News: Tomasz Łuczywek: Jestem w Legii po to, aby pomagać

Tomasz Łuczywek: Jestem w Legii po to, aby pomagać

Piotr Kamieniecki

Źródło: Legia.Net

27.12.2016 14:15

(akt. 07.12.2018 11:16)

- Po odejściu Jacka Magiery z Zagłębia, do klubu przyszedł Jarosław Araszkiewicz. Przez dwa tygodnie wspólnie prowadziliśmy drużynę z Sosnowca. Później prezes uznał, że dobrym krokiem będzie zatrudnienie Piotra Mandrysza. Ten miał swojego asystenta i dla mnie nie było miejsca. Sternik klubu jasno powiedział, że chce mnie dalej widzieć w Zagłębiu, ale w innej roli. Dostałem jednak propozycję z Legii, a wyzwanie przedstawione przez Jacka Magierę było tak atrakcyjne, że decyzja o przenosinach do stolicy była naturalna. Praca przy Łazienkowskiej jest wyróżnieniem, ale i okazją do sprawdzenia się w nowej roli. Chcę dawać z siebie maksimum i w stu procentach poświęcić się pracy - mówi członek sztabu szkoleniowego Jacka Magiery, trener Tomasz Łuczywek.

Było rozczarowanie, że trzeba odejść od pierwszej drużyny Zagłębia?


- Zostałem poproszony przez prezesa Jaroszewskiego, by dołączyć do sztabu w kwietniu 2016 roku, kiedy Zagłębie było jeszcze w drugiej lidze. Wiele się działo, bo graliśmy w półfinale Pucharu Polski z Lechem Poznań, zanotowaliśmy awans na zaplecze Ekstraklasy, a tam osiągaliśmy dobre wyniki… To wiele kosztowało człowieka, ale ani do prezesa i do trenera Mandrysza nie miałem żalu. Taka jest kolej rzeczy - pierwszy szkoleniowiec dobiera sobie sztab.


Była też opcja pozostania w akademii Zagłębia…


- Prezes chciał pozostania, ale była też oferta z Legii. Mały dylemat się pojawił, ale szansa pracy w ekipie mistrza Polski, która grała w Lidze Mistrzów była wielka. Wybór okazał się bardzo prosty.


Zagłębie mocno zmieniało się przez wszystkie lata?


- To wielka sinusoida. W Zagłębiu Dąbrowskim to największy klub. Ma wielu fanatyków, ale w ostatnim okresie raz było lepiej, a w innym czasie gorzej. W 1996 roku, kiedy jako osiemnastolatek wchodziłem do drużyny, zespół był po bankructwie i startował od ligi okręgowej. Z czasem klub zaczął wspinać się do góry. Kiedy zaświtała Ekstraklasa, ponownie doszło do zjazdu w dół. Wydaje się, że teraz idą dobre czasy dla Zagłębia i fala znowu się podnosi. Mam nadzieję, że spotkamy się za pół roku w Ekstraklasie.


Skąd takie przywiązanie do klubu? W Polsce to jednak rzadkość.


- Urodziłem się w Sosnowcu, tam się wychowywałem, dorastałem, uczyłem… Tam debiutowałem również w seniorskiej piłce. Przywiązanie do Zagłębia było wielkie. Rozegrałem najwięcej meczów mistrzowskich w historii klubu, ale trzeba pamiętać, że mówimy nawet o niższych klasach rozgrywkowych. Nie mogę porównywać się do tych, którzy przez wiele lat grali w Sosnowcu, kiedy ten był na szczycie. Odszedłem z Zagłębia na 2,5 roku, gdy pojawiła się oferta z występującego w Ekstraklasie GKS-u Bełchatów. Ten okres pokazał mi inny świat. Rok tam, rok w Górniku Zabrze. Tam miałem chyba najlepszy piłkarsko czas. Po roku zmieniłem jeszcze klub przechodząc do Hetmana Zamość, ale po kilku miesiącach nadszedł czas na powrót do Sosnowca. Z czasem kontuzja zaczęła mi mocno przeszkadzać i utrudniać grę w piłkę, aż w w sezonie 2011/2012 skończyłem karierę.


W restauracji na stadionie Zagłębia wisi wiele portretów czy karykatur znanych piłkarzy klubu, m.in. Jana Urbana czy Władysława Grotyńskiego. Pojawiało się takie marzenie, by być obok nich?


- Są tam reprezentanci kraju, piłkarze, mający za sobą po 100 czy 150 meczów dla Zagłębia w najwyższej klasie rozgrywkowej… Nigdy nie doszedłem do takiego poziomu i nie możemy mylić pojęć. Zagrałem wiele spotkań dla drużyny z Sosnowca, ale też w trzeciej czy czwartej lidze. Znacznie mniej w Ekstraklasie (10 - przyp. red.). Nigdy nie porównywałem i nie porównuję się do osób, których fotografie wiszą na obiekcie Zagłębia.


Skromności nie brakuje.


- Gdybym więcej grał z Zagłębiem w Ekstraklasie, to może nie miałbym tyle pokory. Umówmy się jednak, że taki Andrzej Jarosik był wybitnym zawodnikiem, grającym w kadrze i na najwyższym poziomie ligowym w Polsce. Nie próbujmy się porównywać.


Dążę do tego, że kibice cenią graczy, którzy z klubem są na dobre i na złe.


- To prawda. Kibice z klubem są tak naprawdę przez całe życie. Przez to pamiętają wielu zawodników z różnych czasów.


Jest niedosyt spowodowany przebiegiem kariery, czy cele były kiedyś wyższe?


- Zawsze mogło być lepiej. Stoję teraz po drugiej stronie barykady, tej trudniejszej. Bycie piłkarzem jest wspaniałe, to cudowne chwile, które dało się lepiej wykorzystać, wycisnąć więcej. Teraz jednak tego nie zmienię, bo nie mam wpływu na przeszłość. Jestem w Legii i obecnie trzeba pracować tak, by za kilka lat nie mieć sobie nic do zarzucenia i mieć świadomość, że dało się zrobić wszystko, co było w naszej mocy.


Pracując przy Łazienkowskiej myśli pan długofalowo czy raczej z dnia na dzień?


- Raczej z meczu na mecz. Planujemy sobie pracę długofalowo, ale wszystko musi być dobrane do rzeczywistości. Zawsze zdajemy sobie sprawę z tego, w jakim miejscu jesteśmy. Nikomu nie trzeba mówić, o jakie cele gra Legia. Małym finałem było spotkanie ze Sportingiem, ale wiosną nadal czeka nas wytężona praca.


Pojawienie się Jacka Magiery pozwoliło przyśpieszyć karierę trenerską Tomasza Łuczywka?


- Oczywiście. Byłem asystentem w Zagłębiu jeszcze u poprzedniego trenera, Artura Derbina. Przyjście trenera Magiery spowodowało postęp i rozwinięcie swoich horyzontów. Na dobrą sprawę wcześniej się nie znaliśmy, ale złapaliśmy kontakt, była nić porozumienia. Wyniki były chyba zadowalające i było to też pewne pokłosie relacji panujących w drużynie.


W Zagłębiu przyznawano, że razem z trenerem Magierą, podobnie patrzycie na piłkę. Czyli jak?


- Trener Magiera, jako szkoleniowiec, zaczynał w Legii. Sam mocno rozwijałem się przy Jarosławie Wojciechowskim - dyrektorze akademii Zagłębia, który trafiał do nas prosto z Łazienkowskiej. Kiedy on przychodził, sam byłem bardzo młodym trenerem. Byłem przy pierwsze drużynie, ale próbowałem też szkolić w roczniku ’98. Przyszedł ze swoimi, legijnymi pomysłami. Porozumienię między klubami odcisnęło piętno na szkoleniu trenerów. Mogę śmiało powiedzieć, że rozwinął mnie chyba podobną ścieżką, jak Jacek rozwijał się w Legii. Tu została złapana nić, która potem mogła się rozwijać.


Trochę podobieństw macie, bo on wiele lat grał i pracował w Legii, a pan w Zagłębiu.


- Trener Magiera wychował się w Legii i z krótką przerwą, znowu jest w Warszawie - już na najważniejszym trenerskim stanowisku. Jestem tu po to, by pomagać.


Jaki jest zakres pana obowiązków? Kiedyś usłyszałem, że łączenie działu analizy ze sztabem trenerskim.


- Można to tak określić. Pracuję z analitykami, którzy mają jednak swoje obowiązki wykonywane bardzo rzetelnie. Przychodzą z materiałami, a potem ja przygotowuję pewne wycinki dla zespołu. Mój zakres obowiązków jest coraz szerszy, bo uczestniczę też w procesie szkoleniowym na boisku.


Jak pracujecie z piłkarzami? Bazujecie na rozmowach indywidualnych czy sadzacie wszystkich i w ten sposób analizujecie rywali?


- Są dwie wersje. Zawsze jest odprawa ogólna, dla całej drużyny. Nie brakuje też spotkań indywidualnych. Każdy piłkarz, mając wiedzę na temat bezpośredniego rywala, czuje się na boisku bezpieczniej, pewniej.


W Lidze Mistrzów było do przekazania więcej wiedzy, niż w Ekstraklasie?


- Nawet nie chodzi ściśle o wiedzę, którą posiadamy. Chodzi o to, by umieć dostosować się do wymogów Ligi Mistrzów, w której zebrani są najlepsi piłkarze świata. Poziom piłkarski w Champions League jest bardzo duży i dostosowanie się do jej warunków pokazywały pewne fragmenty spotkań.


Terminowanie u boku Jacka Magiery jest szkoleniem i przygotowaniem do powrotu do Zagłębia w przyszłości? Myślę oczywiście o roli pierwszego trenera.


- Nie sięgam tak daleko. Jestem człowiekiem zadaniowym. Był cel do wykonania w stolicy i o to walczyliśmy. Wiosną będą kolejne i będę chciał je realizować jak najlepiej. Życie pokaże drogę, którą w przyszłości będę szedł. Na razie skupiam się na tym, co jest tu i teraz. Nie mam na razie licencji do prowadzenia zespołu na wysokim szczeblu, ale na wszystko przyjdzie czas - naturalnie. Trzeba się pouczyć, by być gotowym na największe wyzwania. Najpierw należy udowodnić swoją pracą, że zasługuje się na kurs UEFA PRO.


Trudno zmienić Sosnowiec na Warszawę? Korki irytują?


- Będąc piłkarzem, człowiek inaczej patrzy na takie rzeczy. Młodzi ludzie łatwiej znoszą przenosiny. W moim przypadku jest tak, że dziecko chodzi do szkoły i wielką przeprowadzkę - już z całą rodziną - zrobimy w trakcie ferii. To są rzeczy, z którymi trzeba się uporać, ale nie na tyle trudne, by burzyły możliwość zmiany klimatu na warszawski. Takie jest życie osoby związanej ze sportem, że otoczenia może się zmieniać.


- Staramy się spędzać z rodziną każdy wolny czas. Czasem ja pojadę do Sosnowca, innym razem oni przyjadą do mnie. Jesteśmy w ciągłym kontakcie i na razie musimy przetrwać taką sytuację. To jednak krótki czas. Pamiętajmy jednak o dobrej drodze i świetnym pociągu, który ze stolicy do Sosnowca jedzie tylko dwie godziny. To nie jest szmat czasu, kiedy wiemy, jak jeździ się po warszawskich ulicach.


Można mówić o ulubionym miejscu w Warszawie?


- Na razie nie. Im będzie cieplej, tym więcej będzie można pozwiedzać. Od dłuższego czasu moja siostra mieszka w okolicach Warszawy. Znam stolicę, bywałem w niej, ale praca trenera pochłania ogrom czasu. Skupiam się na zadaniach w klubie. Taką pracę, w której jest się w klubie wcześniej od zawodników, trzeba lubić. Bez tego trudno się za nią brać!

Polecamy

Komentarze (3)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.