Grano dzisiaj (6.03). Wygrana z Sampdorią, remis z Panathinaikosem
06.03.2024 04:00
ĆWIERĆFINAŁ LIGI MISTRZÓW
Pierwszy mecz z Panathinaikosem w ćwierćfinale Ligi Mistrzów, rozegrany 6 marca 1996 roku, stanął pod znakiem zapytania. Kiedy odśnieżono boisko Stadionu WP, okazało się, że murawa jest pokryta grubą warstwą lodu. Liczono na odwilż, ale ta nie nadchodziła. Dwa dni przed meczem boisko przypominało jedną wielką kałużę błotną. Wysypano na nie tony soli z piaskiem, co miało pomóc w rozpuszczeniu lodu. Niestety, usunięto go razem z trawą. Nad doprowadzeniem murawy do stanu używalności pracowało ok. 500 osób, w większości żołnierzy. Dzień przed rozpoczęciem spotkania z mistrzami Grecji wciąż nie było pewne, czy do niego dojdzie.
Decyzja należała do Manuela Diaza Vegi, hiszpańskiego sędziego. Ten nie miał wyjścia, musiał zezwolić na grę, bo przełożenie meczu w ogóle nie wchodziło w rachubę. Na błotnistej murawie więcej było przypadku niż dobrego futbolu. Wprawdzie legioniści oddali aż siedem celnych strzałów (goście tylko dwa), nie można jednak powiedzieć, by poważniej sprawdzili Józefa Wandzika. Na domiar złego Marek Jóźwiak i Jacek Bednarz zostali ukarani żółtymi kartkami, co oznaczało, że nie będą mogli wystąpić w rewanżu.
– Jedyne pocieszenie, że ciągle jest remis – pisał "Przegląd Sportowy", a piłkarze nie tracili nadziei. – W Atenach się nie poddamy – obiecywał Radosław Michalski. – Zabrakło stuprocentowych okazji do zdobycia bramki. Trudno było utrzymać się na nogach na śliskiej, zmrożonej płycie – opowiadał Jerzy Podbrożny. – Kartkę ujrzałem niesłusznie. To Warzycha mnie faulował. Sędzia sprzyjał Panathinaikosowi. Dlaczego? Ano dlatego, że jesteśmy biedni. Już zrobiliśmy psikusa, awansując do ćwierćfinału, więc teraz trzeba nas sprowadzić na ziemię – bezkompromisowo twierdził Jóźwiak ("Przegląd Sportowy", 48/1996).
WYGRANA Z SAMPDORIĄ
Na mecze ćwierćfinałowe (sezon 1990/1991) trzeba było czekać do wiosny. Sampdoria Genua, milionerzy z Serie A, obrońcy trofeum Pucharu Zdobywców Pucharów, zmierzający w lidze włoskiej po pierwsze (i jedyne) mistrzostwo kraju. Po drugiej stronie Legia Warszawa, już bez Romana Koseckiego, biedna jak mysz kościelna, bez sprzętu odpowiedniej jakości i z setkami innych problemów. Dawid kontra Goliat. Już sama analiza składu Włochów mogła przestraszyć. Gianluca Vialli, Roberto Mancini, Gianluca Pagliuca, Aleksiej Michajliczenko – długo można by wymieniać gwiazdy europejskiego futbolu, które stanowiły o sile Sampdorii.
– Skład się rozleciał, zawodnicy odchodzili. Po zmianach ustrojowych, po Okrągłym Stole, wojsko wstrzymało wszelkie dotacje i Legia była bez grosza. A grała – i to jak! – w europejskich pucharach. Kłopoty mieliśmy ze wszystkim. Szczególnie odczuwalne były braki sprzętowe. Dziś, gdy przypominam sobie tamte czasy, to aż wierzyć mi się nie chce, jak prezentowała się wówczas Legia Warszawa. W kreszowych dresach kupionych przez jednego z kibiców… – wspominał na łamach "Naszej Legii" Stanisław Terlecki, pełniący wtedy funkcję menedżera drużyny. Zanim przyszło do rywalizacji, drużyna spotkała się z działaczami, by wynegocjować premię za awans do 1/2 finału. Sternicy Legii z ironicznym uśmiechem patrzyli na Krzysztofa Budkę i spółkę. – Ile chcecie? – zapytali. – Po dziesięć tysięcy dolarów na głowę – odparł kapitan zespołu. – OK – padła odpowiedź.
Działacze i tak nie mieli z czego zapłacić, ale dla świętego spokoju przystali na warunki piłkarzy. Nawet nie przypuszczali, jakie będą mieli miny po rewanżu w Genui. Przed meczem do akcji wkroczył Andrzej Grajewski, znów załatwiając reklamy na koszulki. Tym razem nie Kalinka Kefir, ale firmy, w której pracował, Mullermilch. Problem w tym, że napis zajmował połowę miejsca na piersi, był zdecydowanie za duży, a dodatkowo minął termin zgłoszenia trykotu do UEFA. Należało zakleić reklamę, ale na tym problemy się nie skończyły. Po załatwieniu od Lotto (za darmo!) kolejnej partii koszulek okazało się, że nie wszystkie były z nadrukiem sponsora. Zatem na nie też naklejono białe "ekrany". W takich strojach, bez herbu klubu, z jakimś dziwnym trójkątem, legioniści mierzyli się z gwiazdami europejskiej piłki… W tamtych czasach to gospodarz meczu organizował i opłacał pobyt gości. Legia przyjmowała swoich przeciwników w hotelu Victoria, najlepszym w stolicy. Podobnie było w przypadku Sampdorii. Włosi przyjechali do Warszawy pewni swego. Wbiją kilka bramek i wrócą szczęśliwi. Trener Władysław Stachurski wcale jednak nie zamierzał prosić o jak najniższy wymiar kary.
– Zauważyłem, że Vialli jest zawodnikiem kończącym akcje, że lepiej wyszkolony od niego Mancini częściej dogrywa piłkę partnerowi, niż sam strzela na bramkę. Kiedyś trener Legii Jaroslav Vejvoda przekwalifikował mnie z napastnika na obrońcę. Podobny pomysł i mnie zaświtał. Pomyślałem sobie, że idealnym plastrem na Manciniego może być napastnik Jacek Bąk. Natomiast z Viallim powinien dać sobie radę Arek Gmur. Pod warunkiem, że ograniczy się wyłącznie do wyprzedzania Włocha i podawania piłki do najbliższego zawodnika, bo filozofowanie nie było jego mocną stroną – wspominał po latach.
W pierwszym spotkaniu przeciwko Sampdorii nie mogli zagrać Budka (kontuzja) i Jóźwiak (za kartki). W kadrze pojawił się talent z Bródna, jeszcze kilka tygodni wcześniej zawodnik Poloneza Warszawa (liga okręgowa), Wojciech Kowalczyk. Przyjazd tak uznanej firmy nie ściągnął kompletu kibiców na trybuny, mecz obejrzało zaledwie 15 tys. widzów. Nie stał on na wysokim poziomie. Andrzej Łatka zagrał ledwie 9 min i doznał kontuzji, a Stachurski postawił na Kowalczyka, dla którego było to… trzecie spotkanie w seniorskim futbolu. Ci, którzy oglądali to spotkanie w telewizji, dowiedzieli się o wejściu 19-latka na boisko dużo później, gdyż sprawozdawca omyłkowo poinformował, że na boisku pojawił się… Artur Salamon (w protokole meczowym był błąd).
– To było trzy w jednym: głowa, ucho, bark – śmiał się po latach Dariusz Czykier, strzelec jedynego gola w domowym spotkaniu z Sampdorią. Krzysztof Iwanicki centrował, Czykier strzelał trzema częściami ciała naraz, a Pagliuca zawalił, bo w zasadzie bez problemu powinien złapać piłkę. Interweniował jednak tak, że wrzucił ją sobie do bramki. Sensacja, niedowierzanie, a byli i tacy, którzy mówili o cudzie, choć ten miał się dopiero wydarzyć. Włosi byli wściekli, ale wciąż pewni swojej wielkości. Narozrabiali trochę w Victorii, wypili sporo alkoholu, a Legię zostawili z rachunkiem do zapłacenia, który opiewał na… 90 mln zł. W czasie kiedy topili smutki, polska drużyna spotkała się na kolacji, a piłkarze dostali w prezencie po… krawacie.
LISTA MECZÓW ROZEGRANYCH PRZEZ LEGIĘ 6 MARCA:
Mecz | Sezon | Strzelcy |
2010/2011 | Sadlok (sam.) | |
2006/2007 |
| |
1998/1999 | ||
1995/1996 |
| |
1992/1993 | Śliwowski II | |
1990/1991 | ||
1987/1988 | ||
1973/1974 | ||
1970/1971 |
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.