News: Komentarz: Szambo

Komentarz: Miesiąc bez straty gola. Cud czy metamorfoza?

Marcin Szymczyk

Źródło: sportwizjer.pl

02.11.2011 12:58

(akt. 21.12.2018 15:11)

<p>- Muszę przyznać się bez bicia – nigdy nie byłem wielkim fanem trenera Macieja Skorży. Byłem przeciwny jego zatrudnieniu na Łazienkowskiej, chciałem jego odejścia w poprzednim sezonie Ekstraklasy, gdy Legię lały niemiłosiernie nawet największe „ogórki” naszej ligi, błagałem w duchu wszystkich świętych o zwolnienie tego szkoleniowca w przerwie między sezonami… Skorża jednak został i cały czas zastanawiałem się czy szefowie ITI mają choć odrobinę oleju w głowie zostawiając go na stanowisku. Jakby nie było, to od dziesiątek lat obsada ławki trenerskiej w Legii to nie była łatwą sprawą, bo trafiali tu sami najlepsi trenerzy (a przynajmniej powinni trafiać, bo z tym tez bywało różnie), a to, co zaprezentowała Legia w sezonie 2010/2011 wołało o pomstę do nieba. Wystarczy wspomnieć o rekordowej liczbie jedenastu porażek w sezonie… Jednym słowem dramat! I powiedzmy sobie szczerze, że za większość tych „błędów i wypaczeń” odpowiedzialny był właśnie szkoleniowiec Legii - rozpoczyna swój tekst

Skorża obronił jednak trenerski stołek dzięki wygraniu Pucharu Polski i przebłyskom jako takiej gry w końcówce sezonu ligowego. Pomyślałem sobie wtedy, że pewnie długo to nie potrwa i zwolnią go już po pierwszych wpadkach w nowym sezonie. Przecież nie na darmo na Łazienkowską sprowadzano już Vladimira Weissa – chciano by zastąpił obecnego trenera „Wojskowych”. Finalnie czeski trener na Legię nie trafił, a Maciej Skorża swoje stanowisko uratował. Gdy jednak chimerycznie grająca drużyna Legii notowała na przemian występy świetne lub przynajmniej bardzo dobre (choćby cenna wygrana na wyjeździe z Gaziantepsporem i awans do kolejnej rundy w pucharach po świetnym dwumeczu ze Spartakiem) z meczami słabymi (porażka u siebie ze Śląskiem, potem żenujący mecz z Podbeskidziem, porażka z PSV i przegrane derby Warszawy z Polonią) chyba nikt tak naprawdę nie wiedział co przyniesie kolejny miesiąc występów tej drużyny. Legia mogła zarówno pokonać każdego jak i z każdym przegrać. Czyli innymi słowy wracaliśmy do punktu wyjścia, czyli do poprzedniego sezonu…


I nagle stał się cud! Gdy Legia zanotowała trzy porażki z rzędu we wrześniu i już się pewnie gdzieś w prezesowskich gabinetach po cichu zastanawiano nad zmianą na stanowisku trenera, nagle nieobliczalna, grająca w kratkę drużyna ze stolicy zaczęła nie dość, że wygrywać to na dodatek robić to w absolutnie przekonującym stylu! Oczywiście w meczu Pucharu Polski z Rozwojem II Katowice wygrać musieli, bo rywal był z zupełnie innej półki, ale już wygrana w dobrym stylu nad GKS Bełchatów była „światełkiem w tunelu”. Moim skromnym zdaniem punktem przełomowym dla tej drużyny było wyśmienite widowisko, jakie stworzyli piłkarze w meczu z Hapoelem Tel Awiw i wygrana w dramatycznych okolicznościach w ostatnich sekundach meczu. Zdobycie pierwszych punktów w Lidze Europy, walka do samego końca spotkania, bramki dwóch liderów drużyny Miroslava Radovicia i Danijela Ljuboi oraz kapitalna atmosfera, jaka zapanowała po tym meczu – to wszystko dało Legii olbrzymiego pozytywnego kopa. Kopa, który dał serię dziewięciu kolejnych meczów bez porażki!


Przyszedł październik. Miesiąc ten Legia zaczęła od meczu, którego przegrać nie mogła – z Wisłą Kraków. Zadanie było o tyle trudne, że było to kilka dni po meczu z Hapoelem i po pierwsze trzeba było się odbudować fizycznie, a po drugie zapomnieć już o sukcesie w Lidze Europy i wrócić „głowami” do walki w lidze. Legia miała jednak za przeciwnika drużynę, która również grała w pucharach i psychicznie była na przeciwnym biegunie niż Legia po drugiej porażce w tych rozgrywkach. Zwycięstwo 2:0 w naprawdę bardzo dobrym stylu nad aktualnym mistrzem Polski wzmocniło jeszcze bardziej zawodników z Łazienkowskiej. Zaczęła się seria kolejnych dobrych spotkań i przyszły następne cenne zwycięstwa. Najcenniejsze z nich to na pewno wyjazdowy mecz z Rapidem Bukareszt i zapewnienie sobie świetnej sytuacji na wyjście z grupy w Lidze Europy. Ale również wygrane z Ruchem i Widzewem w lidze, ponownie z łódzką drużyną w Pucharze Polski i cenny remis na koniec miesiąca na gorącym terenie przy Bułgarskiej w Poznaniu to wyniki bardzo cenne. A co najważniejsze – Legia w tych wszystkich spotkaniach nie straciła nawet jednej bramki! Choć – trzeba to przyznać – mogła ich stracić co najmniej kilka, głównie w meczu z Lechem, gdzie do samego końca było niezwykle gorąco pod bramkami obu rywali.


Skąd taka zmiana w drużynie Legii? Zastanawia się pewnie nad tym każdy kibic tego klubu w Polsce, ale i kibice rywali coraz częściej zaczynają zapewne nad tym myśleć. Dlaczego drużyna, której w poprzednim sezonie nie bał się już chyba nikt w naszej Ekstraklasie i każdy mógł sobie w meczu z Legią sięgnąć spokojnie po komplet punktów teraz nagle zaczyna siać postrach nawet wśród przeciwników o wiele wyżej notowanych w Europie? Moim zdaniem złożyło się na to kilka czynników, które zaczęły wreszcie w tej drużynie ze sobą współgrać i przynosi to wymierne efekty. Pierwsza i chyba podstawowa sprawa to pozycja bramkarza. Cały zeszły sezon, gdy między słupkami zabrakło świetnego Janka Muchy, miałem wrażenie, że obsadę bramki Legii uzgadniano na trzy minuty przed meczem w wyniku gry w „kamień, papier, nożyce” między bramkarzami. Wygrany grał, przegrani grzali ławę – a przynajmniej takie można było odnieść wrażenie. Skorża nie potrafił się zdecydować na żadnego z nich i wcale się nie ma czemu dziwić, bo ilość błędów Marijana Antolovicia, Kostii Machnowskiego i Wojciecha Skaby była wręcz porażająca!! Gdy już się wydawało, że któryś z nich na dłużej zagości w bramce to fundował kibicom „babola roku” w bramce i cała zabawa zaczynała się od nowa. Aż przyszedł Dusan Kuciak. Historia jego transferu do Legii też jest dziwna i zawiła, a gra on w drużynie „Wojskowych” cały czas na tymczasowej licencji (trwa spór z jego poprzednim pracodawcą z Rumunii), ale za to stał się wreszcie godnym następcą Muchy (swoją drogą obaj bramkarze znają się i przyjaźnią oraz graja razem w kadrze Słowacji) w bramce Legii. Ile jego interwencji uchroniło warszawską drużynę od straty gola? Przyjdzie pewnie pora kiedyś to policzyć, ale już teraz wiadomo, że na pewno wybronił Legii mecz ze Spartakiem w Moskwie (gdzie debiutował!!!), świetnie bronił z Rapidem i dał cenny punkt z odwiecznym rywalem Legii – Lechem. Z takim bramkarzem od razu cała drużyna gra o wiele pewniej i spokojniej, nie ma szarpaniny w obronie i każdy wie, że nawet, gdy zdarzy się błąd (vide: fatalna akcja Michała Żewłakowa w Poznaniu i prezent dla Artioma Rudniewa) to nie oznacza on od razu gola dla rywala. Jednym słowem zapanował spokój…


O postawie dwóch serbskich zawodników, którzy „ciągną” Legię napisano już wiele i nie od dziś wiadomo, że Radović i Ljuboja to duet groźny dla każdego rywala. Ale moim zdaniem doszedł teraz nowy element w tej układance. Elementem tym jest postawa legijnej młodzieży, która zdecydowanie podniosła rywalizację w drużynie. Jeszcze dwa miesiące temu o takich graczach jak Michał Żyro i Rafał Wolski nie słyszał przeciętnu kibic, a taki Michał Kucharczyk wchodził czasem na boisko i grał bardzo różnie – raz dobrze, a raz bardzo słabo. Teraz jednak Skorża wreszcie przestał się bać wprowadzać ich do pierwszej drużyny i z boisk Młodej Ekstraklasy zawodnicy ci coraz częściej zaczęli trafiać do podstawowej jedenastki. Na efekty nie trzeba było długo czekać. Nie od dziś wiadomo, że rodzimych talentów nasi trenerzy klubowi boją się jak diabeł święconej wody i gdy 18- czy 19-latek w Anglii potrafi decydować o losach meczu to u nas co najwyżej gra ogony w meczu z rywalem podrzędnej jakości. Gdy Żyro grał w Młodej Ekstraklasie to już wtedy oglądali go wysłannicy i skauci kilku europejskich klubów, z SC Napoli na czele. Gdy w końcu dostał swoje szanse w pierwszej drużynie strzelił od razu gola w meczu z Widzewem i stworzył genialną, niewykorzystaną niestety przez Vdorljaka sytuację w końcówce meczu z Lechem. Reprezentacyjnego obrońcę Wołąkiewicza wkręcił jak dzieciaka z taką łatwością, że ręce same składały się do oklasków. Gdyby kapitan Legii wykorzystał tę sytuację i zdobył gola na 1:0 to właśnie Żyro zostałby bohaterem spotkania, choć grał w nim tylko 25 minut. Wolski również ma „papiery” na wielkiego gracza. Ciekawostką jest fakt, że tak naprawdę to jest on w chwili obecnej jedynym nominalnym środkowym ofensywnym pomocnikiem, jakim dysponuje Legia. Będzie miał więc zapewne coraz więcej okazji do udowodnienia swojej przydatności do drużyny i olbrzymiego talentu, jakim dysponuje. Gdy do formy sprzed kontuzji dojdzie Kucharczyk, gdy wróci do gry najlepszy w poprzednim sezonie gracz łódzkiego ŁKS Jakub Kosecki (który również zmaga się niestety od dawna z kontuzją), gdy zaczną do pierwszej drużyny pukać tacy gracze jak Daniel Łukasik (który już debiut w pierwszej drużynie ma za sobą) czy wychwalany przez ekspertów Aleksander Jagiełło to wkrótce okaże się, że żadni obcokrajowcy sprowadzani za grube pieniądze nie będą w Legii potrzebni. A trzeba przypomnieć w tym miejscu, że przecież tacy – od dłuższego czasu podstawowi – gracze jak Ariel Borysiuk, Maciej Rybus czy Artur Jędrzejczyk to też cały czas młodzi gracze na dorobku i ich kariera dopiero się zaczyna. Jak widać na przykładzie Legii nie trzeba mieć w składzie samych obcokrajowców jak Wisła, żeby zrobić wynik.


Maciej Skorża broni się więc wynikami, broni się coraz lepszym prowadzeniem drużyny, broni się meczami pucharowymi i jego pozycja w Legii na chwilę obecną jest bardzo mocna. I ja też zacząłem patrzeć na niego wreszcie z trochę innej perspektywy. Wydawało mi się bowiem, że ten szkoleniowiec zwyczajnie nie ma „jaj” do prowadzenia takiej drużyny jak Legia, że jest za miękki, za słaby psychicznie, za spokojny. Sam w jednym z ostatnich wywiadów stwierdził, że w życiu nie spodziewał się (nawet po pracy z Wisłą Kraków!), że w Warszawie może być aż taka wielka presja ciążąca na zawodnikach i sztabie szkoleniowym drużyny Legii. Tak, Panie Trenerze, jak się przychodzi pracować na Łazienkowską to nie po to, żeby zajmować trzecie czy piąte miejsce w lidze. Tu uznawane jest to za porażkę! I bardzo się cieszę, że w końcu dorósł Pan do tego, żeby tę drużynę prowadzić i zrozumiał, o co tak naprawdę trzeba tu walczyć. Mam nadzieję, że zaowocuje to tytułem mistrzowskim w tym sezonie! I oby doprowadzili nas do niego gracze pokroju Żyro czy Wolskiego.


Autor: Jack Daniels

Polecamy

Komentarze (17)

Odśwież

Dodając komentarz zobowiązujesz się do przestrzegania

Komentarze osób niezalogowanych, a także zalogowanych, którzy zarejestrowali konto w ostatnich 3 dniach wymagają akceptacji administratora.