News: Grzegorz Aftyka: Z Lechem damy z siebie wszystko!

Grzegorz Aftyka: Z Lechem damy z siebie wszystko!

Maciej Ziółkowski

Źródło: Legia.Net

15.06.2017 00:20

(akt. 07.12.2018 10:21)

Kiedy odkrył, że ma zadatki na lidera? Kto nadał mu pseudonim "Grechuta"? Czy ma rytuały, które stara się wykonywać przed wejściem na boisko? Komu najwięcej zawdzięcza to, gdzie jest a także kilka słów o półfinałowym rywalu w mistrzostwach Polski juniorów starszych - Lechu Poznań. Przed Państwem skrzydłowy stołecznego klubu - Grzegorz Aftyka. Zapraszamy do lektury wywiadu z kapitanem Legii w Centralnej Lidze Juniorów.

Czujesz, że ten sezon w Centralnej Lidze Juniorów był lepszy w twoim wykonaniu od poprzedniego?


- W bieżących rozgrywkach odgrywałem trochę inną rolę w związku z przejęciem opaski kapitańskiej. Nie skupiałem się tylko i wyłącznie na bramkach. Co więcej, relacje z trenerem uległy poprawie, bo to normalne, iż kapitan musi dobrze funkcjonować ze sztabem.

 

Kiedy odkryłeś, że nadajesz się na przywódcę?


- Czuję, że to szkoleniowiec dokonał tego wyboru. Być może tak się przyjęło w drużynie, że najstarsza osoba z zespołu, która wystąpiła w wielu spotkaniach na poziomie Centralnej Ligi Juniorów, musiała dostać kolejny, nowy bodziec. Podejrzewam, że trener patrzy na seniorską piłkę, funkcjonowanie szatni, całą otoczkę. Ważną rolę na pewno odgrywają żarty i trzymanie pozytywnej atmosfery.

 

Jesteś odpowiedni do prowadzenia szatni?

 

- Wprowadzam przede wszystkim dużo luzu, uwielbiam się śmiać i integrować z zespołem. Zdarzają się czasami sprzeczki w szatni wynikające z innych racji i odmiennych poglądów. Nie jest tak, że każdy przytakuje na wszystko, tylko wręcz przeciwnie - ma swoje zdanie, którego stara się trzymać. Podoba mi się to, bo można nauczyć się wtedy mnóstwo rzeczy.

 

"Szyderka" jest u was na porządku dziennym?

 

- Musi być. Bez tego atmosfera nie "trybi" w stu procentach poprawnie.

 

Czujesz się jednym z ważniejszych zawodników Legii w CLJ? Rok temu w rundzie finałowej grałeś trochę mniej, a teraz wygląda na to, iż częściej będziemy oglądać cię na murawie.


- Mam nadzieję, że zagram więcej, zobaczymy. Chciałbym też przykładowo odegrać taką samą rolę, jak rok temu we Wronkach. Wejść z ławki i strzelić gola. Nie ukrywajmy, drużyna jest najważniejsza. Sięgnięcie po puchar byłoby pięknym zwieńczeniem sezonu.

 

Oprócz standardowego "Grzesia", masz także inne ksywki?


- Mam (śmiech). Oprócz "Grzesia" jest "Afto" "Gegen", "Grechuta"...

 

Kto był pomysłodawcą tej ostatniej?

 

- Mateusz Praszelik. Nie wiem skąd on to wymyślił, ale wspomnij o nim, to się młody trochę podjara (śmiech).

 

A zdarzało się, że czasami ktoś, czytając twoje nazwisko, przekręcał je i wychodził z tego kontynent? 

 

- Tak, często dochodziło do takich sytuacji, zwłaszcza w szkole. Na turniejach piłkarskich, zanim trafiłem do Legii, też pojawiały się problemy z czytaniem mojego nazwiska, lecz nie był to dla mnie kłopot.

 

Bliżej ci do stwierdzenia, że to rywale w tym sezonie, w CLJ, są nieco słabsi czy to wy jesteście mocniejsi?


- Na początku rozgrywek, sporo piłkarzy z rocznika '98 awansowało wyżej w klubowej hierarchii. Starszyzna, która została, miała poniekąd inne zadania do zrealizowania w trakcie meczu. Analizując sytuację z resztą chłopaków sądzimy, że liga jest słabsza niż rok temu.

 

Które spotkanie do tej pory najbardziej zapadło Ci w pamięć?

 

- Najlepiej zaprezentowaliśmy się, moim zdaniem, w starciu z Polonią przy Konwiktorskiej. "Czarne Koszule" okazały się po prostu od nas słabsze, czego niestety nie odzwierciedlił bezbramkowy rezultat. Gdybym miał wskazać na zwycięski mecz, pochyliłbym się w kierunku pierwszej, wiosennej potyczki z Koroną rozgrywanej na Bemowie. Wygraliśmy 4:1, mimo iż wynik meczu otworzyli kielczanie. Spotkanie z Resovią (warszawiacy pokonali gości 6:0 - przyp. red.) także zapadło mi w pamięć.

 

Kto z chłopaków zrobił zauważalny progres w tym sezonie?

 

- Michał Góral. Poza tym, Piotrek Cichocki również zrobił duży krok w przód, mimo iż na wiosnę nie grał na swojej nominalnej pozycji.

 

Gdybym zapytał tylko o jesień, pewnie wskazałbyś również na Oskara Wojtysiaka.


- Tak, bardzo mi go szkoda. Świetny piłkarz, dużo myśli na boisku. Takich graczy jak on, Legia potrzebuje. Nie miał niestety szczęścia łapiąc uciążliwą kontuzję. Życzymy mu w tym momencie przede wszystkim zdrowia.

 

Czasami w bieżących rozgrywkach zdarzało ci się zaczynać mecz na ławce. Ty taką decyzję zawsze przyjmujesz z pokorą czy wyrażasz swoją złość?


- Zawsze rozmawiam o tym ze szkoleniowcem. Trener Kobierecki w takich sytuacjach przeważnie mówi: "Był słabszy okres, dzisiaj dajemy szansę drugiej osobie". Czuję to po sobie po prostu, że w danym meczu nie zagram. Jeżeli ktoś zasłużył bardziej ode mnie, żeby wystąpić, to szanuję to. Jeżeli jednak tego nie czuję, to złość się pojawia, lecz nie chcę wpłynąć negatywnie na zespół. Jak wchodzę z ławki trener mówi, że mam zrobić swoje. Cieszę się, że mam duże zaufanie wśród sztabu szkoleniowego.

 

Czasami mam wrażenie, że trenerzy, nawet jak widzą, że jesteś już zmęczony, albo nie grasz na miarę swoich możliwości, wolą zostawić cię na boisku. Wystarczy bowiem jedno magiczne dotknięcie i potrafisz wykreować stuprocentową okazję dla zespołu.


- Słyszę, że to dar i coś w tym jest (śmiech). Pamiętam, że w meczu z Wisłą Kraków byłem nieco pod formą, a i tak udało mi się wykreować trzy, cztery dogodne okazje strzeleckie. Podobnie w starciu z SMS-em. Mogę się tylko z tego cieszyć. Jak piłka mnie szuka, to bramki przyjdą, jestem tego pewien.

 

Co na boisku, jest w tym momencie największą bolączką? Praca w defensywie?

 

- Jesienią na pewno miałem z tym kłopot. W rundzie wiosennej moim głównym mankamentem była gra tyłem do bramki. Załóżmy, że dostanę piłkę od stopera i jestem kryty, wówczas nie czuję się najlepiej i czasami brakuje mi pomysłu, jak dalej pociągnąć akcję.

 

Masz jakieś rytuały, które starasz się wykonywać przed samymi meczami?

 

- Wchodzę na boisko lewą nogą. 

 

A spotkałeś się z jakąś niecodzienną sytuacją, specyficznym zwyczajem kolegi?


- Wiem, że Maciej Bąbel wychodzi na murawę jako przedostatni albo trzeci od końca. Oprócz niego nie przypominam sobie innych, ciekawych rytuałów.

 

Komu najwięcej zawdzięczasz, że jesteś tu, gdzie jesteś?


- Rodzicom, historia jest długa. W poprzednim wywiadzie wspominałem o testach i to właśnie mama oraz tata powiedzieli, żebym podjął najlepszą decyzję dla siebie, chociaż bardzo liczyłem się z ich zdaniem. Wybrałem Warszawę, która jest położona dalej od domu, rodzice to zaakceptowali. Jak mieszkałem jeszcze w bursie, przyjeżdżali do mnie co weekend i czułem ich wsparcie z każdej strony. Zawdzięczam im naprawdę wiele. Zawsze chcę mieć z nimi jak najlepszy kontakt. Tata odegrał kluczową rolę w kontekście transferu do Legii i dzięki niemu mogłem podjąć taką decyzję i wybrać miejsce, w którym nauczę się życia.

 

A gdybym zapytał, kto podnosi cię na duchu, też wskażesz na rodziców?

 

- Tak. Pojawiały się również wzloty i upadki z moją dziewczyną, na którą jednak mogę zawsze liczyć. Na duchu podnosi mnie także mój najlepszy przyjaciel, Bartek. Znam go trzynaście lat, poznaliśmy się na pierwszym treningu w poprzednim klubie i od tego momentu zaczęło się między nami, jako przyjaciółmi, dobrze układać.

 

Jak radzisz sobie z porażkami?

 

- Nie lubię przegrywać i chyba nikt nie jestem sam w tej kwestii. Nie lubię, także gdy po przegranych meczach, ktoś kręci "szyderę" z tego. Kiedyś nie mogłem sobie z tym poradzić, a teraz po prostu zagryzam zęby i idę do przodu.

 

Nie masz tak, że po gorszym meczu nie możesz zasnąć, zadręczasz się myślami, co mogłeś zrobić lepiej? 


- Nawet jak wygram, mam do siebie czasami pretensję o to, że nie strzeliłem gola... Zależy mi na śrubowaniu jak najlepszych statystyk i dążę do tego.

 

Życie w Warszawie daje dużo możliwości?


- Zdecydowanie więcej niż w innych miastach w Polsce. Bardzo mi się tu podoba.

 

Nie zaszumiało czasami w głowie od czasu przeprowadzki do stolicy?


- Nie, zawsze wymagam od siebie jak najwięcej. Wiadomo, że zdarzały się czasami imprezy, głównie po sezonie, w gronie znajomych. Ale sytuacji, w których stawałem się "Panem Piłkarzem" nie było.

 

Konsolę od Playstation często odpalasz w wolnym czasie?

 

- Codziennie. Poza FIFĄ preferuję również NBA. Cóż mogę więcej powiedzieć? Mógłbym to zajęcie wykonywać w każdej wolnej chwili.

 

Kto jest największym maniakiem w FIFE?


- Cały czas przegrywa ze mną Konrad Handzlik (śmiech). Poza tym dobrze z konsolą w ręku radzą sobie Mateusz Żyro oraz Aleksander Waniek.

 

Masz obsesję na punkcie zdrowego trybu życia?

 

- Staram się, ale nie ukrywam, lubię słodycze. Próbuję unikać fast-foodów. Oczywiście, nie jest tak, że nie jadam ich w ogóle, bo wszystko jest przecież dla ludzi.

 

Spełniłeś swoje prywatne oczekiwania w kończącym się sezonie?


- Celem nadrzędnym było wyjście z grupy i awans do półfinałów. Teraz takowym jest pokonanie Lecha, trafienie do finału i potem zdobycie mistrzostwa po raz trzeci z rzędu.

 

Jaki masz plan na ostatnie dni, godziny przed pierwszym półfinałem we Wronkach?


- Dowiedzieć się czy gram (śmiech). Jeśli to będę wiedział, nad resztą nie będę już się zastanawiał.

 

Zbliżają się półfinały, a presja kluczowych potyczek sezonu chyba ci sprzyja. Mowa oczywiście o stalowych nerwach i rzucie karnym w doliczonym czasie gry we Wronkach.


- W tamtym momencie nie czułem stresu. Podszedłem do Adriana Małachowskiego, "Adi" spytał, czy jestem gotowy, odpowiedziałem twierdząco i po kilkunastu sekundach wpisałem się na listę strzelców. Teraz podejrzewam, że presja mogłaby być większa, więcej spoczywałoby na moich barkach. Mimo wszystko sądzę, że podołałbym wyzwaniu.

 

Rezerwy Lecha do samego końca będą walczyły o drugą ligę, a mimo wszystko, w czwartek we Wronkach "Kolejorz" zostanie wzmocniony między innymi przez Kurminowskiego czy Mroza...


- Szczerze? Nie zwracam na to uwagi. My jesteśmy Legią Warszawa, mamy wyjść na boisko i zrobić swoje.

 

Co za wami przemawia?


- Przemawia to, że nikt nie zdobył mistrzostwa Polski trzy razy z rzędu. Sądzę, iż jesteśmy w stanie tego dokonać. Damy z siebie wszystko.

 

Spodziewacie się, że będzie to bardziej wyrównany dwumecz niż rok temu? Wówczas i tak obie potyczki były niezwykle równe.


- Zawsze trudniej będzie obronić tytuł, ale wszystko jest w naszym zasięgu.

 

SMS-y od graczy Pogoni o treści "Rozniesiecie Lecha" były wysyłane?


- Nie. Mam znajomych ze Szczecina i wiem, że na pewno nie zagra Sebastian Kowalczyk, z którym utrzymuję dobry kontakt. Oprócz "Seby", mam niezłe relacje z Szymonem Waleńskim. Pytaliśmy się zresztą nawzajem o to, kto będzie grał.

 

Jak zareagowałeś na to, że rewanż odbędzie się nie przy Łazienkowskiej, gdzie będzie trwała renowacja murawy, tylko w Ząbkach?

 

- Nie wiem, jak odbierają to inni. Miło byłoby zagrać przy Łazienkowskiej, gdzie zagrzewałby nas do walki świetny doping kibiców, ale musimy przyjąć ten fakt do wiadomości. Spotkania na takim etapie są dla nas bardzo ważne i na pewno będziemy liczyli na to, że ewentualny finał udałoby się zagrać już w naszym domu przy Łazienkowskiej.

 

Masz cel indywidualny na ten dwumecz?


- Chciałbym zanotować jak najwięcej minut na murawie. Poza tym, nie obraziłbym się, gdybym powtórzył to samo, co rok temu we Wronkach i zaśpiewał na tamtej ziemi. Coś pięknego.

 

Jeśli Legia zostanie mistrzem Polski to...


- Udam się na zasłużone wakacje.

 

Czyli wyjazd jest już dopięty na ostatni guzik?

 

- Jeszcze nie, bo nie wiemy, ile dokładnie będziemy mieli urlopu. Sądzę, że dwa tygodnie się znajdą, co będę chciał wykorzystać i razem z kolegami gdzieś wyjechać.

 

Gdzie widzisz siebie po zakończeniu kariery? Niektórzy planują trzymać się blisko sportu, zrobić kurs na trenera...

 

- Nie zastanawiałem się nad tym. Jestem fanem motoryzacji, więc może pójdę w kierunku wyścigów (śmiech).

 

A gdybym zapytał gdzie widzisz siebie za parę miesięcy?

 

- Tutaj, w Warszawie, bo mam jeszcze rok kontraktu. W nowym sezonie pewnie przejdę do ekipy rezerw, a potem? Czas pokaże.

 

Odkąd do stolicy powrócił trener Jacek Magiera, pojawiają się w głowie marzenia o pierwszym zespole?

 

- Patrzę realnie na pewne rzeczy i wskoczyć do "jedynki" będzie niezmiernie trudno. Wiadomo, czasami widać światełko w tunelu, ale nie skupiam się na tym. Codziennie trenuję, podnoszę swoje umiejętności i mam nadzieję, że w przyszłości to zaprocentuje. 

Polecamy

Komentarze (2)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.