News: O co chodzi w konflikcie Legii z Jóźwiakiem?

Komentarz: Marek Jóźwiak - Jak było naprawdę?

Piotr Jóźwiak

Źródło: Legia.Net

10.01.2013 15:39

(akt. 04.01.2019 13:26)

- Nie, nie jesteśmy rodziną. Marek Jóźwiak - czy to się komuś podoba, czy nie - stał się jedną z ikon Legii. Piłkarz całkowicie przeciętny, który... zdobył dla klubu z Łazienkowskiej tylko jedno trofeum mniej niż pan Lucjan Brychczy. I - wreszcie - dyrektor sportowy o ekstrawaganckim outficie, który wykonał kawał świetnej roboty, ale nigdy nie został za nią właściwie doceniony. Przekopując się przez stos artykułów, podsumowujących jego dorobek, postanowiłem napisać ten tekst. Moją własną "Obronę Sokratesa" w wersji lekkiej.

W życiu suma szczęścia równa się zero. Jóźwiakowi sporo brakowało do miana piłkarskiego wirtuoza - przez całą karierę nie kiwnął rywala chyba ani razu, lecz przecież inne było jego zadanie. Walczył o każdą piłkę, nigdy nie odstawiał nogi, a dzięki umiejętnościom zdecydowanie bardziej utalentowanych kolegów, odnosił kolejne sukcesy. Jako osoba odpowiedzialna za transfery - szczęścia miał zdecydowanie mniej, choć dryblował często i namiętnie. Transferowa taktyka - pomijając milionowy "truskawskowy" zaciąg - opierała się na prostej zasadzie: weź, Marku, gościa z kartą na ręku, my zaś załatwimy fajny kontrakt, jakiś przelew za podpis i klubowego seata. Mając związane ręce, nie łatwo jest podołać oczekiwaniom tłumu.


Jeszcze jako skaut, wyciągnął Moussę Ouatarrę prosto z obozu dla bezrobotnych piłkarzy. Brawo, ulepił coś z niczego - ale chyba nikt o zdrowych zmysłach nie sądził, że co rundę uda się znaleźć takiego ananaska. Wiedział to też Jóźwiak, dlatego zostawszy dyrektorem sportowym, krąg poszukiwań zawężył do grona zawodników, których - z różnych względów - można wyciągnąć bez sumy odstępnego, ale na wcześniejszych etapach swoich karier zdążyli już coś osiągnąć. Te promocje - Nacho Novo i Ismael Blanco - na papierze wyglądały imponująco. Niewykluczone, że gdyby przepracowali z Legią okres przygotowawczy, po dziś dzień zachwytom nie byłoby końca. Ale to nie było możliwe. Soldy, co wie każdy bywalec Galerii Mokotów, Złotych Tarasów czy Arkadii, zdarzają się wyłącznie po sezonie. I po zakupie nie zawsze wyglądają tak fajnie, jak na wieszaku.


Legenda Glasgow Rangers, możliwa do wyciągnięcia ze Sportingu Gijon wyłącznie ze względu na zatarg z trenerem, plus były dwukrotny król strzelców ligi greckiej, któremu co prawda nie wyszło w Meksyku, ale też nie sposób nazwać go piłkarskim emerytem - w końcu miał 28 lat. Ich transfery - mimo że koniec końców nieudane - paradoksalnie uważam za sukces dyrektora sportowego. Takie nazwiska nie trafiają do Polski codziennie, on swoją robotę wykonał.


Pół roku wcześniej Legia pozyskała Danijela Ljuboję, Dusana Kuciaka i Michała Żewłakowa. Czy ktoś pamięta okno transferowe, w którym na Łazienkowską trafiłoby na raz aż tylu świetnych piłkarzy? O ile "Żewłak", gdyby mu wypadało, sam poprosiłby o kontrakt, to pozostała dwójka była popisem Jóźwiaka. Serb przerasta ligę o kilka klas, a wyciągnięcie słowackiego bramkarza - mimo ważnej umowy z FC Vaslui - trzeba nazwać majstersztykiem. Zwłaszcza, że w 2008 roku Rumuni zapłacili za niego niecały milion euro!


Krytykowano Jóźwiaka za drugie wypożyczenie Michala Hubnika, przez co łączna suma przelana na konto Sigmy Ołomuniec wynosiła o 100 tys. euro więcej, niż żądania właścicieli czeskiego klubu za odsprzedanie karty zawodniczej. A co by było, gdyby teraz Legia chciała pozbyć się bezproduktywnego Krecika , a ten miałby jeszcze kilka lat kontraktu? To po co go w ogóle wypożyczał - zapytacie? Bo Hubnik nigdy wcześniej nie miał kłopotów ze zdrowiem, za to przychodził z dorobkiem króla strzelców rundy jesiennej - wcale nie słabej - czeskiej Gambinus Ligi. Dopiero życie pokazało, że te gole były apogeum możliwości Hubnika, jednorazowym wystrzałem formy. Po powrocie do Sigmy, do siatki nie trafił już ani razu...


O Arielu Borysiuku i Macieju Rybusie, którzy początkowo - jeszcze bez bonusów za mecze w reprezentacjach i późniejsze transfery - kosztowali w sumie 60 tys. złotych, powiedziano już wszystko. Oka do wyszukiwania młodych piłkarzy nie mogą mu odmówić nawet jego krytycy, na czele z Pawłem Zarzecznym, zamkniętym w butelce na jakiekolwiek argumenty. Jóźwiaka instynkt zawiódł w zasadzie tylko raz, ściągając drogiego - jak na warunki młodzieżowe - Kamila Kamińskiego. Mimo wszystko, bilans wychodzi zdecydowanie na plus i sztuką jest się z tym nie zgodzić.


Zarzeczny, o którym wspomniałem przed chwilą, w swoim stylu zarzucił Jóźwiakowi, że ten miał w klubie Arkadiusza Milika, a pozwolił mu odejść. Rany, to już jest skrajna niesprawiedliwość! Milik i Wojciech Król, jego kolega z Rozwoju Katowice, pojechali na zgrupowanie z Młodą Legią nie dlatego, że bardzo chcieli zostać legionistami. Pojechali, bo Jóźwiak przekonał ich, by sprawdzili się na tle silnych sparingpartnerów i zobaczyli na własne oczy profesjonalizm Legii, która jak nikt inny inwestuje w Młodą Ekstraklasę. Myślał, że doświadczając czegoś, czego nie mieli na Śląsku, zdecydują się na przeprowadzkę do Warszawy. Obaj jednak woleli pozostać w Rozwoju, a później przenieśli się kilkanaście kilometrów dalej, do Górnika Zabrze.


Po prostu uznali, że bliżej im będzie do ekstraklasy z Zabrza, niż z Warszawy. Nie zaryzykowali. I trudno się dziwić, mieli do tego prawo. Ale winą za ich decyzję nie można obarczać Jóźwiaka - on znów zrobił swoje. Bardzo podobna sytuacja dotyczy przypadku Mariusza Stępińskiego. Latem 2011 roku, kiedy 16-letni wówczas napastnik seryjnie strzelał gole w Zduńskiej Woli i reprezentacji Polski u-17, zgłosiła się po niego Legia. Stępiński, który pochodzi z rodziny od lat sympatyzującej z Widzewem, wybrał przeprowadzkę do Łodzi. Logiczne, prawda? A Jóźwiak i tak co okienko szukał sposobu, jak sprowadzić go na Łazienkowską. Aha, jeszcze Paweł Oleksy. To samo, co z Milikiem...


Ale Jóźwiaka już nie ma. Odszedł, bo nowy prezes otworzył szafę, z której wypadło kilka trupów. A pisząc precyzyjniej - rachunki po Marko Sulerze, Marijanie Antoloviciu czy Srdji Kneżeviciu. Bogusław Leśnodorski, usłyszawszy dodatkowo kilka nieprzychylnych Jóźwiakowi opinii, głoszonych przez ludzi ze środowiska, zdecydował się zakończyć współpracę. Czy dobrze? Moim zdaniem nie, co jednak nie zmienia faktu, że były dyrektor sportowy Legii miał swoje za uszami.


W minionej dekadzie ogromne - jak na polskie warunki - pieniądze na transfery Legia miała tylko raz. "Truskawkowy" zaciąg okazał się jednak totalną klapą, choć początkowo nic na to nie wskazywało. No, ale po kolei. Ivica Vrdoljak, zanim przeniósł się do Warszawy, jako kapitan najlepszego w kraju Dinama Zagrzeb, ocierał się o silną kadrę Chorwacji. Skoro zarząd oczekiwał zakupu piłkarza o mentalności zbliżonej do polskiej, lidera i w szatni, i na boisku, to taka przyjemność musiała kosztować. Na tle kwot, za jakie bałkańscy piłkarze opuszczają swoje kluby, te sześć zer wciąż wali po oczach, lecz boli już trochę mniej. Zresztą pozostali "truskawkowi" również nie wypadli sroce spod ogona.


Alejandro Cabral? Reprezentant Argentyny u-20, tej z Sergio Aguero. Technicznie rewelacyjny, lecz zupełnie nieprzygotowany fizycznie na wyzwania stawiane przez europejską piłkę. Czy dało się to zauważyć w czasie obserwacji? Jestem przekonany, że tak. A czy kiedy ładował bramkę Arsenalowi, ktoś krzyczał, że nie umie biegać i żeby wracał do siebie? Nie sądzę. Bruno Mezenga był zmiennikiem Adriano w słynnym Flamengo. Niby ślamazarny, ale wysoki, silny, dobry technicznie i młody. Napastnik "pod Macieja Skorżę" - że się tak wyrażę - do tego z dorobkiem korony króla strzelców na zapleczu tureckiej Super Lig. Zarówno Cabral, jak i Mezenga - rozczarowali. Nie można odmówić im umiejętności, jednak nie okazali się na tyle dobrzy, by gładko wpasować się do drużyny.


Były też transfery niezrozumiałe. Manu rzeczywiście miał w CV Benfikę Lizbona i gola sezonu w Liga Zon Sagres, lecz bardziej niż piłkarza, przypominał lekkoatletę. Naprawdę, nie trzeba wybitnie znać się na piłce, by stwierdzić, że ta wyraźnie Portugalczykowi przeszkadzała. A że wracał do tyłu i pomagał w obronie? Gdyby tego nie robił, nie wychyliłby nosa poza okręgówkę, to nie jest więc żadne tłumaczenie. Tak czy inaczej, brak jakiejkolwiek techniki przekreślał go pod kątem gry w zespołach stawiających na atak pozycyjny.


Nie pojmuję też zatrudnienia Srdji Kneżevicia. Pierwszy skład w Partizanie Belgrad może i ma jakąś wymowę, ale... Czy on potrafi dośrodkować? Nie widziałem. Odebrać piłkę? Tak, faulem. Wygrywa pojedynki powietrzne? Nie, skądże. Jest za niski i wysoko nie skacze. Więc czym się wyróżnia? Chyba tylko fryzurą, a w zasadzie jej brakiem. To - mimo wszystko - trochę za mało, przynajmniej jak na Legię. Piłkarskim bliźniakiem Serba można nazwać sprowadzonego pół roku później Dejana Kelhara. Nie potrafię wskazać, jaki argument przeważył, że zaproponowano mu kontrakt. Jego rodak, Marko Suler, posiada spore umiejętności. Przerzut, wprowadzanie piłki, gra głową. Można się było nabrać, bo braku właściwej koncentracji dostrzec trudniej niż piłkarskiej nieudolności.


Marijana Antolovicia pominąłem celowo. Nim zachwycił się sam Krzysztof Dowhań, to on był na niego zdecydowany. Z tego względu nie sposób winić Jóźwiaka, skoro transfer sfinalizował po myśli szkoleniowca. Podobnie w przypadku niektórych zakupów w późniejszych latach. Felix Ogbuke to autorski pomysł Skorży, którego kusiło, by móc z nim popracować. Wcześniej, jeszcze za dyrektorskiej kadencji Mirosława Trzeciaka, na wyraźne życzenie Mariusza Waltera, do Legii trafił Dong Fanghzuo. Tajemnicą poliszynela jest fakt, że szef ITI domagał się również podpisania umowy z testowanym Mosze Ohayonem.


Szkodliwa dla klubowych finansów okazała się taktyka, polegająca na zwlekaniu z przedłużaniem umów. Jóźwiak nie wyciągnął wniosków z błędów poprzednika, który tak długo wyczekiwał Rogera i Jana Muchę, że przespał odpowiedni moment i później mógł ich, co najwyżej, odwieźć na lotnisko. Uważam, że sprawę kontraktu Jakuba Koseckiego również dało się załatwić wcześniej. Rok temu w bliźniaczej sytuacji znalazł się Marcin Komorowski, zresztą wyłącznie dzięki jego dobrej woli - bo przedłużył wygasającą umowę, w zamian wpisując niską klauzulę odstępnego - udało się wyciągnąć za niego jakiekolwiek pieniądze. Mało mówi się o tym, że niespełna 18-letni Aleksander Jagiełło może odejść z Legii za około 100 tys. złotych. Tak - wystarczy zapłacić ekwiwalent za wyszkolenie, by wyciągnąć najbardziej utalentowanego zawodnika, jakiego dała nam akademia. Niebywałe...


Dziwiło mnie, że Jóźwiak odpalił Kostię Machnowskiego. Nie rozumiem, dlaczego był głównym orędownikiem pozbycia się Macieja Korzyma. Nie potrafię też odgadnąć, co konkretnie gryzło go w Mateuszu Cichockim. Silne osobowości? Sposób bycia? Przecież sam, jako piłkarz, w szatni lub poza boiskiem, robił rzeczy, o których żadnemu z tej trójki nawet się nie śniło. Oni nie wypadali z autokaru. Często dało się usłyszeć, że spośród młodych zawodników z pierwszego zespołu, forował tych, będących akurat na szczycie. "Synowie" rotowali się stale, proporcjonalnie do czynionych postępów. Od początku do końca pewnym dyrektorskiego uczucia był jedynie Artur Jędrzejczyk.


Jóźwiaka można nie lubić, co jednak nie zmienia faktu, że w swojej dziedzinie jest fachowcem. Swoją pensją nie obciążał klubowego budżetu. Zarabiał tyle, ile zaproponowano mu, gdy zostawał skautem. Jeśli Leśnodorski miał z nim nie po drodze, decyzja o rozstaniu była kwestią czasu - takie prawo prezesa. Ale nie podoba mi się forma pożegnania. To nie jest przypadkowy gość, szeregowy pracownik administracji. To legionista z krwi i kości, zasłużony dla klubu, jak mało kto. Jeden z jego kolegów powiedział mi o nim: Marek pokłóciłby się sam ze sobą, ale za Legię dałby się pokroić. Należy mu się oficjalne podziękowanie. Należy.

Polecamy

Komentarze (88)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.