Wszystko w najlepszym porządku
28.11.2001 18:39
<b>Robert Błoński: Jak się Pan czuje, czy ze zdrowiem już wszystko w porządku?</b>
Wywiad z Jackiem Zielińskim
Robert Błoński: Jak się Pan czuje, czy ze zdrowiem już wszystko w porządku?
Jacek Zieliński: Jeśli chodzi o ścięgno, to kilka dni temu miałem USG. Ono nie pozostawiło wątpliwości. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zresztą od ponad pięciu tygodni normalnie biegam, od ubiegłego poniedziałku ćwiczyłem z drużyną, więc nie ma powodu, by się czegoś obawiać. Natomiast gorzej wygląda sprawa mojego przygotowania kondycyjnego. Mam raczej marne szanse na to, by w Chorzowie zagrać w podstawowym składzie. Kiedy podczas zajęć mieliśmy gierkę na skróconym polu gry, zatykało mnie w pewnych momentach. Kondycyjnie raczej nie wytrzymałbym całego meczu, a pozycja na jakiej występuję, jest zbyt odpowiedzialna.
Tak się Pan stęsknił za meczami, że wraca na to ostatnie spotkanie rundy? Jest zimno, ślisko, warto ryzykować?
- Mówiłem już, że przez tyle tygodni trenowałem niemal na pełnych obciążeniach. No i zaczęło mnie korcić, żeby zagrać. Choć przez kilkanaście minut. Jestem przekonany, nie mam żadnych wątpliwości, że nie wracam za wcześnie.
Czy Legia jest w stanie odrobić straty z pierwszego, przegranego 2:4, meczu?
- Ligowe spotkanie wygraliśmy w Chorzowie 4:0. To dobry przykład i odpowiedź. Ale teraz szanse na powtórzenie tego rezultatu są, szczerze powiem, niezbyt duże. Wtedy jechaliśmy do Chorzowa po dwóch porażkach. Ruch myślał, że nas dobije, zaatakował. I nadział się na kontry. Szybko zdobyliśmy pierwszego, potem drugiego gola i tym skończyła się dla Ruchu gra otwartej piłki z Legią. Teraz raczej na pewno z nami tak nie zagrają. Cofną się i będą czekać na okazje do kontrataku.
Czy kapitan jedzie do Chorzowa, by wesprzeć drużynę, która jest blisko odpadnięcia z Puchatu Polski?
- Czy ja wiem, czy jadę wesprzeć kolegów? To chyba raczej trenerzy, choć kondycyjnie nie jestem w najlepszej formie, wzięli mnie na to spotkanie, by mnie duchowo podbudować. Abym miał taką samą motywację do pracy jak dotąd, aby zobaczyć, że to, co robiłem do tej pory, wyszło mi na zdrowie. Na pewno zabrakło mi trochę czasu, by być w pełni gotowym do gry, i dlatego uważam, że trenerzy, biorąc mnie na mecz, bardziej pomogli mi, niż ja mogę pomóc drużynie.
Żona nie jest zła? Znowu zaczną się wyjazdy, zgrupowania...
- Nie. Tym bardziej że to koniec rundy. Może obawia się trochę o moje zdrowie, ale przez te lata już się przyzwyczaiła do tego, że mnie ciągle właściwie nie ma. To wpisane w życiorys piłkarza i czasem taka tęsknota może nawet zrobić dobrze. I może żona jest nawet zadowolona, że wyjeżdżam? Żartuję...
Czy te ostatnie siedem miesięcy było dla Pana największym koszmarem w karierze?
- Na pewno nie cały ten czas. Może kilka, kilkanaście pierwszych dni. Wtedy różne myśli chodziły mi po głowie. Nawet te najgorsze, o zakończeniu kariery. Ale szybko się opanowałem, znalazłem jakieś usprawiedliwienie dla tego urazu. Zacząłem cieszyć się z rzeczy drobnych, każdego najmniejszego nawet postępu. Tyle lat grałem bez żadnej kontuzji, dłuższego odpoczynku - psychicznego i fizycznego. Ciągle poddawany byłem stresowi, jaki towarzyszy grze na mojej pozycji. Przez ostatnie miesiące odpocząłem i psychicznie, i fizycznie. Udało mi się jakoś przetrwać najgorsze. Wracam do gry świeży, znowu głodny piłki i sukcesów. W perspektywie mam przecież mistrzostwa świata oraz walkę o mistrzostwo Polski.
Jacek Zieliński: Jeśli chodzi o ścięgno, to kilka dni temu miałem USG. Ono nie pozostawiło wątpliwości. Wszystko jest w jak najlepszym porządku. Zresztą od ponad pięciu tygodni normalnie biegam, od ubiegłego poniedziałku ćwiczyłem z drużyną, więc nie ma powodu, by się czegoś obawiać. Natomiast gorzej wygląda sprawa mojego przygotowania kondycyjnego. Mam raczej marne szanse na to, by w Chorzowie zagrać w podstawowym składzie. Kiedy podczas zajęć mieliśmy gierkę na skróconym polu gry, zatykało mnie w pewnych momentach. Kondycyjnie raczej nie wytrzymałbym całego meczu, a pozycja na jakiej występuję, jest zbyt odpowiedzialna.
Tak się Pan stęsknił za meczami, że wraca na to ostatnie spotkanie rundy? Jest zimno, ślisko, warto ryzykować?
- Mówiłem już, że przez tyle tygodni trenowałem niemal na pełnych obciążeniach. No i zaczęło mnie korcić, żeby zagrać. Choć przez kilkanaście minut. Jestem przekonany, nie mam żadnych wątpliwości, że nie wracam za wcześnie.
Czy Legia jest w stanie odrobić straty z pierwszego, przegranego 2:4, meczu?
- Ligowe spotkanie wygraliśmy w Chorzowie 4:0. To dobry przykład i odpowiedź. Ale teraz szanse na powtórzenie tego rezultatu są, szczerze powiem, niezbyt duże. Wtedy jechaliśmy do Chorzowa po dwóch porażkach. Ruch myślał, że nas dobije, zaatakował. I nadział się na kontry. Szybko zdobyliśmy pierwszego, potem drugiego gola i tym skończyła się dla Ruchu gra otwartej piłki z Legią. Teraz raczej na pewno z nami tak nie zagrają. Cofną się i będą czekać na okazje do kontrataku.
Czy kapitan jedzie do Chorzowa, by wesprzeć drużynę, która jest blisko odpadnięcia z Puchatu Polski?
- Czy ja wiem, czy jadę wesprzeć kolegów? To chyba raczej trenerzy, choć kondycyjnie nie jestem w najlepszej formie, wzięli mnie na to spotkanie, by mnie duchowo podbudować. Abym miał taką samą motywację do pracy jak dotąd, aby zobaczyć, że to, co robiłem do tej pory, wyszło mi na zdrowie. Na pewno zabrakło mi trochę czasu, by być w pełni gotowym do gry, i dlatego uważam, że trenerzy, biorąc mnie na mecz, bardziej pomogli mi, niż ja mogę pomóc drużynie.
Żona nie jest zła? Znowu zaczną się wyjazdy, zgrupowania...
- Nie. Tym bardziej że to koniec rundy. Może obawia się trochę o moje zdrowie, ale przez te lata już się przyzwyczaiła do tego, że mnie ciągle właściwie nie ma. To wpisane w życiorys piłkarza i czasem taka tęsknota może nawet zrobić dobrze. I może żona jest nawet zadowolona, że wyjeżdżam? Żartuję...
Czy te ostatnie siedem miesięcy było dla Pana największym koszmarem w karierze?
- Na pewno nie cały ten czas. Może kilka, kilkanaście pierwszych dni. Wtedy różne myśli chodziły mi po głowie. Nawet te najgorsze, o zakończeniu kariery. Ale szybko się opanowałem, znalazłem jakieś usprawiedliwienie dla tego urazu. Zacząłem cieszyć się z rzeczy drobnych, każdego najmniejszego nawet postępu. Tyle lat grałem bez żadnej kontuzji, dłuższego odpoczynku - psychicznego i fizycznego. Ciągle poddawany byłem stresowi, jaki towarzyszy grze na mojej pozycji. Przez ostatnie miesiące odpocząłem i psychicznie, i fizycznie. Udało mi się jakoś przetrwać najgorsze. Wracam do gry świeży, znowu głodny piłki i sukcesów. W perspektywie mam przecież mistrzostwa świata oraz walkę o mistrzostwo Polski.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.