Domyślne zdjęcie Legia.Net

Tomasz Kiełbowicz: Feta na Starówce to niezapomniane chwile

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

24.01.2011 20:30

(akt. 15.12.2018 00:41)

Przez ostatnie lata w Legii zmieniło się bardzo wiele - właściciel, kilku trenerów, systemy gry, taktyka, a nawet stadion. Nie zmieniło się tylko jedno - w pierwszym składzie od jedenastu już lat gra jeden z najskromniejszych zawodników - <strong>Tomasz Kiełbowicz</strong>. Zapraszamy do lektury długiego, acz ciekawego wywiadu w którym "Kiełbik" opowiada serwisowi Legia.Net o swoim dzieciństwie, zaszczepieniu miłości do Legii, początkach swojej przygody z piłką, najpiękniejszych chwilach przy Łazienkowskiej, ofertach z zagranicy czy planach na przyszłość.

Zacznijmy od początku. Skąd wziął się piłkarz Tomasz Kiełbowicz? Jesteś jedynakiem? Od kiedy zacząłeś interesować się piłką?

- Urodziłem się w Hrubieszowie – małym miasteczku na wschodzie. Mam dwóch starszych braci. W piłkę jak większość mojego pokolenia zaczynałem grać na podwórku, wychowałem się na boiskach asfaltowych. Mój brat był zawodnikiem Unii Hrubieszów, grał w IV lidze. To brat zaprowadził mnie na pierwszy trening – byłem wtedy w czwartej klasie szkoły podstawowej. Przeszedłem wszystkie szczeble – grałem w trampkarzach, juniorach i seniorach. W tych ostatnich w Hrubieszowie zaliczyłem tylko dwa mecze i pojechałem na testy w wieku 17 lat do tarnobrzeskiej Siarki. Miałem być testowany przez tydzień, ale po trzech dniach szkoleniowcy uznali, że spełniam wymagania i miesiąc później zadebiutowałem w pierwszej lidze.

A jak się uczyłeś? Byłeś pilny czy może zdarzało ci się wagarować?

- Nie miałem problemów w szkole, radziłem sobie dobrze z nauką w szkole podstawowej. Później poszedłem do liceum, ale po skończeniu drugiej klasy wyjechałem do Siarki Tarnobrzeg. Wtedy trudniej już było mi pogodzić naukę z treningami i grą w ówczesnej pierwszej lidze. Jakoś jednak sobie radziłem, skończyłem szkołę średnią, zdałem maturę i skończyłem dwuletnie studium ekonomiczne w Częstochowie. Próbowałem jeszcze studiować na AWF-ie ale pogodzenie gry w piłkę z wyższą uczelnią okazało się niemożliwe i musiałem niestety zrezygnować.

Jak do twojej sportowej pasji podchodzili rodzice? Pomagali czy może stawiali warunki jakie musisz spełnić abyś mógł trenować w klubie?

- Nigdy nie było problemów, tata był moim wielkim kibicem, zawsze mnie dopingował. Tata już nie żyje, zmarł w 2005 roku. Jednak kiedy żył był wiernym fanem Unii i moim rzecz jasna. To on zawiózł mnie na pierwszy trening w Siarce, oglądał go i bardzo przeżywał. Rodzice zawsze mnie wspierali, choć kiedy chciałem wyjechać aby grać gdzieś w Polsce zaraz po szkole podstawowej uznali, że to jest za wcześnie. Kiedy później jednak pojawiła się propozycja testów w Siarce nikt już problemów nie robił i tak zaczęła się moja przygoda z większą piłką. Marząc o jakiejś karierze musiałem wyjechać i fajnie, że to się tak wszystko potoczyło.

Czarek Kucharski opowiadał mi kiedyś, że o tym iż ktoś go wypatrzył w Łukowie zdecydował przypadek – przyjechał trener Siarki Janusz Gałek, który lubił piłkarzy dobrze grających głową. Akurat w tym spotkaniu strzelił trzy bramki, wszystkie z główki i dzięki temu przeniósł się do Tarnobrzega. Jak to było u Ciebie z tą życiową szansą?

- Były piłkarz Unii Mariusz Bednarz grał w Hetmanie Zamość i tam jego trenerem był w pewnym momencie Jan Złomańczuk. Po latach spotkali się gdzieś przez przypadek na jakimś meczu – kolega już wtedy nie grał w piłkę, a Złomańczuk był drugim szkoleniowcem w Siarce Tarnobrzeg. Trener zapytał o kogoś z pierwszoligowymi możliwościami w Hrubieszowie i Mariusz Bednarz polecił właśnie mnie. Delegacja z Tarnobrzega przyjechała na mój mecz w barwach Unii w maju 1993 roku z Tomasovią Tomaszów Lubelski i po tym spotkaniu zostałem zaproszony na testy do Siarki. Tak to się zaczęło.

I jak już wspomniałeś szybko zadebiutowałeś w pierwszej lidze. Jak teraz po latach wspominasz okres spędzony w Siarce?

- Bardzo pozytywnie, poznałem wielu ludzi z którymi do dziś utrzymuję kontakty – choćby z Cezarym Kucharskim. Pamiętam jak przeżywałem swój debiut gdy przegraliśmy z Widzewem w Łodzi 1:2. To było dla mnie jako młodego chłopaka ogromne wydarzenie. Zagrałem od pierwszej minuty, co ciekawe zmienił mnie Jacek Zieliński – ostatnio trenera Lecha Poznań. W tym moim godzinnym debiucie do pełni szczęścia zabrakło zwycięstwa, ale Siarka nie należała do czołówki ligi. W Siarce spędziłem 3,5 roku i naprawdę cały ten okres wspominam do dziś bardzo dobrze. Trener Złomańczuk poświęcał mi wiele uwagi i czasu, dbał o moje indywidualne treningi, bym nie zaniedbywał szkoły. Można powiedzieć, że to dzięki niemu moja poważniejsza przygoda z piłką się rozpoczęła.

Później był Raków Częstochowa...

- W Siarce zaczynały się problemy organizacyjne. Główny sponsor, jakim była kopalnia siarki, zaczął się wycofywać z klubu. Drużyna zaczęła balansować między I i II ligą. Wtedy otrzymałem propozycję gry w Rakowie Częstochowa – ligowym średniaku w najwyższej klasie rozgrywkowej. Skorzystałem z oferty i w Częstochowie spędziłem 1,5 roku. Tam głównym sponsorem była huta i z czasem również zaczęły się problemy finansowe. Był to okres zmian w gospodarce i odbiło się to również na hutniczej branży przemysłowej. Pieniędzy było coraz mniej co zaowocowało spadkiem Rakowa do II ligi. Wtedy z kolei nadeszło zaproszenie z Łodzi na testy w Widzewie. Zagrałem tam jeden sparing i zostałem. Tam rozpoczął się kolejny etap mojej kariery. Zadebiutowałem w europejskich pucharach – graliśmy w eliminacjach Ligi Mistrzów z Fiorentiną, a później z Monaco. Grałem w jednej drużynie z reprezentantami kraju i to było już ta większa piłka, kolejne doświadczenie zawodowe. W Widzewie była wtedy niezła paka – Marek Citko, Radek Michalski, Artur Wichniarek czy Mirek Szymkowiak to nazwiska, które wciąż robią wrażenie. Zespół ten był naprawdę mocny, wywalczyłem sobie w nim miejsce i miałem możliwość rywalizacji w Europie.

A jak trafiłeś do Polonii Warszawa?

- Do Widzewa byłem wypożyczony na rok czasu, ale po pół roku dostałem propozycję z Polonii Warszawa. Zespół z Konwiktorskiej walczył o mistrzostwo Polski co skusiło mnie do zmiany klubu. Stawiałem sobie kolejne, wyższe cele i w styczniu 2000 roku trafiłem do czarnych koszul. Byłem tam przez rok i trafiłem do Legii.

Tam zdobyłeś mistrzostwo Polski, miałeś w ten sukces ogromny wkład. Spodziewałeś się, że po grze w Widzewie i Polonii – klubach nie sympatyzujących z Legią trafisz na Łazienkowską? Jak do tego doszło?

- Odpowiem inaczej – zawsze chciałem trafić do Legii. Moja droga na Łazienkowską była długa i kręta, ale się udało. I mam wrażenie, że właśnie dzięki dobrej grze w takich klubach jak Widzew czy Polonia. Wcześniej w Siarce czy Rakowie grałem w lidze 5 lat i nikt mnie tam nie dostrzegł, trudniej się w takich zespołach wypromować.

Wspomniałeś, że zawsze chciałeś trafić do Legii. Czy to oznacza, że już będąc dzieckiem kibicowałeś Legii?

- Tak, zaszczepił to we mnie brat. Jeździł na mecze Legii w lidze ale i te z Sampdorią czy Barceloną. Zawsze z Łazienkowskiej wracał podekscytowany, opowiadał o swoich wrażeniach, a ja słuchałem tych historii z wypiekami na twarzy. Doping na Żylecie był czymś niepowtarzalnym, niesamowitym. Nie spodziewałem się, że trafię do tego klubu i będę grał z tymi piłkarzami, o których wcześniej słyszałem z jego ust.

Jesteś już jedenasty rok w Legii. Zawsze byłeś piłkarzem który nigdy nie zawodził, nigdy nie schodził poniżej pewnego poziomu. Który okres wspominasz przy Łazienkowskiej najmilej?

- Każdy rok był jakimś doświadczeniem w moim piłkarskim życiu. Ale najlepiej wspominał rok 2002, kiedy zdobyliśmy mistrzostwo Polski i tworzyliśmy fajną i zgraną drużynę. Nikt na nas nie stawiał, przegraliśmy pierwsze trzy mecze ligowe i w prasie pisano, że jesteśmy najgorszą jedenastką w historii Legii Warszawa. Te słowa bardzo nas mobilizowały do ciężkiej pracy, mieliśmy coś do udowodnienia. To dało nam kopa, zdobyliśmy mistrzostwo Polski i dzięki temu w naszej pamięci pozostały niesamowite chwile z mistrzowskiej fety. Jechaliśmy autobusem na Starówkę, na ulicach mnóstwo ludzi krzyczało, pozdrawiało nas. Przy Zamku Królewskim czekało na nas 20 tysięcy ludzi – to naprawdę trzeba przeżyć aby zrozumieć. Niezapomniane chwile.

„Kiełbik” jest jak wino – im starszy tym lepszy. Na jesieni zostałeś doceniony nawet przez tych, którzy wcześniej mówili, że Twój czas dawno w Legii już minął. To była najlepsza runda w twojej karierze?

- Może to frazes, ale ja zawsze staram się do każdego meczu podchodzić z pełnym zaangażowanie. Kariera piłkarza jest jednak jak sinusoida, czasem bowiem bardzo się chce a nie wychodzi to tak jakbyśmy sobie tego życzyli. Ja rundę jesienną zacząłem od kontuzji, nie mogłem się należycie do niej przygotować. Szczerze mówiąc to nie wiem czy to była moja najlepsza runda. Wiele osób tak to oceniło i jest to miłe, że to co się robi jest docenione i sprawia innym radość. Po to gra się w piłkę. Jednak nie wyróżnienia indywidualne są najważniejsze, a dobro i wyniki całego zespołu. Tak wszyscy powinni do tego podchodzić.

Przez serwis Legia.Net zostałeś wyróżniony miejscem w pierwszej trójce w plebiscycie na piłkarza rundy i piłkarza roku, przez inne serwisy legijne podobnie. A Gazeta Wyborcza uznała cię nawet za odkrycie miesiąca października. Spodziewałeś się, że ktoś może cię odkryć w tym wieku?

- (śmiech). Tak żartowaliśmy sobie z kolegami w szatni, że w wieku 34 lat zostałem odkryciem miesiąca. Ale tak poważnie to nie przywiązuję wielkiej uwagi do różnego rodzaju klasyfikacji. Zdarzały się mecze czy nawet okresy w całej karierze, że grałem nieźle i nikt tego nie doceniał.

Aby nie było tak słodko zacytuję głosy kilku kibiców – w ofensywie jesienią „Kiełba” super, ale w defensywie zdarzały się proste błędy. Zgodzisz się z taką opinią?

- Zdaję sobie sprawę, że nie jestem piłkarzem idealnym, zresztą takich zawodników nie ma. Wiem, iż jest wiele mankamentów w mojej grze i staram się na tyle na ile mogę je poprawiać. Często analizuję na DVD mecze w których grałem i staram się wyciągać wnioski i błędów nie powielać. W rundzie jesiennej były spotkania po których wszyscy mówili, że grałem super bo miałem asystę czy dwie a ja odczuwałem po ostatnim gwizdku niedosyt, miałem wrażenie że mogłem zagrać lepiej. Z kolei były mecze bez asysty, mnie się wydawało że grałem dobrze, a inni twierdzili że było słabo, mecz bez kluczowego podania. Także odczucia są bardzo różne. Wracając jednak do pytania to zgadzam się, że zdarzały się błędy. Pracuję na tym, aby ich nie było i różnie to wychodzi – raz lepiej, raz gorzej.

Ostatnia runda była o tyle specyficzna, że nie przepracowałeś niemal całego okresu przygotowawczego. A sam nie raz mówiłeś, że lubisz porządnie popracować zimą – wtedy lepiej się czujesz. Skoro i tak byłeś najlepszy to po co są w ogóle te okresy przygotowawcze?

- (śmiech). Są bardzo potrzebne. Drużyna musi się zgrać, przećwiczyć wiele elementów taktycznych. Ja po raz pierwszy w mojej przygodzie z piłką straciłem okres przygotowawczy do sezonu z powodu kontuzji. Sam byłem ciekaw jak to wszystko będzie wyglądało, było to dla mnie jedną niewiadomą. Jestem doświadczonym piłkarzem, mój organizm jest wytrenowany i udało się wejść w sezon bez większych przeszkód. Może dlatego, że jestem typem wydolnościowca i nigdy nie miałem problemu z przygotowaniem fizycznym. Dzięki temu szybko nadrobiłem pewne braki, ale w pierwszych spotkaniach naprawdę nie czułem jeszcze piłki, a to jest bardzo ważne. Jednak z każdym meczem nabierałem pewności siebie i czułem się coraz lepiej.

Byłem ostatnio na meczu Valencia – Osasuna. Spotkanie zakończyło się remisem 3:3, ale w końcówce przygniatającą przewagę miała Osasuna. Wykonywali 4 rzuty wolne na wysokości 20 metra z okolic prawej strony pola karnego. Wszystkie piłki trafiły w mur. Po meczu pomyślałem sobie, że nie wygrali bo nie mieli takiego „Kiełbika”. Nigdy nie myślałeś o wyjeździe zagranicę?

- Każdy piłkarz w pewnym momencie o tym myśli, ale nie za wszelką cenę. Nigdy nie byłem na tyle wybitnym zawodnikiem aby otrzymywać propozycje od naprawdę dobrych klubów europejskich. Takich propozycji po prostu nie było – nie ma się co oszukiwać. Były oferty z nie najmocniejszych lig i nie chciałem wyjeżdżać za wszelką cenę. Będąc w najlepszym klubie w Polsce, który co roku walczy o najwyższe cele i organizacyjnie nie odstaje od europejskich zespołów nie widziałem sensu aby się ruszać z Warszawy.

Ale zarobki nawet w średnich klubach są dużo wyższe niż w Polsce. Nie kusiła taka perspektywa Ciebie lub rodzinę?

- Wiadomo, że pieniądze są w życiu ważne ale nie najważniejsze. Bardzo dobrze się czuję w Legii i w Warszawie i nie chciałem niczego na siłę zmieniać. Tutaj byłem w jakiś sposób doceniany i szanowany – a to bardzo ważne. Gdybym dostał propozycję z naprawdę fajnego klubu, z dobrej ligi to pewnie nad taką ofertą bym się pochylił i ją rozważył. Nie były to jednak propozycje godne wielkiej uwagi.

- Masz 34 lata, kończy ci się kontrakt. W Man Utd gra z powodzeniem 37-letni Ryan Giggs i wciąż daje przykład młodszym kolegom. A Ty jak długo chciałbyś jeszcze pograć w piłkę w Legii?

- Chciałbym pograć jak najdłużej, ale zobaczymy jak to się wszystko potoczy w moim przypadku. Zrobię wszystko co w mojej mocy, aby w rundzie wiosennej pokazać się z jak najlepszej strony. A po sezonie okaże się jaka będzie moja piłkarska przyszłość. W moim wieku dalekosiężnych planów robić sobie nie można. Celem na dziś jest wywalczenie miejsce w podstawowej jedenastce i zdobycie mistrzostwa Polski. Na tym będę się koncentrował.

Ale czujesz się na siłach aby podpisać kolejny roczny czy dwuletni kontrakt?

- Jak najbardziej, czuję się na siłach – fizycznie nie odstaję od młodszych kolegów. Czuję się bardzo dobrze, ze zdrowiem odpukać jest wszystko w porządku.

To czego w takim razie można ci życzyć na wiosnę?

- No właśnie zdrowia – ono jest najcenniejsze. Człowiek ze wszystkimi innymi problemami jest w stanie sobie dać radę. Celem sportowym jest mistrzostwo Polski, a prywatnym zdrowie moich bliskich i moje. To jest dla mnie najważniejsze.

Polecamy

Komentarze (31)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.