Domyślne zdjęcie Legia.Net

Wrócę tylko do Legii.

Źródło: Gazeta Wyborcza

17.07.2002 20:07

(akt. 07.12.2018 12:52)

Podpisałem kontrakt na rok, z możliwością przedłużenia na kolejne dwa. To oczywiście zależy od tego, czy będę zadowolony, ale też czy będą zadowoleni ze mnie, bo zostałem zatrudniony do strzelania goli i z tego głównie mam być rozliczany. Gdybym za rok wracał, to tylko do Legii, do żadnego innego zespołu - mówi Sylwester Czereszewski, który po zakończeniu sezonu przeszedł do AEL Limassol, trzeciego zespołu cypryjskiej ekstraklasy, a obecnie przebywa z nowym klubem na zgrupowaniu w CzechachMaciej Weber: Od nowego sezonu będzie Pan reprezentować barwy cypryjskiego AEL Limassol. Zadowolony? Wywiad z Sylwester Czereszewski
Podpisałem kontrakt na rok, z możliwością przedłużenia na kolejne dwa. To oczywiście zależy od tego, czy będę zadowolony, ale też czy będą zadowoleni ze mnie, bo zostałem zatrudniony do strzelania goli i z tego głównie mam być rozliczany. Gdybym za rok wracał, to tylko do Legii, do żadnego innego zespołu - mówi Sylwester Czereszewski, który po zakończeniu sezonu przeszedł do AEL Limassol, trzeciego zespołu cypryjskiej ekstraklasy, a obecnie przebywa z nowym klubem na zgrupowaniu w CzechachMaciej Weber: Od nowego sezonu będzie Pan reprezentować barwy cypryjskiego AEL Limassol. Zadowolony?

Sylwester Czereszewski: Przyleciałem na Cypr już 23 czerwca wieczorem. Natychmiast wziąłem udział w prezentacji zespołu. Mieliśmy gierkę, a potem każdy z nas pojedynczo wybiegał na boisko, by pokazać się 3 tys. zgromadzonych na trybunach fanatycznych kibiców. Jestem zadowolony, przynajmniej mam okazję doświadczyć czegoś nowego. Od początku trenowaliśmy raz dziennie, o 18.30. Jednak to nie dlatego, że tu jakoś niepoważnie podchodzi się do obowiązków. Po prostu na Cyprze jest zbyt gorąco, aby wcześniej przeprowadzać zajęcia.

Kiedy na Cyprze rozpoczyna się sezon ligowy i jak wygląda tu baza treningowa? Znacznie lepiej aniżeli na Legii?

- Sezon zaczyna się 20 sierpnia. Natomiast teraz jesteśmy na obozie przygotowawczym w Czechach. Jak byłem w Legii, to wyjeżdżaliśmy trenować właśnie na Cypr, a jak już jestem tutaj, to prawie wracam do Polski. Dlatego na razie jestem tutaj sam. Żona dojedzie później, bo byłoby całkiem bez sensu, żeby siedziała na Cyprze, podczas gdy ja - przy naszej granicy. Natomiast wiem, że Legia przygotowuje się m.in. w Bad Reichenhall, gdzie i mnie zdarzyło się być z drużyną. Jeżeli chodzi o bazę w Limassol, to jest jeden główny stadion, na którym mecze rozgrywają wszystkie trzy kluby z tego miasta, jakie są w ekstraklasie - my, Apollon oraz tegoroczny beniaminek - w tej chwili nawet nie pamiętam jego nazwy.

Jest Pan jedynym obcokrajowcem w drużynie?

- Właśnie testujemy defensywnego pomocnika z Irlandii. Jest także dwóch Węgrów - zawodnik, który ma ze mną występować w ataku, oraz środkowy pomocnik, który w tej chwili jest kontuzjowany. Dla AEL to wielka szkoda, bo to w tej drużynie jedyny z prawdziwego zdarzenia rozgrywający. Na Cyprze może występować w drużynie czterech obcokrajowców i dodatkowo jeden z kraju Unii. Bardzo wiele wiedzą tu o Polakach. Tak wiele, że aż jestem zdziwiony.

No właśnie, skąd taki boom na polskich piłkarzy?

- Tu niemal wszyscy kibicują Panathinaikosowi Ateny, a wiadomo jak wiele dla tego klubu znaczy Krzysztof Warzycha. On wiele zrobił dla Polaków, ale swoje dołożył też Emmanuel Olisadebe. Dlatego zawodnicy z naszego kraju cieszą się na Cyprze szacunkiem. A jest nas tu coraz więcej. Wiadomo, że w Anorthosis są Wojtek Kowalczyk, Sławek Majak i Radek Michalski, na początku tego tygodnia dołączył do nich mój kolega z Legii Mariusz Piekarski. A mało brakowało, by do Omonii Nikozja przeszedł Adam Matysek. Z drugiej strony wiadomo też, że na świecie nie ma teraz wielkiego zapotrzebowania na polskich piłkarzy. Na Cypr na pewno łatwiej wyjechać niż do takiej Bundesligi.

W Polsce panuje przekonanie, że wyjazd na Cypr to dla piłkarza przejście na emeryturę.

- Na pewno poziom ligi cypryjskiej jest słabszy niż polskiej. To nie ulega wątpliwości. Jestem jednak zdania, że najlepsze cypryjskie drużyny poradziłyby sobie nieźle w naszej ekstraklasie. Choćby na tyle, by zająć miejsce w środku tabeli. Nie miałyby szans z Wisłą czy Legią, ale spadek raczej by im nie groził. Jeżeli ktoś jest przekonany, że na Cypr wyjeżdża się tylko odpocząć i zarabiać, to jest w błędzie. Tu codziennie zawodników się mierzy i waży, a jeżeli ktoś przekroczy limit wagowy, natychmiast zostaje karany finansowo. Pod tym względem jest dużo ostrzej niż u nas.

Czy wyjeżdżając, nie miał Pan jednak wątpliwości?

- Byłem w Legii przez pięć i pół roku. Przez ten czas raczej nie zawodziłem. Strzeliłem całkiem sporo bramek. Z AEL podpisałem kontrakt na rok, z możliwością przedłużenia na kolejne dwa. To oczywiście zależy od tego, czy będę zadowolony, ale też czy będą zadowoleni ze mnie, bo zostałem tu zatrudniony do strzelania goli i z tego głównie mam być rozliczany. Gdybym za rok wracał, to tylko do Legii, do żadnego innego zespołu. Jednak generalnie mam dość polskiej ligi. Ogólnej atmosfery, także stadionów.

A dlaczego wybrał Pan właśnie Cypr? Przecież w grę wchodziła także oferta ze Stanów Zjednoczonych?

- Ja nawet wolałem wyjechać do Stanów, tylko mój agent spóźnił się z propozycją. To znaczy sygnał stamtąd miałem nawet wcześniej niż z Cypru, ale potem sprawa ucichła. I wróciła, gdy z AEL właściwie byłem już dogadany. W pewnym momencie musiałem na coś się zdecydować, a ponieważ klub z Limassol był konkretny... Ale MetroStars z Nowego Jorku jeszcze ze mnie nie zrezygnowali. W listopadzie ich przedstawiciel ma przyjechać na Cypr i może tak być, że od czerwca przyszłego roku właśnie tam wyjadę.

Dlaczego akurat teraz zdecydował się Pan na wyjazd? Nie można było jeszcze trochę poczekać?

- Specjalnie zwlekałem. Po powrocie z Chin szybko zorientowałem się, że jest szansa na mistrzostwo. Byłem zdecydowany niedługo wyjechać, ale najpierw chciałem nareszcie naprawdę coś dla Legii zrobić. Takim czymś mogłoby być tylko mistrzostwo. Gdybym do niego się nie przyczynił, miałbym nieczyste sumienie. A tak zdobyłem tytuł i mogę spokojnie wyjechać.

To chyba ironia losu, że przez tyle lat grał Pan w Legii, a po mistrzostwo sięgnął akurat teraz, odchodząc.

- W dodatku pół sezonu spędziłem w Chinach i do drużyny wróciłem dopiero pod koniec rundy jesiennej. Jednak prawdziwą ironią jest fakt, że gdy walczyliśmy o mistrzostwo, a mnie szło znakomicie, strzelałem gole, akurat doznałem poważnej kontuzji. I nie występowałem do końca rozgrywek.

Mistrzostwo Polski było najprzyjemniejszym momentem podczas pobytu w Legii. A te, mniej przyjemne chwile?

- Oczywiście zdobycie mistrzostwa było czymś niezapomnianym, ale czymś takim była sama gra na stadionie Legii. Wiadomo, że ten klub ma najlepszych kibiców w kraju i w sumie najbardziej wyrozumiałych, choć potrafili być i niebezpieczni. Poza tym występy w Warszawie to była wielka nobilitacja. Gdy grałem dla Stomilu Olsztyn, to zdarzało się, że jechaliśmy dokądś 800 km po to, by zagrać przy pustych trybunach. Tak jakby na sparing. A jak z Legią gdziekolwiek jechaliśmy, to wszędzie jeździli za nami kibice. To także było niezapomniane. A chwile mniej przyjemne? Zdecydowanie było ich mniej, choć trudno nie pamiętać, jak przegrywając 2:3 z Widzewem w niesamowitych okolicznościach - straciliśmy tytuł w ostatnich minutach. A było to tym bardziej szokujące, że zdarzyło się to w sezonie, w którym przyszedłem do Legii. Rozczarowanie tym większe, że początek miałem świetny, zdobyliśmy Puchar Polski. A potem brakowało sukcesów. Dobrze, że chociaż na koniec nam się udało.

W Legii przeżył Pan wielu trenerów. Przy Łazienkowskiej przez te pięć lat jako pierwsi szkoleniowcy - dłużej lub bardzo krótko - pracowali Mirosław Jabłoński, Lucjan Brychczy, Jerzy Kopa, Stefan Białas, Dariusz Kubicki, Franciszek Smuda, Krzysztof Gawara i wreszcie Dragomir Okuka.

- Z trenerami raczej nie miewałem problemów. Oczywiście zdarzało się, że posadzono mnie na ławce. Na przykład Franek Smuda, który miał do mnie pretensje, cofał do defensywy, co mi się nie podobało. Jednak w tym, że u niego długo byłem rezerwowym, można dopatrzyć się także i mojej winy. Dlatego nie chciałbym tych spraw roztrząsać. To już historia.

Teraz Legię prowadzi trener Okuka. Jak Pan uważa, dlaczego właśnie jemu udało się to, co nie udało się tylu polskim szkoleniowcom - wywalczenie mistrzowskiego tytułu?

- Gdy byłem w Chinach, to wiadomości z polskiej ligi śledziłem w internecie. Wiem, że trener Okuka początkowo nie miał dobrej prasy, na początku sezonu Legia przegrała pierwsze dwa mecze - ze Śląskiem i Amicą. Po powrocie przyglądałem mu się raczej nieufnie. Może częściowo dlatego, że u niego nie grałem, tylko siedziałem na ławce rezerwowych. Zaobserwowałem jednak, że zawsze jest konsekwentny, co z biegiem czasu zaczęło przynosić efekty. Nawet gdy mecz nam nie wyszedł - on w szatni zawsze mówił to samo: że już niedługo powinno być lepiej. Muszę przyznać, że mi zaimponował i fakt, że w końcu znalazłem się w podstawowym składzie nie ma tu żadnego znaczenia. To trener bez układów. Oczywiście i on miał zawodników, do których bardziej niż do innych się przyzwyczaił, ale tego się nie uniknie. W przeciwieństwie do niektórych poprzedników on nigdy nie wynosił na zewnątrz tego, co powinno zostać wewnątrz zespołu.

Legia wywalczyła tytuł, startuje w eliminacjach Ligi Mistrzów. Czy nie kusiła Pana szansa na udział w tych elitarnych rozgrywkach? Taka okazja prędko może się nie powtórzyć.

- Na Ligę Mistrzów patrzę realnie. Oczywiście Legia powinna przejść pierwszą, a nominalnie drugą rundę. W walce o awans do rozgrywek grupowych spotka się jednak zapewne z przeciwnikiem pozostającym poza zasięgiem. Oczywiście istnieje pewna możliwość, że się zakwalifikuje, ale bardzo niewielka. Musiałaby mieć bardzo korzystne losowanie. Miałem możność podpisania z Legią dwu- albo nawet trzyletniego kontraktu i to na przyzwoitych warunkach. Powiedziałem jednak, że chcę wyjechać i w tej chwili grą w polskiej lidze nie jestem zainteresowany. Z prezesem rozmawialiśmy raz. Specjalnie mnie nie namawiał do zmiany decyzji. Podaliśmy sobie ręce. To była krótka rozmowa.

Czy nie dziwi Pana sytuacja, że mistrz Polski nie jest w stanie znaleźć silnego sponsora, ma kłopoty z pieniędzmi, a z drużyny odeszło kilku podstawowych zawodników?

- To efekt ogólnej sytuacji w kraju. Wszystko idzie z góry. Teraz trudno dostać kilkadziesiąt tysięcy złotych za samo nazwisko. Odkąd pamiętam w Legii zawsze były problemy z gruntami i tym m.in. tłumaczono przejściowe kłopoty. Co roku mówiono, że sprawa już jest prawie załatwiona, a definitywnie nie została załatwiona do dzisiaj. W Polsce wcale niełatwo się żyje. Boję się tylko, aby nie doszło do tego, co stało się w Argentynie.

Czego spodziewa się Pan po pobycie na Cyprze - chyba nie tylko ładnej opalenizny? Może zostania królem strzelców rozgrywek jak w ubiegłym sezonie Wojciech Kowalczyk?

- Ja nie lubię, gdy ktoś za bardzo na mnie liczy. Wtedy się usztywniam. W Legii jak ja nie zdobyłem bramki, to zrobił to Czarek Kucharski, a jak nie on, to np. "Sokół". W AEL nie wiadomo jeszcze, czy będę dostawał dobre podania. Takie choćby, jak dostawał "Kowal" w Famaguście. No, ale z nim grali Michalski z Majakiem. Teraz dojdzie jeszcze Mariusz Piekarski.

A czego można spodziewać się po Legii? Zapominając na chwilę o Lidze Mistrzów - czy stać ją na obronę tytułu?

- Myślę, że dla kibiców tytuł jest czymś ważniejszym niż start w Lidze Mistrzów. Często dawało się dostrzec jak bardzo przez tyle lat na niego czekali. Nieszczęściem Legii może być powrót do dawnego systemu rozgrywek. Gdy były grupy, umieliśmy zmobilizować się na każde spotkanie. Teraz w lidze będzie 16 zespołów, nie zabraknie meczów ze słabeuszami. A wiadomo, że legionistom na słabych zawsze trudno było się zmobilizować. Jednak myślę, że jeżeli Legia okaże się lepsza od Wisły, to pewnie i w tym roku wygra ligę. Wierzę w kolegów.



Polecamy

Komentarze (0)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.