny moment następował, gdy wyciągałem obuwie z pudełka. Wtedy w pomieszczeniu rozlegało się słynne: "uuuuuuuuu". Nie lubiłem tego. Teraz już się tym nie przejmuję. W szatni nie ma już czegoś takiego. A po tamtym zostały tylko wspomnienia. Jestem jednak wesoły, podobnie jak tato. W sumie to mam wiele jego cech, ale mam inną naturę, nie lubię się chwalić i być na świeczniku, nie potrzebuję czegoś takiego. Ogólnie to lubię spokój, ale bez przesady. Najlepiej wychodzi mi bycie sobą, więc w szatni nie tańczę, nie śpiewam, ale z nią żyję i jestem jej częścią.
Trudno wyprowadzić cię z równowagi?
- Trudno. Bardzo rzadko zdarzają się przypadki, w których okazuję zdenerwowanie. W takich sytuacjach zazwyczaj odpowiadam ze spokojem, czasami zarzucę ripostą dla rozluźnienia atmosfery. Nie lubię prowokować niepotrzebnych kłótni. Nawet jak się przez chwilę wkurzę, to złość szybko mi mija.
Pytam, bo podczas pewnego sparingu w Ustroniu gdy byłeś na boisku, trener Piotr Mosór coś ci powiedział, a ty nie pozostałeś dłużny.
- Przełom czerwca i lipca. Wówczas zwracaliśmy szczególną uwagę na wysoki czy średni pressing. Zasuwaliśmy ile fabryka dała, a trener ciągle powtarzał: „Press! Co ty robisz, biegaj!”. Dokładnie nie pamiętam , ale instynktownie coś odpowiedziałem trenerowi, ale kompletnie nie wiedziałem co i w jaki sposób. Nagle słyszę: „Włodar, złaź! Jeszcze raz się tak odezwiesz to cię stąd wywalę i będziesz wracał do Warszawy na piechotę!”. Nie wiedziałem, co się stało. Potem chłopaki mi powiedzieli, że przesadziłem i trener miał prawo się na mnie wkurzyć . Po prostu nieświadomie coś palnąłem, nawet nie wiem co to było. Na szczęście przyjechałem do stolicy autokarem z drużyną.
Jesienią zadebiutowałeś w rezerwach i od razu dałeś o sobie znać w meczu Odrą Opole.
- Dokładnie. Trener powołał mnie na to spotkanie, co było dla mnie mega wyróżnieniem, tym bardziej, że dał mi zadebiutować w tak ważnym meczu. A moja asysta i bramka Patryka Konika pomogła w wywalczeniu awansu do dalszej rundy Pucharu Polski. Doskonale pamiętam akcję bramkową. Przeciwnicy mieli rzut rożny. Wybiliśmy piłkę z linii bramkowej, później wywalczyliśmy aut. Obróciłem się z futbolówką i podałem do Konika, który strzelił pięknego gola. Nastąpiła euforia, jak piłka wpadła do siatki. Emocje, adrenalina… tego nie da się dokładnie opisać.
Nadchodzi czas, w którym dostaniesz szansę w trzeciej lidze?
- Skoro jesienią dostałem szansę, a obecnie trenuję na stałe z drugą drużyną, to chyba tak.
Często rozmawiasz z trenerem Kobiereckim?
- Tak. W trakcie treningów, zwłaszcza po akcjach podbramkowych, udziela sporo wskazówek. Sugeruje, jak w danej sytuacji mógłbym się zachować. Czasami woła mnie i mówi: „wszystko fajnie, ale następnym razem zrób ruch w tę stronę, obróć się”. Chce, żebym się rozwijał i nie bał się podejmować decyzji. Często podpowiada.
Co robisz, aby stawać się lepszym?
- Daję z siebie maksimum na treningach. Próbuję szlifować rozmaite elementy: przyjęcie piłki i strzał na bramkę, odwrót z futbolówką czy zgranie jej do boku. Są to typowe rzeczy dla napastnika.
Dużo od siebie wymagasz?
- Uważam, że każdy, kto chce być w czymś dobry, musi od siebie dużo wymagać. Dzięki temu stajesz się lepszy i możesz czynić regularne postępy. Przechodząc kolejne szczeble w akademii zbierałem doświadczenie i czas tu spędzony dobrze wykorzystuje.
Jak reagujesz, gdy w twoim w życiu dużo się dzieje?
- Najpierw czytam co się dzieje (śmiech). Po prostu robię swoje. Strzelam gole i przede wszystkim chcę grać. Gdy słyszę o sobie dobre rzeczy to mi nie odwala. Na komentarze nie reaguję w negatywny sposób. Wiem, że idę w dobrym kierunku i to, co robię, napędza mnie do dalszej pracy. Pragnę podtrzymać dobrą passę, grać w seniorach i awansować do drugiej ligi. Chcę także wygrać mistrzostwo z juniorami starszymi, bo też jestem częścią tego zespołu i zajść z kadrą Polski na mistrzostwa Europy do lat 17 jak najdalej.
Czyli jak dotąd nie było momentu w którym nieco „odleciałeś”?
- Nie widziałem takich oznak. Czasami pojawiały się w głowie myśli: „jak to błyskawicznie idzie”. W takich wypadkach zmieniałem myślenie i od razu tonowałem nastroje. Mówiłem, że to dopiero początek, mimo sukcesów. Nie mogę się tym zadowalać. Budujące przeżycia, których nie brakowało, lecz trzymałem i układałem je w sobie. Gdybym dostrzegł wodę sodową, moi rodzice by mnie „skasowali”. Tata by mi nie pozwolił, mama tym bardziej. Mówią, że nie było jednak takiej sytuacji. Nie przypominam sobie, żeby w życiu mi kiedyś odwaliło. Może to przez tą moją skromność.
Będąc w Legii czy innych poprzednich drużynach, miałeś oferty z innych klubów.
- Nie oszukując, pojawiały się różne propozycje. Niestety ich nie zdradzę. Ustaliliśmy z rodzicami, że nie będziemy publicznie opowiadać o takich rzeczach. To prywatne informacje, o których wiem ja i najbliżsi. Nie ma sensu dzielić się tym z innymi. Czy otrzymałem ofertę, którą trudno było odrzucić? Wiedziałem, że będę trenował z rezerwami. Uważałem, że to odpowiednia ścieżka.
Umiejętność znajdywania się w polu karnym to twój największy atut?
- Potrafię przewidzieć, gdzie spadnie piłka albo w jaki sposób zachowa się przeciwnik będący w moim pobliżu. Dużo pomaga mi znajomość poszczególnych piłkarzy i ich stylu gry. Uwielbiam szukać miejsca w „szesnastce”.
Gdy popełnisz błąd i masz tego świadomość, „siedzi” ci to w głowie?
- Nieudane momenty szybko wypadają mi z głowy. Działa to na takiej zasadzie: „podjąłem ryzyko, mogłem się lepiej zachować, trudno”. Ważna jest reakcja i wyciąganie wniosków na przyszłość .Im bliżej bramki rywala się znajduję, tym częściej lubię zaryzykować.
W rundzie jesiennej byłeś wiodącą postacią w CLJ. Często przebywałeś w środku pola, na skrzydle, brałeś ciężar na swoje barki. Odpowiada ci taka rola na boisku?
- Nie chcę być statycznym snajperem, który stoi przez określoną ilość czasu i czeka na piłkę. Wolę być w ruchu. Czasami lepiej się cofnąć, wtedy mogę ściągnąć na siebie rywala. Czuję się szybkim zawodnikiem, który chętnie pokazuje się do prostopadłych podań. Staram się robić przewagę, być zaangażowanym na boisku. Stanie w miejscu jest po prostu nudne. Czekasz na piłkę i zobaczysz co się stanie, a potem dostaniesz dwa zagrania w ciągu meczu. Reasumując, ruchliwy napastnik zawsze będzie miał łatwiej.
Największy mankament?
- Nie mam (śmiech). Nad wszystkimi pracuję. Chyba nie powinienem zdradzać rywalom swoich słabych stron.
Czujesz, że wiosną możesz być przydatny dla rezerw Legii w kontekście ewentualnego awansu do drugiej ligi?
- Jasne, że czuję się gotowy do walki o awans do drugiej ligi. Mamy wielu doświadczonych piłkarzy w składzie. Uważam, że mogę, swoimi atutami, pomóc drużynie. A awans pomoże każdemu: piłkarzom, klubowi. Wszyscy na tym skorzystają.
Zastanawiałeś się czy wylecisz z pierwszym zespołem na zgrupowanie do Turcji?
- Hmmm. Chyba każdy, kto gra w Legii, marzy o tym, żeby występować w pierwszym zespole. Ta chwila w styczniu niestety nie nastąpiła i tyle. Pracuję dalej. Trafiłem pod skrzydła trenera Kobiereckiego. Otrzymuję sporo okazji do pokazania umiejętności w spotkaniach towarzyskich. Mogę rosnąć u boku starszych piłkarzy. Pozytywnie oceniam ten czas.
Widzisz siebie w Legii jako następcę taty?
- Byłoby świetnie po kilkunastu latach „zastąpić” tatę przy Łazienkowskiej. Byłaby to wspaniała historia, gdyby syn napastnika Legii, który trochę tutaj pograł i zdobył mistrzostwo Polski, znalazł się w tym samym miejscu. Chciałbym strzelać i występować w Legii. Kibicuję temu klubowi od dzieciństwa. Jak na razie spędziłem tutaj połowę życia. Pragnę zagrać kiedyś przy pełnym stadionie, zdobyć bramkę… Coś pięknego, to jedno z największych marzeń.
Czujesz, że masz szansę to osiągnąć?
- Nie chciałbym rywalizować z tatą, ale interesująco byłoby ścigać się z nim na liczbę bramek. Wiem, że stać mnie, aby w niedalekiej przyszłości zadebiutować w Legii. Jestem ambitny i wierzę w siebie, dlatego nie muszę przebijać taty - on i tak jest ze mnie bardzo dumny. Wspiera mnie. Mówi, że może mi się to udać (śmiech). Jak będę dalej się tak angażował we wszystko, szedł do przodu, to cel okaże się całkiem realny.
Czytasz komentarze na Twitterze?
- Sporadycznie. Jak zauważę śmieszny komentarz, zazwyczaj reaguję podobnie, czyli śmiechem. Mam do siebie dystans. Twitter jest po to, aby pisać różne rzeczy. Czasami dostrzegę pozytywne wiadomości na swój temat, które mnie podbudowują. Doceniam, że niektóre osoby mi kibicują i piszą, że mam szansę "przebić" tatę. Innym razem zdarzają się negatywne komentarze, "hejty", których nie biorę do siebie. Niech ludzie piszą, co chcą. Robię swoje. Tata mówi, żebym tego nie przeglądał. Staram się stosować do tych zalecać, ale czasami każdego zżera ludzka ciekawość. Zwłaszcza, gdy natknę się na interesujące artykuły.
Co możesz dać Legii?
- Gole! Jestem napastnikiem, potrafię znaleźć się w polu karnym. Wiem, jak zdobywa się bramki. Dzięki nim odnosi się zwycięstwa. To jest dla mnie najważniejsze: strzelać i wygrywać!
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.