Paweł Stolarski: Zmienił się trener, zmienił się Stolar

Redaktor Marcin Szymczyk

Marcin Szymczyk

Źródło: Legia.Net

19.11.2019 08:40

(akt. 01.12.2019 22:20)

- W moim przypadku kluczowa była zmiana trenera. Wcześniej wskakiwałem do składu gdy któryś z kolegów miał uraz czy pauzował za kartki. I nawet jeśli zagrałem dobry mecz, dałem asystę, miałem wkład w wygraną, to i tak wracałem na ławkę. Po jakimś czasie miałem wrażenie, że co bym nie zrobił, ile bym z siebie nie dał, to i tak będę rezerwowym - mówi Paweł Stolarski w rozmowie z Legia.Net.

fot. Piotr Kucza

Legia.Net: Trafiłeś do Legii nieco ponad rok temu – we wrześniu 2018 roku. Z miejsca zacząłeś grać, wystąpiłeś w czterech spotkaniach, fajnie wypadłeś w starciach z Cracovią i Lechem, wydawało się, że wszystko jest super. A potem na kolejny występ w lidze trzeba było poczekać prawie trzy miesiące. Co się działo?

Paweł Stolarski: Zmieniając klub na pewno oczekiwałem, że będę grał, liczyłem na występy i otrzymane szanse. Początki były obiecujące, ale później gdzieś to wszystko się zaburzyło. Musiałem czekać trochę na kolejny mecz, choć nie miałem sobie wiele do zarzucenia. Robiłem co mogłem, wydawało mi się, że wypadałem nieźle, ale trener przestał na mnie stawiać. Ale nie ma co wracać do przeszłości, co było, to było. Nie ma to większego sensu, wolę się skupiać na teraźniejszości i przyszłości. 

Potem było lepiej, zmienił się trener, w końcówce sezonu grałeś już więcej. Początek obecnego był naprawdę fajny. Mieliśmy wrażenie, że do letniego zgrupowania w Leogang byłeś cichy i niewidoczny. A w Austrii przeszedłeś pozytywną zmianę – na boisku i poza nim. 

- Serio?! Ja aż tak dużej zmiany nie czułem jeśli chodzi o moją otwartość. Być może mniej ją pokazywałem. Ale zmieniając klub potrzebowałem czasu by się w Warszawie zadomowić, poznać dokładnie ze wszystkimi. 

Nagle stałeś się duszą towarzystwa, rozmowny, często żartowałeś, wszędzie cię było pełno. W styczniu za trenera Sa Pinto często się wściekałeś, a na letnim obozie już chodziłeś uśmiechnięty.

- Zmienił się trener, zmienił się też Stolar. Cieszę się, że oceniacie moją zmianę na plus, teraz nie pozostaje nic innego jak tylko kontynuować obraną drogę. 

Jesienią ubiegłego roku nie byliśmy wielkimi entuzjastami twoich występów w pierwszym składzie, ale później było o wiele lepiej. Na boisku też się zmieniłeś na lepsze. Co na to wpłynęło? Masz inne zadania taktyczne czy po prostu zwolniłeś hamulec i ruszyłeś do przodu? 

- W moim przypadku naprawdę kluczowa była zmiana trenera. Wcześniej wskakiwałem do składu gdy któryś z kolegów miał uraz czy pauzował za kartki. I nawet jeśli zagrałem dobry mecz, dałem asystę, miałem wkład w wygraną, to i tak wracałem na ławkę rezerwowych. Dobry występ nie przesądzał o tym, że w kolejnym spotkaniu będę wystawiony do gry. Po jakimś czasie miałem wrażenie, że co bym nie zrobił, ile bym z siebie nie dał, to i tak wrócę na ławkę. To w jakiś sposób wpływało na mnie. Rola rezerwowego jest normalną rzeczą, ale jeśli dochodzi do wymuszonej rotacji, a ja grałem dobrze z tyłu i w ofensywie zrobiłem jakąś różnicę, miałem udział przy bramce, to uważam powinienem dostać kolejną szansę. A tymczasem z boiska schodziłem z poczuciem dobrze wykonanej pracy, byłem chwalony, a później był gong i okazywało się, że znów nie łapię się do podstawowego składu. Z czasem taka sytuacja nie mobilizowała, ale wręcz przeciwnie. Pamiętam jak zadawałem sobie pytanie, co muszę zrobić na boisku, aby zostać na nim dłużej niż jeden mecz. Może dwa, trzy gole zapewniłyby mi występ w kolejnym spotkaniu? Tyle, że mnie zawsze uczono, że dla mnie najważniejsze jest zero z tyłu i dobro zespołu.

Mówił nam o tym Artur Jędrzejczyk, że brakowało ci regularności. Zagrałeś jeden lub dwa mecze i potem kolejne trzy oglądałeś z ławki. A poza tym wziął cię pod swoje skrzydła i od razu zacząłeś lepiej grać.

- A nie wspominał, że ja go wziąłem pod swoje skrzydła i dlatego zaczął tak dobrze grać (śmiech). Ale Jędza ma rację, regularne występy biorą się zaufania, a jeśli pojawia się zaufanie, to pewność siebie wzrasta. A było tak, że zagrałem dwa dobre mecze, czułem się mocny, pewność siebie wzrastała i wtedy byłem odsyłany na ławkę. Zrozumiałbym to i przyjął z pokorą, gdybym popełniał błędy, notował straty, miał słabszą dyspozycję. Ale grałem dobrze i byłem odsuwany. Można mieć mocną psychikę, ale takie rzeczy zawsze będą na nas oddziaływać. 

A ty jesteś mocny psychicznie?

- Tak, jestem bardzo mocny psychicznie. W karierze i w życiu już dużo przeżyłem, pracowałem z wieloma trenerami, jestem odporny na stres. Tamta sytuacja jednak mnie nie budowała, a wręcz przeciwnie, nieco dołowała. Na każdym treningu chciałem pokazać, co potrafię, że jestem gotów i czekam na swoją szansę. A gdy ta się przydarzy, chciałem ją wykorzystać i miejsca w składzie nie oddać. Ale gdzieś z tyłu głowy miałem taką myśl, że i tak moje starania niczego nie zmienią. Był taki mecz, że schodziłem i mówiłem sobie, że dałem z siebie ile mogłem, że więcej się nie dało i miałem przeświadczenie, że będzie to docenione. Szybko się okazało, że było to tylko moje myślenie życzeniowe. Po takim skasowaniu ciężko mi było wrócić na właściwą ścieżkę. 

A jak jest ze słynną aklimatyzacją? Zwykło się mówić, że po przejściu z innego polskiego klubu do Legii mija pół roku, zanim piłkarz pokazuje na co go stać. 

- Może i potrzebowałem trochę czasu za aklimatyzację, ale tego, ani ja, ani wy, nie możemy dokładnie określić. Każdy piłkarz jest inny, a szybkość aklimatyzacji zależy pewnie od charakteru, ludzi wokół i pewnie wielu innych czynników. Czasem pewnie ktoś potrzebuje mniej czasu, a czasem więcej. Mówicie, że wcześniej nie byłem otwarty, a ja twierdzę, że byłem - tylko na swój sposób. Po prostu z tygodnia na tydzień, z miesiąca na miesiąc, czułem się lepiej. To normalne i naturalne.

Legia jest klubem w którym głowa jest ważniejsza, od gry w piłkę? 

- W Legii, ale i w innych klubach, ogólnie w piłce nożnej, głowa i psychika odgrywają ogromną rolę. Tym bardziej w Legii – każdy wie jaki to jest klub i na którym miejscu w tabeli ma się znajdować. 

Zanim trafiłeś do Warszawy byłeś w dużych klubach i wielkich miastach w Polsce – wiele lat w Krakowie i Wiśle, potem Gdańsk i Lechia. Teoretycznie nic nie powinno cię zaskoczyć. Czym różni się specyfika gry w Legii od tej w Lechii czy Wiśle?

- Różnica jest przede wszystkim w presji – w Legii jest o wiele większa. To klub z tradycjami, który w ostatnich sezonach zwykle sięgał po mistrzostwo. Ma osiągać sukcesy. My nie gramy o mistrzostwo, tutaj ono być musi, jest naszym obowiązkiem. Ja się z tym dobrze czuję, lubię grać o trofea, o najwyższe cele. To mnie kręci. Szkoda, że w tym sezonie nie udało się awansować do Ligi Europy, ale ogólnie kierunek jaki obrał klub buduje piłkarza. 

Ten sezon zaczął się dla ciebie dobrze zagrałeś kilka bardzo dobrych meczów – była asysta w Kielcach czy gol w Atenach. Tak dobrze ofensywnie grającego Stolara też nie znaliśmy wcześniej.

- Powtórzę się, ale dla mnie jako obrońcy najważniejsze jest zero z tyłu. Moim podstawowym zadaniem jest to, by akcje rywala nie przechodziły moją stroną, by blokować dośrodkowania z bocznych sektorów. Fajnie jest dać coś z siebie na boisku w ofensywie – asystę czy bramkę. To podbudowuje. Byłem bardzo zadowolony, gdy udało się asystować czy zdobyć bramkę. Mam nadzieję, że w tym sezonie będę mógł jeszcze dać coś od siebie drużynie. 

Grałeś cały czas, aż doznałeś urazu. Była złość na los. 

- Teraz już wszystko w porządku, trenuję na pełnych obrotach. Jestem zły, ale to taka sportowa złość. Od początku sezonu wszystko szło po mojej myśli, od obozów po pierwsze tygodnie nowego sezonu pracowałem bardzo ciężko. Byłem cierpliwy, czekałem na swoją szansę. A gdy ją otrzymałem, udało mi się ją wykorzystać. Niestety przytrafił się uraz, a na to już nie miałem większego wpływu. W tym sporcie jest to niestety wpisane. A ta kontuzja dużo zmieniła. Teraz znów muszę czekać na swoją szansę, pracować i być cierpliwym. 

Trafiłeś na taki moment, że cała czwórka gra dobrze - Jędza, Lewczuk, Wietes i Karbo. Wszyscy są w dobrej dyspozycji. Ale szansa zawsze z czasem przychodzi. 

- Mnie dyspozycja kolegów tylko cieszy, jako drużyna idziemy w górę, a w ostatnich pięciu spotkaniach potwierdziliśmy, że jesteśmy na wysokim poziomie. Defensywa spisuje się dobrze, cały zespół wygląda coraz lepiej. Trener nie ma powodów by coś zmieniać. Tak samo było gdy ja miałem swoje pięć minut. Graliśmy bardzo dobrze z tyłu i trener wtedy też nic nie zmieniał w linii defensywnej. Pewnie gdyby nie uraz, to bym grał – dlatego jest ta złość sportowa.

Ciągle mówimy o zmianach. Zmianę przeszedł też cały zespól. Początkowo dobrze funkcjonowała tylko defensywa, ona robiła wyniki, teraz zaczęliście strzelać dużo goli, piłkarze ofensywni są w gazie. Co się zmieniło? Trenujecie przecież cały czas tak samo. 

- Wszystko było budowane na nowo i potrzebowaliśmy trochę czasu aby wszystko zaczęło funkcjonować. Obrona na początku sezonu była skuteczniejsza, teraz ofensywa wygląda dobrze. Fajnie, że udało się to wszystko połączyć. Bilans bramkowy w ostatnich meczach jest imponujący. 

Ale coś się zmieniło od początku sezonu czy macie te same zadania tylko czas zadziałał na waszą korzyść?

- Nie, nic się nie zmieniło. Tak jak trenowaliśmy, tak trenujemy dalej. Myślę, że głównym czynnikiem był czas, doszło do lepszego zgrania zespołu, wszystko się dotarło i działa coraz lepiej. 

Tylko na twoim przykładzie – czego trener od ciebie oczekuje na boisku?

- Na swojej pozycji w pierwszej sytuacji, w pierwszej kolejności, mam być obrońcą. Mam zabezpieczyć tyły, zablokować swoją stronę. Z tego jestem rozliczany. Jeśli defensywa zagra na zero z tyłu, to zawsze jeden punkt mieć będziemy. Dlatego przede wszystkim mam być konsekwentny z tyłu. Ale nie jest tak, że mam grać tylko w okolicach własnego pola karnego. Jeśli jest szansa, pojawia się miejsce, wolny korytarz, to mam się podłączać pod akcje ofensywne, ale robić to z głową. By moja strefa w tyłach pozostała zabezpieczona. 

Gra obrońców czy defensywnych pomocników, szybki odbiór piłki po stracie też przyczynił się do poprawy gry ofensywnej – tak przynajmniej zaobserwowaliśmy. 

- Dokładnie i bardzo dużą uwagę przywiązujemy do tego na treningach. Piłka nożna jest sportem błędów. Każdy czeka na nasz błąd. Każdemu błędy się przytrafiają, nawet najlepszym na świecie. Gdybym był bezbłędny, to nie wiem gdzie bym teraz grał (śmiech). Każdemu może się błąd przydarzyć, ale najważniejsza jest reakcja po stracie piłki. Po stracie zawsze ktoś z nas jest blisko przeciwnika, dlatego kluczowe jest te 5-10 sekund po stracie. Trzeba się starać doskoczyć do przeciwnika i odzyskać piłkę. 

Legia jest pierwsza w tabeli, trener tonuje nastroje. A jak to jest u was? Czujecie, że jesteście naprawdę mocni?

- Zwycięstwa budują drużynę, to normalne. A takie wygrane jak z Wisłą powodują, że morale rośnie. Ale zdajemy sobie sprawę, że sześć meczów jakie będziemy rozgrywać do końca roku, będzie jeszcze cięższych niż dotychczas. Cieszymy się, podbudowało nas to, ale teraz musimy utrzymać poziom z ostatnich meczów i pierwsze miejsce w tabeli. A to możemy uczynić tylko dzięki ciężkiej pracy na treningach. 

Stawiasz sobie jakieś cele na ten sezon – indywidualne?

- Chciałbym po prostu stać się podstawowym zawodnikiem jedenastki Legii i rozgrywać jak najwięcej meczów. 

Polecamy

Komentarze (98)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.