Domyślne zdjęcie Legia.Net

Zima wczoraj i dziś

Marcin Szymczyk

Źródło: Przegląd Sportowy

09.01.2010 10:12

(akt. 16.12.2018 16:32)

Bieganie w śniegu na szczyty górskie w Sudetach lub Karpatach. Do tego permanentny stan zakwaszenia mięśni, a czasem brak należytej opieki lekarskiej - tak wyglądały przygotowania polskich drużyn ligowych przed laty. Dziś zespoły piłkarskiej ekstraklasy jeżdżą w poszukiwaniu zielonych boisk na Cypr, do Hiszpanii, Turcji lub do innych krajów o łagodniejszym klimacie niż nasz. Obecnie za granicę wyjeżdżają prawie wszyscy uczestnicy najwyższej ligi. Za siermiężnych czasów Gomułki, czy nawet Gierka, na zagraniczny wyjazd mogli sobie pozwolić nieliczni.

Jak wyglądały przygotowania drużyn piłkarskich kilka dekad temu? Jeszcze w latach pięćdziesiątych i na początku sześćdziesiątych w zimowych treningach pojawiały się elementy zupełnie dziś nieznane. Piłkarzom wrocławskiego Śląska w przerwie między sezonem 1958, a 1959 trenerzy potrafili zaaplikować między innymi trening na nartach zjazdowych, dziś wyklęty w profesjonalnym futbolu z uwagi na ryzyko poważnych kontuzji. Niektórzy zawodnicy, i to grający na poziomie ekstraklasy, wyczynowo uprawiali równolegle inne dyscypliny. Na przykład w zimie grywali w hokeja na lodzie. Tadeusz Świcarz, legendarny napastnik Polonii Warszawa, a później także znakomity piłkarz Legii, zdobył z tym drugim klubem trzy mistrzostwa Polski właśnie w hokeju.

- W latach siedemdziesiątych było tak zwane "ładowanie akumulatorów" w górach. Przekleństwo każdego piłkarza. Polegało to na bezsensownej bieganinie, do omdlenia. O tym, żeby indywidualnie podejść do treningu zawodnika mało kto myślał. Świętej pamięci Leszek Jezierski w ŁKS wyznawał zasadę "jak noga ci nie odpada, to możesz zasuwać dalej". Pamiętam, że sam musiałem się dopominać w reprezentacji, a także w klubie o indywidualny trening dla bramkarza. Jakikolwiek... - wspomina Jan Tomaszewski, który najlepsze lata kariery spędził właśnie w łódzkim klubie. Pod tym względem długo niewiele się zmieniało. Jeszcze na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych trzeba było sposobu, żeby wymigać się od ciężkiego biegania. Janusz Kudyba, były napastnik między innymi Zagłębia Lubin (mistrz Polski z 1991 roku) wynajmował po prostu środek transportu.

- Kiedyś w treningach zimą do upadłego stosowano tak zwaną metodę ciągłą. Panowało przekonanie, że najlepiej zawodnika przygotuje się właśnie biegiem. I często był to ruch o jednostajnej intensywności. Trudno to krytykować. Po prostu taki był kiedyś stan wiedzy na temat motoryki i fizjologii. Ale przecież taki bieg w normalnym spotkaniu piłkarskim nie występuje. W latach siedemdziesiątych nawet reprezentacji Polski biegali w zimie na Śnieżkę. Po takim biegu piłkarz potrafił zwymiotować z wysiłku. Zupełnie niepotrzebnego. Cała para szła w gwizdek. Przecież mecz to ciągłe zmiany kierunku biegu, sprinty. Pod takim kątem należy przygotowywać zawodników - mówi profesor Jan Chmura, czołowy polski fizjolog.

Posłużę się przykładem: w okresie przygotowawczym stężenie kwasu mlekowego w mięśniach mogło być wtedy nawet trzykrotnie większe niż dzisiaj u gracza ekstraklasy - przyznaje profesor Chmura. - Jakim zatem cudem wtedy Polacy dotrzymywali na międzynarodowej arenie kroku najlepszym na świecie, a dzisiaj już nie? Po prostu świat poszedł naprzód, między innymi w zakresie metod treningu i selekcji sportowców. My robimy postępy dużo wolniej - dodaje Chmura.

Autor: Michał Guz

Polecamy

Komentarze (19)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.