News: Wywiad na 100 - Rozmowa z Piotrem Włodarczykiem

Wywiad na 100 - Rozmowa z Piotrem Włodarczykiem

Samuel Szczygielski

Źródło: Legia.Net

11.04.2016 16:30

(akt. 07.12.2018 16:18)

Gościem "Wywiadu na 100" jest Piotr Włodarczyk. "Nędza" opowiada nam o trzykrotnej grze w Warszawie, dobrych relacjach z kibicami Legii oraz mniej dobrych z Grekami, dzieleniu szatni z Djibrilem Cisse, a jak już przy szatni jesteśmy - także o odzyskaniu dokumentów i telefonu ze zdemolowanego budynku klubowego. Do tego historie o tym, jak różnie do spożywania alkoholu przez piłkarzy podchodzili trenerzy Wójcik, Michniewicz i Wdowczyk. Zapraszamy do lektury lub obejrzenia wywiadu w wersji wideo.

Ostatnio naszym gościem był Krzysztof Kosedowski, dla niektórych "cwaniak", dla innych "siwy". Dzisiaj mamy "wąskiego". Prawdziwa kinoteka!


- Tak, dwie ksywy ze znanych polskich filmów, zresztą Krzysztof zagrał fajną rolę. W ogóle Krzysiu to bardzo fajny człowiek, medalista olimpijski. Trenowałem u niego, wziął mnie pod swoje skrzydełka i lekko nie było. Pewnie bywali lepsi, ale podchodziłem do tego rozrywkowo, żeby poruszać się, potrenować.


Czym zajmujesz się teraz na co dzień? Ciągle widzimy twoje wypowiedzi w telewizji, w internecie, ale co robisz zawodowo?


- Zaangażowałem się mocno w klub sportowy Ożarowianka Ożarów, jestem prezesem. Mamy trzy sekcje - oprócz piłki jest łucznictwo i tenis stołowy. Mamy 150 młodych piłkarzy, których staramy się szkolić. Trochę pracy jest.


Byłeś w Legii trzy razy. To dosyć rzadkie zajwisko, by zawodnik pojawiał się na Łazienkowskiej trzykrotnie. Który z tych okresów był najlepszy?


- Tak naprawdę cztery, bo jeszcze drużyna oldbojów (śmiech). Pierwszy nie był zły, miałem 19 lat, przyjechałem do Warszawy z niższej ligi. Wchodziłem zazwyczaj z ławki i grałem 20-30 minut. Ale byłem członkiem reprezentacji olimpijskiej i trener Janas, ówczesny trener młodzieżówki, zasugerował mi, że powinienem więcej grać. Po rozmowie z działaczami zdecydowałem się na wypożyczenie do Ruchu Chorzów. Po powrocie też grałem praktycznie w każdym spotkaniu, ale nadal tylko końcówki, a ambicje miałem już większe, przez co odszedłem. Najlepsze zdecydowanie było trzecie podejście.


Potem do tego przejdziemy. Pierwszego gola w Legii strzeliłeś z GKS-em Bełchatów. Pamiętasz?


- Tak, dobrze go pamiętam. Był to dla mnie debiut w pierwszym składzie, bo poprzednio wchodziłem tylko jako rezerwowy. Strzeliłem głową po rzucie rożnym i wygraliśmy 1:0.


Ale mimo to, Bełchatowa chyba mile nie wspominasz.


- Dlaczego?


Zaraz pamięć zostanie odświeżona. Trening u Czesława Michniewicza...


- Aaa! (śmiech) Przyjemnie nie było. Wracaliśmy z Białegostoku, gdzie tylko zremisowaliśmy. A druga sprawa... jeden z naszych kolegów miał w dniu meczu urodziny i posiedzieliśmy troszkę dłużej.


Z tego co się dowiedziałem - jakoś do czwartej.


- Szczęśliwi czasu nie mierzą. (śmiech) Faktycznie, zabawa nie trwała krótko. Trener przyszedł w nocy i nas rozgonił. Wracając następnego dnia przejeżdżaliśmy przez Bełchatów, gdzie mieliśmy mieć odnowę.


To nie była odnowa.


- Dla tej grzecznej grupy tak. A my...swoje musieliśmy wypocić. W życiu nie miałem gorszego treningu.


Pewnie coś, jak u trenera Czerczesowa.


- Oj, ciężej zdecydowanie. Ale pomagaliśmy sobie. Mianowicie - mieliśmy biegać na pełnym gazie od szesnastki do szesnastki, a ostatni za karę musiał biec jeszcze raz. I wtedy nikt nie był ostatni (śmiech).


Kiedy wchodziłeś do szatni Legii, rządzili tam tacy ludzie jak Jacek Zieliński. Pewnie nie było łatwo od razu się wkomponować.


- Wtedy reprezentacja składała się głównie z piłkarzy Widzewa i Legii. Nazwiska robiły wrażenie - Zieliński, Bednarz, Czykier, Jałocha, Mosór i kilku innych. Dołączyliśmy do Legii w czwórkę - ja, Paweł Skrzypek, Sylwek Czereszewski i Jacek Magiera. Od samego początku dobrze nas przyjęli, pojechaliśmy na zgrupowanie i aklimatyzacja przebiegała wzorowo.


Jak już przy zgrupowaniu jesteśmy - pamiętasz obóz w Turcji ze Śląskiem Wrocław? Znalazło się tam kilku legionistów - Ty, Szamo, Leszek Pisz i Janusz Wójcik na ławce trenerskiej.


- Pierwszego dnia zgrupowania siedzieliśmy w barze, piliśmy colę. No, niektórzy nie tylko. W pewnym momencie asystent trenera Janusz Kudyba podszedł do nas, wziął czyjąś szklankę i powąchał. Powiedział, cytuję, "panowie, to jest, k..., libacja". Wtedy przyszedł trener Wójcik i powiedział, że to nie jest libacja, tylko integracja. Pamiętam też, jak graliśmy sparing z Polarem Wrocław przy Oporowskiej, nie mogłem wstrzelić się w bramkę. Wójcik mnie zawołał i powiedział, że jak zaraz nie strzelę bramki, to będę biegał karne okrążenia dookoła boiska. Po chwili mieliśmy rzut karny, chłopaki wysłali mnie do piłki i strzeliłem gola. Trener zmienił mnie od razu dopowiadając, że lepiej, żebym zszedł, bo jeszcze coś zepsuję.


Pobiegłbyś? Cała Polska by o tym mówiła.


- To był sparing, w ramach treningu... Trybuny puste, więc może zacząłbym biegać. W meczu ligowym na pewno bym tego nie zrobił. (śmiech)


W ogóle trafiałeś na oryginalnych szkoleniowców. Za kadencji Dariusza Wdowczyka kibice dostali pozwolenie od trenera na danie plaskacza piłkarzowi, jeśli zobaczą go bawiącego się na mieście. To było fair?


- Nie szło nam, a wiadomo - jak zespół przegrywa, to atmosfera w klubie robi się coraz gorsza i jest gorąco. Trener Wdowczyk spotkał się z kibicami i powiedział im te słowa. Potem się o tym dowiedzieliśmy, nie było miło. Ale nie mam o to wielkiej urazy.


W tamtym okresie przegraliście np. z Odrą Wodzisław. Po meczu gra przeniosła się do twojego ogródka.


- Mieliśmy bardzo zintegrowany zespół. Zawsze mieliśmy rezerwację dla drużyny z rodzinami w pewnym lokalu po meczach u siebie. Wtedy wstyd nam było pokazać się na mieście po porażce z taką drużyną, nie chcieliśmy prowokować kibiców naszym widokiem. A dobrze jest spotkać się po meczu, nie tylko wygranym, żeby porozmawiać i w przypadku porażek oczyścić atmosferę. Zaproponowałem, żebyśmy pojechali do mnie. Posiedzieliśmy trochę dłużej i ktoś wpadł na pomysł, żeby zagrać mecz w ogródku. Jedną drużynę tworzyli piłkarze, drugą nasze żony.


Wygraliście?


- Tego to już nie mogliśmy nie wygrać! (śmiech)


Kibice bardzo pozytywnie cię odbierają. Powiesz gdzieś "Włodar King", to ludzie od razu się uśmiechają, kiedyś chętnie skandowali twoje nazwisko. Z czego to wynika?


- Nie wiem. Ja zdaję sobie sprawę, że irytowałem część kibiców. Miałem sporo sytuacji, czasami wpadało, czasami nie. Wiem, jakie miałem umiejętności. Nie byłem Messim, ale uważam, że na polską ligę nie byłem złym zawodnikiem. Poza tym nigdy nie kalkulowałem. Są piłkarze, którzy wolą zagrać bezpiecznie, żeby nie znaleźć się na językach kibiców czy mediów. A ja się tym nie przejmowałem. Jak jedna akcja mi nie wyszła, to dążyłem do kolejnej szansy.


Ale mówisz o szyderze i niewykorzystywanych sytuacjach, a wydaje mi się, że ludzie jednak nie mają ci tego tak bardzo za złe. Byłeś ulubieńcem trybun, a na Łazienkowskiej łatwiej usłyszeć gwizdy niż brawa.


- Wychodziło mi różnie - lepiej, gorzej... Ale chyba dostrzegali, że zawsze zostawiałem serducho na boisku. Poza tym, ja zawsze miałem wesołą naturę, pewnie też dlatego.

Z kibicami w Polsce żyło się chyba zdecydowanie łatwiej niż w Grecji.


- Legia ma najlepszych kibiców. Mogę podpisać się pod tym obiema rękami i wszystkim innym. A w Grecji kibice też są bardzo zagorzali, ale też, hmm, niereformowalni. Podchodzą do futbolu strasznie nerwowo. Była taka sytuacja, że przegraliśmy spotkanie u siebie. A nasza szatnia miała dwa wejścia - od boiska i z zewnątrz, przez klub. Wpadli do niej kibice, użyto gazu łzawiącego, wszyscy wyszliśmy. Po chwili zorientowałem się, że wszyscy wzięli swoje rzeczy, a ja na to nie wpadłem - zostawiłem torbę z telefonami, dokumentami, portfelem. Co mogłem zrobić? Trzeba było wrócić! Wszedłem spokojnym krokiem do tej zdemolowanej szatni, wziąłem swoje rzeczy i wyszedłem. Nikt nie powiedział słowa, albo nie nie zwrócili na mnie uwagi albo byli aż tak zdziwieni, że zdecydowałem się tam wejść. (śmiech)


Słyszałem też o sytuacji na lotnisku. Jak to jest dostać jajkiem? (śmiech)


- Ja nie dostałem! Przegraliśmy na wyjeździe i przeczuwaliśmy, że będzie gorąco, więc wszyscy naraz wyszliśmy do terminalu. Kiedy rozsunęły się drzwi, w naszą stronę poleciała seria jajek. Ja schowałem się za kolegami i darmowy posiłek mnie ominął. Potem zabezpieczyła nas policja i udało się stamtąd wydostać. Pamiętam też, że w Arisie Saloniki kibicom zdarzało się odwiedzić nas na treningu, żeby "porozmawiać" na przykład przed derbami z Paokiem. Greccy kibice mocno ingerowali w życie klubu.


Tak było w Grecji, a wcześniej miałeś epizod we Francji.


- Przeszedłem z Ruchu do Śląska Wrocław, który był beniaminkiem. Podpisałem kontrakt na rok. Nie chcieli dłużej, bo nie wiedzieli, jak rozwinie się sytuacja, czy na przykład po roku z powrotem nie spadniemy. Po roku odezwało się AJ Auxerre, które zaprosiło mnie na czterodniowe testy. A wtedy w Polsce nie obowiązywało jeszcze prawo Bosmana i po zakończeniu umowy zawodnik nadal pozostawał pracownikiem swojego klubu. Po testach powiedzieli, że chcą zabrać mnie na obóz do Szwajcarii na 10 dni. Trener Guy Roux bardzo na to nalegał. Po dwóch dniach poprosił mnie do siebie i spytał, kiedy kończy mi się kontrakt. Odpowiedziałem, że właściwie już mi się skończył, ale u nas nie obowiązuje prawo Bosmana. Roux powiedział, że od dzisiaj obowiązuje. Chyba miał jakieś informacje wcześniej i dlatego przeciągał mój pobyt z jego drużyną. Powiedziałem mu, że muszę się zastanowić. Wróciłem do Wrocławia, prezesi mnie szukali, ale ja siedziałem i myślałem. W końcu udało im się ze mną skontaktować i przekonać mnie do podpisania nowego kontraktu. Auxerre mimo wszystko odezwało się jeszcze raz i mnie pozyskało płacąc Śląskowi sumę odstępnego. Teraz powiem wprost - żałuję tego, bo chciałem zrobić przysługę swojemu klubowi i dać mu na sobie zarobić, a oni później nie byli wobec mnie fair.


Guy Roux, tak jak inni twoi trenerzy, nie był zwykłym, szarym trenerem.


- Porównałbym go do Lenczyka. Nigdy nie zmienił swojego zdania, był stanowczy, wszyscy w klubie go respektowali. Robił dobre treningi i lubił stawiać na młodych, dla niektórych był jak ojciec.


Pewnie między innymi dla Djibrila Cisse.


- O tak, to była jego perełka. Djibril był trochę inny niż wszyscy. Czasami zachowywał się dziwnie. Trudno było go zrozumieć. Ubierał się ekstrawagancko, wchodził do szatni i z nikim się nie witał, spóżniał się... Ale wszyscy go tolerowali, bo chociaż był bardzo młody, to był naszą gwiazdą. Każdy wiedział, że jego transfer da klubowi dużo pieniędzy. Cissé był moim bezpośrednim konkurentem. Grał u nas też jego kolega Olivier Kapo, znany polskim kibicom z Korony Kielce, ale on występował wtedy jako "10". Problem polegał na tym, że jeśli był dobry wynik, to Guy Roux nie robił zmian.


Jak Franciszek Smuda.


- W jeszcze większym stopniu niż Smuda. Dlatego wchodziłem praktycznie tylko, kiedy przegrywaliśmy. I to nie za Cisse, tylko jako drugi napastnik. Żałuję trochę tej Francji...


Jest czego żałować? To mocna liga.


- Nie - żałuję, że tak szybko stamtąd wyjechałem. Podpisałem kontrakt na 4 lata, a odszedłem po roku. Awansowaliśmy wtedy do Ligi Mistrzów, ale ja chciałem grać, poniosła mnie młodzieńcza ambicja. Przyjechał do mnie Andrzej Grajewski, naopowiadał o tym jaka to buduje sie drużyna i odszedłem do Widzewa. Guy Roux nie chciał mnie puścić, namawiał, żebym został albo chociaż poszedł na wypożyczenie do innego francuskiego klubu. Jednak wróciłem do Polski.


Mówiłeś o rywalizacji z Cisse. Z którym napastnikiem w twojej karierze najlepiej ci się współpracowało?


- Z Saganem wychodziło to najlepiej. Poza boiskiem dobrze się dogadywaliśmy, trzymaliśmy się razem na obozach. Przekładało się to na boisko. Potrafiliśmy strzelić razem 25 goli w rundzie. I to niepełnej, bo pamiętam, że kilka meczów było przełożonych na wiosnę.


Jak to jest być w "klubie 100"?


- Sam chciałbym to wiedzieć... (śmiech)


92 gole w ekstraklasie. Żałujesz trochę?


- Trochę tak. Gdybym nie wyjechał do Grecji na 3 lata, to jestem przekonany, że bez problemu dobiłbym do setki. A że chciałem spróbować czegoś innego, to się nie udało. I pewnie się nie uda, chyba że zaliczą mi gole z oldbojów. (śmiech) Szkoda. Byłoby miło być w "klubie 100".


Setki ustrzelić się nie udało, ale liczba 92 też nieźle się prezentuje.


- Tak, strzelałem średnio co trzeci mecz. To dobry wynik, bo nie było to na przestrzeni jednego sezonu tylko kilkunastu sezonów.


Były też ważne gole. A zwłaszcza jeden.


- Zapamiętam go do końca życia. Mój gol z Górnikiem dał Legii mistrzostwo, dla mnie było to pierwsze zwycięstwo w lidze. Tamten sezon nie układał nam się najlepiej. W końcówce odrobiliśmy dziewięciopunktową stratę do Wisły i zostaliśmy mistrzami. Ucieszyłem tą bramką kibiców, drużynę, trenerów, działaczy, całą Warszawę. Czy czułem się wtedy wielki? Myślę, że nie. Cała Legia była wtedy wielka.


Jeszcze wcześniej graliście z FC Tbilisi w europejskich pucharach i Gruzinom też strzeliłeś bramki. z tego wyjazdu zostało słynne zdjęcie Piotrka Kuczy, na którym jesteś w koszulce pilota. Lubisz latać?


- Nie jest to moja pasja, ale latam. A jak trzeba, to nawet poprowadzę samolot. Oczywiście żartuję.


Ty żartujesz, a podobno Stefan Majewski opowiadał w szatni, że jego drużyna wracała z meczu i była ogromna mgła, pilot miał problemy z samolotem. Wtedy sam usiadł za sterami i bezpiecznie wylądował.


- To ja aż tak dobry nie byłem! (śmiech) Siedziałem co prawda za sterami, ale mieliśmy włączonego autopilota. Chciałem wtedy zobaczyć, jak wygląda kokpit od środka. Poszliśmy z Saganem do pilota pogadać z nim i zobaczyć kokpit, a on spytał, czy dałbym radę załatwić mu jakoś koszulkę Legii. Wtedy spontanicznie ściągnąłem koszulkę i mu dałem. Pilot powiedział, że nie mogę przecież wyjść w połowie goły i zrobił to samo. W rezultacie facet w koszulce Legii kierował samolotem, a "pilot" siedział z tyłu. Stąd moje pseudonim "pułkownik".


Jesteś kopalnią anegdot. Kiedy książka?


- Nie będzie. Anegdot jest sporo, w zanadrzu pewnie jeszcze więcej, ale nie planuję tego spisywać.

 

"Jedenastka stulecia" według Piotra Włodarczyka:


Bramkarz:
Boruc

Obrońcy: Stachurski, Zieliński, Wdowczyk

Pomocnicy: Ćmikiewicz, Vuković, Pisz, Deyna

Napastnicy: Dziekanowski, Brychczy, Svitlica

Polecamy

Komentarze (14)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.