528 dni Aleksandara Vukovicia - podsumowanie

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

22.09.2020 19:30

(akt. 23.09.2020 09:39)

Trener Legii Aleksandar Vuković pracował w Legii przez 528 dni. Wiele udało się przez ten czas zrobić, ale były też rzeczy, których osiągnąć się nie udało. Największym sukcesem jest odzyskane na dwie kolejki przed końcem sezonu mistrzostwo Polski, a największą porażką postawa w tegorocznych eliminacjach Ligi Mistrzów i brak awansu do III rundy – porażka z Omonią.

Trudne początki, porządki w szatni

Aleksandar Vuković przejął zespół po Ricardo Sa Pinto – piłkarze odetchnęli, do szatni zostało wpuszczone świeże powietrze i wygrali pierwsze trzy mecze. Wydawało się, że wszystko idzie we właściwym kierunku, ale wtedy okazało się, że zastrzyk optymizmu po zmianie trenera przestawał działać. Zawodnicy nie potrafili wykrzesać z siebie więcej, a po przegranym spotkaniu z Piastem coś w nich pękło. Skończyło się brakiem mistrzostwa, drugim miejsce w lidze.

Wtedy Aco na słynnej już konferencji prasowej wygłosił mowę o tym, że szatnia zostanie oczyszczona i nawet jeśli on zapłaci za to posadą, to skorzysta na tym kolejny trener. O tym, że legionistą nie jest ten kto o tym mówi, ale ten kto zapier… I Serb słowa dotrzymał. Oczyścił szatnię, z klubem pożegnało się wielu graczy – jedni wiekowi mający najlepsze już za sobą, inni dojrzali, ale mający jeszcze przed sobą lata gry. Efekt był taki, jaki trener chciał. Nikt nie narzekał, nikt nie marudził, a Igor Lewczuk w lipcu tego roku po zdobyciu mistrzostwa Polski przyznał, że pierwszy raz w życiu jest w tak poukładanej i dojrzałej szatni. A był choćby w Girondins Bordeaux.

Legia Vuko

Vuković mógł przygotować zespół do kolejnego sezonu po swojemu. Zmian było bardzo dużo – praktycznie nowy sztab szkoleniowy. Członkowie zespołu Vuko poznawali się na zgrupowaniu, starali się spędzać ze sobą jak najwięcej czasu, ścierali się poglądami. Wszystko się stopniowo docierało. Oczywiście zanim wszystko zaczęło funkcjonować zgodnie z planem potrzebny był czas. Niestety sezon nie zaczął się zgodnie z oczekiwaniami, na grę patrzyło się z ciężko, szwankowało kreowanie akcji. Wpadek w ekstraklasie nikt nie wypominał, ale nie udało się wejść do fazy grupowej Ligi Europy. Legioniści powoli się rozkręcali, w ośmiu meczach eliminacji stracili tylko jednego gola, ale zdecydował on o losach zespołu. Nie jest wstyd przegrać z Rangers FC, ale pozostał niedosyt. Kibice wypominali trenerowi decyzje personalne, posadzenie na ławce rezerwowych Carlitosa, grę Sandro Kulenoviciem.

Potem w lidze przyszły kolejne porażki dni Vuko wydawały się policzone. Tym ostatnim meczem wydawał się ten z Lechem Poznań. Legioniści przegrywali 0:1, mogli spuścić trenera, ale wtedy właśnie narodził się zespół. Drużyna wygrała 2:1 i odpaliła na dobre. Efektem były takie zwycięstwa jak z Wisłą Kraków 7:0, Górnikiem Zabrze 5:1, Koroną Kielce 4:0, Śląskiem Wrocław 3:0 czy Jagiellonią Białystok 4:0. Do momentu przerwy w rozgrywkach spowodowanej pandemią wszystko wyglądało, jak należy. Na zespól Legii chciało się patrzeć, chciało się przychodzić na stadion, a drużyna stylem nawiązywała do najlepszych ekip w ostatnich latach. Nawet jak przegrywała, jak z Piastem u siebie grając w dziesięciu praktycznie cały mecz. - Panowie, zap.....śmy, brawo - mówił do kolegów schodząc z boiska Artur Jędrzejczyk.

Aleksandar Vuković

Odzyskane zaufanie

To wszystko spowodowało, że zostało odbudowane nadszarpnięte zaufanie kibiców do zespołu. Na trybunach znów było tłoczno i większość dobrze się na nich bawiła. Nie tylko na Żylecie, ale i na pozostałych trybunach. Po meczach wszyscy wracali do domu w dobrych nastrojach i nie mogli się doczekać kolejnego spotkania. – To jedna z najważniejszych rzeczy jaka nam się udała. Ponownie zapanowała moda na Legię, na chodzenie na mecze – mówił po jednym ze spotkań Vuković.

Inna Legia po pandemii

Niestety po przerwie gra Legii wyglądała już zupełnie inaczej. Piłkarze siedzieli półtora miesiąca w domu w izolacji, potem mieli nieco ponad dwa tygodnie na przygotowanie się do wznowienia ekstraklasy, nadrobienia zaległości. To wszystko było nową sytuacją – nie tylko dla Legii, ale dla wszystkich. Kluby improwizowały, próbowały czegoś innego niż do tej pory. Jedni trafili z formą, inni nie. Przy Łazienkowskiej sił starczyło na początek – były trzy wygrane z Lechem, Wisłą i Arką, ale gdy przyszło się mierzyć z dobrze wyglądającym motorycznie Górnikiem była porażka. Zespołowi grało się coraz trudniej, widać było, że nie ma już takiego polotu i stylu jak wcześniej. Stąd brak finału Pucharu Polski. Ale ostatecznie cel udało się osiągnąć, mistrzostwo zdobyć i to z zapasem. W dwóch ostatnich kolejkach trener pozwolił sobie na sprawdzenie drugiego garnituru, a podstawowi gracze dostali wolne by lepiej się zregenerować przed nowymi rozgrywkami. Tym bardziej, że przerwa między sezonami znów była krótka i czasu na normalne przygotowania do sezonu nie było.

Niestety te korekty w przygotowaniach, wszystkie zabiegi nie przynosiły oczekiwanych czy też pożądanych efektów. Legioniści nadal biegali wolniej, byli mniej dynamiczni od rywali. Tak było z Rakowem Częstochowa w Bełchatowie gdzie udało się wygrać, tak było też z Górnikiem Zabrze. Przygotowanie fizyczne wydawało się do końca największym problemem w schyłkowej Legii "Vuko".

Wybory personalne

W legijnym środowisku często największymi kontrowersjami były wybory personalne i pozycje na jaki szkoleniowiec widział zawodników. O Kulenoviciu już było. Podobnie sytuacja miała się z Tomasem Pekhartem. Czech wprawdzie strzelił cztery gole w czterech meczach, ale jego obecność na boisku determinowała często całą grę. Rosły napastnik dobrze gra głową, ale słabo nogami i tyłem do bramki, kiepsko kombinacyjnie. Trzeba się więc było silić na wiele dośrodkowań w pole karne. Walerian Gwilia był wystawiany na pozycji ofensywnego pomocnika, choć wyraźnie mu tam nie szło. Za to Luquinhas, który na dziesiątce wyglądał najlepiej, mecze zaczynał na skrzydle. Nowa pozycja prawego obrońcy nie przypadła też Michałowi Karbownikowi. Fani wspominają też o braku szans dla Mateusza Praszelika, który po przejściu do Śląska Wrocław udowodnił, że na szansę zasługiwał. I zapewne by ją dostał, ale sam powinien odpowiedzieć na pytanie, czy wystarczająco profesjonalnie podchodził do obowiązków.

Oczywiście były też wybory trafne. Przede wszystki odbudowanie Jarosława Niezgody, najlepszego strzelca minionego sezonu. Lewa obrona zbudowała „Karbo”, okazała się strzałem w dziesiątkę. Piłkarz często zbiegał do środka, co w ofensywie było elementem zaskoczenia. Życiową formę dzięki stabilizacji w składzie uzyskał przed kontuzją Marko Vesović, znakomicie na skrzydle wyglądał Paweł Wszołek, a z popiołów odrodził się Domagoj Antolić i stał się bardzo ważną częścią zespołu. Trwa też budowanie młodych – obok Karbownika drugim dzieckiem Vukovicia był Maciej Rosołek. Ten zdobył kilka ważnych bramek, grał coraz więcej. Pod koniec sezonu szansę na pokazanie się, na kontakt z seniorską piłką w najwyższej klasie rozgrywkowej otrzymali Ariel Mosór, Mateusz Grudziński, Radosław Cielemęcki i Szymon Włodarczyk.

Wiele składowych

Jak już wspomnieliśmy największą porażką Vuko była gra w tegorocznej edycji europejskich pucharów. Z Linfield w słabym stylu ale udało się awansować, na Omonię to było za mało. Oprócz błędów popełnionych w czasie pandemii do porażek przyczyniło się wiele czynników. Koronawirus wykluczył z gry na miesiąc Wszołka i Josipa Juranovicia, w zespole było wiele urazów, zawodnicy długo wracali po kontuzjach do właściwej dyspozycji, a dodatkowym przeciwnikiem okazał się sędzia, który w starciu z Omonią pokazał czerwoną kartkę Igorowi Lewczukowi, choć pierwszą kartkę obejrzał za nie swój faul, nie podyktował karnego i nie usunął z boisku przynajmniej dwóch graczy gości. Nie pomogły też transfery - do gry z graczy z pola był gotowy jedynie Filip Mladenović. Do odbudowania był Bartosz Kapustka, kontuzję leczył Rafael Lopes, w domu musiał siedzieć Juranović. Czarę goryczy przelała porażka z Górnikiem, gdzie poza wspomnianym przygotowaniem fizycznym, nie było widać pomysłu taktycznego i właściwej organizacji gry. Choć trzeba pamiętać, że często jedno wynika z drugiego, że nie mając czystej głowy, nie czując się mocnym, zawodnik nie zaryzykuje, myśli wolniej, co ma wpływ na każde zagranie. I tak to wyglądało.

Polecamy

Komentarze (102)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.