Maik Nawrocki

Podsumowanie formacji: obrońcy

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

26.12.2021 10:15

(akt. 26.12.2021 10:17)

W ostatnich miesiącach prym wśród obrońców Legii wiedli Maik Nawrocki, Artur Jędrzejczyk i Mateusz Wieteska. Stopniowo rozkręcał się Yuri Ribeiro, przebłyski miał Mateusz Hołownia, poniżej oczekiwań – przez większość jesieni – grał Filip Mladenović, choć na koniec miewał lepsze chwile. Zapraszamy do podsumowania.

Póki gra obronna dobrze funkcjonowała, to Legia potrafiła wygrywać mecze, punktować. Z czasem jednak defensywa przestała być monolitem, a wtedy i wyniki stawały się coraz gorsze. Najłatwiej za taki fakt obarczyć obrońców, ale broni cały zespół, a problem często zaczynał się w środku pola. Oczwiście błędy indywidualne przydarzały się poszczególnym defensorom, czasem było ich zbyt wiele, czasem te błędy decydowały o losach spotkania. Ale to nie gra obrońców była w rundzie jesiennej największą bolączką zespołu.

----------------

Wiele osób mogło się zastanawiać, dlaczego Legia sprowadza Maika Nawrockiego, który w pierwszej części roku rozegrał raptem trzy mecze w Warcie Poznań i miał niewielkie szanse na wskoczenie do podstawowej "jedenastki". Piłkarza dobrze znali jednak trener Czesław Michniewicz oraz jego asystent Kamil Potrykus. Już na początku roku chcieli, aby trafił do Warszawy, udało się doprowadzić do tego latem. W tym momencie nikt nie ma wątpliwości, że taki ruch miał sens, bo jest jednym z największych wygranych ostatnich miesięcy. W połowie czerwca wyleciał z Legią na zgrupowanie do Austrii. I już wtedy stopniowo zaczął się pokazywać z dobrej strony, mimo że wypadł z kadry na pół obozu, bo dało mu się we znaki słońce. Był osłabiony, przez co ominął też parę treningów po powrocie do kraju. Gdy jednak ćwiczył z zespołem, to momentami widać było, że szkolił się poza granicami Polski. Ma bardzo dobre długie podanie wyprowadzające. Gdy zagrywał krzyżowe podanie na drugą stronę boiska, to wśród kolegów było słychać pomruki podziwu. Bardzo dobrze odnajduje się w polu karnym przy stałych fragmentach gry, z łatwością wygrywa pojedynki główkowe, ma niezłe warunki fizyczne.

Młodzieżowiec płynnie przyswaja wiedzę, dość szybko zaczął rozumieć styl gry stołecznego klubu i wystąpił na inaugurację ekstraklasy. Debiut w meczu z Wisłą Płock okazał się dla niego udany. Rozkręcał się z czasem i zagrał naprawdę solidnie, miał też asystę. Kolejna szansa nadarzyła się tydzień później, przeciwko Radomiakowi (1:3). Spotkanie miało dać odpowiedzi na kilka pytań. Pierwszą próbą był występ Nawrockiego na lewej stronie trójosobowego bloku defensywnego. I ten chłopak znów pokazał się z dobrej strony, grał poprawnie. Zdobył bramkę kontaktową i można powiedzieć, że praktycznie jako jedyny, nie zawiódł w Radomiu. Potem miał okazję sprawdzić się w eliminacjach europejskich pucharów. Świetnie zaprezentował się w dwumeczu z Dinamem Zagrzeb, trzymając niezły poziom, był w stanie skutecznie i w niełatwych sytuacjach zatrzymać piłkarzy chorwackiego klubu. Miał dwie asysty przeciwko Slavii w Pradze (2:2), kapitalnie zagrał ze Spartakiem w Moskwie (1:0), dzięki czemu znalazł się w jedenastce kolejki Ligi Europy.

Przez większość jesieni grał jak stary wyga, mimo że ma dopiero 20 lat. Znakomicie zagrał z Leicester City (1:0), bardzo dobrze z Rakowem (2:3) i Śląskiem Wrocław (0:1). Jego znakiem rozpoznawczym stały się blokowania strzałów na wślizgu, przez co wiele razy ratował drużynę. Minusy? Katastrofalny mecz z Lechią w Gdańsku (1:3), w którym miał udział przy dwóch straconych golach, zwłaszcza przy jednym, bo po prostu zagrał do przeciwnika pod własną bramką. Niemalże identyczny błąd popełnił przeciwko Spartakowi w Warszawie (0:1) – o ile legioniści grali wówczas dobrze w defensywie, to błąd Nawrockiego okazał się fatalny w skutkach. Ogólnie po powrocie po kontuzji prezentował się słabiej niż wcześniej, ale i tak runda na duży plus. Oby tak dalej!

Bruno Petković, Maik Nawrocki

Jesień była dla Artura Jędrzejczyka słodko-gorzka. Kapitan Legii na starcie rozgrywek miał lekkie problemy zdrowotne. Gdy już się z nimi uporał dobrze kierował defensywą, był spokojny, pewny i skuteczny w interwencjach. W pierwszych tygodniach sezonu osiągnął kapitalną formę. Świetnie grał w dwumeczach z Bodo/Glimt, Dinamem Zagrzeb – w rywalizacji z Chorwatami był jedynym obrońcą, którego nawet Petković nie mógł przestawić.

Umiejętnie radził sobie z wyprowadzeniem piłki, rządził w powietrzu, był solidny w pojedynkach na ziemi. Wiadomo, przytrafiały mu się błędy, ale nie były one aż tak rażące. Trzy razy zagrał też, z konieczności, jako prawy obrońca/wahadłowy. I raczej dał radę: zwłaszcza w rewanżu ze Slavią Praga (2:1), w którym dobrze zabezpieczał tyły, ale i potrafił być groźny z przodu. Pokazał stabilność przeciwko Spartakowi w Moskwie, był królem defensywy w rywalizacji z Leicester City (1:0) – wówczas Daka szybko zapoznał się z jego siłą i umiejętnościami gry w powietrzu, i dał sobie spokój z wchodzeniem w pole karne jego stroną.

Im dłużej trwała runda jesienna, tym bardziej brakowało mu pary. A to zawodnik, który bazuje na perfekcyjnym przygotowaniu fizycznym. Gdy w tym aspekcie jest gorzej, to i na boisku zaczyna popełniać błędy. Do gorszych występów może zaliczyć mecze z Rakowem (grał na prawej obronie, maczał palce przy golu Tudora), Lechią w Gdańsku (faul, który skutkował golem z rzutu wolnego), z Pogonią Szczecin (sprawiał wrażenie przesadnie naładowanego i bardzo zdenerwowanego) czy ze Stalą Mielec, w którym był głównym winowajcą pierwszej bramki. Inne zastrzeżenia można mieć też do celności podań, zwłaszcza dłuższych, a także do pojedynków z szybkimi, ruchliwymi przeciwnikami. Spotkanie z Jagiellonią zakończyło jego grę w tym roku. Wówczas złamał obojczyk i stopniowo wraca do zdrowia. Ale trzeba przyznać, że brak „Jędzy” to spore osłabienie stołecznego klubu. Życzymy jak najszybszego powrotu do zdrowia!

Artur Jędrzejczyk

Mateusz Wieteska prezentował się tak dobrze w pierwszej części rundy jesiennej, że wiele osób zaczęło się dopinać o powołanie dla niego do reprezentacji Polski. Zaczynając od jednej ze statystyk: rozegrał najwięcej minut (2962!) spośród wszystkich zawodników Legii. – Jest stoperem, który dobrze rozgrywał piłkę, czuł dystans, skracał i wydłużał pole gry. Miał mnóstwo atutów. - Znam Matiego długo. Niektórzy się nawet śmieją, że to rodzina. Ale dobrze mieć taką rodzinę, która pomaga w trudnych momentach – mówił o nim trener Czesław Michniewicz.

"Wietes" często ratował Legię, dzięki skutecznym interwencjom w obronie. Widać, że świetnie odnalazł się w grze w środku trójosobowego bloku defensywnego. Umiejętnie czytał grę, przerwał sporo groźnych ataków, naprawiał błędy kolegów. Może z przyjemnością wspominać zwłaszcza dwumecze z Dinamem Zagrzeb, Slavią Praga, SSC Napoli, w których miał mnóstwo pracy i podjął sporo udanych decyzji. Był szefem obrony w Moskwie, dobrze zagrał z Leicester City (1:0), nie powinien mieć też sobie zbyt wiele do zarzucenia za rewanż w Tallinnie czy mecz z Wartą Poznań (2:0).

Nie dał z siebie wszystkiego przeciwko Radomiakowi (dwukrotnie, udziały przy straconych golach), Wiśle Kraków, Śląskowi Wrocław, ale to były mecze, w których cały zespół gra zdecydowanie poniżej oczekiwań. Nie wyszło mu też spotkanie z Piastem w Gliwicach - zawalił gola, nie pomagał będącemu w bramce młodemu Kacprowi Tobiaszowi. Do życzenia mogła pozostawiać dokładność dalekich zagrań i wyprowadzenie piłki. Zdarzało się, że niezbyt dobrze wchodził w spotkania, czasami potrzebował pół godziny, by rozszyfrować grę przeciwników i ich sposób gry. Ale reasumując, dał więcej powodów do radości niż do smutku. Czekamy na jeszcze lepszą wiosnę.

Mateusz Wieteska

Za Mateuszem Hołownią mieszana runda. Na samym początku sezonu grał razem z Jędrzejczykiem i Wieteską w trójosobowym bloku defensywnym. Miał niezłe występy z Bodo/Glimt, słabsze z Florą Tallinn i poprawne ze Slavią Praga. Potem przez dwa miesiące nie grał, bo do składu wskoczył dobrze dysponowany Nawrocki, a i „Hołek” nieco obniżył loty, popełniając błędy w tyłach – miał też jednak problemy zdrowotne. Obrońca wrócił do rywalizacji pod koniec listopada i od tamtej pory do końca roku występował regularnie. Dobrze wyglądał w spotkaniach z Jagiellonią (1:0), Cracovią (0:1) i Zagłębiem (4:0), przeciwko któremu zdobył bramkę. Ale w meczach z Wisłą Płock (0:1) i Radomiakiem Radom (0:3) zagrał zdecydowanie poniżej oczekiwań, mylił się, miał straty. Gdy drużyna grała dobrze to i on spisywał się poprawnie, ale gdy zespołowi nie szło to dostosowywał się poziomem do kolegów i również wypadał słabo.

Mateusz Hołownia

To nie były wybitne miesiące w wykonaniu Filipa Mladenovicia. Trzeba powiedzieć wprost że przez większość jesieni grał słabo, dużo poniżej swoich możliwoiści. W pierwszej części rundy regularnie podchodził do stałych fragmentów gry, ale nie było z tego praktycznie żadnych korzyści. Dużo biegał od bramki do bramki, lecz niewiele z tego wynikało. Praktycznie w każdym spotkaniu starał się robić wiatr w ofensywie, ale albo brakowało mu precyzji, albo lepszej skuteczności u partnerów. Dołożył cegiełkę do awansu do Ligi Europy – miał asystę przy decydującym golu Emrelego.

Radził sobie średnio zarówno w defensywie, jak i ofensywie. Z pamięci można wygrzebać zwłaszcza mecze z Rakowem oraz Lechią, w których grał odpowiednio słabo i bardzo słabo, nie inaczej było w Gliwicach, Zabrzu, Krakowie czy z Pogonią w Warszawie. Wówczas dało się zauważyć spadek koncentracji, chaotyczność, niedokładność. Promykiem nadziei był dopiero koniec roku. W rewanżu z Napoli wypadł lepiej niż poprawnie (pamiętny drybling, który dał mu asystę przy trafieniu Emrelego), a także w spotkaniu w Leicester, gdzie strzelił gola. Nieźle zagrał ze Stalą, Jagiellonią i Motorem – był wtedy energiczny, stwarzał zagrożenie w ataku, kreował okazje. Na początku sezonu i w trakcie rundy miał problemy zdrowotne. Czekamy na znacznie lepszą wiosnę.

Filip Mladenović

Yuri Ribeiro przychodził do Legii po kilku miesiącach bez gry. Wprawdzie trenował przez ten czas indywidualnie, był dobrze przygotowany fizycznie, ale brakowało mu zajęć z zespołem. Rozkręcał się powoli. Na starcie nie dawał większych powodów do optymizmu – dużo biegał, ale to było za mało. Wydawało się, że jesienią nie pogra zbyt wiele, mimo iż Mladenović był pod kreską formą to i tak sprawiał lepsze wrażenie. Portugalczyk znikał w trakcie meczów, sporo jego dośrodkowań nie docierało do adresatów. Ale z każdym tygodniem wyglądał trochę lepiej – nie miał spektakularnych występów, lecz zaczął wyglądać solidniej.

Sytuację utrudniła mu gra na prawej obronie/wahadle, w trzech meczach z rzędu. Gdy wrócił na lewą flankę, to fajerwerków nie było – wkradła się przeciętność. Jednak od spotkania ze Spartakiem (0:1) nieco podkręcił tempo. Wówczas pokazał, że umie dobrze bronić, a także nieźle zacentrować, co było pewnego rodzaju nowością. Życzymy przynajmniej takiej wiosny, jak końcówki 2021 roku.  

Yuri Ribeiro

Mattias Johansson zadebiutował najszybciej jak się dało, zagrał w dwumeczu z Bodo/Glimt (asysta), Potem jednak pauzował przez dwa miesiące (mononukleoza). Wrócił na wyjazdowe spotkanie ze Spartakiem (1:0), w którym zaprezentował się bardzo przyzwoicie – zaakcentował siłę, a także to, że mocno stał na nogach i wygrywał pojedynki z przeciwnikami. Niezłą formę potwierdził przeciwko Leicester (1:0), przeciwko któremu, szczególnie na starcie meczu, podłączał się do ofensywy, nie popełnił też większych błędów w tyłach. W tamtym fragmencie rundy zdrowie mu jednak nie dopisywało – do pewnego momentu miał przylepioną łatkę piłkarza, który grał tylko w europejskich pucharach.  Szwed za kadencji trenera Czesława Michniewicza więcej grał, niż trenował, co chwila uskarżał się na kontuzje. Pierwszy raz w ekstraklasie zagrał zresztą w… 11. kolejce.

Meczami z Rosjanami i Anglikami rozbudził apetyty, ale później nie był w stanie doskoczyć do podobnego poziomu. Poprawnie grał w Lidze Europy, lecz w ekstraklasie nie szło mu zbyt dobrze – dawał się ogrywać w obronie, z kolei w ataku praktycznie nie istniał. Można było odnieść wrażenie, że w spotkaniach ligowych nie dawał z siebie stu procent. Zaprzeczył temu poniekąd w starciu przeciwko Jagiellonii – wówczas zdobył zwycięską bramkę i zapewnił Legii długo wyczekiwane przełamanie. Dopiero w końcówce sezonu częściej pojawiał się na murawie. Przyszedł w zastępstwie Josipa Juranovicia, a więc jako wahadłowy. Z czasem okazało się, że to typowy prawy obrońca.Wydaje się jednak, że pod okiem trenera Aleksandara Vukovicia może zwiększyć obroty, zwłaszcza w aspekcie zaangażowania.   

Mattias Johansson

Dla Kacpra Skibickiego była to runda, z której wyniósł pewnie najwięcej w dotychczasowej karierze, ale też w sumie runda nieudana Już na starcie sezonu zmieniono mu pozycję: ze skrzydłowego na prawego wahadłowego. Nie pękł tego powodu – początki, w tym miejscu na murawie, były dla niego w miarę obiecujące. W pierwszym meczu sezonu, z Bodo/Glimt w Norwegii, miał dwie asysty. Było widać jednak dysproporcje między defensywą a ofensywą. O ile w ataku czuł się swobodniej, to w tyłach było widać braki i błędy, które się z tym wiązały. Dobrze zaprezentował się też w spotkaniu o Superpuchar Polski, w którym chciał bardzo powalczyć o zmianę rezultatu. Był także wszędobylski przeciwko Wiśle Płock (1:0), pomagał jak mógł w Pradze (2:2), całkiem nieźle zaprezentował się z Wisłą w Krakowie (0:1), dał dobrą zmianę w spotkaniu z Górnikiem Łęczna (3:1), robił użytek z szybkości w rywalizacji z Wigrami (2:2). Ale z każdym kolejnym tygodniem uwypuklał się w jego grze chaos, irytowały straty. Trzy razy w ekstraklasie - przeciwko Śląskowi, Lechii i Cracovii - był zmieniany w przerwie z powodu słabej dyspozycji.

O ile nie można było mu odmówić zaangażowania, walki, to pojawiały się kłopoty z grą w piłkę. Potrafił irytować nieudanymi dośrodkowaniami, niecelnymi podaniami, przegranymi dryblingami. W drugiej części rundy dostał więcej szans z przodu, ale nawet to za bardzo mu nie pomogło w osiągnięciu lepszej dyspozycji. W meczu z „Jagą” (1:0), w którym grał całkiem przyzwoicie, mógł strzelić gola samobójczego, ale uratował go Artur Boruc. Z pewnością wielu pamięta jego niewykorzystaną, stuprocentową okazję z meczu z Cracovią. Mimo że często grał w wyjściowym składzie, to rzadko potrafił skorzystać z szansy.

Kacper Skibicki

Joel Abu Hanna niezbyt dobrze rozpoczął przygodę w Legii.  Obrońca przyjeżdżał do Polski po solidnych występach w Zorii Ługańsk, ale jak na razie zupełnie tego nie potwierdził. Jego debiut, z Wisłą Płock (1:0), okazał się trochę nierówny – było kilka pozytywów, ale i negatywów. Spotkanie z Radomiakiem (1:3) zaczął przeciętnie – grał całkiem dobrze w defensywie, ale do ofensywy nie wnosił dosłownie nic. Na dodatek, musiał przedwcześnie opuścić boisko, bo zderzył się z rywalem i stracił przytomność. Na treningach nie przekonywał trenerów, zbyt często szedł na raz i się mylił, popełniał błędy. W rywalizacji z Wisłą Kraków (0:1) wystąpił na nominalnej pozycji pół lewego stopera i… nie był to dobry mecz jego w wykonaniu. Przeciwko Wigrom w Suwałkach (3:1), zaprezentował się lepiej, dobrze się ustawiał, nieźle czytał grę, rzadko się mylił. Dobrze kierował defensywą, zastawiał pułapki ofsajdowe, lecz trzeba pamiętać, że mierzył się z II-ligowcem.

W połowie października doznał kontuzji w meczu reprezentacji Izraela. Uszkodził więzadła boczne w kolanie, obecnie się rehabilituje. Na pewno inaczej wyobrażał sobie początek przygody z Legią. Póki co nie pozostawił po sobie dobrego wrażenia.

Joel Abu Hanna

Pierwsze półrocze Lindsay'a Rose okazało się nieudane. Wydawało się, że stoper z przeszłością w Ligue 1, który grał regularnie w Arisie Saloniki, ma spore szanse na wskoczenie do składu na dłużej. Tak się nie stało. Miał przeciętny debiut w meczu o Superpuchar Polski. Obiecująco zaprezentował się w spotkaniu z Wisłą Płock, w którym był silny, pewny w swoich poczynaniach, dynamiczny, nieprzyjemny dla rywala, dyrygował defensywą. Ale później było już tylko gorzej. Słabo zagrał z Radomiakiem (1:3) i był nieporozumieniem przeciwko Slavii w Pradze (2:2), przez co zszedł w przerwie. Odpoczął od gry na miesiąc. Potem poprawnie zagrał z Wigrami Suwałki. Popełnił sporo błędów w rywalizacji ze Świtem Skolwin, choć paradoksalnie to on trafił do siatki rywala. Fatalny występ zaliczył z Pogonią (0:2), zawinił przy obu straconych bramkach. W meczu z Jagiellonią (1:0) spotkał go pech – po zderzeniu głowami z Błażejem Augustynem złamał nos. Ogólnie był bardzo chaotyczny i przypominał tykającą bombę, która w każdej chwili może wybuchnąć.

Lindsay Rose

Epizod w "jedynce" ma za sobą także zawodnik III-ligowych rezerw, Tomasz Nawotka. Legionista, dzięki solidnej rundzie jesiennej w „dwójce”, otrzymał szansę od ówczesnego trenera, Marka Gołębiewskiego. Zagrał dwukrotnie: przeciwko Motorowi Lublin i Cracovii. W tym pierwszym meczu wszedł na murawę w 90. minucie, a w drugim – tuż po przerwie. W Krakowie zagrał słabo, ale te nie jakoś katastrofalnie. W defensywie prezentował się przeciętnie, zablokował jeden strzał, popełnił jeden poważny błąd, miał chwilami problem z czytaniem gry, ale większych pretensji o grę z tyłu do niego nie było. W ofensywie było niestety dużo gorzej. Ale wydaje się, że wiosną może dalej walczyć o kolejne minuty, bo stanowi jakąś alternatywę na prawą flankę, czy to jako prawy obrońca, czy wahadłowy, bo Johansson jest często kontuzjowany, a Skibicki wygląda słabo.

Tomasz Nawotka

Polecamy

Komentarze (37)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.