Przegląd prasy: Szalony mecz
23.11.2016 09:21
Przegląd Sportowy - Miał być zupełnie inny mecz niż w Warszawie, gdzie Legia została zdeklasowana (0:6). I był, ale nie o taką przemianę mistrzów Polski nam chodziło. W ofensywie było zdecydowanie lepiej, ale w obronie na tym samym poziomie. Starcie w Dortmundzie przejdzie do historii Ligi Mistrzów jako jedno z najbardziej szalonych meczów w historii tych rozgrywek, ale punktów od tego Legii nie przybędzie. Choć najważniejszą informacją jest ta, że w ostatniej serii gier legioniści zagrają o Ligę Europy ze Sportingiem. Wystarczy skromne 1:0, choć taki wynik, spoglądając na rezultat spotkania z Borussią, brzmi jak żart.
Piękny sen piłkarzy Legii podczas meczu z Borussią trwał kilka minut. Aleksandar Prijović kompletnie zaskoczył defensywę BVB, bardzo inteligentnym strzałem pokonał Romana Weidenfellera, sprawiając radość kilkuset fanom, którzy mimo zakazu zasiedli na trybunach. Kupili bilety na miejsca przeznaczone dla sympatyków gospodarzy. W końcu większość zwolenników mistrzów Polski przeniosła się na część stadionu, na którą ze względów bezpieczeństwa nie sprzedawano biletów. Po golu Prijovicia 55 tysięcy widzów w Dortmundzie oglądało szalony spektakl. Bramki padały jedna za drugą, jakby to było spotkanie już nawet nie hokeja, ale piłki ręcznej. Niestety, znacznie częściej futbolówka wpadała do siatki Legii. Słabo bronił Radosław Cierzniak, zastępujący Arkadiusza Malarza. Na środku obrony nie radził sobie będący ostatnio zwykle rezerwowym Jakub Czerwiński. Borussia może śnić mu się po nocach. To w meczu z tym zespołem zagrał w Warszawie i przyczynił się do klęski, wczoraj wypadł nie lepiej.
Legioniści na brawa może nie zasłużyli, ale wstydu na pewno nie przynieśli. I zostaną zapamiętani, bo nikt w tej edycji Champions League nie gwarantuje tak wysokiej średniej goli na mecz. Teraz kibice w Europie będą pamiętać, że jak gra mistrz Polski, to przynajmniej musi być wesoło i atrakcyjnie.
Fakt - Na pochwały zasłużył Prijović. Gdy Jacek Magiera objął drużynę, ten napastnik został zupełnie odstawiony od składu, potem dostawał szanse w roli zmiennika, które potrafił wykorzystać i wczoraj to on wyszedł w pierwszej jedenastce, a król strzelców ekstraklasy zeszłego sezonu Nemanja Nikolić usiadł na ławce. Nie wszyscy piłkarze Legii zagrali na jego poziomie i mistrzowie Polski wracają z Dortmundu bez punktu, ale przynajmniej nie przynieśli sobie wstydu. Kolejny raz pokazali, że potrafią walczyć z najmocniejszymi drużynami Europy. Z tak niepewnie funkcjonującą defensywą nie mieli jednak szans na lepszy wynik.
Gazeta Wyborcza - Gdyby wtorkowe spotkanie odbywało się na podwórku, po kolejnym golu zagubiony w kalkulacjach Marco Reus pytałby Michała Pazdana: „Ile jest?”. Borussia Dortmund i Legia zagrały mecz wprost dziecięcy, pobiły rekordy Ligi Mistrzów w liczbie strzelonych goli w krótkim odstępie czasu. Poprzednio do strzelenia siedmiu goli potrzeba było minimalnie 47 minut – w 2003r., w spotkaniu Monaco – Deportivo. Tym razem wystarczyły 32. Apotem jeszcze jeden – łącznej liczby goli (12) w jednym spotkaniu. Wielu z nas po raz pierwszy w życiu oglądało tak otwarty mecz na profesjonalnym poziomie. I trochę nie wiadomo, czy winić obrońców, czy fetować napastników. Cieszyć się z czterech strzelonych goli Legii na Westfalenstadion, czy smucić się z powodu straty ośmiu? Podziwiać popisy ofensywne piłkarzy czy akcentować pomyłki obrony? Tak czy inaczej nie ma sposobu, by kibic nawet w najdalszym zakątku świata nie dostrzegł obecności Legii w Lidze Mistrzów. Była katastrofa w pierwszej kolejce (0:6 z Dortmundem w Warszawie), zadymy kiboli, 3:3 z Realem Madryt i 8:4 z Borussią. Ostatniego gola wieczoru Legia wbiła po dwóch efektownych zagraniach zewnętrzną częścią stopy – Miroslav Radović podał Michałowi Kucharczykowi, który popisał się technicznym strzałem. On, piłkarz bazujący na zrywach, nad rzemieślniczą precyzję nigdy nieprzedkładający efekciarstwa. Aby zrozumieć, co działo się tego wieczoru na Westfalenstadion, potrzebujemy jeszcze trochę czasu.
Super Express - Mistrzowie Polski odważnie postawili się Borussii Dortmund, ale po ostrej kanonadzie Niemcy wygrali 8:4. Legia wyszła z wczorajszego starcia z podniesioną głową, ale zmaltretowana jak maluch po zderzeniu z walcem. Piłkarze z Warszawy chcieli pokazać wicemistrzom Niemiec, że nie są tak słabi, jak wskazywałby na to wynik wrześniowego starcia w Polsce, gdzie przegrali 0:6. W drugiej połowie strzelanina trwała dalej. Skończyło się na 8:4, ale Legia dzięki temu, że Real pokonał Sporting Lizbona 2:1, wciąż pozostaje w grze o trzecie miejsce w grupie premiowane awansem do Ligi Europejskiej. Na pocieszenie mistrzom Polski pozostaje fakt, że zapisali się w historii LM jako uczestnicy meczu, w którym padło najwięcej goli w dziejach tych rozgrywek.
Regulamin:
Punktacja rankingu:
Za każdy nowy komentarz użytkownik dostaje 1 punkt. Jednak, gdy narusza on nasze zasady i zostanie dezaktywowany, użytkownik straci 2 punkty. W przypadku częstych naruszeń zastrzegamy sobie możliwość nakładania wyższych kar punktowych, a nawet tymczasowych i permanentnych banów.