Podsumowanie formacji: obrońcy

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

26.12.2019 15:45

(akt. 26.12.2019 16:05)

To była jesienią, przez długi okres, najważniejsza formacja w drużynie. W bieżących rozgrywkach, do linii defensywnej, można było mieć najmniej zastrzeżeń. Paru zawodników potwierdziło jakość, kilku złapało trochę mniej minut. Świetnie w pierwszym zespole, na pozycji lewego obrońcy, odnalazł się Michał Karbownik. Zapraszamy do naszego podsumowania.

Artur Jędrzejczyk to prawdziwa ostoja defensywy i skarb drużyny oraz szatni. Lider i wodzirej z gatunku tych nie do podrobienia. Nie zawodził, rzadko się mylił. Pojedyncze pomyłki przytrafiły się w momencie, gdy nie miał przypisanego jednego miejsca na murawie i był rzucany po pozycjach. Sezon zaczął jako środkowy defensor, następnie przeniósł się lewą stronę defensywy, potem na prawą, by pod koniec roku z powrotem wrócić do środka, gdzie czuje się najbardziej komfortowo. Był w stanie wnieść sporo jakości jako prawy obrońca. Zabezpieczał tyły, fajnie podłączał się wówczas do ofensywy, gdzie było z niego dużo pożytku. Niektórzy pewnie pamiętają jego wejście na obieg na pełnej prędkości w meczu z Górnikiem (5:1). Zawodnik zagrał wtedy wzdłuż bramki i trafił w Pawła Bochniewicza, który pechowo dla niego strzelił gola samobójczego. Napastnicy wielu drużyn nie mieli łatwego wyzwania mierząc się z reprezentantem kraju. Często podpowiadał, posyłał celne uwagi w stronę partnerów z zespołu. Pewny w swoich działaniach, zdeterminowany oraz zdecydowany. Pełnił funkcję strażaka, wielokrotnie gasząc pożary w swoim sektorze bądź po prostu w obrębie „szesnastki”, asekurował kolegów, a ofiarnymi interwencjami ratował zespół. Niejednokrotnie potrafił dobrze czytać grę, przewidywać ruchy rywali, uprzedzać przeciwników. Trzymał całą linię w ryzach. Został wybrany piłkarzem września oraz grudnia według ocen kibiców oraz redaktorów Legia.Net. Jeden z najjaśniejszych punktów Legii. - To było naprawdę znakomite pół roku "Jędzy". Bardzo dużo dał drużynie od siebie. Dobra dyspozycja, to dla niego ostatnio standard - chwalił kapitana zespołu trener Aleksandar Vuković.

Igor Lewczuk  trafił na Łazienkowską w letnim okienku transferowym, był to dla niego powrót do Warszawy. Z początku siedział na ławce i sumiennie czekał na swoją szansę, wykazując zaangażowanie w trakcie treningów. Pracowity, nieustępliwy - to z czasem zaczęło przekładać się na jego wysoką dyspozycję. Gdy wskoczył do pierwszego składu, nie oddał miejsca już do samego końca. Potrafił kapitalnie rozegrać piłkę, posłać ją na centymetry. Gotowy do walki od początku do końca rywalizacji. Pokaz jego charakteru było widać w pucharowym spotkaniu z Widzewem. Po faulu, którego dopuścił się w polu karnym, rywale złapali oddech i zdołali później doprowadzić do wyrównania. 34-latek zrehabilitował się jednak w świetnym stylu i strzelił decydującego gola w końcówce. Gladiator, który mimo urazu, skorzystał ze środków znieczulających i wsparł „Wojskowych” w meczu z Lechem. Zdarzały się potknięcia czy ryzykowne wybory. Niektórzy pewnie pamiętają stratę defensora w środku pola przeciwko Wiśle Płock, gdzie za wszelką cenę chciał naprawić błąd. Skończyło się przewinieniem i żółtym kartonikiem, który spowodował, że nie pomógł Legii w Lubinie. Znacznie, znacznie więcej w jego przypadku było tych pozytywniejszych chwil, występów, w których przyczyniał się do solidniejszych rezultatów stołecznej ekipy. Zaczął sezon od budowania porozumienia z Arturem Jędrzejczykiem, później z Mateuszem Wieteską. Końcówkę roku jednak ponownie przepracował z „Jędzą”. Bardzo dobre i solidne pół roku w wykonaniu Lewczuka, choć musi poprawić koncentrację w pierwszym kwadransie gry. 

Mateusz Wieteska to jeden z dwóch graczy Legii (oprócz Waleriana Gwilii), który w tym sezonie zdobył bramki na trzech frontach: w Ekstraklasie, eliminacjach Ligi Europy oraz Pucharze Polski. 22-latek, strzelając gola w dwumeczu z Kuopionem Palloseura, znacząco przyczynił się do awansu „Wojskowych” do kolejnej rundy. Zaczął sezon od występów w pierwszym garniturze. Z początku współpracował z Williamem Remy'm (dwukrotnie), później miał okazję tworzyć parę stoperów z Inakim Astizem (dwa razy), Arturem Jędrzejczykiem (siedmiokrotnie) oraz Igorem Lewczukiem (ośmiokrotnie). W dwóch spotkaniach, z Puszczą i Lechem, wyprowadzał zespół jako kapitan. Dodatkowo, jego postawa miała wpływ na zwycięstwa z Wisłą czy Arką, gdzie skutecznie powstrzymał Davita Skhirtladze. Wygrywał wiele pojedynków o piłkę, dobrze grał na wyprzedzenie czy kasował potencjalne zagrożenie w powietrzu. Trudny do upilnowania przy stałych fragmentach gry m.in. ze względu na niezłe warunki fizyczne. Większość futbolówek po rzutach rożnych i wolnych, nie bez przyczyny, była adresowana właśnie do niego. Trzy bramki, które zdobył w obecnych rozgrywkach, miały miejsce po finalizacji rzutów rożnych. To tyle pozytywów, były też nagatywy - wystąpił od początku w meczach z Pogonią, ŁKS-em, Cracovią, Lechią, Piastem, ponownie z Pogonią czy ostatnio Zagłębiem. W każdym z tych meczów zespół tracił minimum dwie bramki, a część z nich może zapisać sobie "Wietes". Nie ustrzegał się błędów, które na tym poziomie nie powinny mieć miejsca. Między innymi dlatego w końcówce rundy rzadziej meldował się na murawie. To wciąż młody piłkarz, który ma możliwość trenować u boku wielu doświadczonych zawodników. Od początku lipca uzbierał pokaźną liczbę minut, co powinno działać na jego korzyść. Wiosną stać go na zdecydowanie lepszą grę. 

Objawieniem pierwszej części sezonu bez dwóch zdać nazwać można Michała Karbownika. Zadebiutował z ŁKS-em na lewej obronie, co było lekkim zaskoczeniem - piłkarz do tej pory grywał w środku pola. W Łodzi od razu popisał się asystą przy golu Dominika Nagya. Nie poprzestał na pojedynczym przebłysku, dążył do zwiększania tempa i walki o podstawowy skład, który był w jego zasięgu. Zwłaszcza, że Luis Rocha nie gwarantował stuprocentowej stabilności, a ściągnięty Ivan Obradović wciąż się leczył i odwiedzał kolejnych fizjoterapeutów. „Karbo” starał się potwierdzać jakość w każdym kolejnym meczu. Regularnie podłączał się do ofensywy, szukał niekonwencjonalnych wariantów, wdawał się w dryblingi z rywalami, wygrywając sporą część z nich. W wielu przypadkach, młodzieńcza fantazja Karbownika okazywała się skuteczna. Jego rajdy i akcje ofensywne mogły się podobać. Często dośrodkowywał z bocznych sektorów, dogrywał piłki w "szesnastkę". Co jakiś czas oddawał też strzały na bramkę, z których kilka okazało się naprawdę niezłych i bliskich powodzenia. Robił wszystko, aby nie zapominać o ustawieniu i zachowaniach w obronie, ale często nie wracał na czas i askurował go Artur Jędrzeczyk. Łącznie zantował pięć asyst. Przed nim jednak dużo pracy i doskonalenie własnej osoby w każdym aspekcie. Coraz lepiej poczyna sobie w obronie, rozumie schematy, aczkolwiek w Lubinie z Zagłębiem czy wcześniej z Lechią w Warszawie nie miał łatwo. Parokrotnie został poddany trudnemu egzaminowi, z którego powinien wyciągnąć wnioski na przyszłość. Od czasów Sebastiana Szymańskiego to najbardziej utalentowany gracz akademii. Ważne, że 18-latek szybko się uczy i jest skupiony na piłce.

Pierwsza odsłona sezonu, w wykonaniu Pawła Stolarskiego, okazała się niezwykle udana. Walczył za dwóch, zaangażowaniem można było obdzielić kilku zawodników, grał jak natchniony. Został bohaterem rewanżu z Atromitosem Ateny, w którym posłał piłkę do siatki i zamknął sprawę awansu. Kontynuował dobrą grę przez kilka tygodni. Fenomenalny występ zaliczył w pierwszym meczu z Rangers FC, w którym wyłączył z gry Sheyi’ego Ojo. Miał mnóstwo przechwytów, najwięcej spośród zawodników Legii w spotkaniach z Zagłębiem czy Jagiellonią. Przyzwoicie wyglądał w grze defensywnej. Fajnie radził sobie również z przodu, gdzie dośrodkowywał ze skrzydeł, uzyskiwał stałe fragmenty, czasami decydował się na oddanie strzału. Zawodnik zaczął prezentować się na miarę możliwości i pokazał, że warto na niego stawiać. Niestety to wszystko zastopowała kontuzja. Wówczas sztab zdecydował się na wariant z Arturem Jędrzejczykiem na prawej obronie. Później do zdrowia powrócił Marko Vesović i to reprezentant Czarnogóry na nowo zadomowił się na boku defensywy. Po wyleczeniu urazu Stolarski, od 28 września, tylko raz zameldował się na boisku – w pucharowym meczu z Górnikiem Łęczna. Gdy grał pozostawił po sobie dobre wrażenie. Nie ma o co się do niego przyczepić. Rzetelnie wywiązywał się ze swoich zdań. „Stolar” nigdy nie składa broni, walczy o każdą futbolówkę. Zimą ponownie postara się przekonać do siebie sztab szkoleniowy, jego ambicje siegają pierwszej jedenastki.

Zwykle dobrze na boisku wyglądałMarko Vesović, który zaczął i skończył jesień w podstawowym składzie. Miał jednak ponad miesięczną przerwę spowodowaną kontuzją. Ona zostawiała ślad na jego dyspozycji. W ligowych początkach, jego trafienie zapewniło zwycięstwo z lubinianami przy Łazienkowskiej. Dobrze radził sobie z przodu, gdy przebywał w ofensywie. Widać było u niego kreatywność, zawziętość i przebojowość. W defensywie także był poukładany. W przekroju całej jesieni doświadczył trochę pomyłek, lecz w dużej mierze wychodził z opresji bądź był wspomagany przez innych. Wyróżnia go walka, zaangażowanie, stanowczość i duża ambicja. Chętnie szukał współpracy z prawym pomocnikiem. W wyjazdowym spotkaniu z Zagłębiem, Czarnogórzec, w pewnym momencie, włączył Pawła Wszołka dokładnym podaniem w bocznym sektorze. Były gracz m.in. QPR wygrał pojedynek z przeciwnikiem, a jego podanie skutecznie zamknął Jarosław Niezgoda. W końcówce sezony Veso jednak grał w kratkę - najlepszy w Szczecinie, jeden ze słabszych w starciu z Wisłą Płock.

Inaki Astizzagrał w rundzie jesiennej jedenaście spotkań, z czego siedem w rezerwach. Miał trzy 90-minutowe występy w PKO Ekstraklasie, z czego dwa kończyły się zwycięstwem. W ostatnim meczu w tym roku, Hiszpan stworzył duet stoperów z Mateuszem Wieteską. W takim zestawieniu, piłkarze grali drugi raz w obecnych rozgrywkach (wcześniej z ŁKS-em). W starciu z Zagłębiem, wychowanek Osasuny spisał się przeciętnie, lecz absolutnie nie można było się spodziewać po nim fajerwerków. Legijny weteran zagrał bowiem w „jedynce” po raz pierwszy od 25 września, gdy wszedł na trzy minuty przeciwko Puszczy Niepołomice. - Robi na mnie ogromne wrażenie, kiedy schodzi do nas do „dwójki”. Widać wówczas po Hiszpanie, że ma za sobą lata gry w Ekstraklasie, doświadczenie i mimo tego, że nie jest nie wiadomo jak silny fizycznie czy szybki, niezmiernie trudno minąć go w obronie. Wygrywa wszystkie pojedynki główkowe. Na pierwszy rzut oka czuć, że jest graczem posiadającym olbrzymie doświadczenie. Pokazuje i przekazuje je nam, młodszym chłopakom – mówił w rozmowie z namiPatryk Konik, gracz Legii II na temat 36-latka, do którego zadań należy teraz m.in. dbanie właśnie o współpracę między pierwszym i drugim zespołem Legii. Faktycznie, gdy Astiz pojawiał się na trzecioligowych boiskach, wnosił pewność siebie, spokój i opanowanie w defensywie. Był profesorem, od którego reszta mogła chłonąć różne wzorce. - Był wzorem dla wszystkich, chętnie rozmawiał i podpowiadał wszystkim młodym - tak na boisku, jak i poza nim. Absolutny wzór - tak określił Hiszpana trener rezerw Piotr Kobierecki.

Luis Rocha na początku sezonu meldował się w wyjściowym składzie, ale grał najwyżej poprawnie. Zdarzały mu się błędy, nie dawał stabilności. Potem na boku obrony zaczął panować Michał Karbownik. Portugalczyk jeśli grał, to w kratkę, nierównomiernie. Spodziewano się po nim więcej. Nieodpowiedzialnie zachował się przeciwko Jagiellonii, gdy po 35 minutach upuszczał boisko z dwoma żółtymi kartkami na koncie i znacząco osłabił drużynę. Szukając pozytywów - dobrze wypadł w Gdyni z Arką, gdzie posyłał groźne centry ze skrzydeł. W sześciu ostatnich ligowych kolejkach, ani razu nie podniósł się z ławki. Na treningach jednak nie odpuszcza, przykłada się do ćwiczeń, słucha wskazówek i zaleceń. Wydaje się, że to zawodnik, z którego jest korzyść, gdy gramy z zespołem słabszym, którzy rzadko zapędza się pod nasze pole karne. Znacznie gorzej jest, jeśli rywal systematycznie sprawdza czujność defensywy.

William Remy rozpoczął rozgrywki w wyjściowym składzie. Wystąpił na inaugurację PKO Ekstraklasy z Pogonią (1:2). Zagrał także w trzech spotkaniach eliminacji Ligi Europy. W rewanżu z Kuopionem Palloseura, Francuz uszkodził więzadła w kolanie. Uraz wybił go z rytmu na półtora miesiąca. Stoper stopniowo zwiększał obciążenia na zajęciach. Potem zagrał w dwóch meczach „dwójki”, lecz na początku grudnia znowu dopadł go pech. Złapał kontuzję, przez co nie pojawił się już na treningach do końca roku. Pierwszą rundę może spisać na straty. W zimowym okresie spróbuje powalczyć o pierwszy skład, będzie starał się przekonać do siebie sztab szkoleniowy.

Przy Ivanie Obradoviciunie możemy napisać wiele dobrego. W rundzie jesiennej, Serb ani razu nie wystąpił w pierwszym zespole Legii. Po przyjściu na Łazienkowską rozpoczął proces dochodzenia do optymalnej dyspozycji. Niestety, nie doszedł do niej do dziś. Po drodze zawodnikowi przytrafił się uraz pleców, a jeszcze wcześniej – miał problemy mięśniowe, przez co jego sytuacja była coraz trudiejsza. „Obra” wystąpił łącznie w sześciu spotkaniach trzecioligowych rezerw. Dwa występy miały miejsce na początku sierpnia, trzy – we wrześniu, a ostatnio piłkarz wspomógł ekipę Piotra Kobiereckiego w meczu Pucharu Polski z Piastem Gliwice. W „dwójce”, zwłaszcza w spotkaniu z gliwiczanami oraz KS-em Wasilków, widać było opanowanie w jego grze, nawet jakość, ale też ogromne braki w przygotowaniu motorycznym.  - Wprowadził jakość pod względem spokoju operowania piłką, był nawet za spokojny w tym aspekcie w defensywie. Potrzebuje czasu, aby dojść do odpowiedniej formy fizycznej. Podchodził do obowiązków profesjonalnie, sam potrafił posprzątać po treningu, choć takie kwestie należą zwykle do najmłodszych – charakteryzował go trener Kobierecki. W tym momencie to jednak największe rozczarowanie na półmetku rozgrywek.

Polecamy

Komentarze (15)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.