Wojciech Muzyk

Wojciech Muzyk: Czuję się gotowy, by "wskoczyć" do bramki

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

01.04.2020 16:00

(akt. 03.05.2020 21:35)

- Tęsknię za atmosferą szatni, za kolegami. Brakuje mi codziennej „szyderki” czy żartów „Jędzy”. Do tej pory było tak, że brałem prysznic w godzinach porannych, wsiadałem w samochód i pędziłem na Łazienkowską. Teraz tego nie ma i powstała pustka. Ale co zrobić? Trzeba się dostosować i mieć nadzieję, że niebawem wszyscy wrócimy do normalności – opowiada w rozmowie z Legia.Net Wojciech Muzyk, bramkarz Legii Warszawa.

Rok 2019 był do tej pory najlepszym w życiu?

- Od początku przygody z futbolem to rzeczywiście najlepszy czas, najbardziej przełomowy. Udany pobyt w Olimpii Grudziądz został zwieńczony awansem do I ligi. Później trafiłem do Legii, największego klubu w Polsce. Bycie w szerokiej kadrze pierwszego zespołu motywuje do dalszej pracy. Czas na kolejne wyzwania.

Po dobrym sezonie w II lidze spodziewałeś się, że odezwie się do ciebie lepszy klub?

- Już po pierwszej rundzie tamtego sezonu miałem sygnały, że może się coś wydarzyć. Słyszałem o zainteresowaniu, pojawiły się wstępne rozmowy. Interesował się mną Raków Częstochowa, ale nie byłem przekonany do tego tranfseru. Zdawałem sobie sprawę, że za mną solidny sezon, że dodatkowo pomoże mi status młodzieżowca. Dobrze prezentowałem się w bramce i czułem, że po sezonie otrzymam różne propozycje pracy. Nie myślałem jednak o tym, że zgłosi się Legia Warszawa! Zakładałem, że może to być jakiś klub z dolnej części tabeli ekstraklasy. Tym bardziej ucieszyłem się z szansy, jaka nadarzyła mi się w stolicy.

W Grudziądzu sporo osiągnąłeś. Było wzruszenie gdy żegnałeś się z klubem?

- Tak. Mieliśmy świetną atmosferę w szatni i bardzo mocną drużynę. Potencjał widać także w obecnych rozgrywkach, w których Olimpia zajmuje siódme miejsce w tabeli I ligi. Spędziłem tam 2,5 roku. Za czasów prezesa Jacka Bojarowskiego, wszystko funkcjonowało jak należy. Gdy zespół spadł do niższej klasy rozgrywkowej, pojawiło się wiele problemów w działalności klubu. Nie było to łatwe dla nikogo. Tak jest jeśli zawodnik mający na utrzymaniu rodzinę, przez 4-5 miesięcy nie otrzymuje wynagrodzenia. Nawet, jeśli na poziomie II ligi nie jest ono wysokie.

W końcu przyszła świadomośc, że muszę odejść, szukać nowych wyzwań i to patrząc przez pryzmat sportowy. Potrzebowałem nowego bodźca, chciałem spróbować czegoś innego. Rozstanie z ekipą z Grudziądza nie było łatwe, ale była to przemyślana decyzja.

Udało się odzyskać pieniądze, które zalegał klub?

- Jak najbardziej. Wiedzieliśmy o przesunięciach z pensjami, które przeważnie miały miejsce na przełomie starego i nowego roku. Każdy był na to przygotowany. Nerwowy okres był od sierpnia do stycznia, kiedy nie otrzymaliśmy praktycznie żadnych pieniędzy. Usłyszeliśmy, że klub czeka na przelew od miasta. Trochę to trwało, ale wszystko zostało uregulowane i atmosfera uległa wyczekiwanemu oczyszczeniu. A takie rzeczy niestety miały wpływ na codzienne funkcjonowanie. W trakcie meczów się o tym nie myślał. Ale wiadomo jak funkcjonuje szatnia – rozmawiamy na wszystkie tematy. Zwłaszcza, że każdy ma jakieś zobowiązania i takie sytuacje powodują niepokój. Na poziomie drugoligowym nie da się zarabiać podobnie jak w ekstraklasie. Gdy zaczyna brakować pieniędzy, chodzisz podenerwowany i nie jesteś w stanie w stu procentach skupić się na piłce w ciągu tygodnia. Później trzeba się przestawić i oczyścić głowę.

Ponoć miałeś latem już wykupione wakacje, ale musiałeś z nich zrezygnować.

- Po zakończeniu sezonu z Olimpią postanowiłem chwilę poczekać na ewentualne propozycje z innych drużyn. Przed ostatnią kolejką były poważniejsze sygnały od pewnego klubu, który odpowiadał mi bardziej niż Raków. Po tygodniu temat jednak upadł i zaczęliśmy planować urlop w Grecji. Wakacje zostały zarezerwowane i wówczas zadzwonił do mnie menedżer. Przekazał informację o konkretnym telefonie  z Legii i powiedział, żebym się wstrzymał z wczasami, bo sytuacja jest dynamiczna. W życiu są sprawy ważne i ważniejsze. Od razu odwołałem wyjazd i czekałem na dalszy rozwój wydarzeń.

Jakie były pierwsze myśli po otrzymaniu oferty z Legii?

- Zastanawiałem się nad plusami i minusami. Czułem się mocny i pewny siebie po rozegranym sezonie w drugiej lidze. Chciałem spróbować. Miałem świadomość, że propozycja z Legii drugi raz może już nie nadejść. Nie chciałem pluć sobie później w brodę, że nie spróbowałem. Od najmłodszych lat śledziłem kariery Artura Boruca czy Wojciecha Szczęsnego, z którymi pracował trener Krzysztof Dowhań. Osoba szkoleniowca miała wpływ na pozytywną decyzję w kontekście transferu. Chciałem przejść do Legii. Wiedziałem, że mam braki techniczne, bo – można powiedzieć – jestem samoukiem. Dość późno rozpocząłem treningi bramkarskie. Wbiłem sobie jednak do głowy, że w tym wieku mogę jeszcze chwilę posiedzieć na ławce czy trybunach i nadrobić różne rzeczy podczas zajęć z takim szkoleniowcem jak Dowhań. Praca z takim szkoleniowce pomoże mi zrobić krok do przodu, stawać się lepszym.

Co udało ci się poprawić w ostatnich miesiącach?

- Chyba wszystko. Koordynację, przesuwanie między słupkami, ustawienie, pracę nóg, wyjścia do dośrodkowań… Jest tego multum. Ćwiczymy niezwykle intensywnie. Często po zajęciach zostaję dodatkowo z Janem Muchą i szlifuję grę nogami. W trakcie mikrocyklu, trenerzy starają się zwrócić uwagę na każdy aspekt fachu bramkarskiego. Mogę się o nich wypowiadać w samych superlatywach. Mamy świetną atmosferę w gronie golkiperów i szkoleniowców. Czysta przyjemność uczestniczyć w takich treningach.

W Grudziądzu byłeś ważną postacią, w Warszawie jesteś trzecim bramkarzem. Trudno się przestawić?

- Niektórzy mogą powiedzieć, że nie gram i się nie rozwijam, ale jest wręcz odwrotnie. Przez ponad sześć miesięcy poczyniłem duże postępy, nawet większe niż przez rok regularnego grania w Olimpii. Oczywiście, brakuje mi występów na boisku i nie ma co tego ukrywać. Wcześniej nie byłem na to przygotowany, ale teraz czuję się gotowy, aby wskoczyć do bramki. Myślę, że nie miałbym problemu z bronieniem na poziomie ekstraklasy. Trzeba pamiętać, że w takim klubie nie ma się zbyt wielu szans. Jeżeli ją otrzymasz i nie wykorzystasz, możesz spaść i później mieć do siebie żal.

Ponoć masz duży talent do bronienia rzutów karnych?

- Uważam, że mam czutkę do „jedenastek”. W ostatnim czasie podpuszczałem chłopaków na treningach. Prowadzimy zakłady, w których chodzi o to, że zawodnicy z pola muszą wykorzystać trzy rzuty karne z rzędu. Zakładamy się o symboliczne rzeczy. Nie zawsze, ale zazwyczaj to ja cieszę się ze skromnej wygranej. Przyzwoicie sobie radzę stojąc przy linii bramkowej. Z trenerem Muchą poprawiłem również zachowanie w sytuacjach sam na sam. Rozwijam się pod względem ogólnym i chcę dalej stawać się lepszym.

Trenowałeś z pierwszym zespołem, ale w weekendy na ogół wspomagałeś rezerwy.

- Trener Vuković zawsze powtarza, że trzeba szukać pozytywów. Podchodziłem do tego tak samo. Traktowałem zejścia do "dwójki" jako szansę i nie miało znaczenia, że to poziom trzeciej ligi. Starałem się dawać z siebie maksimum. Wiedziałem, że takie przetarcie jest mi potrzebne, nie gubiłem rytmu meczowego. W treningach nie da się tego podtrzymać. Grając o stawkę poprawiasz komunikację z obrońcami czy przewidywanie ruchów napastnika przeciwników. Cieszyłem się z występów w rezerwach. Po przerwie zimowej moja psychika znacząco się poprawiła. Przedstawiono nam jasny cel czyli awans do wyższej ligi, a ja lubię grać o coś. Na początku sezonu, większość skreślała rezerwy i przewidywała spadek. A graliśmy o promocję do II ligi. Każdy zaczął o tym głośno mówić, co bardzo mnie nakręcało.

- Ale trenowałem z pierwszą drużyną. Dużo pracowałem z trenerem od przygotowania fizycznego, Piotrem Zarębą. Często zostaję po treningach i dodatkowo ćwiczę. Rozciągam się, korzystam z siłowni, zwracam uwagę na koordynację. Na początku sezonu mieliśmy testy sprawnościowe, które powtórzyliśmy zimą. Widzę u siebie zauważalny postęp. Niedawno osiągnąłem wyniki praktycznie dwa razy lepsze od tych z wakacji. Jestem zadowolony, praca przynosi efekty. Nawet trener Mucha zauważył, że jestem szybszy niż na początku przygody z Legią.

Które spotkanie w rezerwach wspominasz najchętniej?

- Derby z Polonią miały swój urok, któremu towarzyszyła ciekawa otoczka. Mam w pamięci wyjazdowe mecze z RKS-em Radomsko i Olimpią w Zambrowie. Wówczas spotkałem kilku byłych kolegów z drużyny. Było kilka przyjemnych momentów. Rezerwom Legii towarzyszy znakomita atmosfera oraz świetny sztab szkoleniowy: trenerzy Kobierecki, Kowal, Sokołowski, Cesar…  mógłbym tak wymieniać. W szatni „dwójki” widuję się z rówieśnikami, więc może nieco łatwiej było mi się tam odnaleźć na początku.

Gdy stałeś w bramce, tylko raz przegraliście. Ze Zniczem Biała Piska.

- Mieliśmy wtedy braki kadrowe. Chris Philipps wypadł z gry na początku spotkania. Nie chcę się tłumaczyć, ale boisko było w katastrofalnym stanie. Rywale szybko strzelili dwa gole i całkowicie się posypaliśmy. Sędzia nie odgwizdał dwóch rzutów karnych, które nam się należały. Czerwoną kartkę dostaliśmy trochę z niczego, wszystko nałożyło się na niekorzystny wynik.

Walczyliście o awans, ale liga została zawieszona.

- Słuszny wybór. Zdrowie jest najważniejsze.Choć oczywiście szkoda. Byliśmy w dobrej dyspozycji. Intensywnie pracowaliśmy, aby solidnie wznowić ligę i nie mieć problemów z przygotowaniem fizycznym. Rozgrywki zostały przerwane, więc trochę na tym tracimy. Podkreślę raz jeszcze: zdrowie jest najważniejsze. Decyzja o zawieszeniu meczów okazała się słuszna.

Wierzysz, że uda się wrócić do gry w tym sezonie?

- To trochę wróżenie z fusów. Dwa dni przed meczem z Lechem byliśmy pewni, że zagramy. Kilkadziesiąt godzin później sytuacja diametralnie się zmieniła. Trudno powiedzieć, co będzie się działo za dwa tygodnie. Mam nadzieję, że rozgrywki zostaną dokończone. Jeżeli sytuacja w kraju się nie poprawi albo stanie się gorsza to nie wiadomo, jakie decyzje zostaną podjęte.

Stosujesz się do wszystkich zaleceń?

- Jak najbardziej. Na ostatnim wspólnym treningu dostaliśmy wskazówki od doktora i trenerów. Wiemy na co zwracać uwagę. Jeżeli dopadną nas niepokojące objawy, albo kogoś z rodziny, mamy o tym jak najszybciej informować. Staram się jak najmniej wychodzić z domu i unikać kontaktu z innymi osobami. Jak nie muszę, to nie opuszczam mieszkania. Na grupie na WhatsAppie wskazano nam miejsca, w których możemy swobodnie wykonać trening biegowy. Obecna sytuacja w kraju jest trudna. Otrzymujemy od trenerów rozpiski treningowe. Na ogół ćwiczymy co dwa dni. Gdy jest jednak dzień wolny, to i tak wykonuję różne ćwiczenia. Nie chcę tylko siedzieć na kanapie i patrzeć się w ścianę. Człowiek by zwariował.

A co w takim razie robisz w ciągu dnia poza treningami?

- Staram się śledzić rozmaite materiały piłkarskie w Internecie. W przeszłości czytałem dużo książek, ale aktualnie trochę od tego odszedłem. Oglądam za to filmy na Youtube czy gram z kolegami w Counter Strike’a. Odpalam też FIFĘ na Playstation. Zdarza mi się również obejrzeć powtórki spotkań w telewizji. Ostatnio Canal+ transmitował mecz pomiędzy Realem a Barceloną, w której grał jeszcze Ronaldinho. Korzystam też z Netflixa. Skończyłem właśnie oglądać „Szkołę dla elity”. Nie jestem wielkim fanem seriali, lecz sytuacja trochę zmusiła mnie do tego, żeby zabijać czas na różne sposoby i zapełniać dzienny grafik. Na razie daję radę, ale nie jest to komfortowe.

Grupa na WhatsAppie żyje pełną parą?

- To prawda. Regularnie się ze sobą kontaktujemy. Królem grupy można nazwać Artura Jędrzejczyka, który wrzuca śmieszne filmiki, a pod nimi pojawiają się dyskusje reszty zawodników. Staramy się trzymać kontakt. Podczas gry w CS-a, także możemy swobodnie rozmawiać. Wiadomo, że to nie to samo, ale radzimy sobie. Tęsknię za atmosferą szatni, za kolegami. Brakuje mi codziennej „szyderki” czy żartów „Jędzy”. Do tej pory było tak, że brałem prysznic w godzinach porannych, wsiadałem w samochód i pędziłem na Łazienkowską. Teraz tego nie ma i powstała pustka. Ale co zrobić? Trzeba się dostosować i mieć nadzieję, że niebawem wszyscy wrócimy do normalności.

Wojciech Muzyk

Najbliżsi siedzą w domu czy mimo pandemii muszą pojawiać się w pracy?

- Mama prowadzi własną działalność i jeszcze do wczoraj miała ją otwartą (rozmawialiśmy w sobotę – red.). Musiała bowiem pozałatwiać wszystkie sprawy i w sobotę ją zamknęła. Wie, że nie ma sensu ryzykować. Tak samo jest z moją siostrą, która też pracuje, ale wzięła dłuższy urlop i ma obecnie wolne.

Na co dzień jesteś spokojny czy żywiołowy?

- Nie jestem szalony, ale do spokojnych też nie należę. Nie siedzę cicho w szatni, normalnie rozmawiam ze starszymi piłkarzami czy trenerami. Nieco inaczej jest, gdy drużyna porusza ważne tematy. Wtedy głos zabierają zawodnicy starsi wiekiem i stażem. W luźnych dyskusjach nie mam jednak żadnego kłopotu z komunikacją.

Wojciech Muzyk w szatni, a na boisku to dwie różne postacie?

- Nie. Raczej nie jestem wariatem, który biega i krzyczy w kierunku obrońców. Staram się żyć z zespołem zarówno na murawie, jak i poza nią, w szatni. Wydaje mi się, że zachowuję się podobnie w obu miejscach.

Mówiliśmy o atmosferze w rezerwach, ale ta jest też dobra w pierwszym zespole.

- Jestem w Legii od sześciu miesięcy. Gdy trafiałem do klubu, nie wyglądało to tak jak teraz. Trener Vuković potrafił umiejętnie poustawiać drużynę, co pozytywnie wpłynęło na atmosferę. Wiadomo, że dobre wyniki tylko to napędziły. Z tego co mówił Mateusz Praszelik, szatnia funkcjonuje najlepiej odkąd w niej przebywa.

Jesiennym przełomem Legii był mecz z Lechem. Co spowodowało, że od tamtego momentu zaczęliście grać jak z nut?

- Raczej byłem zaskoczony tym, że na początku sezonu nie „żarło” i wyniki nie szły w parze z potencjałem. Trenowaliśmy ciężko, mamy świetną drużynę. Każdy wiedział, że to tylko kwestia czasu kiedy to odpali. Jak ruszyliśmy, trudno było nas zatrzymać. Prawdę powiedziawszy, nic wielkiego się nie zmieniło od rywalizacji z Lechem. Wówczas rywale objęli prowadzenie i mógł powtórzyć się dla nas czarny scenariusz z poprzednich dwóch meczów. Pokazaliśmy jednak charakter. Wyrównaliśmy, a potem gola na wagę trzech punktów strzelił Maciej Rosołek. Okoliczności wygranej z poznaniakami spowodowały, że wszystkim spadł kamień z serca. I zaczęliśmy się rozkręcać na dobre. 

Pomówmy na koniec o przyszłości. Jak wyobrażasz sobie ewentualny powrót do gry?

- Już trzy tygodnie jesteśmy w kwarantannie. Jeżeli mielibyśmy wrócić do rozgrywek, ten czas izolacji zostanie jeszcze wydłużony. Przed powrotem do ekstraklasy potrzebowalibyśmy 10-14 dni na wspólne treningi, aby poczuć piłkę na nowo i popracować nad fizyką. Ćwiczymy wedle rozpisek, ale takich zajęć nie da się porównać do tego, co robimy na boisku. Jeśli w maju wznowimy rywalizację, z automatu będziemy musieli się nastawić na maraton piłkarski, bo mecze będą się pewnie odbywały co trzy dni. Nie ma szans, żebyśmy z marszu wrócili do gry.

Czujecie się powoli mistrzami Polski?

- Dopóki nie zapadła ostateczna decyzja, nie myślimy w takich kategoriach. Nie skupiamy się na tym, że jesteśmy o krok od mistrzostwa. To może nas tylko uśpić. Plan jest taki, aby wrócić do gry w maju. Musimy sobie to wbić do głowy i uświadomić, iż po wznowieniu meczów trzeba będzie dokończyć misję. W tym momencie trzeba się nastawić, że sezon uda się dograć do końca.

Latem z klubu odejdzie Radosław Majecki. Za parę miesięcy o miano pierwszego bramkarza będziesz pewnie rywalizował z Radosławem Cierzniakiem i Cezarym Misztą. Jak ty to widzisz?

- Będę dalej pracował i walczył o skład. Pod koniec 2019 roku odbyłem rozmowę z trenerami Vukoviciem i Muchą. Wiem, że dobrze wyglądam na zajęciach. Mam to kontynuować i czekać na szansę. Pozycja w hierarchii bramkarskiej także uległa poprawie. Podczas letniego zgrupowania w Leogang nie miałem możliwości gry w sparingach. W trakcie styczniowego obozu w Turcji wystąpiłem za to w trzech meczach. W trakcie przerw na reprezentacje również mogłem się wykazać, otrzymywałem pochlebne recenzje od trenerów. Idzie ku lepszemu. Staram się sprawić pozytywny ból głowy trenerom, aby w którymś momencie na mnie postawili.

Czujesz się w jakimś aspekcie lepszy od pozostałych bramkarzy Legii?

- Trudno powiedzieć. Mamy kapitalnych golkiperów, przez co nie czuć aż tak zauważalnych różnic. Oglądałem wypowiedź Wojciecha Szczęsnego w „Foot Trucku”, który mówił, że na treningu nie byłoby widać zbytnich różnic między średnim bramkarzem z polskiej ligi a np. Janem Oblakiem. Mimo że tych dysproporcji nie da się zbytnio dostrzec gołym okiem, to po złączeniu wszystkich detali wychodzi na to, iż jeden należy do czołówki światowej, a drugi rywalizuje w ekstraklasie. Dodał, że podczas zajęć bramkarz może świetnie grać nogami. Ale przychodzi mecz, presja i wtedy nie będzie miał odwagi wykazać się w tym elemencie. Wszystko weryfikuje mecz.

Byli piłkarze i ich pseudonimy. Czy pamiętasz?

News: Kenneth Zeigbo: Legii przydałby się Dariusz Czykier!
1/19 Przed wojną jeden z najlepszych obrońców, reprezentant Polski, uczestnik Igrzysk Olimpijskich, kampanii wrześniowej i Powstania Warszawskiego, miał ksywę „Antałek”.

Polecamy

Komentarze (52)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.