Wojciech Kamiński: Zmiany nie zawsze oznaczają progres

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

15.11.2021 14:30

(akt. 16.11.2021 21:35)

- Awansowaliśmy do najlepszej szesnastki FIBA Europe Cup, tam poziom będzie wyższy i być może przydałoby się jeszcze jakieś wzmocnienie. Ale z drugiej strony awansowaliśmy w obecnym zestawie ludzi, który był w stanie wygrać grupę. Uważam, że trzeba zaufać tym ludziom, dać kolejną szansę i pracować nad tym, aby ich rozwijać. Zmiany nie zawsze oznaczają progres - mówi w rozmowie z nami trener koszykarskiej Legii, Wojciech Kamiński.

Już po czterech meczach zapewniliście sobie awans z grupy, z pierwszego miejsca. Tu duży sukces sportowy, pierwszy taki od lat Legii na arenie międzynarodowej. Jest radość i duma rozpiera?

- Sukces jest, ale wielkiej ekscytacji tym sukcesem nie ma. Po pierwsze nie ma czasu na to by świętować, a po drugie co chwilę przychodzi jakiś strzał z boku, jak choćby przegrany mecz ze Śląskiem Wrocław. To spotkanie mocno nas dotknęło, bo mecz był dla nas ważny i rozgrywany w naszej hali. Dlatego ta radość jest stonowana. Gra w Europie to jedno, na razie wygraliśmy pięć meczów w grupie, ale za chwilę kolejny mecz – z Anwilem Włocławek (rozmawialiśmy przed niedzielnym spotkaniem, wygranym 74:73), wiceliderem tabeli, potem z Czarnymi Słupsk – aktualnie trzecie miejsce. Mamy przed sobą starcia z drużynami, które bardzo dobrze sobie radzą w tym sezonie. Dlatego nie możemy zapominać, że poza graniem w Europie, jest gra w Polsce i tam również trzeba wygrywać. Na świętowanie i radość przyjdzie czas po sezonie, radowanie się z pojedynczych sukcesów w trakcie sezonu może powodować trudności z wygraniem kolejnego spotkania. A tego chcemy uniknąć.

Którego z rywali w grupie ocenia pan najwyżej? Porto, Oradeę czy Szolnoki?

- Po losowaniu naszej grupy, po tym jak spojrzałem na rywali, nie byłem optymistą co do kwestii awansu. Wydawało mi się, że to szalenie trudni przeciwnicy. Nie spodziewałem się, że tak dobrze sobie poradzimy i osiągniemy tak duży sukces. Największy potencjał budżetowy i sportowy ze wszystkich drużyn ma Oradea i przebieg spotkań z tym rywalem miał największy wpływ na układ tabeli. Cieszą wygrane, zarówno ta wyjazdowa, jak i w drugim meczu gdy Rumuni grali bardzo dobrze, ale mądrą grą w drugiej połowie potrafiliśmy odrobić straty. To spotkanie kosztowało nas dużo sił i trochę to było widać później w sobotę ze Śląskiem Wrocław. Ale decydując się na grę w pucharach i lidze trzeba się liczyć z tym, że czasu na przygotowania nie ma dużo i trzeba bazować nad tym, co wypracowało się przed sezonem. W trakcie rozgrywek za dużo nowych elementów nie da się dołożyć, bo po prostu nie ma kiedy ich przećwiczyć. Dlatego nie są wskazane zmiany kadrowe, bo nowego zawodnika trzeba nauczyć pewnych schematów, systemów. Musieliśmy na szczęście zrobić tylko jedna taką zmianę w trakcie sezonu. Takie zmiany, na tym etapie, są bardzo niebezpieczne. Bardzo się cieszę, że Strahinja Jovanović szybko się wkomponował i pomaga zespołowi.

Po treningu przed meczem wyjazdowym z Szolnoki Olaybanyasz oglądaliście spotkanie Oradei z Porto. Wynik meczu zapewnił wam pierwsze miejsce w grupie. Był czas choć na jeden kieliszek szampana?

- No właśnie nie, nawet jako sztab piwka nie wypiliśmy. Kolejny tydzień gramy co trzy dni, do tego dochodzą podróże, każdy z nas w sztabie ma małe dzieci i zwyczajnie jest zmęczony. Taki wyjazd jest szansą by trochę pospać (śmiech). Poza tym oglądaliśmy mecze na wideo, analizowaliśmy przeciwników. Wszyscy się cieszymy, jest sukces, którego mało kto się spodziewał. Ja na pewno nie zakładałem, że już po czterech spotkaniach będziemy pewni awansu. Ale nie ma co świętować, bo za chwilę poznamy rywali w kolejnej grupie FIBA Europe Cup, będą nas czekać kolejne wyzwania i musimy już myśleć o tym, by wszystko właściwie funkcjonowało.

W wielu dyscyplinach sportu awans z fazy grupowej w europejskich pucharach to byłby nie tylko sukces sportowy ale i finansowy. Można by oczekiwać, że zaraz do zespołu dołączą świetni zawodnicy pokroju Łukasza Koszarka, ale koszykówka jest taka bardziej romantyczna. Jest frajda, świetna przygoda, ale na kwestie finansowe to nie ma wielkiego przełożenia.

- To jeszcze nie ten poziom rozgrywek europejskich by tak się stało. Ale taki awans daje nam lepsze perspektywy zatrudnienia wartościowych graczy w kolejnych sezonach. Nie możemy w tym przypadku patrzeć krótkofalowo, na obecny sezon. Herb Legii w piłce nożnej jest rozpoznawalny w Europie, ale dla koszykarzy na naszym kontynencie to jeszcze często dość anonimowe miejsce do gry i życia. Ale kolejne zespoły przyjadą wkrótce do Warszawy, zawodnicy będą mogli zobaczyć jakim miastem jest stolica Polski, doświadczą atmosfery stworzonej przez kibiców w hali. I to zostaje, potem taka opinia rozchodzi się wśród koszykarzy pocztą pantoflową. Później będziemy chcieli kogoś zatrudnić, kto nie będzie wiedział nic o Legii, ale będzie znał kogoś, kto z nami grał i do niego zadzwoni, zapyta czy Warszawa jest dobrym miejsce do życia. Łatwiej jest zachęcić kogoś do gry w tak fajnym i dużym mieście jak Warszawa niż do miejsca, gdzie będzie głównie siedział w hotelu i nudził się w zamkniętym pokoju. Atrakcje jakie ma Warszawa, oczywiście nie mówię o tych nocnych, sprawiają, że każdy znajdzie tu coś dla siebie. Jedni pójdą na spacer, inni do teatru czy filharmonii, a jeszcze inni na zakupy do centrum handlowego lub postoją w korku słuchając muzyki (śmiech). W Warszawie każdy może znaleźć dla siebie strefę komfortu – po treningu można się zrelaksować, odpocząć będąc anonimową postacią.

Kończąc temat pucharowy. Jaki sobie stawiacie cel? Jakie są marzenia?

- Odkąd przyszedłem do Legii powtarzam, że nie tworzę celów minimalnych i maksymalnych. Wolę by zespół skupiał się na najbliższym meczu i starał się go wygrać. Patrząc na naszą grupę, na fakt że mamy trzech wicemistrzów swoich krajów ubiegłego sezonu, że grają na przyzwoitym poziomie, nie chciałem tworzyć jakichś założeń, co powinniśmy osiągnąć, a co będzie rozczarowaniem. Podchodziliśmy do każdego starcia z wiarą w zwycięstwo i tak samo będziemy chcieli do tego podchodzić w kolejnej fazie Europe Cup. Przeciwnicy będą równie mocni lub mocniejsi. Wszyscy będą w szesnastce najlepszych zespołów. My jesteśmy za sobą coraz dłużej, rośnie wzajemne zrozumienie i pewne rzeczy będziemy w stanie jeszcze lepiej wykonywać. Nie marzymy o kolejnym awansie czy wejściu do Final Four. Każdy z nas chciałby to osiągnąć, ale można do tego dojść tylko skupiając się na najbliższej przeszkodzie.

Piłkarska Legia nie radzi sobie z grą na dwóch frontach – ligowym i pucharowym. A jak jest z tym u was? Jaki wpływ ma gra w pucharach na grę w Energa Basket Lidze? Trochę już o tym pan powiedział, ale chciałem doprecyzować.

- Granie na dwóch frontach, dwa razy w tygodniu, wymaga posiadania pewnego systemu, który może ulegać drobnym modyfikacjom, ale niezbyt dużym. I tego systemu trzeba się trzymać. Grając na zmęczeniu, gra się nawykowo, ulatuje chwilami koncentracja każdego ruchu, każdej akcji. Dlatego te nawyki nabyte na treningach, pewne automatyzmy, dają nam dobrą obronę. Krzewiąc dobre nawyki, eliminując złe, na dużym zmęczeniu czy w nerwowych końcówkach, te wypracowane zachowania będą decydować. Ważna jest praca wykonana przed sezonem i to, by w jego trakcie liczba zmian kadrowych była minimalna. Stabilizacja i solidnie wykonana praca z tą samą grupą ludzi, powinna przynieść dobre efekty w postaci większej liczby zwycięstw.

- Nie mamy wiele czasu na przygotowanie do danego meczu, przeciwnik w lidze zwykle ma go trochę więcej. Ale to, że nie mamy możliwości wykonania określonej pracy to zmartwienie trenerów. A sami zawodnicy wolą grać dwa razy w tygodniu niż ciężko trenować na siłowni czy w hali. Taktycznie może jesteśmy czasem gorzej przygotowani, nie tak, jakbym tego chciał, ale grając systemowo i z odpowiednią energią, można pogodzić grę na dwóch frontach.

Przejdźmy na chwilę do personaliów. Ta zmiana o której trener mówił – chodzi o Josha Sharkeya. Miał być graczem w typie Justina Bibbinsa – silniejszym, ale z nieco gorszym rzutem. Co zawiodło? Co było główną przyczyną rozstania?

- Przyczyną rozstania były sprawy pozasportowe. Tak jak wcześniej wspomniałem, Warszawa jest miastem, które daje duże możliwości. Oczywiście jeśli będziemy zaglądać i wybierać pozytywne aspekty tego miasta. Gorzej jeśli interesuje nas głównie życie nocne w stolicy – imprezy klubowe i zabawy. Wtedy Warszawa wciąga, a problem ma i zawodnik i drużyna. Oczywiście nie jest tak, że dzieje się tak tylko w dużym mieście. Znam zawodników z mniejszych miejscowości, którzy dojeżdżali w tygodniu do Warszawy 200 – 300 kilometrów aby znaleźć dla siebie miejsce do zabawy. To nie jest też tak, że to są rzeczy zakazane. Nie, wszystko jest dla ludzi, tylko trzeba wiedzieć kiedy i gdzie. Wszystko trzeba robić z umiarem i z głową. Sharkey miał z tym problem.

Do zespołu przyszedł Strahinja Jovanović. Jakie są wobec niego oczekiwania? Co jego przyjście daje drużynie?

- Zacznijmy od tego, że długo szukaliśmy takiego zawodnika, na którego byłoby nas stać i który mógłby nam dać to, czego potrzebujemy. I nie mogliśmy nikogo takiego znaleźć. Gdy nadarzyła się okazja sprowadzenia Strahijnji, to długo się nie zastanawialiśmy. Granie co trzy dni z jednym rozgrywającym jest bardzo niebezpieczne. My już mieliśmy taki moment, choć głośno się o tym nie mówiło, po zagraniu dwóch meczów po 30 minut w odstępie trzech dni, Łukasz Koszarek miał problemy ze zdrowiem, musiał trochę odpocząć. Gdybyśmy dłużej grali jednym rozgrywającym, to ten stan mógłby się pogorszyć i Łukasz wypadłby nam na dłużej. Dlatego zależało nam na czasie i na szczęście pojawiła się możliwość sprowadzenia Jovanovicia i od razu z niej skorzystaliśmy.

- To młody zawodnik, daje nam dużo energii ale popełnia jeszcze błędy. Mając dwóch tak różnych rozgrywających jak Koszarek i Jovanović, próbujemy znaleźć pewną równowagę na parkiecie. Jak potrzebujemy trochę szybkości i takiego pozytywnego szaleństwa, to gra Strahinja. Gdy potrzebujemy uspokoić grę lub skorzystać z doświadczenia, to mamy Łukasza. A coraz częściej próbujemy gry ich obu razem i fajnie się uzupełniają. Tak ten zespół został przez nas zbudowany. Jestem zadowolony z tego jak drużyna funkcjonuje – nie licząc meczu ze Śląskiem Wrocław, który mogliśmy wygrać. Słabo było w strefie podkoszowej, ale problemy zaczęły się w grze na obwodzie. Pozwoliliśmy przez to Śląskowi grać ich koszykówkę, a mieliśmy ich atuty ograniczyć do minimum. Dlatego skończyło się tak, jak się skończyło. Ale mamy duży potencjał w zespole, jeśli będziemy dobrze wykonywać swoją pracę, grać systemowo i coraz lepiej w tym systemie się czuć, to możemy dużo wygrać.

Dobry sezon ma Dariusz Wyka. Siedzi mu rzut z dystansu, daje zespołowi odpowiednią jakość i energię, a poza parkietem jest pozytywnym duchem zespołu. Pan też go tak ocenia?

- Oczywiście, że tak. Gra równo i dobrze. Kiedyś Darek słynął głównie z rzutów za trzy punkty. Teraz wiele punktów zdobywa po ucieczce pod kosz. Uważałem, że należy to zmienić, że rzut za trzy punkty powinien być dla niego dodatkiem, a nie podstawową bronią. Darek świetnie z tego korzysta przy Łukaszu Koszarku, każdy Pick and Roll to jest okazja zdobycia łatwych punktów. Podobnie jest gdy gra ze Strahinją Jovanoviciem, rozgrywający dobrze go szukają. I gdy Darek do takiej gry dołoży rzut za trzy punkty, to jest bardzo niebezpiecznym zawodnikiem. Nie bez przyczyny został ulubieńcem kibiców, ma fajną osobowość. Jest do tego dobrym człowiekiem i dlatego dostał od nas 2-letni kontrakt. Po pierwszym sezonie zdecydowaliśmy się na ofertę 2-letniej umowy. Widzieliśmy, że poza parkietem trzyma szatnie, robi dobrą atmosferę i jest dobrym duchem zespołu. A dobrych ludzi należy doceniać, to taka zasada, którą staram się kierować. W sytuacjach trudnych tacy ludzie są bardziej chętni do pomocy, ciężkiej pracy, poświęceń niż zawodnicy egoistyczni, którzy myślą głównie o sobie.

Spytam o jeszcze jednego zawodnika – Adama Kempa. To uznana marka na naszym rynku, ale w Legii gra poniżej swoich możliwości. To kwestia dłuższej aklimatyzacji czy problem jest inny?

- Zgodzę się, myślę iż nie jest to odosobniona opinia, że Adam gra na razie poniżej oczekiwań. Stąd zainteresowanie innych klubów jego osobą, otrzymaliśmy już nawet jedną ofertę transferu do innego klubu. Ale uważam, że musimy być cierpliwi. Łatwo jest stwierdzić, że ktoś gra słabo i go skreślić. Ale potem miejsce po takim zawodniku trzeba kimś zapełnić i to najlepiej kimś, kto da co najmniej taką samą jakość lub wyższą. A na rynku nie ma wcale wielu zawodników, na których nas stać i którzy byliby dla tego zespołu wartością dodaną.

- Poza tym trzeba spojrzeć całościowo. To jak funkcjonuje drużyna zależy od jednostek. Czasem widzimy, że komuś na parkiecie nie idzie, widzimy jego słabsze zagrania i błędy. Ale taki zawodnik ma też wkład w funkcjonowanie drużyny poza parkietem – w szatni czy na treningach. To też trzeba doceniać. Adam ma swoje zalety, o których wielu kibiców nie wie. Dlatego wierzę w tego chłopaka, w to że jest w stanie nam pomóc. Oczywiście jeśli jego gra nie będzie ulegała poprawie, to może przyjść moment w którym usiądziemy by porozmawiać o przyszłości. Na razie dyskutujemy o tym co musi zmienić, jakich błędów musi unikać, o tym czego od niego oczekujemy. Staramy się pracować wspólnie nad tym, aby sytuacja uległa poprawie, aby zaczął grać lepiej. To dla nas ważne, bo grając co trzy dni, trudno jest o nowego gracza, który z miejsca wskoczy w buty poprzednika i będzie gotowy do gry.

Do reprezentacji Polski powołany został Grzegorz Kulka.

- Jak przychodził do nas dwa lata temu z I ligi, to połowa Polski się śmiała bo nie przebił się w innych klubach w ekstraklasie, a dobry sezon zaliczył dopiero na drugim poziomie rozgrywkowym. Nikt nie widział go w Energa Basket Lidze, nikt nie zakładał, że jest gotów na poważne granie. Minęły dwa lata i jest powołany do reprezentacji Polski. To pokazuje, że warto pracować z zawodnikami, warto obdarzyć ich zaufaniem – to daje profity. Mieliśmy przekonanie co do Grzegorza, związaliśmy się z nim umową na dwa lata, widzieliśmy w nim potencjał. Wykorzystał swoją szansę i mam nadzieję, dalej będzie szedł w górę.

Jak pan wspomniał, na tym etapie rozgrywek zmiany nie są wskazane. Pytanie czy jednak obserwujecie rynek i jesteście gotowi na jakieś ewentualne zmiany kadrowe?

- Takie jest nasze zadanie jako trenerów, aby śledzić rynek wolnych agentów, zawodników, którzy mogą być dostępni, przeglądać go i wysyłać zapytania, być w kontakcie z agentami. Trzeba być uważnym, bo czasem może się trafić jakaś perełka. Awansowaliśmy do najlepszej szesnastki FIBA Europe Cup, tam poziom będzie wyższy i być może przydałoby się jeszcze jakieś wzmocnienie. Ale z drugiej strony awansowaliśmy w obecnym zestawie ludzi, który był w stanie wygrać grupę. Trzeba więc zadać sobie pytanie czy moment aby coś zmieniać jest odpowiedni. Uważam, że trzeba zaufać tym ludziom, dać kolejną szansę i pracować nad tym, aby ich rozwijać. Nie zawsze zmiany oznaczają progres.

Jak było z Ivanem Almeidą? Byliście już dogadani, duży transfer był na ostatniej prostej i w ostatnim momencie zostaliście przelicytowani. On wciąż pozostaje bez klubu. Jesteście nim jeszcze zainteresowani?

- Było tak jak pan powiedział i później jeszcze raz wróciliśmy do rozmowy. Było naprawdę blisko, Ivan był zainteresowany, dzwonił do nas, a ja dzwoniłem do niego i rozmawialiśmy. W pewnym momencie odeszliśmy od stołu, bo uznaliśmy że rozbieżności finansowe są zbyt wielkie. Zdecydowaliśmy się więc na pozyskanie Strahinji Jovanovicia. Już po tym ruchu była jeszcze jedna próba rozmów – ze strony agenta Ivana. Ale wtedy u nas zmieniły się trochę priorytety. Nie zmienia to faktu, że byliśmy w tych rozmowach bardzo blisko, ale zdecydowały kwestie finansowe. Nikt w Polsce chyba nie jest w stanie zapłacić mu takich pieniędzy, jakie miał we Włocławku. Z kolei Anwil nie chciał zapłacić tyle, by wyrównać jego kontrakt. Mają takie prawo, ale teraz muszą płacić wszystko.

A Goeffrey Groselle? Był taki pomysł by go ściągnąć?

- Było zapytanie od agenta, natomiast jest to dla nas drogi zawodnik i na dziś nas na niego nie stać. Na razie dobrze czuje się we Włoszech i tam będzie kontynuował karierę.

To na koniec jeszcze temat graczy młodych. Przychodząc do Legii mówił pan o tym, że Legia rozwija się jako organizacja i stawia na rozwój graczy młodych, stawia na akademię. Jak po półtora roku w klubie postrzega pan rolę akademii? Czy są w naszej akademii gracze z dużym potencjałem? Jakie są największe trudności na jakie napotyka akademia?

- Trochę się zmieniło. Akademia pochłaniała ogromne pieniądze, a nie miało to potem przełożenia w ludziach dostarczanych do kadry pierwszego zespołu. Oczywiście mamy Grzegorza Kamińskiego czy Benka Urbaniaka, młodych Szymka Kołakowskiego i Jakuba Sadowskiego, ale oni nie przyszli z Akademii. Ta Akademia istniała i oni przyszli do niej, aby się ogrywać. Na pewno w najbliższym czasie należy usiąść i pomyśleć nad tym, jak usprawnić pracę w Akademii, jakie priorytety obrać. Chciałabym, aby Akademia funkcjonowała w taki sposób, by z tak dużego miasta jak Warszawa, sprowadzała największe talenty, szkoliła je i dostarczała do pierwszej drużyny. Nie w każdym roczniku znajdziemy takich ludzi, ale fajnie by było, aby średnia roczna to był jeden taki zawodnik.

- To nie jest akademia piłkarska, w koszykówce jest trochę inaczej. W piłce często w wieku 17-18 lat jest się już gotowym do podjęcia rywalizacji na najwyższym poziomie. W koszykówce siłę nabywa się często w późniejszym wieku, potrzeba więc więcej czasu. A tymczasem skrócony został wiek juniora. Przez to ci zawodnicy grają krócej, mają mniej czasu do rozwoju i szybko trafiają do seniorów. Nie zawsze są gotowi na to, co spotkają w ekstraklasie.

- Jest kilka osób w Akademii, na które warto zwrócić uwagę, które mają w sobie potencjał. Jestem tego świadomy, ale oni też muszą być wprowadzeni w odpowiedni sposób, w odpowiednim czasie. To nie jest tak, że wprowadzimy pięciu chłopaków z jednego rocznika. Jestem tego świadomy. Akademia nie powinna być nastawiona na wyniki, ale na rozwój indywidualny każdego z graczy. Musimy mieć wszyscy dużo cierpliwości i wyrozumiałości do wyników osiąganych przez Akademię. Jeśli będziemy oczekiwali od nich zwycięstw, to nie będzie czasu na szkolenie. A celem Akademii powinno być przygotowanie zawodnika do wymagań na poziomie ekstraklasy i dostarczenie takiego gracza do pierwszego zespołu. Fajnie by było, gdyby taki dopływ ludzi był systematyczny. Zawsze lepiej mieć wychowanków, niż ściągać młodych koszykach z innych części Polski. Oczywiście można kogoś sprowadzić na studia, ale wtedy taki człowiek koncentruje się na wielu rzeczach.

Polecamy

Komentarze (7)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.