Goncalo Feio
fot. Marcin Szymczyk

Goncalo Feio: Zrobiliśmy to, po co przyjechaliśmy do Łodzi

Redaktor Maciej Ziółkowski

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

05.12.2024 20:15

(akt. 06.12.2024 00:09)

Legioniści wygrali aż 3:0 z I-ligowym ŁKS-em w Łodzi i awansowali do ćwierćfinału Pucharu Polski. Głos po czwartkowym meczu w Łodzi zabrał trener "Wojskowych", Goncalo Feio.

– Pomeczowy komentarz? Nie mogę zacząć inaczej niż od pana Lucjana. Wiadomo, że nie jest to ani spotkanie, ani tydzień, że my – jako Legia – będziemy mogli cokolwiek świętować, gdyż cały klub jest w żałobie, ale w czwartek mogliśmy wygrać, by trochę ulżyć jego rodzinie, która jest bardzo związana z "Wojskowymi", i kibicom. Do poniedziałku, kiedy wszyscy – jako drużyna – ostatecznie pożegnamy pana Lucjana, mamy dwa kroki. W Łodzi wykonaliśmy pierwszy, mam nadzieję, że w niedzielę zrobimy drugi.

– W drugiej kolejności, chciałbym docenić przeciwnika. Poziom determinacji, dyscypliny taktycznej piłkarzy ŁKS-u – poprzez pracę z tym sztabem – był ogromny. Rywale dobrze nam się postawili, mieli pierwszą dużą sytuację bramkową. Chciałbym to wykorzystać jako przykład, dlaczego warto wierzyć w swoich ludzi. Po ostatnim meczu ligowym, w którym straciliśmy punkty w końcówce, wiele osób krytykowało Gabriela Kobylaka. Na początku czwartkowego spotkania, po aucie gospodarzy, którzy doszli do główkowania, utrzymał wynik 0:0 poprzez fantastyczną interwencję. Myślę, że był to moment, w którym miejscowi najbardziej nam zagrozili. Okazała się to kluczowa chwila. Sami wiecie, że w takiej rywalizacji, gdyby łodzianie prowadzili 1:0, sprawy mogły się skomplikować.   

– Doceniam ŁKS za to, że nie zrezygnował z tożsamości. Łodzianie podchodzili do nas tak, jak do każdego przeciwnika, czyli wysokim i agresywnym pressingiem, w którym ogromną pracę wykonała pierwsza szóstka, czyli skrzydłowi, napastnik i trzech środkowych pomocników. Do tego boczni obrońcy, którzy doskakiwali, jak robiliśmy "szerokie ósemki". Miejscowi byli w tym konsekwentni. Widzieliśmy, jak się temu przeciwstawić i uważam, że dobrze to robiliśmy. To spowodowało też bardzo dużą liczbę przebiegniętych kilometrów przez przeciwników i – momentami – stratę intensywności pressingu, szczególnie poprzez nasze zmiany centrum.

– Mimo że w pierwszej fazie wyjścia spod pressingu często wykonywaliśmy niezłą pracę, to byliśmy zbyt mało progresywni, gdy mieliśmy tzw. otwartą piłkę, szczególnie przy tylu przestrzeniach zostawionych za linią obrony. Rozmawialiśmy o tym w przerwie. Początek drugiej odsłony był dobrym przykładem. Czy tzw. pierwszymi, czy drugimi piłkami – po tym, jak mieliśmy "otwartą futbolówkę" pod pressingiem – przenieśliśmy ciężar gry na połowę przeciwnika. Potem, poprzez tzw. drugą piłkę po stałym fragmencie, wyszliśmy na 1:0. Przez to, że futbolówka była zdecydowanie częściej na połowie przeciwnika, po przerwie mogliśmy grać dużo więcej pressingiem, co – w moim odczuciu – znacznie utrudniło ŁKS-owi przeniesienie piłki na naszą połowę. W drugiej połowie, względem pierwszej, byliśmy też lepsi pod kątem tzw. drugich piłek. Wynikiem tej dominacji były kolejne bramki i zarządzanie meczem – zależało nam na tym, by zrobić to inaczej, lepiej, zwłaszcza po zarządzaniu prowadzeniem w ostatnim spotkaniu. Uważam, że momentami nam się to udało.

– Zrobiliśmy to, po co przyjechaliśmy do Łodzi, czyli odnieśliśmy zwycięstwo i awansowaliśmy do kolejnej rundy Pucharu Polski. Raz jeszcze doceniam zespół i sztab ŁKS-u, a także moich piłkarzy. Mecze wygrywają zawodnicy, oni to zrobili. Marc Gual strzelił hat-tricka (oficjalnie dwa gole, przy trzecim był samobój – red.), cieszymy się z tego jako zespół. Jesteśmy w momencie, w którym mamy dużo spotkań w nogach. Niestety, w ostatnich dniach opuścił nas nie tylko pan Lucjan, ale była też taka sytuacja w drużynie, w rodzinie jednego z piłkarzy. Ten zawodnik – nie będę podawał imienia i nazwiska – wybrał grę, pomoc zespołowi. To małe, wielkie rzeczy. Chciałbym publicznie pokazać docenienie wobec graczy i tego, jaką drużynę tworzą i jak byli odpowiedzialni, wygrywając.

– Nie wydaje mi się, byśmy wytrwali pierwszą połowę, bo nie była to odsłona, w której specjalnie cierpliśmy. Owszem, jak wspomniałem, chciałbym, byśmy lepiej wykorzystali momenty tzw. piłki otwartej – po tym, jak otwieraliśmy ją spod pressingu – by doprowadzić do większej liczby sytuacji, zwłaszcza dynamicznych, z dużą przestrzenią i szybkimi zawodnikami z przodu, którzy potrafią to robić. Tego nie robiliśmy. Okej, czasami trochę napędzaliśmy ŁKS naszymi stratami, ale to część futbolu. Powtarzam: nie wydaje mi się, by pierwsza część gry była przetrwana. Z drugiej strony, myślę, że obie drużyny narzuciły wysokie tempo – uważam, że radziliśmy sobie z tym lepiej, również poprzez operowanie piłki.

– To nie jest to samo rywalizować na co dzień w Ekstraklasie, I lidze czy europejskich pucharach. Momentami musiało być to widoczne i było. To normalne, mimo że ŁKS postawił nam trudne warunki.

O Barcii

– Sergio Barcia nie występował tyle czasu głównie ze względu na to, że przez parę tygodni był kontuzjowany. Doznał urazu w pierwszej połowie meczu z Rakowem, co trochę wykluczyło go z gry. Opuścił ekipę jeszcze przy systemie z trójką stoperów, potem wrócił do drużyny dobrze grającej i punktującej – to dwa różne zespoły. Wrócił do zespołu w takiej dynamice, że w czwartek odnieśliśmy 10. zwycięstwo w ostatnich 12 spotkaniach i był to bodajże 11. występ z rzędu z przynajmniej 2 zdobytymi bramkami.

– Nie tylko jego przygotowanie po kontuzji, ale również dyspozycja Steve’a Kapuadiego czy Radovana Pankova – grywali też Jan Ziółkowski i Artur Jędrzejczyk – to coś, co spowodowało, że rywalizacja była duża. Musiał pracować i czekać na minuty.

– Sergio jest piłkarzem, który – nie boję się tego powiedzieć – ma wybitne wyprowadzenie piłki, szczególnie wtedy, gdy drużyny pressują trochę od zewnątrz i nieco otwierają środek. Złamanie do środka z lewej strony na prawą nogę, widzenie diagonalne i wysoko – ma to na bardzo dobrym poziomie. Była to jedna z ważnych rzeczy do tej subfazy, która w czwartek okazała się niezwykle istotna – chodzi mi o wyjście spod pressingu ŁKS-u. Poza tym, solidnie grał w obronie, również pod kątem pojedynków. Pokazał to, co chcę, by pokazywał każdy piłkarz, który nie występuje przez jakiś czas. Wykorzystał ten okres, by wrócić gotowy. O sile drużyny świadczy to, jak wyglądają piłkarze, którzy w danym momencie nie grali.

– Na pewno wraca mu uśmiech, bo trudno było mu w tym okresie bez grania. Można powiedzieć, że mamy kolejnego piłkarza, który jest na odpowiednich obrotach.

O Gualu

– Marc to piłkarz, który jest w stanie robić rzeczy wyjątkowe – to nie może ulec wątpliwości. Czasami traci piłkę w momentach, w których może nie powinien tego robić. Czasem, w celu pomocy drużynie, ryzykuje w strefach, w których byłoby lepiej nie ryzykować. To proces dojrzewania, decyzyjności.

– Proszę zwrócić uwagę, że ciągle pokazuje się do gry i bierze w niej udział. Nieważne czy wyglądamy lepiej, gorzej, prowadzimy, przegrywamy – Marc jest zawsze dostępny i gotowy.

– By napastnik strzelił gola, drużyna musi stworzyć ku temu warunki. Myślę, że w drugiej połowie, jako zespół, stworzyliśmy mu lepsze warunki do tego, by się wykazał w strefie finalizacji. Jeśli chodzi o oddawanie strzałów, to w czwartek wykazał się dużą skutecznością. Cieszymy się – najbardziej Gual, ale również drużyna.

– Czy ktoś go natchnął? W czwartek rano, jeszcze przed zbiórką w LTC, byłem na kawie z Dawidem Golińskim i Jose Asianem Clemente, czyli naszym Hiszpanem z Betisu, który przyszedł na początku sezonu. Do kawiarenki wszedł Gual, a Jose mówi mu: "Marc, wszedłeś do tego pokoju jako napastnik, który zdobędzie dwie bramki w Łodzi". Powiedziałem: "Musisz iść po trzeciego gola". I tak się stało.

Polecamy

Komentarze (46)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.