Truskawkowe pole Miętowego
21.12.2001 10:42
- Moja mama jest pielęgniarką w Gdańsku i po 30 latach pracy zarabia około tysiąca złotych. Ja za pół godziny składania autografów na różnych produktach w hipermarkecie dostałem tyle samo - 500 marek. To jakiś absurd! - mówi "Super Expressowi" Marcin Mięciel, piłkarz Borussii Moenchengladbach.
Wywiad z Marcinem Mięcielem
- Moja mama jest pielęgniarką w Gdańsku i po 30 latach pracy zarabia około tysiąca złotych. Ja za pół godziny składania autografów na różnych produktach w hipermarkecie dostałem tyle samo - 500 marek. To jakiś absurd! - mówi "Super Expressowi" Marcin Mięciel, piłkarz Borussii Moenchengladbach.
Mięciel, chłopak z Tczewa, zyskał popularność dzięki występom w warszawskiej Legii. Strzelał gole, ale też budził sporo kontrowersji. Zarzucano mu zbyt rozrywkowy tryb życia.
- "Miętowy" to szpaner - tak mówili o nim kibice. Marcin kojarzył się nie tylko z występami na boisku, ale także ze sportowym samochodem, szybkim motocyklem, wyżelowanymi włosami i nastolatkami, które wzdychały do najprzystojniejszego piłkarza ze stolicy.
Kiedy spotkaliśmy się w centrum Moenchengladbach, na pierwszy rzut oka wydawało się, że niewiele się zmienił.
- O, zobaczcie. Tu byłem u włoskiego fryzjera. Trzy godziny modelował mi włosy, nie wypuszczając cygara z ręki - salon fryzjerski to był pierwszy obiekt, jaki Marcin pokazał nam w niemieckim mieście.
Szybko jednak okazało się, że "Miętowy" to teraz zupełnie inny człowiek niż ten, którego pamiętamy z Legii. Dojrzał, spoważniał, stać go na refleksję. W Niemczech po cichu wziął ślub z Anią. Czeka na narodziny dziecka i na miejsce w pierwszym składzie Borussii. Na razie odgrywa rolę jokera. Zdążył już jednak zachwycić Niemcy golem z przewrotki, który został uznany za bramkę miesiąca w Europie.
- Trener twierdzi, że serce mówi mu, aby wypuszczać mnie od początku do gry, a głowa - nie. Uważa, że nie jestem przygotowany taktycznie, nie umiem się ustawić. W Legii pewnie już bym się żalił dziennikarzom. Tu jednak muszę mieć cierpliwość i trzymać gębę na kłódkę, choć w paru meczach pokazałem przecież, że śmiało mogę grać.
Wyrósł z motocykla
- Byłem młody, chodziłem do dyskoteki, ale ludzie przesadzali z tym moim rozrywkowym trybem życia. W Polsce jest ciężko i wszystkich kłuło w oczy, że taki młody, a już ma dobry samochód, szybki motocykl i szpanuje. Bawiłem się, był alkohol. To prawda. Teraz jestem inny. Do Niemiec nie zabrałem nawet ukochanego motocykla.
Teraz inaczej myślę. Trochę się boję. Byłem już na szosie w krytycznej sytuacji. TIR tuż przede mną nagle skręcił, a z przeciwka nadjeżdżała kolejna ciężarówka. Miałem niecały metr, aby zmieścić się między nimi. Nie mogłem już wyhamować. Zdałem sobie sprawę, że znalazłem się metr od śmierci. Po tym wszystkim stanąłem na poboczu i zastanowiłem się nad sobą. Mam piękną żonę, będę ojcem. Jest dla kogo żyć.
Najlepszy syn
- Dzieciństwo nie było łatwe. Mama rozwiodła się z ojcem. Tata kopał piłkę. Grał nawet w drugiej lidze. On zabierał mnie na mecze. Kiedy byłem w pierwszej klasie podstawówki, odszedł. Miałem do niego żal. Została tylko mama, młodsza siostra i ja. Łatwo sobie wyobrazić, jak wyglądało nasze życie. Zawsze trzeba było pożyczać. Nigdy nie wystarczało od pierwszego do pierwszego.
- Mama jest pielęgniarką od prawie 30 lat. Teraz zarabia z tysiąc złotych. Dojeżdża z Tczewa do Gdańska.
- A ja kilka dni temu z kolegami z Borussii poszedłem do hipermarketu w Moenchengladbach i dali mi 500 marek za pół godziny składania autografów na różnych produktach. To jest jakiś absurd! Życie nie zawsze jest sprawiedliwe. Wiem, że muszę pomagać rodzinie w Polsce. Daję pieniądze na życie mamie, siostrze - na szkołę. Po wielu latach udręki wreszcie mają na godne życie. Myślę, że jestem dobrym synem. Szczerze mówiąc nie znam lepszego (śmiech).
Miałem własną drużynę
- W szkole myślałem tylko o piłce. Na wszystkich lekcjach rysowałem piłki, stadiony, koszulki... Zbierałem wycinki prasowe, plakaty. Chyba byłem nawiedzony. No i wszystkim mówiłem, że będę kiedyś grał jak Boniek. Zorganizowałem własną drużynę. Robiłem chłopakom treningi, prowadziłem notatki, zapisywałem wyniki. Wymyśliłem nawet taktykę: wszyscy mieli stać z tyłu i podawać piłkę do jedynego napastnika. Oczywiście to ja nim byłem. Kiwałem, strzelałem... Nie miałem jakichś zdolności przywódczych. Po prostu najlepiej grałem w piłkę.
Dniówka za okulary
- Pierwsze pieniądze dostałem za... zbieranie truskawek. Cały dzień na polu. Na kolanach. Za dniówkę kupiłem od kumpla niesamowite, przyciemniane czarne okulary. Ja zawsze lubiłem modne rzeczy. Do dzisiaj leżą u mnie w domu. Truskawki to nie była robota dla mnie. Z kumplem Wojtkiem poszliśmy... zbierać cebulę. Wstaliśmy o piątej rano. Mama przygotowała prowiant. Gospodarz wygłosił odprawę niczym trener przed meczem piłkarskim i w pole. Nie dotrwaliśmy nawet do drugiej połowy. Po 45 minutach uciekliśmy przez płot. Mama wszystkim chwaliła się w pracy, jakiego ma pracowitego syna, że taki upał, a on haruje przy cebuli, żeby zarobić na rodzinę. Nie do końca miała rację. Kiedy mówiła te słowa, ja już od kilku godzin biegałem po szkolnym boisku.
- Ze szkołą to różnie było. Jak chciałem, to się dobrze uczyłem. Do czasu kiedy przeczytałem jakąś sportową gazetę. Tam było napisane, ile zarabiają piłkarze. Co? - pomyślałem. To po co mi ta cebula, truskawki? Będę piłkarzem. Przecież i tak kopałem piłkę całymi dniami. A jeszcze sypną mi kasą. Moja wychowawczyni czarno to widziała, ale nie mam do niej żalu. Nie znała się na piłce (śmiech).
- Z tą kasą nie było tak łatwo jak sobie wymyśliłem. Kiedy dostałem pierwsze pieniądze za grę w Lechii Gdańsk, z kolegą na spółkę kupiliśmy motocykl. Strasznego gruchota. Przejechałem nim kilometr, a następne trzy pchałem do domu. Już nigdy nie odpalił.
Jak piękna bajka
- Anię poznałem przez koleżankę. Jej ojciec też był piłkarzem, siostra - gra w piłkę ręczną w Piotrcovii. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mam wspaniałych teściów. W Warszawie chodziły plotki, że dziewczyny biegają za Mięcielem, a tak naprawdę ja nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny. Ania jest moją pierwszą miłością. Czekamy na dziecko. O Jezu... Jaka piękna bajka (śmiech).
- W Warszawie zawsze gazety poświęcały mi sporo miejsca. Właściwie to nie wiem dlaczego. Nie byłem skandalistą. Wypowiadałem się raczej grzecznie, nie byłem zarozumiały. Tylko raz upomniałem się o pralkę w szatni. Oczywiście podniósł się krzyk, że Mięcielowi odbiło, bo chce pralkę. Ale nie żałuję. Pralka stoi na Łazienkowskiej do dziś.
- W gazetach zawsze było dużo moich zdjęć, wywiadów. Mięciel na motorze, Mięciel na boisku... Znam takich, którzy o to zabiegają i nie mogą uzyskać. Mnie to przyszło jakoś łatwo. Co prawda Krzysztof Dmoszyński mówił o mnie "Paw", ale chyba dlatego, że mam taki dziwny sposób chodzenia. Przy okazji pozdrawiam "Dmo". Bardzo dużo mi pomógł. W stolicy ciągle byłem na ustach kibiców. Kiedy przegrywaliśmy - wyzywali, strzeliłem gola - nosili na rękach. "Manuela za Mięciela" skandowała cała "żyleta" po jakimś słabym meczu. A to był mój najlepszy sezon. Strzeliłem trzynaście goli.
Żel to nic złego
- Dziennikarze drwią sobie, że używam żelu do włosów. Dbam o wygląd i to chyba nic złego. Tymczasem po przegranym meczu wytykano mi fryzurę. Czy to jest poważne? Tutaj odetchnąłem. Jeszcze nie jestem tak popularny. Poza tym w Niemczech ludzie mają takie fryzury, że moja wysiada.
- Siedem lat grałem w Legii, dzięki Legii jestem tutaj i każdą gazetę zaczynam od wiadomości z Legii. Najbardziej było mi przykro w 1997 roku. Wygrywaliśmy z Widzewem 2:0 i w ciągu ostatnich pięciu minut straciliśmy trzy gole oraz mistrzostwo Polski. Kibice posądzili nas o sprzedaż meczu. Jak można sprzedać mecz w pięć minut? Z Igorem Koziołem płakaliśmy z rozpaczy i złości, a ludzie podchodzili i mówili: "sprzedawczyki". Nie twierdzę jednak, że polska liga jest czysta.
- W jednym z klubów, w których grałem, ale nie w Legii, starsi umówili się na remis 0:0. Młodych tylko poinformowali, że mają się nie wychylać. Ja byłem napastnikiem, więc dostałem ścisłe wytyczne: Broń Boże nie strzelać goli.
- Pamiętam, że znalazłem się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Biegłem na bramkę i myślałem: Co ja mam zrobić? Nie pamiętam, ale chyba się specjalnie wywróciłem. Po meczu fatalnie się czułem.
Grać i kasować
- Na moją obecną pensję składają się różne elementy. Kontrakt mam taki, że nawet gdy nie gram, dostaję cztery razy więcej niż w Legii. Są też pieniądze za tzw. wyjściówkę. Każdy ma swoją stawkę. Jeśli zagram połowę meczu, dostanę 50 procent. Dodatki to premie za wygrane mecze - 12 tysięcy marek na głowę. Jest jeszcze premia za utrzymanie w lidze, ewentualną grę w europejskich pucharach. Nic, tylko grać i kasować.
- Kiedy patrzę, jak emeryci żyją w Niemczech... robi mi się przykro. U nas w Polsce starsi ludzie biedują, nie mają na nic. Są smutni, sterani życiem. Tutaj babcia z dziadkiem trzymają się za rączkę, siadają w restauracji, przeglądają gazetkę, wsiadają do samochodu, jadą do swojego wypieszczonego domu. Później na wakacje na Majorkę. Dlaczego w Polsce jest tak źle? Bo władza myśli tylko o sobie. Na wybory nie chodzę, ponieważ boję się, że źle wybiorę i będę musiał sobie pluć w brodę.
- Teraz mi się dobrze powodzi, ale jestem wrażliwy na ludzką krzywdę. Przecież dobrze pamiętam, skąd jestem. Ja się z biedy wywodzę.
Mięciel, chłopak z Tczewa, zyskał popularność dzięki występom w warszawskiej Legii. Strzelał gole, ale też budził sporo kontrowersji. Zarzucano mu zbyt rozrywkowy tryb życia.
- "Miętowy" to szpaner - tak mówili o nim kibice. Marcin kojarzył się nie tylko z występami na boisku, ale także ze sportowym samochodem, szybkim motocyklem, wyżelowanymi włosami i nastolatkami, które wzdychały do najprzystojniejszego piłkarza ze stolicy.
Kiedy spotkaliśmy się w centrum Moenchengladbach, na pierwszy rzut oka wydawało się, że niewiele się zmienił.
- O, zobaczcie. Tu byłem u włoskiego fryzjera. Trzy godziny modelował mi włosy, nie wypuszczając cygara z ręki - salon fryzjerski to był pierwszy obiekt, jaki Marcin pokazał nam w niemieckim mieście.
Szybko jednak okazało się, że "Miętowy" to teraz zupełnie inny człowiek niż ten, którego pamiętamy z Legii. Dojrzał, spoważniał, stać go na refleksję. W Niemczech po cichu wziął ślub z Anią. Czeka na narodziny dziecka i na miejsce w pierwszym składzie Borussii. Na razie odgrywa rolę jokera. Zdążył już jednak zachwycić Niemcy golem z przewrotki, który został uznany za bramkę miesiąca w Europie.
- Trener twierdzi, że serce mówi mu, aby wypuszczać mnie od początku do gry, a głowa - nie. Uważa, że nie jestem przygotowany taktycznie, nie umiem się ustawić. W Legii pewnie już bym się żalił dziennikarzom. Tu jednak muszę mieć cierpliwość i trzymać gębę na kłódkę, choć w paru meczach pokazałem przecież, że śmiało mogę grać.
Wyrósł z motocykla
- Byłem młody, chodziłem do dyskoteki, ale ludzie przesadzali z tym moim rozrywkowym trybem życia. W Polsce jest ciężko i wszystkich kłuło w oczy, że taki młody, a już ma dobry samochód, szybki motocykl i szpanuje. Bawiłem się, był alkohol. To prawda. Teraz jestem inny. Do Niemiec nie zabrałem nawet ukochanego motocykla.
Teraz inaczej myślę. Trochę się boję. Byłem już na szosie w krytycznej sytuacji. TIR tuż przede mną nagle skręcił, a z przeciwka nadjeżdżała kolejna ciężarówka. Miałem niecały metr, aby zmieścić się między nimi. Nie mogłem już wyhamować. Zdałem sobie sprawę, że znalazłem się metr od śmierci. Po tym wszystkim stanąłem na poboczu i zastanowiłem się nad sobą. Mam piękną żonę, będę ojcem. Jest dla kogo żyć.
Najlepszy syn
- Dzieciństwo nie było łatwe. Mama rozwiodła się z ojcem. Tata kopał piłkę. Grał nawet w drugiej lidze. On zabierał mnie na mecze. Kiedy byłem w pierwszej klasie podstawówki, odszedł. Miałem do niego żal. Została tylko mama, młodsza siostra i ja. Łatwo sobie wyobrazić, jak wyglądało nasze życie. Zawsze trzeba było pożyczać. Nigdy nie wystarczało od pierwszego do pierwszego.
- Mama jest pielęgniarką od prawie 30 lat. Teraz zarabia z tysiąc złotych. Dojeżdża z Tczewa do Gdańska.
- A ja kilka dni temu z kolegami z Borussii poszedłem do hipermarketu w Moenchengladbach i dali mi 500 marek za pół godziny składania autografów na różnych produktach. To jest jakiś absurd! Życie nie zawsze jest sprawiedliwe. Wiem, że muszę pomagać rodzinie w Polsce. Daję pieniądze na życie mamie, siostrze - na szkołę. Po wielu latach udręki wreszcie mają na godne życie. Myślę, że jestem dobrym synem. Szczerze mówiąc nie znam lepszego (śmiech).
Miałem własną drużynę
- W szkole myślałem tylko o piłce. Na wszystkich lekcjach rysowałem piłki, stadiony, koszulki... Zbierałem wycinki prasowe, plakaty. Chyba byłem nawiedzony. No i wszystkim mówiłem, że będę kiedyś grał jak Boniek. Zorganizowałem własną drużynę. Robiłem chłopakom treningi, prowadziłem notatki, zapisywałem wyniki. Wymyśliłem nawet taktykę: wszyscy mieli stać z tyłu i podawać piłkę do jedynego napastnika. Oczywiście to ja nim byłem. Kiwałem, strzelałem... Nie miałem jakichś zdolności przywódczych. Po prostu najlepiej grałem w piłkę.
Dniówka za okulary
- Pierwsze pieniądze dostałem za... zbieranie truskawek. Cały dzień na polu. Na kolanach. Za dniówkę kupiłem od kumpla niesamowite, przyciemniane czarne okulary. Ja zawsze lubiłem modne rzeczy. Do dzisiaj leżą u mnie w domu. Truskawki to nie była robota dla mnie. Z kumplem Wojtkiem poszliśmy... zbierać cebulę. Wstaliśmy o piątej rano. Mama przygotowała prowiant. Gospodarz wygłosił odprawę niczym trener przed meczem piłkarskim i w pole. Nie dotrwaliśmy nawet do drugiej połowy. Po 45 minutach uciekliśmy przez płot. Mama wszystkim chwaliła się w pracy, jakiego ma pracowitego syna, że taki upał, a on haruje przy cebuli, żeby zarobić na rodzinę. Nie do końca miała rację. Kiedy mówiła te słowa, ja już od kilku godzin biegałem po szkolnym boisku.
- Ze szkołą to różnie było. Jak chciałem, to się dobrze uczyłem. Do czasu kiedy przeczytałem jakąś sportową gazetę. Tam było napisane, ile zarabiają piłkarze. Co? - pomyślałem. To po co mi ta cebula, truskawki? Będę piłkarzem. Przecież i tak kopałem piłkę całymi dniami. A jeszcze sypną mi kasą. Moja wychowawczyni czarno to widziała, ale nie mam do niej żalu. Nie znała się na piłce (śmiech).
- Z tą kasą nie było tak łatwo jak sobie wymyśliłem. Kiedy dostałem pierwsze pieniądze za grę w Lechii Gdańsk, z kolegą na spółkę kupiliśmy motocykl. Strasznego gruchota. Przejechałem nim kilometr, a następne trzy pchałem do domu. Już nigdy nie odpalił.
Jak piękna bajka
- Anię poznałem przez koleżankę. Jej ojciec też był piłkarzem, siostra - gra w piłkę ręczną w Piotrcovii. Zakochałem się od pierwszego wejrzenia. Mam wspaniałych teściów. W Warszawie chodziły plotki, że dziewczyny biegają za Mięcielem, a tak naprawdę ja nigdy wcześniej nie miałem dziewczyny. Ania jest moją pierwszą miłością. Czekamy na dziecko. O Jezu... Jaka piękna bajka (śmiech).
- W Warszawie zawsze gazety poświęcały mi sporo miejsca. Właściwie to nie wiem dlaczego. Nie byłem skandalistą. Wypowiadałem się raczej grzecznie, nie byłem zarozumiały. Tylko raz upomniałem się o pralkę w szatni. Oczywiście podniósł się krzyk, że Mięcielowi odbiło, bo chce pralkę. Ale nie żałuję. Pralka stoi na Łazienkowskiej do dziś.
- W gazetach zawsze było dużo moich zdjęć, wywiadów. Mięciel na motorze, Mięciel na boisku... Znam takich, którzy o to zabiegają i nie mogą uzyskać. Mnie to przyszło jakoś łatwo. Co prawda Krzysztof Dmoszyński mówił o mnie "Paw", ale chyba dlatego, że mam taki dziwny sposób chodzenia. Przy okazji pozdrawiam "Dmo". Bardzo dużo mi pomógł. W stolicy ciągle byłem na ustach kibiców. Kiedy przegrywaliśmy - wyzywali, strzeliłem gola - nosili na rękach. "Manuela za Mięciela" skandowała cała "żyleta" po jakimś słabym meczu. A to był mój najlepszy sezon. Strzeliłem trzynaście goli.
Żel to nic złego
- Dziennikarze drwią sobie, że używam żelu do włosów. Dbam o wygląd i to chyba nic złego. Tymczasem po przegranym meczu wytykano mi fryzurę. Czy to jest poważne? Tutaj odetchnąłem. Jeszcze nie jestem tak popularny. Poza tym w Niemczech ludzie mają takie fryzury, że moja wysiada.
- Siedem lat grałem w Legii, dzięki Legii jestem tutaj i każdą gazetę zaczynam od wiadomości z Legii. Najbardziej było mi przykro w 1997 roku. Wygrywaliśmy z Widzewem 2:0 i w ciągu ostatnich pięciu minut straciliśmy trzy gole oraz mistrzostwo Polski. Kibice posądzili nas o sprzedaż meczu. Jak można sprzedać mecz w pięć minut? Z Igorem Koziołem płakaliśmy z rozpaczy i złości, a ludzie podchodzili i mówili: "sprzedawczyki". Nie twierdzę jednak, że polska liga jest czysta.
- W jednym z klubów, w których grałem, ale nie w Legii, starsi umówili się na remis 0:0. Młodych tylko poinformowali, że mają się nie wychylać. Ja byłem napastnikiem, więc dostałem ścisłe wytyczne: Broń Boże nie strzelać goli.
- Pamiętam, że znalazłem się w sytuacji sam na sam z bramkarzem. Biegłem na bramkę i myślałem: Co ja mam zrobić? Nie pamiętam, ale chyba się specjalnie wywróciłem. Po meczu fatalnie się czułem.
Grać i kasować
- Na moją obecną pensję składają się różne elementy. Kontrakt mam taki, że nawet gdy nie gram, dostaję cztery razy więcej niż w Legii. Są też pieniądze za tzw. wyjściówkę. Każdy ma swoją stawkę. Jeśli zagram połowę meczu, dostanę 50 procent. Dodatki to premie za wygrane mecze - 12 tysięcy marek na głowę. Jest jeszcze premia za utrzymanie w lidze, ewentualną grę w europejskich pucharach. Nic, tylko grać i kasować.
- Kiedy patrzę, jak emeryci żyją w Niemczech... robi mi się przykro. U nas w Polsce starsi ludzie biedują, nie mają na nic. Są smutni, sterani życiem. Tutaj babcia z dziadkiem trzymają się za rączkę, siadają w restauracji, przeglądają gazetkę, wsiadają do samochodu, jadą do swojego wypieszczonego domu. Później na wakacje na Majorkę. Dlaczego w Polsce jest tak źle? Bo władza myśli tylko o sobie. Na wybory nie chodzę, ponieważ boję się, że źle wybiorę i będę musiał sobie pluć w brodę.
- Teraz mi się dobrze powodzi, ale jestem wrażliwy na ludzką krzywdę. Przecież dobrze pamiętam, skąd jestem. Ja się z biedy wywodzę.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.